Download pdf - Kontrast 5/10

Transcript
Page 1: Kontrast 5/10

Wrocław po TOP-ie – s. 18 Równia pochyła – s. 39 Czy oni mogą wygrać z każdym? – s. 41

Page 2: Kontrast 5/10

Aktualne i dokladne kalendarium imprez we Wroclawiu

wystawy koncertyfilmy

spotkania premiery

informacje reportazefotografiebilety

zajrzyj do Punktu Informacji Kulturalnej!

festiwale

dla zainteresowanych wolontariatem w PIK -

piszcie na adres

[email protected]

Page 3: Kontrast 5/10

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja. Sesja.

Sesja. Nuda.

Joanna Figarska

Zapowiedzi 4

Publicysyka„Wypływam na otwarte morze” 8

Studenci, do Biur Karier!  16

Wrocław po TOP-ie  18

Fotoplastykon  22

kulturaKAN non-fiction  24

Primavera, po prostu   27

Powrót legendy  30

Recenzje  32

Felietony  36

sPortRównia pochyła  39

Nowe szaty króla  40

Czy oni mogą wygrać z każdym?  41

Street Photo  43

„Kontrast”miesięcznik studentów 

Uniwersytetu Wrocławskiegoprzy Instytucie Dziennikarstwa

i Komunikacji Społecznejul. F. Joliot-Curie 15 

50-383 Wrocławe-mail: [email protected]

http://www.kontrast-wroclaw.pl/

Redaktor naczelna: Joanna FigarskaZastępcy: Ewa Orczykowska, Michał WolskiRedakcja: Paweł Bernacki, Jakub Bocian, Urszula Burek, Paulina Dreslerska, Ewa Fita, Adrian Fulneczek, Konrad Gralec, Paweł Kuś, 

Katarzyna Łazarska, Szymon Makuch, Paweł Mizgalewicz, Agnieszka Oszust, Paulina Pazdyka, Marcin Pluskota, Barbara Rumczyk, Agnieszka Szewczyk, Jan Wieczorek, Joanna Winsyk, Krzysiek Żyła

Fotoredakcja: Zbigniew Bodzek, Łukasz Frejek, Magda Oczadły, Mariusz Rychłowski, Monika Stopczyk Korekta: Katarzyna Bugryn, Magdalena Dziekońska, Alicja Kocik, Eliza Orman, Teresa RaniszewskaGrafika: Ewa RogalskaKonsultacja: Studio gRraphiqueSkład: Robert Rędziak, Ewa Rogalska, Michał Wolski

Rozmowa z Adrianem Koszewskim | Monika Stopczyk

Anna Łopatniuk

Barbara Rumczyk

Bartomiej Babicy

Rozmowa z Jerzym Kaouścińskim | Agnieszka Oszust

Marcin Bieniek

Konrad Gralec

Bernacki, Rybicki, Winsyk, Wieczorek

Orczykowska, Pluskota, Wolski

Grzegorz Frąc

Szymon Makuch

Adrian Fulneczek

Mariusz Rychłowski

...bo chodzi o to, że...

Spis treści

Page 4: Kontrast 5/10

4

Wkrótce usłyszymy oczekiwaną, dziewiątą już 

płytę Korn. Nosi ona nazwę Korn III – Remem-

ber Who You Are  i  jest  to  także trzeci album 

nagrany w składzie bez Briana Welcha, byłego 

gitarzysty i jednego z założycieli formacji. Pro-

ducentem jest Ross Robinson, który współpra-

cował z zespołem przy  ich dwóch pierwszych 

krążkach.  Według  wokalisty  Korn,  Jonatha-

na  Davisa:  „Ross  pomógł  nam  przypomnieć 

sobie,  po  co  to  robiliśmy”.  Album pojawi  się 

w sklepach 13 lipca.

Minęły dopiero dwa miesiące od ukazania się płyty Oversteps grupy Autechre, 

a  twórcy  elektroniki  z  Wysp  Brytyjskich  wydają  nowy  album  zatytułowany 

Move Of Ten.  Krążek  wyjdzie  12  lipca 

spod wytwórni Warp Records. Autechre 

planują  promować  swoją  nową  płytę, 

odbywając  serię koncertów po Europie. 

Pojawią się m.in. w Polsce, a dokładnie 

27 sierpnia w byłej KWK w Katowicach.

Piosenkarka  Kylie  Minogue  wydaje  nową  płytę  o  tytule  Aphrodite.  Utwory 

powstały we współpracy Australijki z producentem Stuartem Price’em. Jako 

współautorów piosenek na albumie wymienia się także Calvina Harrisa czy 

Nerinę Pallot. Płyta zagości na półkach sklepowych 5 lipca. Z kolei premie-

ra singla All The Lovers jest planowana 

na 28 czerwca. Kylie uznała, że „All The

Lovers musi być pierwszym singlem, bo 

idealnie  podsumowuje  euforyczny  kli-

mat płyty.” 

The High Confessions to nowopowstała grupa, 

w której skład wchodzą: Steve Shelley, perku-

sista z Sonic Youth, Chris Connelly, wokalista 

z  Ministry,  Sanford  Parker,  basista  zespołu 

Minsk  oraz  Jeremy  Lemos  z  White/Light. 

Podpisali oni umowę z wytwórnią Relapse Re-

cords, która zapowiedziała ich brzmienie jako 

„ciężki,  psychodeliczny  rock”. Muzycy  nagrali 

materiał w studio w Chicago. Realizacji podjęli 

się Lemos i Parker. Ich debiutancki album za-

tytułowany Turning Lead Into Gold, ukaże się 

26 lipca.

Muzyczny  hołd  zmarłemu w maju  tego  roku  Ronniemu  Jamesowi  Dio  składa 

norweski  wokalista  Jorn  Lande. Muzyk  rozpoczął  pracę  nad  tribute albumem

zatytułowanym po prostu Dio  jeszcze wiosną 2009 r. Oprócz coverów znanych 

kawałków kultowej postaci heavy metalu znajdzie się tam również utwór-dedyka-

cja, Song for Ronnie James, do którego nakręcono także teledysk. Przewidywana 

data premiery płyty to 2 lipca.

Autechre - Move Of Ten

Kylie Minogue - Aphrodite

Korn – Korn III – Re-member Who You Are

Jorn – Dio

The High Confessions – Turning Lead Into Gold with The High Confessions

Muzyka

Page 5: Kontrast 5/10

5

Incepcja  to film w  reżyserii  Christophera Nolana  (Mrocz-

ny Rycerz)  opowiadający  o  możliwościach  ingerowania 

w  ludzki  umysł  dzięki  zaawansowanej  technologi.  Głów-

ną  postać  gra  Leonardo DiCaprio  (Cobb),  który  jest  sze-

fem  zespołu  specjalizującego 

się  w  podróżach  po  umysłach 

innych osób. Dzięki  takim wo-

jażom  można  zarówno  pozy-

skiwać  informacje,  jak  i wpro-

wadzać  nowe  dane.  W  filmie 

zagrała  też  Marion  Cotillard. 

W kinach od 30 lipca.

Film zrealizowany na podstawie znanego serialu dla dzie-

ci, osadzony w świecie fantasy wzorowanym na azjatyckiej 

metafizyce,  w  którym  głównymi  wątkami  są  wschodnie 

sztuki walki  i magia. Potomek  znaczącej  linii  Awatarów 

musi  nauczyć  się  odpowiedzialnego  działania,  aby  sku-

tecznie  stawić  czoła  narodowi  Ognia  i  nie  dopuścić  do 

zniewolenia narodów Wody, Ziemi i Powietrza. Za kamerą 

stanął M. Night Shyamalan (Osada, Szósty Zmysł). W pol-

skich kinach od 3 września.

Aaron prowadzi koszerny sklep mięsny w dzielnicy zamieszkałej przez ultraortodoksyjnych Ży-

dów. Wraz z żoną i czterema synami wiedzie spokojne, pobożne życie. Zostaje ono zakłócone 

pojawieniem się zagubionej duszy – studenta Ezriego, który budzi w Aaronie zakazane uczucia. 

Reżyser bada moralne granice własnej religii poprzez dokładne, dojrzałe śledztwo. Powstało 

uniwersalne, powściągliwe arcydzieło ukrytych napięć, które są obecne w każdej społeczności. 

Na ekranach od 16 lipca. 

Czym  zajmują  się  ogry,  kiedy  już  rozprawią  się  ze 

straszliwym  smokiem,  poślubią  piękną  królewnę 

i  ocalą  królestwo  teścia?  Shrek  został  pantoflarzem. 

Małorolni nie uciekają już przed nim z krzykiem. Dziś 

proszą,  żeby podpisał  im się na widłach. Tęskniąc za 

czasami, kiedy „żył  jak na ogra przystało”, Shrek nie-

opatrznie zawiera pakt z podstępnym Rumplesnickim 

i ląduje w rządzonej przez niego, spaczonej, alternatyw-

nej wersji Zasiedmiogórogrodu. Tu na ogry się poluje, 

a Shrek i Fiona nigdy się nie spotkali. Czy Shrekowi uda 

się odwrócić  zaklęcie, uratować przyjaciół  i odzyskać 

ukochaną? W kinach na początku lipca.

Niemiecko-francuski melodramat. Pewnego dnia Danie-

lowi wyznaje miłość 50-letni mężczyzna. Daniel nie od-

wzajemnia jego uczuć, więc niedoszły kochanek zaczy-

na go nękać. Odbija się to na związku Daniela z Sonią, 

który i tak już jest wystarcza-

jąco  nadszarpnięty.  Główną 

rolę  kobiecą  zagrała  znako-

mita  Charlotte  Gainsbourg. 

Premiera 2 lipca. 

Ostatni władca wiatru

Oczy szeroko otwatrte

Incepcja

Shrek Forever

Zagubieni w miłości

Film

Page 6: Kontrast 5/10

6

Teatr  Polski  we  Wrocławiu  przygotował  nie  lada  grat-

kę  dla wszystkich miłośników  Skandynawii. W  dniach 

22-26 czerwca zaprasza wszystkich na Festiwal „Strefa: 

Norwegia”, który, organizowany wspólnie z Teatrem Gru-

somhetens z Oslo, stanowi zwieńczenie  realizowanego 

przez miniony  rok projektu. Projekcje filmów,  czytania 

dramatów, wykłady dotyczące sztuki i kultury Norwegii 

tworzyły preludium do czerwcowego festiwalu. Podczas 

pięciu dni widzowie będą mieli okazję obejrzeć spekta-

kle Henrika Ibsena: Górski ptak w reżyserii Larsa Øyno 

oraz Dom lalki Rolfa Alme. Ponadto 25. na scenie  im. 

Jerzego Grzegorzewskiego odbędzie się premiera Pani

z morza w reżyserii Piotra Chołodzińskiego – norweskie-

go  reżysera polskiego pochodzenia. Podczas  festiwalu 

odbędą  się  także  spotkania  z  twórcami  norweskiego 

kina i teatru (Ari Bern, Nils Gaup oraz Lars Daniel Krutz-

koff  Jacobsen, Stein Elvestad  i  Jørgen Langhelle), pro-

jekcje filmów oraz czytania. Z okazji festiwalu Wrocław 

odwiedzi  norweska  księżniczka  Märtha  Louise,  która 

jest małżonką dramatopisarza Ari Behna.

Więcej  informacji  oraz  szczegółowy  program  można 

znaleźć  na  oficjalnej  stronie  festiwalu  www.norwegia.

teatrpolski.wroc.pl

Teatr

Page 7: Kontrast 5/10

7

Słyszeliście pewnie o Katarzynie Nosowskiej  albo 

jej  imienniczce  –  pani  Groniec.  A może  podobają  się 

wam  także  nowe  płyty  BiFF’u,  Lao  Che  czy  Hey’a.  Co 

łączy te wszystkie życzliwe postacie polskiej sceny mu-

zycznej? Za tymi oraz dziesiątkami innych istotnych dla 

polskiego  słuchacza  grup  stoi  osoba  Marcina  Borsa. 

Marcin Bors to producent muzyczny. I to nie ot co, pan 

od montowania i sklejania nagrań, ale producent jakie-

go w Polsce szukać należy z całym lichtarzem.

Rola  procenta  muzycznego  to  dosyć  karkołom-

ne  i  saperskie  zajęcie.  Bo  przecież  zawsze  zespół  po-

wiedzieć może  „aaa bo producent nie  zrozumiał, o co 

nam chodziło”  czy  „bo  to  dyktator  jest  i  dlatego płyta 

brzmi jak brzmi”. O Marcinie tak nie powie nikt. W swo-

im wrocławskim studiu wyrabia stachanowskie normy, 

spędzając tam czas od zmierzchu do świtu bądź na od-

wrót.  Pierwszoligowe  zespoły walą  do  niego  drzwiami 

i oknami z błagalnymi prośbami o wspólną pracę przy 

swoich płytach. Doceniony wśród muzyków, nie zawsze 

rozpoznawalny przez słuchaczy. Chociaż chyba o to zbyt-

nio nie zabiega. Nie pojawia się, gdzie „należy” – po pro-

stu pracuje, by na końcu wkładki do płyty podpisać się 

małą czcionką „produkcja – Marcin Bors”.

Całkiem  niedawno  Fryderyka  w  kategorii  „debiut 

roku” dostał  zespół Ani Brachaczek – BiFF.  Ich album 

Ano  także  został  namaszczony  i  ochrzczony  w  studio 

Marcina. Ostatnim dniami na półki trafiła kolejna płyta 

Pogodno  – Wasza Wspaniałość,  nie  inaczej  –  zareje-

strowana wspólnie z Marcinem.

Muzycy  mówią  o  nim,  że  osłuchaniem,  wiedzą, 

czuciem muzyki przewyższa ich czterokrotnie, a z kom-

pozycji przeznaczonych przez zespół na odrzut wyciąga 

wiodące  kawałki  albumów.  Słuchaczu  rodzimy,  sław 

imię jego!

Późną wiosną wpadła mi w ręce solowa płyta Zygmunta 

Staszczyka. Później w sieciowym sklepie, reklamującym 

się jako epicentrum kultury, zaatakowała mnie z witry-

ny znana mi i mimo zabiegów fotoedycyjnych pomarsz-

czona twarz pana Gawlińskiego. Jakby tego było mało, 

jadąc kilka dni temu porannym autobusem, łamiącym 

zasady  BHP  co  do  liczby  ludzi  w  środkach  lokomocji, 

w radiu zaśpiewał mniej  lub bardziej przyjemnie Grze-

gorz Markowski,  lider szanowanego zespołu, skądinąd 

uznawanego  za  perfekcyjny.  Przyznam,  że  nęka mnie 

chęć usprawiedliwienia wydania tych płyt przez naszych 

starszych panów. Argumenty zyskania sławy i pieniędzy 

raczej  za  tym nie przemawiają. Niespełnionych ambicji 

i pasji, niestety – wypadają jeszcze słabiej.

Powroty,  projekty  solowe, wyzwolenia  czy  inne bardziej 

wymyślne  nazewnictwa  płyt  archetypów  polskiego  roc-

ka  zakrawają  o  groteskę,  słaby  żart.  Przemogłem  się 

i  zapoznałem z  tym,  jak głosi  promocja – odkrywczym 

materiałem. Odkrycia nie dostrzegłem, nie dostrzegłem 

niczego. Sensacja na poziomie grudniowego śniegu. Nie 

rozumiem dlaczego ci uznani przecież panowie porywa-

ją się z motyką na słońce, siląc się na retusz, przybranie 

nowego makijażu i próby podboju… no właśnie, czego? 

Nowych fanów tym raczej nie zyskają. A ci rdzenni kibico-

wać im będą przecież zawsze, chociażby grali na pikniku 

dni Pawłowiczek do waty cukrowej i kiełbasek z rusztu.

Boli mnie jednak co innego. Mianowicie kwestia natury 

marketingowo-wydawniczej.  Trzej  panowie  wydał  płytę 

w wielkim  jak na nasze standardy wydawnictwie płyto-

wym, pochłaniając przy tym niemałe kwoty na promocję 

i cały cyrk z tym związany. A tymczasem zdolne, napraw-

dę zdolne, młode polskie zespoły, reprezentujące muzy-

kę nierzadko na prawdziwym europejskim poziomie mó-

wią „chętnie zagramy w twoim mieście,  tylko wiesz co, 

za benzynę mógłbyś zwrócić?”. Pozostaje leżeć i kwiczeć 

w akcie bezsilności.

Zebrał i opracował Krzysiek Żyła

Blaski i cienieW blasku…Marcin Bors

w cieniu...skamieliny rocka

Page 8: Kontrast 5/10

8Fot.

Gab

riela

Kaz

iuk

Page 9: Kontrast 5/10

9

Monika Stopczyk: Zacznijmy od

tego, że jesteś człowiekiem, któ-

ry prowadzi dosyć intensywny

tryb życia, a Twojemu grafikowi

raczej nie grozi nadmiar nieza-

gospodarowanych miejsc.

Adrian Koszewski:  Fakt,  je-

stem dosyć  zajętą  osobą,  ale  to  nie 

przeszkadza  temu,  żeby  w  wolnym 

dniu  totalnie  się obijać. Na przykład 

w  ostatni  poniedziałek  nie  zrobiłem 

kompletnie nic! Siedziałem w domu 

i  oglądałem  koncerty  w  Internecie. 

Potem  oczywiście  miałem  wyrzuty 

sumienia z tego powodu, ale z drugiej 

strony nie mogę mieć do siebie zbyt 

wielkich pretensji, bo po weekendzie 

spędzonym  na  warsztatach  w  Byto-

miu, pełnym prób  i  intensywnej pra-

cy,  byłem  po  prostu  zmęczony  i  nie 

mam siły  ani  chęci  na  żaden  rodzaj 

wzmożonej  aktywności.  Potrzebuję 

takich momentów, by się zregenero-

wać. Zastanawiam się, czy ja napraw-

dę  jestem  taki  zajęty  i wiesz,  chyba 

bardziej trafnym określeniem będzie 

stwierdzenie, że „bywam zajęty”.

Można powiedzieć, że taniec

zdominował Twoje życie?

Myślę,  że  w  dużej  mierze  tak. 

Aczkolwiek  ostatnio  wypełniałem 

pewną  ankietę  i  w  jednym  z  pytań 

były  narysowane  diagramy,  które 

miały  zobrazować  mój  stosunek  do 

tańca.  Jestem  na  takim  etapie,  że 

jeszcze zaznaczam odpowiedzi, gdzie 

„taniec” mieści się w zbiorze „ja”. Jest 

to moja pasja, która stanowi znaczną 

część  mojego  życia,  ale  chciałbym 

uniknąć sytuacji, kiedy przestanę od-

czuwać radość i satysfakcję z tego, że 

tańczę.

Boisz się, że staniesz się rze-

mieślnikiem w złym tego słowa

znaczeniu?

Mam takie aspiracje, by w przy-

szłości  zarabiać  tańcem  na  życie. 

Z  podjęciem  każdej  pracy wiąże  się 

jakaś  rutyna,  poczucie  obowiązku, 

nie zawsze można się też wyżyć arty-

stycznie w  tym,  co  się  robi.  Zaczyna 

ci to doskwierać, mimo że robisz coś, 

co kochasz. Na szczęście nie miałem 

okazji odczuć tego na własnej skórze, 

ale obawiam się tego w perspektywie 

przyszłości.

Ile już lat trwa Twoja przygoda

z tańcem?

 Pierwszy raz byłem na warszta-

tach  teatru  tańca,  mając  osiemna-

ście lat, ale to był tylko jeden wyjazd. 

Za  rok  pojechałem  znowu.  Wtedy 

jeszcze  mieszkałem  w  Zgorzelcu, 

a kiedy przeprowadziłem się do Wro-

cławia, zacząłem studiować i regular-

nie  uczęszczać  na  zajęcia  taneczne. 

Z tym, że wtedy jeszcze traktowałem 

taniec jako hobby, które sprawiało mi 

przyjemność  i  wówczas  nic  jeszcze 

nie zapowiadało, że sprawy przybiorą 

taki obrót, a moje życie będzie wyglą-

dać tak, jak na przestrzeni ostatniego 

roku. Właśnie od roku tak dużo  tań-

czę. Nie ma tygodnia, żebym nie brał 

udziału w zajęciach i nie trenował.

Prawdę mówiąc, spodziewa-

łam się nieco innej odpowiedzi.

Przypuszczałam, że opowiesz coś

na kształt historii o małym chłop-

cu, którego mama pewnego dnia

zaprowadziła do domu kultury na

zajęcia dla dzieci i wtedy wszyst-

ko się zaczęło. Tymczasem mamy

tu zdarzenie nie tak bardzo od-

ległe. Osiemnaście lat to chyba

dość późno jak na tancerza?

Tak,  późno,  aczkolwiek  znam 

 Odkrycie w sobie pasji może sprawić, że dotychczasowe życie obraca się o sto osiemdziesiąt stop-ni, nabiera nowych barw i kształtów. Tak też stało się w przypadku Adriana Koszewskiego – roztań-czonego polonisty o zapędach aktorskich, z którym o teatrze tańca, pracy nad sobą i podejmowaniu 

wyzwań rozmawiała Monika Stopczyk.

„Wypływam na otwarte morze”

Page 10: Kontrast 5/10

10

osoby,  które  startowały  jeszcze  póź-

niej.  Na  przykład  jeden  z moich  au-

torytetów na poważnie zaczął zajmo-

wać się tańcem w wieku dwudziestu 

trzech  lat, więc  sporo później  niż  ja. 

Z  drugiej  strony,  to  nie  było  znowu 

tak,  że  jako  dziecko  w  ogóle  nie 

tańczyłem.  Występowałem  w  Dzie-

cięcym  Teatrze  Baśni  w  Zgorzelcu, 

gdzie  przygotowywaliśmy  przedsta-

wienia i tam zdarzało mi się zetknąć 

z  układami  choreograficznymi.  Moż-

na  powiedzieć,  że  wtedy  miałem 

pierwszą styczność z tańcem jako wy-

stępem scenicznym. 

Jak wspominasz swoje pierw-

sze poważne warsztaty tanecz-

ne?

Na  pewno  bardzo  pozytywnie. 

Kończyły się one pokazem, na który 

przygotowałem solówkę i zaprosiłem 

znajomych. Były tam też osoby, które 

przyjechały  na warsztaty,  ale  akurat 

nie  brały  udziału  w  tym  projekcie. 

Właśnie od nich usłyszałem, że to jest 

to,  co  powinienem  robić.  Dla  mnie 

było tak ważne i budujące, bo wtedy 

byłem  jeszcze  zupełnie  świeży,  ni-

gdy wcześniej nie miałem styczności 

z tańcem współczesnym, a wszystko 

robiłem bardzo instynktownie. Zarów-

no pamięć ruchowa, jak i jakość mo-

jego  ruchu nie wynikały  z pracy nad 

techniką,  były  w  pełni  organiczne. 

Tylko widzisz, ja wtedy żyłem jeszcze 

marzeniami o zostaniu aktorem dra-

matycznym,  o  graniu Hamleta,  Kon-

rada  i  innych  tragicznych bohaterów 

literackich.  Pomyślałem,  że  tańczyć 

będę  dla  siebie,  przede  wszystkim 

dla  swojej  przyjemności,  a  prioryte-

tem miało być aktorstwo.

Kiedy doszło do przewarto-

ściowania tych pragnień?

Można  powiedzieć,  że  przeło-

mowym  momentem  były  dla  mnie 

Warsztaty Taneczne Tańca Współcze-

snego w Połczynie-Zdroju, które odby-

wały się na przełomie lipca i sierpnia 

ubiegłego  roku.  Od  tego  momentu 

zmieniło  się  dosłownie  wszystko. 

Odkryłem,  że  teatr  dramatyczny  nie 

pasjonuje mnie tak bardzo, jak teatr 

postdramatyczny, który łączy w sobie 

różne środki wyrazu. To był kluczowy 

moment  w  moim  dotychczasowym 

rozwoju. 

Czy brałeś udział w jakichś

projektach, które miały na celu

doskonalenie Twojego warsztatu

aktorskiego?

Tak,  wydaje  mi  się,  że  robiłem 

wszystkie możliwe rzeczy, które spra-

wiły, że zainteresowałem się teatrem 

i  pokochałem  go,  a  z  drugiej  strony 

Fot.

Gab

riela

Kaz

iuk

Page 11: Kontrast 5/10

11

totalnie  mnie  zmanierowały  i  zrobi-

ły  ze mnie  drewnianego  aktora.  Na-

stępstwem tego był ogrom pracy, jaki 

musiałem włożyć, uczęszczając – już 

we Wrocławiu – na warsztaty aktor-

skie, by się tego wszystkiego wyzbyć. 

Muszę  przyznać,  że  nadal  nad  tym 

pracuję, ale widzę, że jest zdecydowa-

nie  lepiej niż na przykład w czasach 

licealnych.  Już,  jak  to się mówi,  „nie 

zagrywam się jak świnia”.

Swoją drogą, bardzo ciekawe

porównanie. Nie jesteś studen-

tem Państwowej Wyższej Szkoły

Teatralnej ani innej szkoły aktor-

skiej, tylko kończysz…

Kończę  filologię  polską  i  mam 

nadzieję  ją  skończyć  –  jak  Bóg  da. 

Nie dostałem się do szkoły teatralnej 

i z perspektywy czasu nie dziwi mnie 

ta decyzja, bo na podstawie tego, co 

zaprezentowałem komisji na egzami-

nach, sam siebie bym nie przyjął. To 

nie  jest  tak, że wylądowałem na po-

lonistyce, bo nie miałem co ze sobą 

zrobić i z konieczności zacząłem stu-

dia na tym kierunku. Z drugiej strony, 

nigdy nie byłem też molem książko-

wym  czy  pasjonatem  literatury,  ale 

chciałem to zmienić. Filologia polska 

wydawała  mi  się  kierunkiem,  który 

wiele może mi dać i nie rozczarowa-

łem  się,  a  to  chyba  najważniejsze. 

Udało mi  się nawet połączyć poloni-

stykę z moją pasją, bo podjąłem się 

napisania  pracy  magisterskiej  o  te-

atrze tańca.

Jakie są Twoje obserwacje

i spostrzeżenia na temat teatru

tańca i środowiska tanecznego

w naszym kraju? Czy teatr tańca

ma ugruntowaną pozycję pośród

innych dziedzin sztuki?

Na pewno jest to jeszcze bardzo 

niszowa  forma  sztuki  i  –  co  mnie 

smuci  –  niedoceniana,  ale  widzę 

zmiany,  prowadzące  ku  lepszemu. 

Samo  środowisko  natomiast  jest 

podzielone na poszczególne ośrod-

ki, które nie są dziś jeszcze ze sobą 

tak  bardzo  zintegrowane  i  skomu-

nikowane,  żeby  stworzyć  stabilne 

fundamenty  pod  rozwój  dziedziny. 

Współpraca  pomiędzy  Śląskim  Te-

atrem  Tańca  w  Bytomiu,  Polskim 

Teatrem  Tańca  w  Poznaniu  oraz 

kształtującymi  się  infrastrukturami 

w  Trójmieście,  Warszawie  czy  Kra-

kowie dopiero zaczyna się nawiązy-

wać, ale mam nadzieję, że przynie-

sie efekty. Widać to na przykład po 

tym,  że  spektakle  wystawiane  na 

Scenie  Tańca  Teatru  Muzycznego 

Capitol można obejrzeć w Bytomiu, 

a  Jacek  Gębura,  tworząc  do  nich 

Fot.

Gab

riela

Kaz

iuk

Page 12: Kontrast 5/10

12

choreografie, współpracuje z Sylwią 

Hefczyńską-Lewandowską,  która 

jest tancerką i choreografką w Ślą-

skim Teatrze Tańca. Poza tym duże 

nadzieje  wiąże  się  z  powołaniem 

Instytutu Tańca, który poprawi sytu-

ację,  chociażby w kwestii  promocji 

teatru tańca w naszym kraju, bo nie-

stety wiele osób po prostu nie zdaje 

sobie sprawy z tego, że istnieje taka 

forma  sztuki.  Dodajmy  do  tego,  że 

sytuacja edukacji w tej dziedzinie też 

nie  jest  zbyt  dobra.  Instytucją,  która 

może „stworzyć” tancerza jest szkoła 

baletowa, a to z kolei jest taniec kla-

syczny  i nie kładzie się  tam nacisku 

na  inne  techniki.  Na  Zachodzie  są 

szkoły,  w  których  uczy  się  poszcze-

gólnych rodzajów tańca, ale w Polsce 

nadal tego brakuje.

Gdzie w takim razie przyszli

tancerze szlifują swój warsztat?

Zazwyczaj  ma  to  miejsce  na 

rozmaitych  warsztatach  tanecznych, 

które  trwają  czasem  kilka  dni,  cza-

sem nawet  dwa  tygodnie.  Poza  tym 

biorą udział w zajęciach, jakie są or-

ganizowane  w  domach  kultury.  We 

Wrocławiu  Teatr  Muzyczny  Capitol 

podjął  taką  inicjatywę.  Jednak  naj-

więcej  pracy  tancerze  wykonują  sa-

modzielnie.

Pomyślałam teraz, że taka sy-

tuacja wymaga od nich ogromnej

samodyscypliny i mobilizacji. Nie

ciąży nad nimi obowiązek posze-

rzania swojej wiedzy, doskonale-

nia warsztatu i tak naprawdę tyl-

ko od nich samych zależy, czego

się nauczą i jak ta nauka będzie

wyglądała.

Tak właśnie jest. Ciało ma to do 

siebie,  że  bardzo  szybko  się  rozleni-

wia i trzeba wypracować sobie pewną 

ciągłość  treningów,  aby  do  tego  nie 

doszło. Nie można też przesadzać, bo 

jest to zawód podatny na kontuzje, a te 

z kolei eliminują  tancerza na pewien 

czas  z  jego wykonywania  lub  ograni-

czają aktywność. Jeśli chodzi o naukę, 

to myślę, że trzeba uświadomić sobie, 

jak dużą rolę taniec odgrywa w życiu. 

Odkąd  zdałem  sobie  z  tego  sprawę, 

staram się uczestniczyć w jak najwięk-

szej ilości warsztatów, spotkań, na któ-

rych mam okazję  poznać  choreogra-

fów,  instruktorów,  od  których  mogę Fot. Gabriela Kaziuk

Page 13: Kontrast 5/10

13

się  czegoś nauczyć,  ale  także  innych 

uczestników, takich jak ja. To bywa dla 

mnie zawsze bardzo inspirujące.

Nie tak dawno można było

zobaczyć część Twoich możliwo-

ści aktorsko-tanecznych podczas

Przeglądu Piosenki Aktorskiej

w koncercie „…rewolucyjna”,

gdzie pojawiłeś się na scenie

obok uznanych aktorów jak Do-

rota Pomykała, Tomasz Kot, Woj-

ciech Mecwaldowski czy Konrad

Imiela. Jakie są Twoje wrażenia

po udziale w przedsięwzięciu na

tak dużą skalę?

To było pierwsze moje doświad-

czenie tego typu i muszę tu nadmienić, 

że  największą  przyjemność  sprawiło 

mi  spotkanie  z  reżyserką  koncertu 

Agatą Dudą-Gracz.  Jestem pod wiel-

kim wrażeniem tej kobiety i gdybym 

był  tego  typu  człowiekiem  –  a  nie 

jestem  –  to  zrobiłbym  jej  w  pokoju 

ołtarzyk albo przynajmniej założył ze-

szyt i pisał w nim wszystko, co mówi 

i robi. To oczywiście żart, ale jest ona 

niesamowicie  inspirująca  artystką 

i gdybym miał  jeszcze okazję praco-

wać z nią przy jakimś jej projekcie, to 

dziękowałbym za to na kolanach. To 

jedno z moich marzeń. Podobno ma-

rzeń  nie  powinno  się  wymawiać  na 

głos, ale załóżmy, że słowo ma moc 

sprawczą. Wracając do koncertu,  nie 

miałem  tam  jakiejś  bardzo  poważ-

nej roli do odegrania. Byłem jednym 

z  sześćdziesięciu  „rewolucjonistów”, 

którzy,  można  powiedzieć,  stanowili 

oprawę  dla  poszczególnych  wyko-

nań piosenek. Próby zaczęły się jakiś 

miesiąc  przed  galą,  ale  pamiętam, 

że w ostatnim tygodniu zdarzało się, 

że przez cały dzień nie wychodziliśmy 

z teatru i uaDSXCFwierz mi, że mam 

tu na myśli naprawdę cały dzień.

Towarzyszył Ci duży stres pod-

czas tego występu?

Był stres, zwłaszcza na początku, 

ale to była  jego mobilizująca odmia-

na. Daleki jestem od mówienia o au-

rze  i zagłębiania się w  jakąś metafi-

zykę,  ale  w moim  przypadku  trema 

przeradza się w energię, która potem 

rozsadza mnie na scenie. Staram się 

ją ukierunkować na konkretne działa-

nia i najlepiej jak tylko potrafię wyko-

nywać zadania, jakie mi powierzono.

A co robi Adrian Koszewski,

kiedy nie tańczy? Gdy wraca do

domu po treningu, warsztatach,

w takich momentach, kiedy nie

jest zaabsorbowany tańcem.

W ostatnim czasie przygotowuję 

Fot. Joanna Figarska

Fot.

Gab

riela

Kaz

iuk

Page 14: Kontrast 5/10

14

się do egzaminów na PWST w Byto-

miu. Pracuję nad tekstami, zaczytuję 

się w „biblii aktora”, czyli podręczniku 

Konstantina  Stanisławskiego  Praca

aktora nad sobą. Poza tym oglądam 

filmy,  spotykam  się  ze  znajomymi, 

nałogowo  pijam  kawę  na  mieście 

i przez  to bankrutuję. Chodzę też do 

teatru.  Na  przykład  ostatnio  widzia-

łem  świetną  sztukę  w  Warszawie, 

Umowa, czyli Łajdak ukarany w reży-

serii Jacquesa Lassalle’a.

W międzyczasie pozujesz też

do zdjęć.

Tak,  czasem  pozuję.  Chyba  je-

stem  niepoprawnym  narcyzem  i  do-

dam, że nie lubię tej cechy w sobie.

Nie tak dawno można było

oglądać Cię na fotografiach wy-

stawy Taste in Man Gabrieli Ka-

ziuk i Beaty Wilczek.

Gabrysia  to moja  koleżanka  ze 

studiów, która z zamiłowania jest fo-

tografem i przyznam, że bardzo lubię, 

kiedy robi mi zdjęcia. Wydaje mi się, 

że lubię być przez nią fotografowany, 

bo  na  zdjęciach  wyglądam  inaczej 

niż w rzeczywistości,  lepiej. Gabrysia 

potrafi  wydobyć  ze mnie  coś  intere-

sującego i to mnie w pewnym sensie 

dowartościowuje. Sporo osób powie-

działo mi, że na zdjęciach wyglądam 

na młodszego niż jestem. Mam w so-

bie duży pierwiastek dziecka i chyba 

jest trochę tak, że moje usposobienie, 

to, że jestem pogodną osobą z poczu-

ciem humoru, odejmuje mi lat na fo-

tografiach.

Myślę, że pierwiastek nar-

cystyczny znajduje w takich sy-

tuacjach zastosowanie. W dzie-

dzinie, z jaką wiążesz swoją

przyszłość i w jakiej chcesz się

spełniać, wydaje się on być nie-

zbędny. Oczywiście w zdrowej

dawce.

Powiem ci, że egzaminy do szko-

ły  teatralnej dały mi dużą  lekcję po-

kory.  Wydaje  mi  się,  że  w  pewnym 

momencie  zgłupiałem, wyznawałem 

zasadę  „kto,  jak  nie  ja?!”  i  byłem 

święcie  przekonany,  że  moje  miej-

sce  jest na scenie, a nikt nie potrafi 

tego dostrzec. W efekcie nie zdałem 

egzaminów  i myślę,  że  to mnie  cze-

goś nauczyło. Mam nadzieję, że woda 

sodowa  nie  uderzy mi  już  do  głowy. 

Zresztą,  na  razie  nie  zanosi  się  na 

takie sytuacje, które mogłyby  to wy-

wołać.

Co o Twoich poczynaniach

sądzą rodzice? Wspierają Cię,

czy może widziałeś, że powąt-

piewają w powodzenie pomysłu

o roboczej nazwie „Adrian – nasz

Fot.

Gab

riela

Kaz

iuk

Page 15: Kontrast 5/10

15

tańczący syn”?

Jako  jedyny  w  rodzinie  mam 

aspiracje  artystyczne.  Wszyscy  jej 

członkowie to „umysły ścisłe”. Rodzice 

zawsze posyłali mnie na korepetycje 

z matematyki, bo co roku byłem za-

grożony. Gdybym miał podchodzić do 

matury z matematyki, to jestem pew-

ny, że mając dwadzieścia cztery lata, 

byłbym człowiekiem bez zdanego eg-

zaminu dojrzałości. Co do samych ro-

dziców, to mój tata nie żyje i niestety 

nie doczekał tego etapu w moim ży-

ciu, kiedy odkryłem w sobie taneczną 

pasję. Był nieco sceptycznie nastawio-

ny do aktorstwa, ale niczego mi nigdy 

nie zabraniał i zawsze kładł nacisk na 

to, żebym skończył studia, które będą 

gwarantem pewnej przyszłości. Wie-

dział, że artysta w naszym kraju, nie 

oszukujmy się, nie ma łatwo i zawód 

ten  nie  jest  najlepszym  wyborem, 

jeśli  chodzi  o  zapewnienie  sobie 

stabilizacji  finansowej. Ostatnio  sły-

szałem dowcip, który bardzo mi się 

spodobał: – Czym się różni aktor od 

pizzy? – Pizza wyżywi czteroosobową 

rodzinę. Wbrew powszechnie panują-

cym przekonaniom, jest w tym wiele 

prawdy.  Mama  jest  bardzo  otwarta 

i wspierająca. Wie, że jej dziecko to 

wariat  i  przychylnym  okiem  patrzy 

na moje artystyczne poczynania.

Uważasz, że jesteś teraz

w kluczowym momencie swojego

życia?

Trochę  tak.  Jakiś  czas  temu 

zauważyłem  u  siebie  coś  takiego, 

że  jednocześnie  czułem  się  usatys-

fakcjonowany  i  szczęśliwy,  ale  też 

doskwierał mi pewien smutek i nie-

pokój.  Jakiś  etap w moim  życiu  się 

kończy, ale inny się zaczyna. To jest 

oczywiście  piękne,  ale  towarzyszy 

temu  niepewność:  czy  to,  co  przyj-

dzie,  nie  będzie  gorsze  od  tego,  co 

już za mną? Przychodzi mi do głowy 

taka metafora,  że  jestem statkiem, 

który  wypływa  na  otwarte  morze 

i  nie  mam  pojęcia,  co  mnie  tam 

spotka. Jeśli jestem małym, słabym 

stateczkiem, to fala może mnie bar-

dzo  szybko wywrócić,  ale mogę  też 

złapać wiatr w żagle i popłynąć hen, 

hen  daleko.  Czas  pokaże  jak  to  ze 

mną będzie.

To ja Ci w takim razie życzę,

żebyś złapał wiatr w żagle i pły-

nął po taneczno-aktorskich wo-

dach, odnosząc przy tym same

sukcesy. Dzięki za rozmowę.

Ja również dziękuję.

rozmawiała Monika Stopczyk

Fot. Gabriela Kaziuk

Page 16: Kontrast 5/10

16

Główny  Urząd  Statystyczny  podaje, 

że już co piąty bezrobotny w naszym 

kraju to osoba poniżej 25 roku życia, 

czyli jak dotyczy to studentów i świe-

żo  upieczonych  absolwentów  wyż-

szych uczelni. Żeby  lepiej dotrzeć do 

wyobraźni:  jest  to około 123  tysięcy 

osób,  innymi  słowy  całkiem  spore 

miasto zaludnione przez samych mło-

dych,  energicznych  ludzi,  często  po 

studiach,  którzy  nie mają  pracy. Ko-

lejnym z problemów dręczących brać 

studencką  jest „syndrom filozofa-ka-

sjera”, czyli fakt że często skończenie 

kierunku studiów zgodnego być może 

z  pasją  i  zainteresowaniami ma  się 

nijak  do  wykonywanego  później  za-

wodu. To dosyć smutna perspektywa, 

jednak  nie  wszystko  stracone!  Na 

przeciw wychodzi nam Biuro Karier. 

Co  to  właściwie  jest?  Otóż  in-

stytucje  tego  typu  są  swego  rodzaju 

przewodnikiem studenta po gąszczu, 

jakim  często  okazuje  się  dla  debiu-

tanta  rynek  pracy.  To  my  jesteśmy 

tam najważniejsi.  Biura Karier mają 

bardzo  szeroko  zakrojoną  działal-

ność. W  ofercie  tego wrocławskiego 

można znaleźć  takie propozycje,  jak 

prowadzenie indywidualnych rozmów 

doradczych,  grupowe  zajęcia  warsz-

tatowe dla studentów i absolwentów, 

zapoznanie z krajowymi i europejski-

mi  standardami  rekrutacji  –  brzmi 

nieźle,  prawda? A  to  dopiero  począ-

tek!  Po  zarejestrowaniu  się  w  bazie 

Biura Karier – Wrocław, użytkownicy 

są  na  bieżąco  informowani  o  zmia-

nach na lokalnym rynku pracy, a tak-

że  o  rożnych  kursach  i  szkoleniach 

mogących  podnieść  kwalifikacje  za-

wodowe i tym samym pomóc w efek-

tywniejszym  szukaniu  zatrudnienia. 

Kontakt  Biura  Karier  ze  studentami 

jest tylko jedną stroną medalu, z dru-

giej  jest  to  sieć  powiązań  z  praco-

dawcami.  Wrocławskie  Biuro  Karier 

gromadzi  informacje o firmach dzia-

łających  w  kraju,  przeprowadza  ich 

prezentację na uczelniach oraz orga-

nizuje coroczne  targi pracy Profesja. 

Wreszcie,  co  chyba  najważniejsze, 

pozyskuje  oferty  pracy  i  na  zlecenie 

danego  pracodawcy  przeprowadza 

nabór  i preselekcję   studentów  i ab-

solwentów zarejestrowanych w bazie. 

W dzisiejszych czasach nasi wspania-

łomyślni chlebodawcy najchętniej za-

trudnialiby młodych, energicznych lu-

dzi, zaraz po studiach, ale z bogatym, 

wieloletnim doświadczeniem, co jest 

istnym  absurdem,  bo  jedno  drugie 

automatycznie  wyklucza,  ale  firmy 

korzystające  z  usług Biura Karier  są 

nastawione na tzw. świeżaków. Poza 

tym  wrocławskie  biuro  ma  bogatą 

ofertę  praktyk  i  szkoleń  robiących 

z  nas  wykwalifikowanych,  potencjal-

nych pracowników, a  nasze CV dzięki 

nim wygląda niemal olśniewająco.

Wszystko  wydawałoby  się  pięk-

ne,  właściwie  bajeczne  gdyby  nie 

fakt, że o Wrocławskim Biurze Karier 

mało kto słyszał. Studenci na pytanie 

o  Biuro  Karier  robią  zdziwione  oczy, 

a  przecież  ta  inicjatywa  zrodziła  się 

właśnie z myślą o nich. „Biuro Karier? 

Nie, nie słyszałem. Co to niby jest?”, 

„Tak,  zrobią  mi  karierę,  na  pewno”, 

„A ile trzeba im zapłacić?” – to reak-

cja młodych ludzi. Właściwie nie ma 

czemu  się  dziwić,  niedoinformowa-

nie  zazwyczaj  owocuje  sceptycznym 

podejściem. Ci bardziej zorientowani 

mówią:  „Tak...  to  taki  pośredniak”. 

W sumie trudno się nie godzić z tym 

stwierdzeniem,  zadaniem  Biura  Ka-

rier jest przecież pośredniczenie mię-

dzy  szukającymi  pracy  studentami 

a oferującymi ją firmami. Trudno jed-

Studia to piękny i beztroski okres w życiu każdego z nas, jednak kto nigdy nie obudził się z koła-czącym bezlitośnie po głowie pytaniem – co potem? – jest prawdziwym szczęściarzem albo po prostu wszystko jeszcze przed nim. Statystyki wołają złowieszczo: studenci zasilają rzeszę bezro-botnych w Polsce! Można załamywać bezsilnie ręce i narzekać lub coś z tym zrobić i tu do akcji 

walecznie wkracza Wrocławskie Biuro Karier.

Studenci, do Biur Karier!

Page 17: Kontrast 5/10

17

nak znaleźć osoby, które mają pełną 

świadomość możliwości, jakie stawia 

przed nimi  ta  instytucja. Znalezienie 

takich,  którzy  korzystają  z  jej  usług 

to  niemal  jak  szukanie  igły w  stogu 

siana. 

Pozostaje tylko spytać dlaczego? 

Wrocławskie Biuro Karier nie  trudno 

jest  znaleźć,  nie  jest  zakonspirowa-

nym „stowarzyszeniem”, wystarczy je 

„wygooglować” i naszym oczom uka-

że się przejrzysta, bogata w informa-

cje  strona  internetowa.  Trzeba  przy-

znać,  ze  schludna  oprawa  graficzna 

i klarowny układ zachęca do skorzy-

stania. Można znaleźć tam wszystko, 

czego  potrzeba  studentowi  szukają-

cemu pracy, trzeba tylko chcieć. 

Wszystko  załatwić  można  on-

line, nie wychodząc z domu, siedząc 

sobie wygodnie na kanapie, popijając 

poranną kawę albo chrupiąc orzeszki 

(wedle uznania). Wystarczy w zakład-

ce  „Oferty  pracy”,  poprzez  swojego 

maila,  zarejestrować  się  i  wypełnić 

CV. Proces szybki,  łatwy  i przyjemny, 

a  ile  może  przynieść  korzyści!  Biuro 

Karier  załatwia  za  nas  całą  czarną 

robotę,  w  gąszczu  ogłoszeń,  które 

można znaleźć na innych, nieprofesjo-

nalnych  stronach  internetowych  znaj-

duje  te  odpowiednie  dla  konkretnej 

osoby. Ułatwia to bardzo szczegółowe 

CV,  które  dostajemy  do  wypełnienia 

po rejestracji. Oprócz informacji stan-

dardowo zamieszczanych w tego typu 

dokumentach,  jak  dane  osobowe, 

skończone  szkoły  czy  doświadczenie 

zawodowe,  znalazło  się  miejsce  na 

rzeczy:  typu  preferencje  zawodowe, 

oczekiwana płaca, wymiar czasu pra-

cy, a nawet nagrody zdobyte w szkole 

średniej  i ocena z pracy dyplomowej. 

Jest to niewątpliwie kolejnym udogod-

nieniem, bo kto z nas lubi pisać CV? 

Słuszna  inicjatywa?  Nie  da  się 

zaprzeczyć. Wrocławskie Biuro Karier 

powinno  być  najlepszym  przyjacie-

lem  każdego  studenta  szukającego 

pracy. Póki co, tej przyjaźni na uczel-

nianych  i  akademikowych  koryta-

rzach ani widu, ani słychu. Może war-

to byłoby położyć większy nacisk na 

reklamę,  zwiększenie  świadomości 

społecznej?  Trudno  stwierdzić,  czy 

praca znaleziona przy pomocy Biura 

Karier będzie „dobrą robotą” na dłu-

żej,  czy  tylko  „przejściówką”,  ale  nic 

nie stoi na przeszkodzie, żeby przeko-

nać się o tym samemu. W końcu nic 

nie mamy do stracenia, a do  zyska-

nia  bardzo  wiele.  Parafrazując  PRL-

owskie zawołanie  : „Kobiety na trak-

tory!” dodać mogę  tylko – Studenci, 

do Biur Karier! 

Anna Łopatniuk

Fot.

Łuka

sz F

reje

k

Page 18: Kontrast 5/10

18

Dwudziestego maja,  gdy  wszystkie 

media  informowały  mieszkańców 

Wrocławia  o  niebezpieczeństwie 

wynikającym  ze  zbliżającej  się  fali 

powodziowej na Odrze, na Wzgórzu 

Partyzantów  pojawiła  się  ogromna 

grupa  śmiałków,  którzy  nie  zwa-

żali na pogodę  i alarmy. Ponad 40 

stowarzyszeń  znalazło  się  tam,  by 

wziąć udział w Targach Organizacji 

Pozarządowych.  Wydarzenie  to  już 

po raz czwarty przygotowywali przez 

kilka  miesięcy  studenci  zrzesze-

ni  w  międzynarodowej  organizacji 

AIESEC,  a w  realizacji  projektu  po-

mógł  im Sektor 3, Miasto Wrocław 

oraz Centrum  Informacji  i Rozwoju 

Społecznego. 

Celem  tego  przedsięwzięcia 

była, jak zawsze, próba zachęcenia 

młodzieży  do  sprawdzenia  swoich 

sił w wolontariacie,  do  pobudzenia 

wrażliwości młodych  ludzi, do zain-

teresowania  tym,  co  dzieje  się  za 

oknem, a o czym wcześniej nie mie-

li  pojęcia.  Tegoroczny  TOP  upłynął 

pod hasłem: Wpływ edukacji na ak-

tywność, odpowiedzialność i wrażli-

wość społeczną młodego obywatela.

Wielu  nastolatków  wzrusza  ramio-

nami  na  hasło  „sektor  trzeci”,  czę-

sto nie wiedzą nawet, co to znaczy. 

Także skrót NGO jest dla nich obcy. 

Pozwolę sobie tutaj przytoczyć kilka 

słów  na  temat  powyższych  termi-

nów. Sektor trzeci to ogólna nazwa 

To rzadkość, by w czasie zagrożenia powodziowego, miejscem, które jako pierwsze zostało zalane, było wzgórze. Tak zdarzyło się we Wrocławiu na Wzgórzu Partyzantów, gdzie po raz kolejny zorgani-

zowano TOP -  Targi Organizacji Pozarządowych 2010. 

Wrocław po TOP-ieFot. Łukasz Frejek

Page 19: Kontrast 5/10

19

obejmująca  wszystkie  organizacje 

non-profit,  natomiast  miano  Sek-

tora  3  nosi   Wrocławskie  Centrum 

Wspierania  Organizacji  Pozarzą-

dowych  prowadzone  przez  Funda-

cję Umbrella.  Centrum  troszczy  się 

o rozwój wrocławskich NGO, czyli or-

ganizacji pozarządowych (ang. non-

governmental organizations).

Wracając  do  głównej  idei  Tar-

gów,  organizatorzy  oraz  stowarzy-

szenia biorące w nich udział  pragnę-

li uświadomić młodym obywatelom, 

że mogą mieć wpływ na to, co dzie-

je się w ich otoczeniu, bez koniecz-

ności  angażowania  się w  działania 

związane  z  polityką.  Uczestnicy 

mieli  szansę  przekonać  się,  jak 

działają  wolontariusze  wielorakich 

NGO,  kim  są,  jakimi  wartościami 

się  kierują,  z  czym muszą  zmagać 

się na co dzień. Targi były także ad-

resowane  do  przedstawicieli  firm, 

które  wspierają  działalność  chary-

tatywną i społeczną. TOP zacieśnia 

więzi między przedstawicielami czę-

sto skrajnie różnych organizacji, jest 

okazją  do wymiany poglądów  i  do-

świadczeń. Jedną z najważniejszych 

części  projektu  były,  jak  co  roku, 

panele  dyskusyjne.  Dotyczyły  one 

wielokrotnie  podkreślanej  roli mło-

dego  człowieka  w  społeczeństwie, 

możliwościach  rozwoju  poprzez 

udział w organizacjach oraz wyzwań 

i  trudności,  jakie  napotykają  sto-

warzyszenia, a także różnic między 

pracą  w  sektorze  trzecim  a  pracą 

w  zwykłej  korporacji. Uczestnikami 

paneli  byli  głownie  przedstawicie-

le  organizacji,  ale w  dyskusji mógł 

wziąć udział każdy. 

Wydarzeniu  towarzyszyło  kil-

ka  dodatkowych  atrakcji.  Wśród 

nich  znalazły  się  konkursy  wiedzy 

o NGO z ciekawymi nagrodami, po-

kazy  filmów dotyczących  działalno-

ści  organizacji,  szkolenia,  warsztat 

Le  Parkour  przeprowadzony  przez 

wolontariuszy  ze  Slot  Art  Festiwal 

oraz  koncert  zespołu  Tolerancja. 

Wzgórze Partyzantów przypominało 

pod  względem  różnorodności  lon-

dyńską  dzielnicę  Covent  Garden. 

Kolorowe makiety, plakaty, zdjęcia, 

muzyka,  elementy  dekoracji,  które 

są  ściśle  związane  z  działalnością 

poszczególnych stowarzyszeń, przy-

ciągały do stoisk równie skutecznie, 

jak  sympatyczne  twarze  wolonta-

riuszy, którzy potrafią zarazić pasją 

i  optymizmem.  Ważnym  punktem 

targów  jest  nieformalna  rozmowa 

z  członkami  stowarzyszeń.  Każda 

organizacja  jest unikatowa  i  posia-

da bogate  cele,  ale  zdecydowałam 

się przybliżyć w skrócie dwa stowa-

rzyszenia, które najbardziej zapadły 

mi w pamięć. 

„Dobrze, że  jesteś” – to słowa, 

które każdy chciałby usłyszeć choć 

raz  w  życiu.  To  także  nazwa  fun-

dacji,  która  wspiera  ludzi  dotknię-

tych  chorobami  nowotworowymi, 

przebywających  w  szpitalach  na 

12 oddziałach w Polsce. FUNDACJA 

DOBRZE ŻE JESTEŚ skupia wolonta-

riuszy w Gdańsku, Łodzi, Krakowie, 

Poznaniu, Warszawie oraz we Wro-

cławiu.  We  wrocławskim  oddziale 

działa około 75 osób wspierających 

pacjentów  rozmową,  zrobieniem 

drobnych zakupów lub też po prostu 

samą  obecnością.  Wolontariusze, 

z  którymi miałam przyjemność po-

rozmawiać,  to  bardzo  otwarci  i  po-

zytywni ludzie, chętnie opowiadają-

cy o swojej działalności. Można  ich 

rozpoznać  po  charakterystycznych 

Fot. Łukasz Frejek

Page 20: Kontrast 5/10

20

żółtych  koszulkach  z  nazwą  stowa-

rzyszenia.  Jak  wiadomo,  żółta  ko-

szulka  w  sporcie  zwykle  świadczy 

o wyjątkowości. Wolontariusze FUN-

DACJI  DOBRZE  ŻE  JESTEŚ  są  bez 

wątpienia  liderami  w  serdeczności 

oraz  w  kreatywności.  Mają  tysiące 

sposobów  na  to,  by  umilić  pacjen-

tom  czas  spędzany  w  szpitalach. 

Organizują dla nich Jasełka, Walen-

tynki, Śniadania Wielkanocne, pro-

wadzą  Wędrującą  Bibliotekę.  Nie 

przebywają  jednak  na  oddziałach 

szpitalnych tylko od święta. Niemal 

każdego  dnia  przynajmniej  jedna 

osoba w  żółtej  koszulce mknie  ko-

rytarzem szpitalnym, by spotkać się 

z  chorymi.  Te  spotkania  są dla pa-

cjentów  niezmiernie  ważne.  Jedna 

z osób chorych, które są odwiedza-

ne  przez  ochotników  fundacji,  tak 

określa  wolontariusza:  „(…)  to  dla 

mnie człowiek, który widzi obok dru-

giego  człowieka,  w  jego  sercu  jest 

wiele  miłości  i  o  swojej  pracy  nie 

mówi „ja się poświęcam”, ale czyni 

to z potrzeby serca, bo taki jest cel 

jego i jego powołanie”. Osoby, które 

zainteresuje  ta  forma  działalności, 

mogą sięgnąć po więcej  informacji 

na  stronie  www.dobrzezejestes.pl 

lub  też napisać mail na adres wro-

[email protected].

Wolontariusze  Fundacji  Bene 

Facta  pragną  walczyć  z  krzywdzą-

cymi  stereotypami. Mimo  że wciąż 

zmagają  się  z  formalnościami,  nie 

przeszkodziło  im  to  w  rozpoczęciu 

realizacji  trzech  projektów.  Udało 

im  się  dowieść,  że  więźniów  moż-

na  nazwać  „Malarzami  Uśmiechu”. 

Projekt  pod  taką  nazwą  obejmuje 

działanie  na  rzecz  hospitalizowa-

nych maluchów  oraz  dzieci  pocho-

dzących  z  ubogich  rodzin. Więźnio-

wie  odnawiają  ściany  oddziałów 

dziecięcych  w  szpitalach,  świetlice 

itp.,  malując  postaci  z  bajek,  aby 

sprawić dzieciom choć odrobinę ra-

dości w miejscach, gdzie czekają na 

kogoś bliskiego lub na kolejny dzień 

badań. Do tej pory, dzięki współpra-

cy  z  więźniami  Zakładu  Karnego 

nr  1  we  Wrocławiu,  odmalowano 

pomieszczenie w świetlicy środowi-

skowej  „Źródełko”, nadano  też baj-

kowy wygląd Oddziałowi Neurologii 

Dziecięcej w Szpitala  im. Tadeusza 

Marciniaka  we  Wrocławiu.  Prze-

skocz Stereotyp to nazwa kolejnego 

projektu  Bene  Facta.  Członkowie 

Fundacji,  Stereotypożercy,  wcielają 

w  życie  hasło  przedsięwzięcia,  po-

magając  osobom  niepełnospraw-

nym, a także komunikują niepełno-

sprawność jako cechę, która wcale 

nie  wyklucza  możliwości  posiada-

nia pasji i osiągania niesamowitych 

wyników w każdej dziedzinie, nawet 

w sporcie. W tym celu organizowa-

ny  jest m.in. konkurs  fotograficzny, 

kręcone  są filmy o  tych,  którzy pa-

radoksalnie nie będąc w pełni sił fi-

zycznych, są niesamowicie odważni 

i potrafią wyzwolić pokłady wielkiej 

energii.  Trzeci  projekt,  Coolturalni 

Ludzie,  jeszcze nie doczekał się re-

alizacji, ale ma dokładnie nakreślo-

ny plan oraz misję, którą jest rozwój 

postaw twórczych i odkrywanie em-

patii u młodzieży. Członkowie orga-

nizacji,  tworząc  grupę animatorów, 

pragną  uwrażliwiać  młode  osoby 

w  taki sposób, by stały się właśnie 

Coolturalnymi Ludźmi. Więcej infor-

macji na  temat Bene Facta można 

znaleźć, wchodząc  na  stronę www.

benefacta.gofreeserve.com. 

TOP to także ogromne doświad-

czenie  dla  organizatorów.  Studen-

ci  odpowiedzialni  za  Targi,  pytani 

Page 21: Kontrast 5/10

21

o czynniki, które najbardziej pomo-

gły im w realizacji projektu, wymie-

niają zaangażowanie stowarzyszeń, 

pomoc  współorganizatorów,  patro-

nów, a także fakt, że stali się grupą 

przyjaciół,  stworzyli  zgraną paczkę, 

która razem mogła stawić czoło wie-

lu wyzwaniom. Dla nich to była rów-

nież praca nad sobą, nad własnymi 

słabościami,  udoskonalanie  umie-

jętności.  Targi postrzegają  jako  ini-

cjatywę,  która może  poruszyć  oby-

wateli, pobudzić ich do pozytywnych 

zmian. TOP jest kolejnym dowodem 

na to, że istnieje wiele osób, które, 

oprócz własnego interesu, widzą po-

trzebę  nieustannego  kształtowania 

otoczenia, widzą problemy i radości 

ludzi wokół siebie. 

Polska  znów  zmaga  się  z  falą 

powodziową  i NGO  robią wszystko, 

co  w  ich mocy,  by  pomóc  ludziom 

dotkniętym  nieujarzmionym  żywio-

łem.  Pokazują,  że  nawet  jeżeli  nie 

ma  się  możliwości,  by  podawać 

worki  z  piaskiem  i  uszczelniać  za-

pory,  istnieje  wiele  różnych  sposo-

bów,  by  nieść  ulgę  potrzebującym. 

Można  nawet  z  daleka  stanąć  na 

wałach ochronnych. Wystarczy tylko 

chcieć.

Barbara Rumczyk

P.S.  Serdeczne  podziękowania 

dla organizatorów Targów Organiza-

cji  Pozarządowych 2010,  członków 

wrocławskiego  oddziału  FUNDACJI 

DOBRZE  ŻE  JESTEŚ  oraz    Funda-

cji  Bene  Facta  za  udzielenie  cen-

nych  informacji.  Więcej  o  Targach 

i  wszystkich  organizacjach,  które 

wzięły  w  nich  udział,  na  stronie 

www.top.wroc.pl.

Źródło: archiwum organizatora

Page 22: Kontrast 5/10

22

Page 23: Kontrast 5/10

23

Page 24: Kontrast 5/10

24

Agnieszka Oszust: Trzy równo-

rzędne pierwsze miejsca to no-

wość na KAN-ie.

Jerzy Kapuściński: To ciekawy 

festiwal,  jednak  jak każdy w  jednej 

kategorii  bardziej, w  innej mniej  in-

teresujący. W  tym  roku bez wątpie-

nia  na  pierwszy  plan  wysunął  się 

dokument  –  stąd  aż  trzy  pierwsze 

miejsca. Co nie znaczy, że mieliśmy 

problem, by przyznać po trzy KANew-

ki  w  innych  kategoriach.  Brzydkie

słowa,  nagrodzony  film  fabularny, 

był  jednym z odkryć  tego  festiwalu. 

Znakomicie  zrealizowany,  świetnie 

zagrany, po prostu dobry film, zapo-

wiadający  dobrego,  zupełnie  nowe-

go  reżysera.  Podobnie  rzecz ma  się 

z  animacją,  której  poziom  w  ostat-

nich latach bardzo się podwyższył. Na 

festiwalach takich jak ten, prezentuje 

się  pokolenie  młodych,  zdolnych  lu-

dzi,  którzy  wychowywani  na  nowych 

mediach, potrafią wykorzystywać róż-

norodne  techniki  i  szukają własnych 

stylistyk. To bardzo ciekawe. 

Co Pana najbardziej zasko-

czyło w twórczości młodych reży-

serów, których filmy zaprezento-

wano na KAN-ie?

Interesujące  są  próby  czerpa-

nia z otaczającej, najbliższej  rzeczy-

wistości,  co  w  tym  roku  udało  się 

przede wszystkim reżyserom filmów 

dokumentalnych. Wyostrzony  zmysł 

realiów  społecznych  czy  psycholo-

gicznych warto  rozwijać  i  przenosić 

też  do  filmów  fabularnych.  Wtedy 

prezentowane  historie  będą  bar-

dziej prawdziwe, możliwe do socjo-

logicznej weryfikacji.  Taka  tradycja 

społecznego  spojrzenia  na  bohate-

rów od dawna fascynuje mnie w ki-

nie  angielskim.  Fabuły  Kenta  Lo-

acha  czy  Mike’a  Leigh  są  kręcone 

w  pewnej  dzielnicy,  w  pewnej  kla-

sie społecznej, przez co uchwycony 

przez  reżysera świat  jest po prostu 

wiarygodny. Widz porusza się w śro-

dowisku  nasiąkniętym  oryginalną 

kulturą  i  językiem.  Od  razu  widać, 

że nie są to postacie fikcyjne, wymy-

ślone przy komputerze, ale bohate-

rowie z krwi i kości. Myślę, że to jest 

jedna z  recept na dobre kino  fabu-

larne. Oczywiście są też filmy, które 

są zupełnie kreacyjne, ale uważam, 

że  dla  młodego  filmowca  bardziej 

logiczną  drogą  jest  droga  „przez 

rzeczywistość”. Wychodzić od  tego, 

co  jest  blisko,  co  się  poznało  i  do-

świadczyło,  dopiero  potem  można 

robić  „swoje  kino”.  Tak  karierę  za-

czynało wielu reżyserów na przykład 

Kieślowski – on też na początku zaj-

mował się tylko dokumentem. 

Zauważyłam, że wszystkie

nagrodzone historie w tej kate-

gorii łączyło pozytywne przesła-

nie reżyserów. Prezentowali oni

historie, przy których widz mógł

się uśmiechnąć...

Absolutnie się z tym zgadzam. 

W  tych filmach widać  sympatię do 

bohaterów. Nawet  jeśli są to osoby 

żyjące  w  ciężkich  warunkach  czy 

społecznie  odrzucone,  to  przekaz 

dokumentu, którego są bohaterami 

jest  optymistyczny:  te  osoby  zmie-

niają coś, realizują swoje cele, prze-

kraczają  narzucone  im  ogranicze-

nia. Dobrym przykładem jest tu film 

Dziesięć lat do Nashville, opowieść 

o dwójce młodych ludzi, którzy pra-

cują na dworcu w Katowicach: ona 

jest sprzątaczką, on pilnuje dworco-

wej toalety. Ich marzeniem jest wy-

cieczka do Stanów, do Nashville na 

festiwal  muzyki  country.  I  chociaż 

przygotowania  trwają  rok – w koń-

cu im się udaje.  W podobnym tonie 

utrzymane są dwa inne nagrodzone 

dokumenty: Szczęściarze i Miesiąc

miodowy  –  w  tych  filmach  widać 

wielką  sympatię  do  bohatera,  mi-

łość  do  ludzi.  Są  to  produkcje  na 

„W kinie powinno być więcej ryzyka. Chętnie bym zobaczył więcej odwagi w kinie młodych ludzi. Nawet z narażeniem się, że mogą odkrywać coś, co jest już dawno odkryte.” O festiwalu KAN, szan-sach dla kina niezależnego i braku odwagi u młodych twórców z Jerzym Kapuścińskim rozmawia 

Agnieszka Oszust. 

KAN non-fiction

Page 25: Kontrast 5/10

25

Page 26: Kontrast 5/10

26

tyle dobrze realizowane, że skrawek 

empatii reżysera udziela się też wi-

dzowi. To nie są telewizyjne reporta-

że,  węszące  anomalii  społecznych, 

patologii.  Te  filmy  szukają  czegoś 

innego. Ich autorzy próbują mądrze 

zrozumieć ludzi – to dobra tradycja 

polskiego  dokumentu:  takie  kino 

robili  kiedyś  Kazimierz  Barabasz, 

czy w  latach  ’60 Władysław Ślesic-

ki. Później sięgał po nią Kieślowski 

w swoich dokumentach – on też za-

wsze współczuł bohaterowi.

Podczas otwartych obrad

jury przyznał Pan, że film nie

musi być idealnie zrealizowany,

ale musi przyciągać swą orygi-

nalnością. Czy na tym festiwalu

pojawiła się taka produkcja?

Pojawiło się ich kilka. Na pew-

no jedną z nich był film, który dostał 

nagrodę  specjalną  jury  – Em.  Zna-

komicie  zrobiony,  osadzony  w  ory-

ginalnej  konwencji,  przekraczający 

granice gatunkowe. To był film, któ-

ry  ostentacyjnie  pokazywał,  że  nie 

jest filmem, że jest sztuką. Em może 

być  znakiem czasu. Udowadnia,  że 

nawet  młodzi  twórcy  mogą  robić 

bardzo  nowoczesne  kino.  Drugim 

takim  „odkryciem”  jest  dokument 

Spacer,  robiony  poza  strukturami 

szkolnymi,  od  początku  do  końca 

niezależny.  Udowadniający,  że  jeśli 

ma się dobrych bohaterów,  z który-

mi ma  się  kontakt,  że  jeśli  jest  się 

wrażliwym obserwatorem, to można 

nakręcić ciekawy obraz, robiąc zdję-

cia  tylko  jednego dnia.  Trochę nam 

brakowało tu takiego kina – świeże-

go, nie wtłoczonego w szkolne kon-

wencje. Kina poszukującego nowych 

sposobów  ujęcia  i  próbującego  no-

wymi tematami prowokować. 

Zauważył Pan, że na festi-

walu brakuje kina amatorskiego.

Zarzut ten pojawiał się już na po-

przednim KAN-ie. Rok temu jury,

zastanawiało się, czy nie należa-

łoby stworzyć dwóch osobnych

kategorii: dla filmów ze szkół

i produkcji niezależnych.

Tę  uwagę  jury  rozumiem  jako 

zwrócenie  uwagi  na  pewne  dyspro-

porcje w ofercie festiwalu. Rzeczywi-

ście, filmów offowych, amatorskich, 

jest naprawdę niewiele. Przeważają 

fabuły realizowane w szkołach filmo-

wych, w profesjonalnych warunkach, 

przy  współpracy  z  doświadczonymi 

reżyserami. A my chcielibyśmy zoba-

czyć więcej filmów spoza oficjalnych 

struktur, wnoszących do kina nowa-

torski  obraz  świata,  awangardowe 

spojrzenie  na  niektóre  problemy... 

Tak to rozumiem i też się z tym zga-

dzam. 

Byłaby to też szansa dla kina

zaangażowanego...

Jeśli  rozumieć  to  jako  zaanga-

żowanie twórcy przy próbach zmiany 

świata, to jak najbardziej. Brakuje ta-

kiego kina, w którym reżyserzy kryty-

kowaliby rzeczywistość, kontestowali 

ją. A przecież realia naszego kraju są 

bardzo atrakcyjne jeśli chodzi o tego 

typu  tematy...  Kino,  zwłaszcza mło-

de, ma prawo do  buntu,  do  analizy 

i  konstruktywnej  krytyki.  Tymcza-

sem mało jest prawdziwych historii, 

które zamieniają się w fikcję.

Czy nie niesie to ze sobą

problemu, że młodzi twórcy będą

sięgać po tematy, których nie ro-

zumieją? Przecież nie wystarczy

tylko wzniosła potrzeba zmiany

świata, należy też ten świat ogar-

nąć rozumem.

Młodość ma pewne prawa, jed-

nym z nich jest prawo do naiwności. 

Ale jeżeli intencje reżysera są dobre, 

jeśli to co robi jest szczere, to czemu 

nie spróbować? Taka szlachetna na-

iwność może być też wartością. Cho-

dzi  przede wszystkim o  to,  by  filmy 

były dobrze zagrane, szczere  i uczu-

ciowe w sensie artystycznym. Istnie-

je coś takiego jak prawda w sztuce. 

Oczywiście, jest to kategoria intuicyj-

na, ale jest. Ona może być siłą takich 

filmów i festiwali. Powinno być więcej 

ryzyka. Chętnie bym zobaczył więcej 

odwagi w kinie młodych ludzi. Nawet 

z narażeniem się, że mogą odkrywać 

coś, co jest już dawno odkryte.

Nawet ocierając się o śmiesz-

ność?

Może nawet śmieszność! Ale to 

zawsze może przynieść nieoczekiwa-

ny, fantastyczny efekt.

Rozmawiała Agnieszka Oszust

Page 27: Kontrast 5/10

27

Jubileuszową,  dziesiątą  edycję  fe-

stiwalu  można  nazwać  nostalgicz-

ną  podróżą  w  alternatywną  muzy-

kę  gitarową  lat  90.  Oczywiście  nie 

zabrakło  także  mocnej,  aktualnej 

reprezentacji zespołów z pogranicza 

elektroniki oraz popu. Wszystko per-

fekcyjnie dobrane i podane w najlep-

szej formie dźwiękowej.

Festiwalowi  Primavera  sprzyja 

praktycznie  wszystko:  od  miejsca, 

za  które  służy  ulokowany  tuż  nad 

brzegiem  morza  Parc  del  Forum, 

przez  wspierające  festiwal  me-

dia,  wśród  których  znaleźć  można 

przede  wszystkim  portal  Pitchfrok, 

po sponsorów, dzięki którym w  trzy 

dni,  w  jednym miejscu można  było 

zmieścić czołówkę światowej muzy-

ki alternatywnej.

Dzień  przed  samym  rozpoczę-

ciem niewiele wskazywało na to, że 

tak  istotny festiwal odbywa się wła-

śnie w tym mieście. Jedynymi ślada-

mi  zapowiadającymi  imprezę  były 

pojedyncze  plakaty  porozwieszane 

na  słupach  ogłoszeniowych.  Taki 

stan rzeczy można wytłumaczyć tym, 

że  festiwalowe  centrum  przeniosło 

się na południowo-wchodnie obrzeża 

Barcelony, do Parc del Forum, który 

służy  jako  teren  festiwalu  od  2005 

roku.  Jego  betonowa,  miejscami 

fantastyczna  konstrukcja,  powstała 

z myślą o masowych imprezach od-

bywających  się  w  Barcelonie.  Park 

miał przede wszystkim ożywić tę od-

ległą część miasta, która z racji spo-

rej odległości od centrum i swojego 

industrialnego charakteru, raczej od-

straszała  turystów. Z  informacji wy-

nika,  że  festiwal  przyciągnął w  tym 

roku  blisko  100  000  uczestników 

z  całego  świata.  Od  Australii  przez 

Alaskę po Polskę. 

Surfer Blood (19.15 – Pitchfork)

Młodzi  surf-rockerzy  z  Florydy  zo-

stali  w  ubiegłym  roku  wyłowieni 

przez portal Pitchfrok, który wysoko 

ocenił  ich  debiutancki  album Astro

Coast,  wystawiając  mu  wysoką 

ocenę  8.2.  W  Barcelonie,  na  sce-

nie  Pitchforka,  muzycy  dali  jeden 

z  pierwszych  festiwalowych  kon-

certów.  Chociaż  młodzi  członkowie 

zespołu wyglądali  jakby przed chwi-

lą  odstawili  tornistry  i  ruszyli w  tra-

sę,  to  ich  propozycja  słonecznego 

rock’n’rolla, którą zaprezentowali na 

scenie wypadła znakomicie.

Muzyka  Surfer  Blood  w  zasa-

dzie nie prezentuje niczego odkryw-

czego – urzeka za to klimatem oraz 

lekkością z jaką muzycy grają swoje 

utwory.  „Surferzy”  wykonali  więk-

szość materiału ze swojego debiutu, 

dodając  do  repertuaru  jeden  nowy 

utwór. 

Scena Pitchforka przez następ-

ne dni  festiwalu stała się polem do 

popisu  głównie  dla młodych  zespo-

łów,  które  debiutowały  w  ostatnim 

czasie.

Titus Andronicus (20.30 –

Pitchfork)

Nie  ukrywam,  że  mam  problem 

z jednoznaczną oceną twórczości ze-

społu Titus Andronicus. Ich materiał, 

zebrany na dwóch płytach i kilku po-

mniejszych wydawnictwach, prezen-

tuje  średnio  odkrywcze  połączenie 

punkowej  energii  z  shoegaze’owym 

hałasem,  a  jednak  zespół  w  ciągu 

dwóch  lat  zdołał  zaskarbić  sobie 

spore  grono  oddanych  fanów  prze-

Tegoroczna edycja festiwalu Primavera Sound odbyła się w dniach 27-29 maja. Jak co roku do Bar-celony zawitała czołówka światowej muzyki alternatywnej. Takie zespoły jak Pavement, Pixies czy Wilco oraz letnia atmosfera sprawiły, że impreza przyciągnęła wielotysięczną publiczność z całego 

świata

Primavera, po prostu

Page 28: Kontrast 5/10

28

konanych,  że  muzyka  Andronicusa 

to  naprawdę  coś  wyjątkowego.  Nie 

da się ukryć,  że zespół ma wyraźny 

pomysł  na  siebie,  jednak  czy  jego 

realizacja wypada faktycznie tak re-

welacyjnie?

Muzycy  zjawili  się  na  scenie 

w  pięcioosobowym  składzie.  Przez 

pierwsze trzy utwory trochę ocięża-

le  rozkręcali  się na scenie. Właści-

wy koncert  rozpoczął się od czwar-

tego numeru, kiedy wokalista zdjął 

gitarę,  chwycił  za  mikrofon,  wsko-

czył na głośniki i razem z zespołem 

wykonał Titusa Andronicusa. Resztę 

utworu wykonał niesiony na rękach 

przez  publiczność.  W  taki  sposób 

powinni zacząć ten koncert, później 

było już tylko lepiej. Pod koniec rze-

czywiście  trzeba  było  przyznać,  że 

punkowa  dzikość,  która  dominuje 

w  muzyce  Titusa  potrafi  porwać, 

jednak  do  ideału  Pixies  nadal  im 

daleko.

The XX (21.15 – Ray-Ban)

Zespół  wystąpił  późnym wieczorem 

na  scenie  Ray  Ban,  która  została 

ulokowana w amfiteatrze na tle Mo-

rza Śródziemnego. Trudno wymarzyć 

sobie  lepsze miejsce dla tej muzyki 

– w ubiegłym roku w podobnej sce-

nerii wystąpił m.in. Deerhunter. The 

XX to fenomen – zaledwie rok temu 

wydali swój debiutancki album, a już 

w tym roku przyszło im zagrać jeden 

z  ważniejszych  koncertów  na  festi-

walu Primavera. 

Punktualnie  o  21.15  zespół 

wyszedł  na  scenę  i  rozpoczął  kon-

cert  od  swojego  Intro,  przechodząc 

następnie  do  Crystalized.  Początek 

wypadł  bardzo  blado,  sekcja  ryt-

miczna brzmiała nierówno, przez co 

całość  radykalnie  odbiegała  od  ob-

razu, który zespół zaprezentował na 

płycie. Wydawało  się  już,  że  spraw-

dzą  się  wszystkie  plotki  o  tym,  że 

XX na  scenie  to  słaba kopia  swojej 

wersji studyjnej, jednak z utworu na 

utwór, muzyka płynąca  z głośników 

nabierała charakteru. Efekt potęgo-

wała gra świateł, która po zachodzie 

słońca stała się jeszcze bardziej wy-

razista. Ciekawie wyglądało również 

zachowanie sceniczne Olivera Sima, 

który w specyficzny sposób „tańczył” 

na scenie ze swoim basem.

Zespół  wykonał  prawie  cały 

materiał  ze  swojego  debiutanckie-

go  albumu  –  nie  zabrakło  Shelter, 

Islands, Heart Skipped a Beat i wy-

konanego  na  finał  Infinity.  Między 

utworami zespół serwował interesu-

jące instrumentalne wstawki. Nie da 

się  ukryć,  że  cała  historia  XX  toczy 

się w tak szybkim tempie, że muzycy 

prawdopodobnie sami nie ogarniają 

tego fenomenu. Widać to zwłaszcza 

w dość niepewnym jeszcze zachowa-

niu na scenie. Jednak bez wątpienia 

wyrastają na interesującą grupę, któ-

ra w dalekiej przyszłości, bez cienia 

przesady, może zająć miejsce takich 

tuz jak Depeche Mode.

Superchunk (22.10 – San Mi-

guel)

Superchunk  to  pierwsza  z  formacji 

występujących  na  festiwalu,  która 

szczyty  swojej  aktywności  twórczej 

zaliczyła  w  latach  dziewięćdziesią-

tych.  Koncerty,  które  zespół  odegrał 

na  przestrzeni  kilku  ostatnich  lat 

można policzyć na palcach obu  rąk, 

ale grupa zapewnia,  że niedługo po-

wróci  z  zupełnie  nowym  albumem. 

Pierwszym  sygnałem  mówiącym, 

że Superchunk muzycznie nadal ma 

coś wyrazistego do powiedzenia, była 

bardzo  udana  EP-ka  Leaves In The

Gutter, wydana w ubiegłym roku. Ich 

występ  na  głównej  scenie  festiwalo-

wej był dowodem na to, że grupa kon-

certowo w niczym nie ustępuje swoim 

towarzyszom z Pavement oraz Pixies. 

Muzycy  dali  dynamiczny  show, 

w  trakcie  którego Mac McCaughan 

okazał się prawdziwym frontmanem. 

W  pewnym  momencie  niespodzie-

wanie  na  scenę  wskoczył  Tim  Har-

rington  z  Les  Savy  Fav  i  zaśpiewał 

jeden  z  utworów. Całość  oczywiście 

wymknęła się spod kontroli i numer 

skończył  się  w momencie,  gdy  Tim 

złapał za telefon komórkowy i zaczął 

filmować  Maca  grającego  obłąkań-

czą solówkę.

Broken Social Scene (23.15 –

Ray-Ban)

Grupa, promując swoje ostatnie wy-

dawnictwo Forgiveness Rock Record, 

Page 29: Kontrast 5/10

29

zjawiła się w Barcelonie w ośmiooso-

bowym składzie. Lista utorów oparta 

na  ostatniej  płycie  zespołu,  prezen-

tującej  bardziej  „piosenkowe”  obli-

cze  grupy.  Trzeba  jednak  przyznać, 

że o ile na płycie niektóre z utworów 

nie porywa, o tyle na żywo prezentu-

ją się naprawdę świetnie. Wystarczy-

ło przyjrzeć się temu, jak tych pięciu 

gitarzystów  bawi  się  aranżacjami, 

dźwiękiem  i  możliwościami  gitaro-

wych efektów.

Wstawki  elektroniczne,  które 

na  nowej  płycie  pojawiają  się  dosyć 

często,  zostały  ograniczone do mini-

mum. Koncert rozpoczął World Sick.

Z  nowej  płyty  można  było  usłyszeć 

również bardzo dobre Water In Hell, 

Forced To Love,  oraz  Texico Bitches

wykonane  z  gościnnym  udziałem 

Scotta Kannberga z grupy Pavement, 

który udzielił się wokalnie w refrenie. 

Scott nie był  jednym gościem, który 

zjawił się na scenie, by wesprzeć BSS. 

W utworze Meet Me In The Basement

do  muzyków  ze  swoimi  skrzypcami 

dołączył Owen Pallett. 

Świetnie wypadł utwór All To All, 

który całkowicie należał do Lisy Lob-

singer. Uwagę przyciągał nie tylko jej 

jedwabisty  głos,  ale  także  jej  bujna 

fryzura  oraz  sposób  w  jaki  beztro-

sko przechadzała się po scenie. Na 

co dzień udziela  się  również wokal-

nie w  kanadyjskim  zespole Reverie 

Sound Revue. BSS wykonali również 

kilka starszych utworów, jak Shoreli-

ne oraz KC Accidental. Cały koncert 

wypadł  bardzo  zjawiskowo  i  ener-

getycznie.  Dodatkowym  walorem 

były  komentarze  Kelwina  Drewa, 

który stwierdził m.in. „Without good 

friends you can’t have good life”. Jak 

widać sam trafił na najlepszych.

Pavement (01.00 – San Migu-

el)

Chyba nikt nie wyobrażał sobie tego-

rocznej edycji Primavery bez udziału 

reaktywowanej w ubiegłym roku gru-

py  Pavement.  Muzycy  zdecydowali 

się  na  jednorazową  trasę  koncerto-

wą w ramach celebracji dwudziesto-

lecia powstania zespołu W zasadzie 

ciężko stwierdzić, dlaczego nagle po-

wstało  tyle zamieszania wokół  tego 

okazjonalnego  powrotu  zespołu  na 

scenę.. W latach 90. grupa była do-

syć popularna, zwłaszcza pod koniec 

tego  okresu,  jednak  nie  na  tak  jak 

Pixies.  Po  powrocie  zespół  pojawił 

się na większości festiwali (Roskilde, 

Summer Sonic, Way Out West, Ope-

n’er, Primavera)

Koncert  otworzyli  mocnym  Cut

Your Hair.  Do  samego  końca  czuć 

było, że muzycy są na scenie całkowi-

cie wyluzowani i czas, który spędzili 

poza wspólnym  graniem,  nie  zatarł 

w nich zespołowego ducha. Kolejne 

utwory wykonywali z właściwą sobie 

niedbałością.  Półtoragodzinny  wy-

stęp oparli głównie na standardach 

jak Stereo, Date With  Ikea,  Silence 

Kit. Na bis pojawiły się Gold Soundz, 

Shady Lane oraz wykonane ze świet-

ną  psychodeliczną  końcówką  Stop 

Breathin. 

O  wadze  tego  koncertu  świad-

czą  liczni  goście,  którzy,  w  trakcie 

jego  trwania,  wystawiali  głowy  zza 

backstage’u.  Niektórzy  z  nich  nie 

wytrzymali napięcia  i  tak,  jak  jeden 

z członków Monotonix, wskoczyli na 

scenę  dać  upust  swoim  emocjom. 

Z  kolei  Kelvin  Drew  w  rewanżu  za 

wizytę  Scotta  Kannberga  na  scenie 

podczas  koncertu  Broken  Social 

Scene, użyczył w  jednym z utworów 

swojego głosu.

Na  tym  oczywiście  nie  zakoń-

czył się pierwszy dzień festiwalu. Kto 

tylko miał siły mógł towarzyszyć im-

prezie do wczesnych godzin rannych. 

Mnie udało się zajrzeć pod sceny, na 

których  całkiem  nieźle  zaprezento-

wali się Fuck Buttons oraz Moderat. 

Oba występy idealnie wpasowały się 

w atmosferę głębokiej nocy. W ocze-

kiwaniu na otwarcie metra, muzyka 

obu projektów świetnie wprowadza-

ła  w  stan  głębokiego  snu.  W  pozy-

tywnym znaczeniu.

Marcin Bieniek,

www.uwolnijmuzyke.pl

Page 30: Kontrast 5/10

30

Warto.  W  ciągu  swojej  37-letniej 

historii  w  stylu  grania  zespołu  nie 

zmieniło  się  nic.  Nadal  dokładnie 

wiadomo, czego się po nich spodzie-

wać.  Zespół  nigdy  nie  dał  koncertu 

który by rozczarowywał. Ac/Dc nadal 

jest  rockandrollową  maszyną,  do-

brze naoliwioną i pędzącą do przodu 

pomimo wieku  członków,  z  których 

najmłodszy Angus ma 55lat!

Wiele  krytyków  zarzuca  wyko-

nawcom brak zmian, riffy tak podob-

ne  do  siebie,  że  prawie  identyczne. 

Ale poco zmieniać coś co od prawie 

40 lat jest świetne?

Wchodząc  na  teren  Bemowa, 

uwagę  przykuwała  scena;  niby  bez 

rewelacji,  ale  prawdziwy  fan  zaraz 

dostrzegł  słynny  dzwon  czy  usta-

wione  działa  nie  odłączne  atrybuty 

pewnych  piosenek  zespołu,  o  czym 

za chwilę. Do tego na szczycie sceny 

znajdowały się dwie wielkie nadmu-

chiwane  czapeczki  z  diabelskimi 

różkami,  jakie  nosi wspomniany  gi-

tarzysta zespołu Angus Young.  

Jako  support  zagrał  zespół 

Dżem.  Osobiście  zdziwiło  mnie  to. 

Lubię Dżem, ale uważam, że zespoły 

supportujące mają rozgrzać publikę 

a nie  ją uśpić.  Zespól  bluesowy nie 

nadaję się na wsparcie rockowej ka-

peli. A’propos publiki, to na koncercie 

zjawili się nie tylko Polacy w tłumie 

dało  się  usłyszeć  również  niemiec-

ki, litewski czy czeski. Poza tym, ze-

spół przewyższa stażem scenicznym 

większość  publiki.  Chodź  było  też 

dużo rockowych „wyjadaczy”.

Świadczy  to  o  tym,  że muzyka 

Ac/Dc  trafia  do  bardzo  szerokiego 

grona odbiorców.

Punktualnie, jakby z zegarkiem 

w  ręku,  o  21.00  gasną  światła  na 

scenie,  na  telebimach  pojawia  się 

słynna dwuznaczna animacja Black

Ice Tour (bardzo  łatwa  do  znalezie-

nia na YouTube)  z  pociągiem, który 

rozbija  się  na  scenie!  Telebimy  się 

rozsuwają,  światła  ogień  dym  i  rze-

czywistych  rozmiarów  lokomotywa! 

Do  tego  członkowie  zespołu  poja-

wiają się jakby  z nikąd  i zaczynają 

grać  Rock and Roll Train – kawa-

łek, który otwiera każdy koncert ich 

obecnej  trasy.  Dalej  było  już  tylko 

lepiej: epickie Back In Black a zaraz 

po nim Dirty Deeds – utwory, które 

zna  na  pamięć  każdy  fan  zespołu. 

Przy  kawałku  Hells Bells  wokalista 

Brian Johnson zadzwonił wspomina-

nym diabelskim dzwonem. Efekt był 

niesamowity;  nigdy  nie  widziałem, 

żeby  ktoś  śpiewał    na  żywo,  buja-

jąc  się  na  sznurze  w  wieku  63  lat! 

A przecież on wykonuje owy numer 

na  każdym  koncercie.  Oczywiście, 

nie mogło zabraknąć słynnego strip-

tizu  Angusa  do  utworu  The Jack.

Pomijając  fakt  bycia  lokomotywą 

napędzającą  zespół,  55-letni  pan 

Young ma stały  zwyczaj  rozbierania 

się na scenie. Kiedyś było to oznaką 

rockowego buntu, dziś  jest  już tylko 

atrakcją  dla  publiczności. W  czasie 

Ac/Dc to zespół, którego nie trzeba przedstawiać nikomu. Nie ma nikogo, kto nie słyszałby choć jednego kawałka australijskich dinozaurów rocka. Ostatnią okazję na zobaczenie legendy na żywo 

Polacy mieli 13 sierpnia 1991 roku w Chorzowie. Czy warto było czekać 19 lat?

Powrót Legendy

Page 31: Kontrast 5/10

31

You Shook Me All Night Long poka-

zywano na telebimach co ładniejsze 

przedstawicielki  płci  pięknej,  które 

znajdowały się wśród zgromadzonej 

widowni.  Cała  65-tysięczna  polska 

publiczność czekała jednak na T.N.T.

jej tytuł skandowany był od początku 

koncertu. Nie mogło również zabrak-

nąć  nadmuchiwanej  20-metrowej 

lalki w kształcie puszystej bohaterki 

piosenki  Whole Lotta Rosie  która 

siedząc  na  wymienionej  wcześniej 

lokomotywie,  tupała  nogą  w  rytm 

muzyki.  Każdy  utwór  był  okraszony 

oszałamiającymi  efektami  wizual-

nymi, ale to  i  tak nic w porównaniu 

z  ponad  13-minutowym  solo  Angu-

sa. Ten facet chyba naprawdę zawarł 

pakt z diabłem, posiada (zresztą jak 

reszta  zespołu) energię dwudziesto-

latka,  będąc  u  progu wieku  emery-

talnego. Po przepięknej solówce na-

stała cisza, zespół zszedł z sceny, co  

spowodowało  delikatną  konsterna-

cje u publiczności. Wszyscy zadawali 

sobie pytanie: „co teraz?”, „czy to już 

koniec?”. Na  szczęście, po tej krót-

kiej acz dziwnej przerwie nastał mo-

ment  upragniony  przez  wszystkich 

– Highway to hell. Utwór ten kojarzy 

każdy, nieważne czy jest fanem Ac/

Dc, czy też nie. Szaleństwo osiągnęło 

zenit przy następnej, niestety ostat-

niej tego wieczoru piosence zespołu 

For those about to rock. Oczywiście 

przy tej okazji nie mogło zabraknąć 

wystrzałów  z  specjalnie  przywiezio-

nych,  rock’and’rollowych  armat.  Ze-

spół  grał  na  scenie  równe  120 mi-

nut. W moim mniemaniu spisali się 

znakomicie. 

Jeden  z  recenzentów  przyrów-

nał koncerty Ac/Dc do wizyty w ulu-

bionej restauracji. Dokładnie wiemy 

czego się spodziewać, a mimo tego 

nie wychodzimy  rozczarowani.  Trud-

no nie zgodzić się z  tą opinią, oczy-

wiście zaraz pojawią się głosy co do 

„konserwatyzmu” zespołu lub do pro-

blemów technicznych z spięciem mi-

krofonu  przy  Thunderstruck  jednak 

kogo to obchodzi? Ogół nagłośnienia 

był wspaniały, nie miałem jeszcze do 

czynienia  z  koncertem,  który  byłby 

tak dobrze nagłośniony.  

Ac/Dc z racji swojego stażu za-

grało  prawdopodobnie  ostatni  kon-

cert w Polsce. Koncert, który był god-

ny prawie półwiecznej niesplamionej 

legendzie zespołu.

Konrad Gralec

Setlista:

Rock N’ Roll Train

Hell ain’t a Bad place to be

Back In Black

Big Jack

Dirty Deeds done dirt cheap

Shoot down In flames

Thunderstruck

Black Ice

The Jack

Hells Bells

Shoot to thrill

War machine

High voltage

You shook me all night long

T.N.T.

Whole lotta Rosie

Let there be rock + solo Angusa

Bis:

Highway to hell

For those about to rock (We salute

you)

Źród

ło: w

ww

.acd

c.co

m

Page 32: Kontrast 5/10

32

N iewą tp l iwą 

zaletą  książek 

wydawanych 

przez  oficynę 

Grass Hopper są ich okładki – wyko-

nane z niemałą wyobraźnią, mrocz-

ne,  potrafią wywołać u oglądające-

go miły dreszczyk strachu. Niestety, 

dużo gorzej  rzecz ma się  z  tym, co 

kryje się w owym  ładnym pudełku, 

a więc z zawartością książek. 

Mimo  iż  gatunkowo  aspirują 

one do miana szeroko pojętego hor-

roru, z wywoływaniem strachu mają 

niewiele wspólnego. Za to znacznie 

częściej na  twarzy czytelnika poja-

wia  się  grymas  obrzydzenia  albo, 

co gorsza, ironiczny uśmieszek. Nie 

inaczej  rzecz ma  się  z Decathexis

Łukasza Śmigla.

Akcja  książki  rozgrywa  się 

w  fantastycznym  królestwie  Kir-

kegaardu  (większych  aluzji  do  tez 

słynnego  filozofa  nie  znalazłem), 

gdzie  panującą  religią  jest  wiara 

w Śmierć. W owej krainie z niewy-

jaśnionych  przyczyn  zmarli  prze-

rywają  swój  wieczny  odpoczynek 

i  zaczynają  powstawać  z  grobów. 

Rozwiązania  tej  zagadki  podejmu-

je  się  młody  tanatolog,  Jon  Pen-

dergast,  i  jego  kompani  –  legen-

darny  szermierz  Danse  Macabre 

oraz szalony wynalazca Albert.  Już 

ich  pierwsze  odkrycia  wskazują, 

że  w  aferę  zamieszani  mogą  być 

najwyżsi  przedstawiciele  rywalizu-

jących ze sobą władz świeckiej i ko-

ścielnej.

Wydaje  się,  że w  książce  dużą 

rolę  odgrywa  pierwiastek  detekty-

wistyczno-kryminalny.  Bynajmniej 

tak nie  jest. Decathexis aspiruje do 

czegoś więcej.  Jak wynika  z  fabuły, 

chce  ono  być  początkiem  dłuższej 

sagi.  Niestety,  na  aspiracjach  się 

kończy.  Po  pierwsze  –  książka  jest 

najzwyczajniej  w  świecie  za  krót-

ka.  Na  niespełna  trzystu  stronach 

autor  nie  jest  w  stanie  odpowied-

nio  wprowadzić  czytelnika  w  świat 

swojej  opowieści.  Odbiorca,  będąc 

bez  przerwy  bombardowanym  dzie-

siątkami  pojęć,  tytułów,  nazw  geo-

graficznych  czy  etnograficznych, 

o których nie ma zielonego pojęcia, 

traci  zupełnie  orientację  i  czuje  się 

niczym  niechciany  gość.  Po  drugie 

–  kwestia  bohaterów.  Występujący 

w Decathexis  herosi może  i  chcieli-

by  zasłużyć  na miano  epickich,  ale 

wiele  im do tego brakuje. Są bladzi 

i  jednowymiarowi. Przypominają  ry-

sunek  kilkuletniego  dziecka,  gdzie 

kilka  naszkicowanych  schematycz-

nie postaci macha do widza,  chcąc 

uśmiechem zamaskować brak głębi. 

Po trzecie – książka pełna jest nielo-

giczności. Za przykład niech posłuży 

pierwszy  z  brzegu:  skoro  Śmiegiel 

ma  ambicje  do  stworzenia  autor-

skiego świata, to czemu wypełnia go 

pojęciami ze znanej nam przestrzeni 

kulturowej (Kirkegaard, Moria, danse

macabre, ars moriendi) i, na miłość 

boską,  dlaczego  jego  bohaterowie 

używają  łaciny?  Przecież  w  świecie 

Kirkegaardu Imperium Rzymskie ni-

gdy nie istniało… 

Mimo powyższych uwag nie chcę 

Śmigiela całkowicie skreślać. Ma jed-

ną cechę, bez której dobra fantasty-

ka powstać nie może – wyobraźnię. 

To  jednak  za  mało.  Pisanie  książki 

wymaga  także  ogromnej  pracy,  po-

święcenia  dużej  ilości  czasu,  by  do-

grać wszystkie szczegóły i rzetelnego 

przemyślenia  fabuły.  Przy  tworzeniu 

Decathexis  tych  trzech  czynników 

zdecydowanie zabrakło. Zamiast ob-

jawienia mamy więc kolejną, co naj-

wyżej przeciętną pozycję.

Paweł Bernacki

Nie taki trup straszny…

Page 33: Kontrast 5/10

33

Call Of Ktulu Me-

talliki,  choć  nawią-

zanie  jest może na wy-

rost. Po marszowych biciach 

w bębny, przychodzi kolej na wręcz 

thrashowe  melodie  i  solóweczki. 

W tle słychać wiolonczelę, nagrane 

wypowiedzi, co buduje jakiś klimat, 

ale całość nabiera pędu pod koniec, 

gdy  urozmaicona  perkusja  i  mięsi-

ste riffy dopełniają dzieła. Po odsłu-

chaniu odnosi się wrażenie, że The

Oracle  jest  porządnie  wyszlifowa-

nym muzycznym kryształem.

Nowy album Godsmack nie od-

biega rewolucyjnie od tego, do czego 

zdążył nas przyzwyczaić zespół z Bo-

stonu. Płyta miejscami obnaża bar-

dziej metalowy pazur grupy i mimo 

to utrzymuje się w stylu starego, do-

brego Godsmacka. Krótko mówiąc, 

The Oracle to dawka mocnego hard 

rocka na wysokim poziomie.

Marcin Rybicki

dumne, melodyjne  gitary. Następny 

utwór o tytule Devil’s Swing pokazu-

je na swój sposób bluesowe korzenie 

rocka. Na Good Day To Die wokalista 

zespołu brzmi  łudząco podobnie do 

Jamesa Hetfielda, co  jeszcze wyraź-

niej  podkreśla  metalowy  charakter 

tej ścieżki.

Forever Shamed  to  po  prostu 

porządny  kawałek  rocka,  przy  któ-

rym  chciałoby  się  poskakać  pod 

sceną. Z kolei na Shadow Of A Soul 

Sully pokazuje, że jest w świetnej for-

mie. Z energią prezentuje żal, ale nie 

przesadza  w  tym  i  nie  traci  swojej 

buntowniczości. Ogólnie,  całość ma 

niezłego kopa. Oba utwory mają też 

bardziej  wdzięczne  i  rozbudowane 

solówki niż na reszcie płyty.

Sporym  zaskoczeniem  jest 

ostatni kawałek z listy, tytułowy The

Oracle. Ten  trwający sześć  i pół mi-

nuty  utwór  instrumentalny  cieszy 

świetnym  brzmieniem  gitar.  Od  sa-

mego początku utwór roztacza aurę 

tajemnicy  i  zagrożenia,  nieco  jak 

Godsmack powrócił w maju  z  albu-

mem The Oracle po niemal czterech 

latach przerwy. W międzyczasie kon-

certowali z Mötley Crüe i wydali sin-

giel Whiskey Hangover.  Nowa  płyta 

brzmi  ciężej  niż wcześniejsze  doko-

nania kapeli i pojawiają się takie pe-

rełki,  jak  tytułowy utwór  instrumen-

talny The Oracle, co świadczy o tym, 

że  zespół  Godsmack  dobrze  wyko-

rzystał czas spędzony w studiu.

The Oracle  obiera  nieco  inny 

kurs  niż  wcześniejsza  płyta  IV. Na

poprzedniku pojawił się jeden utwór 

na  gitarę  akustyczną  i  z  kobiecym 

wokalem w tle. The Oracle nie posia-

da takich  łagodnych akcentów. Jest 

to  dziewięć  kawałków  utrzymanych 

w  konwencji  hard  rocka,  ocierają-

cych  się  także  o metal. Cryin’ Like

A Bitch, który otwiera ten album, do-

brze się wpisuje w ten schemat. Tak 

dobrze,  że  właściwie  nie  wychodzi 

poza te ramy. Następny na liście ka-

wałek,  Saints and Sinners,  również 

zaczyna  się  dość  jednostajnie  i  do-

piero  mini-solówki  na  końcu  nieco 

go urozmaicają. Na trzeciej w kolej-

ności ścieżce, War and Peace, gitary 

są  bardziej  agresywne,  a  wklejone 

urywki  przemówień  Hitlera  wzmac-

niają wojenny wydźwięk całości.

Love-Hate-Sex-Pain  wysuwa  na 

pierwszy plan ciekawy i mocny śpiew 

Sully’ego  Erny,  zwłaszcza  podczas 

refrenu,  kiedy  skanduje  słowa  tytu-

łu.  Przez  cały  czas  towarzyszą  mu 

Godsmack – The Oracle

Page 34: Kontrast 5/10

34

Aldousa  Huxleya  nie  trzeba  chyba 

przedstawiać.  Autor Nowego wspa-

niałego świata  będąc  jednocześnie 

filozofem i pisarzem, swoje zaintere-

sowania kierował nie tylko w stronę 

futurologicznych antyutopii. Oto bo-

wiem na polskim rynku pojawiła się 

książka, która swoją fabułą sięga aż 

do pierwszej połowy XVII w. Huxley 

przytacza bliską także polskiej pro-

zie  historię  opętania  sióstr  zakon-

nych, znaną nam z Matki Joanny od

Aniołów Jarosława Iwaszkiewicza.

Autora  interesuje  nie  fabuła 

–  opętanie  czy  egzorcyzmy  szalo-

nych  siostrzyczek  zakonnych  –  ale 

to, w jaki sposób w społeczeństwie 

zagościć może szaleństwo. Analizu-

je, jak nienawiść czy urażona duma 

doprowadzają do śmierci człowieka. 

Ukazuje władzę – w tym przypadku 

kościelną – która manipuluje  rozu-

mem i duszą.

O czym jednak jest ta książka? 

Do małego, podzielonego wyznania-

mi  francuskiego  miasteczka  przy-

bywa  nowy  proboszcz  –  kształcony 

przez  jezuitów,  atrakcyjny  Urbain 

Grandier,  który  staje  się  ulubień-

cem  kobiet  i  wrogiem  mężczyzn. 

Proboszcz  kradnie  serca  kolejnych 

dam, narażając się przy tym ważnym 

dostojnikom; zakochuje się, zawiera 

małżeństwo,  okazuje  wyższość  kar-

dynałowi Richelieu  i  popełnia wiele 

nierozsądnych,  lecz  na  pozór  nie-

winnych  czynów,  które  okazują  się 

jednoznaczne  ze  zbieraniem  chru-

stu na własny stos. Nienawiść władz 

Kościoła  i  społeczeństwa  Loudun 

do księdza okazała się tak silna, że 

wmieszano  w  to  nawet  diabły,  któ-

re za sprawą zawistnego zakonnika 

zamieszkały  w  ciałach  znudzonych 

urszulanek.  Oczywiście,  i  demony, 

i  czarna  magia,  oraz  oskarżenia 

stawiane  Grandierowi  były  jedynie 

efektem  zbiorowej  histerii,  nienawi-

ści, nudy, instynktów, niespełnionych 

miłości  i ambicji. Ale czy nie w tym 

właśnie tkwi diabeł?

Fabuła  jest  istotnym,  ale  nie 

najważniejszym  elementem  prozy 

Huxleya.  Interesujące,  wewnętrznie 

skomplikowane  postaci  czy  intrygi 

wciągają, ale są jedynie pretekstem 

do  powiedzenia  „czegoś  więcej”. 

Przytaczaną historię autor analizuje 

bowiem wielostronnie; współczesny-

mi narzędziami „rozgryza” diabły, ur-

szulanki,  władze  kościelne  i  pecho-

wego proboszcza. Z pomocą Pascala, 

Voltaire’a  czy  Junga bada  zachowa-

nia  mieszkańców  prowincjonalne-

go  miasteczka,  dostrzega  analogie 

z współczesnością i wyciąga z owych 

spostrzeżeń  interesujące  wnioski, 

które niepozbawione są gorzkiej iro-

nii czy, chwilami, humoru.

Książka  ta  jest  trudna  w  od-

biorze,  wielogłosowa  i  specyficzna. 

Obszerne przypisy i długie, eseistycz-

no-filozoficzne fragmenty rwą fabułę 

i  zmuszają  czytelnika  do  głębszych 

refleksji.  Niejednorodność  gatun-

kowa  -  nie  wiadomo  bowiem,  czy 

to powieść,  czy  traktat filozoficzny  - 

także nie sprzyja lekturze. Podobnie 

temat – historia chutliwego księdza 

czy pragnącej popularności przeory-

szy urszulanek – może wydawać się 

kontrowersyjny.  Nie  jest  to  jednak 

powieść  antyklerykalna,  a  ostrze 

pióra  Huxleya  wymierzone  jest  nie 

w  Kościół,  a  w  głupotę,  ciemnotę 

i brak etyki.

Joanna Winsyk

Diabły, stosy i inne atrakcje

Aldousa Huxleya

Page 35: Kontrast 5/10

35

Absurd, absurd, i jeszcze raz harmo-

nia. No bo jak inaczej podsumować 

zbiór opowieści o świecie rządzącym 

się  jedynie prawami woli  i  kaprysa-

mi fatum? Świat zamieszkany przez 

najmądrzejsze ze znanych stworzeń 

Sufoki, Wilkodłaki  i  Łbubule? Świat 

narysowany  na  pierwszy  rzut  oka 

w zeszycie szkolnym? Mnie przycho-

dzi do głowy  tylko wyżej widniejąca 

formuła.  Morfołaki  wreszcie  udało 

się zebrać, skompletować i opatrzyć 

różnorakimi bonusami (scenariusze, 

szkice  i  rysunki).  Czym  jednak  owe 

Morfołaki są? Otóż zamieszkują one 

groźną i niebezpieczną rzeczywistość 

stworzoną  przez  duet  Nikodema 

Skrodzkiego  i  Mateusza  Skutnika. 

Ich opowieści przesycone są głęboką 

refleksją  na  temat  egzystencji  jako 

takiej,  jej  ontologicznego  wymiaru. 

Ta poważna tematyka nie przeszka-

dza  jednak  wcale 

błyskotliwie  śmie-

szyć,  tumanić,  prze-

straszać  –  w  sposób 

inteligentny i frapujący. Każda z 49 

historii  zaskakuje  czytelnika  świe-

żością i pointą, której nie dociekłby 

sam Hitchcock. Groza tych opowie-

ści drzemie cicho  i niekiedy wypeł-

za na wierzch, by złośliwie drapnąć 

czytelnika. Bywa brutalna, okrutna, 

a  zazwyczaj  niejednoznaczna  i  to 

właśnie  ta  niejednoznaczność  opo-

wieści zdaje się być najgroźniejsza, 

choć  zarazem  najskuteczniej  przy-

kuwa  uwagę  czytelnika.  Osobiście 

uważam,  że  2007  rok  na  rynku 

polskiego komiksu nie zaowocował 

niczym ciekawszym od Morfołaków.

Może  z wyjątkiem Blakiego,  ale  to 

już inna historia... 

Jan Wieczorek

Morfołaki

Page 36: Kontrast 5/10

36

Zacząć  felieton  od  stwierdzenia 

„mam  problem”  to  jak  z  hukiem 

otworzyć drzwi do gabinetu psychote-

rapeuty, w którym ktoś inny właśnie 

ma  wizytę.  Co  jednak mam  zrobić, 

jak  faktycznie  problem  posiadam? 

„Nie  ma  lekko”  –  mówi  potoczną 

polszczyzną  ten czy owy Kazio, a  ja 

zastanawiam  się,  dlaczego  mówią 

w 3. osobie liczby pojedynczej. W tym 

wypadku powtórzę jednak, już w od-

powiednim  kontekście,  za  Kaziem: 

nie ma lekko ten, kto zostanie prezy-

dentem III Rzeczpospolitej.

Nie,  nie  będzie  wywodu  poli-

tyczno – ekonomicznego. Nie znam 

się na tych wszystkich prawnych ani 

PR-owych kruczkach-sztuczkach, nie 

jestem w stanie przeanalizować po-

tencjalnych  nastrojów  panujących 

wśród wyborców.  I  tak powszechnie 

wiadomo,  że  wieś  zagłosuje  na  Ja-

rosława,  głębsza  wieś  na  Andrzeja, 

konformiści  na  Bronisława,  indywi-

dualiści na Janusza Korwina, a bura-

ki na Grzegorza. A, zapomniałabym 

o  Waldemarze…  chociaż,  szczerze 

mówiąc, i tak nie mam pojęcia, kto 

na niego zagłosuje.

Przepraszam niniejszym wszyst-

kich, którzy nie czują się wsią, głęb-

szą wsią, burakami, indywidualistami 

ani  konformistami.  Szufladkowanie 

uwłacza  ludzkiej  godności,  ale  jesz-

cze  bardziej  uwłacza  jej  robienie 

idioty  z  obywatela  i  proponowanie 

mu  koszyczka  z  potencjalnie  pre-

zydenckimi  głowami,  które  są  albo 

niedojrzałe,  albo  zepsute,  albo  już 

dawno przekwitły. Jakkolwiek los się 

nie zamachnie – naród będzie nieza-

dowolony, naród będzie szydził i ma-

rudził, blokersi domalują na billboar-

dach wąsy i męskie narządy płciowe, 

a YouTube zaroi się od prymitywnych, 

acz  śmiesznych  żartów.  Wybraniec 

musi być silny psychicznie i mieć do-

bre hasło wyborcze. Te, co nie dziwi, 

nabrzmiałe  od  słów  kluczy.  Zgoda, 

prawo,  wolność,  tolerancja,  Polska. 

Jeden  sadzi  drzewo  (swoją  drogą 

nic  innego  mu  nie  pozostało),  dru-

gi  szerokim  gestem  łączy  w  całość 

mapę Polski, trzeci wynajmuje dwie 

blondynki, które kręcąc bioderkami 

śpiewają  pieśń,  gatunkiem  dziwnie 

przypominającą  najnowszą  płytę 

Agnieszki Chylińskiej. Obywatel, nie 

będący  burakiem,  konformistą… 

etc.,  wpada  w  konfuzję.  Czy  silny 

wybraniec  to  ten,  który  mamrocze, 

ma uśmiech psychopaty, a może ten 

o śmiesznym nazwisku? Dylematom 

nie ma końca.

Czytając  ten  tekst  wiesz  już, 

Czytelniku, kto dostąpił godnego za-

szczytu. Zdefiniuj  teraz siebie w od-

niesieniu  do wybrańca. Masz  z  tym 

problem? Może  oznaczać  tylko  jed-

no  -  jesteś  zdrowy  na  umyśle  i  za-

pewne  nie  płakałeś  po  całej  rzeszy 

świętych  pamięci.  Jak  odnaleźć  się 

w nowej rzeczywistości? Założyć pa-

pierową torbę na głowę i zanegować 

rzeczywistość,  czy wręcz  przeciwnie 

– wyjść z uśmiechem na twarzy i na-

dzieją w sercu na ulice starej-nowej 

Ojczyzny i czekać, aż nadejdą wieko-

pomne zmiany? 

Widzę  tu  jedno  rozwiązanie. 

Zawiera się ono w prostych słowach 

i  narodziło  się we mnie po  licznych 

wewnętrznych  dywagacjach,  zwią-

zanych  z  ukrytymi  w  trzewiach 

resztkami  poczucia  obywatelskiego 

obowiązku. Walczyłam ze sobą, przy-

znaję, miałam nawet jedną lub dwie 

myśli  o  charakterze  typowo  patrio-

tycznym.  Teraz  jednak,  gdy  jest  już 

po  wszystkim,  mogę  spokojnie  to 

powiedzieć: głosowałam z zamknię-

tymi oczami. Ene, due, rabe, na kogo 

wypadnie tego nikt nie zgadnie. Czu-

ję  się  szczęśliwą obywatelką, mają-

cą wpływ na losy swojego kraju. Bo 

przecież  Polska  jest  najważniejsza, 

zgoda  buduje,  a  panować  i  tak  bę-

dzie prawo. I sprawiedliwość.

Ewa Orczykowska

Co z tą…?

Page 37: Kontrast 5/10

37

Przeczytałem  gazetę  –  i  się  wkur-

wiłem. Przeczytałem książkę – i się 

wkurwiłem. Tak dalej być nie może! 

Kurwa, kurwa NIE! Chwyciłem kiosk, 

co stał obok  i  rzuciłem go w biblio-

tekę!  BUM  się  rozbiła!  Taka  duża 

a taka słaba! Ha!  Z kiosku wysypały 

się gazety, z biblioteki książki. Czas 

na ognisko! Oto lista skazańców.

Spaliłem:  Galla  Anonima,  Ko-

chanowskiego, Szekspira, Flauberta, 

Dostojewskiego,  Kafkę,  Gombrowi-

cza,  Hłaskę,  Miłosza,  Konwickiego, 

Zolę, Marqueza, Rabelais’go, Kunde-

rę, Austin, Jelinek, Kołłątaja, Krasic-

kiego,  Burgessa,  Carolla,  Conrada, 

Dickensa, Kuncewiczową, Fleminga, 

Huxleya,  Kiplinga,  Milne’a,  Orwella, 

Pratchetta,  Sapkowskiego,  Dukaja, 

Swifta, Tolkiena, Wellsa, Woolf, Asny-

ka,  Baczyńskiego,  Białoszewskiego, 

Fiedlera,  Leśmiana,  Mickiewicza, 

Słowackiego, Fredrę, Gałczyńskiego, 

Gajcego, Norwida, Grocholę, Harasy-

mowicza,  Iwaszkiewicza,  Jastruna, 

Kasprowicza,  Krasińskiego,  Lema, 

Morsztyna,  Sępa  –  Szarzyńskiego, 

Pilipiuka,  Kossakowską,  Reymonta, 

Sienkiewicza,  Schulza,  Przerwę  – 

Tetmajera,  Wujka,  Wyspiańskiego, 

Boya  –  Żeleńskiego,  Bölla,  Goethe-

go, Grassa i wielu, wielu innych. A za 

co? Za stwarzanie PRAWDY. 

  Specjalne  miejsce  na  stosie 

znalazło się dla: Hugo – Badera, dla 

Tochmana  i  Kapuścińskiego  –  bo 

ci mówią,  że  napisali  rzeczywistość 

i zamknęli ją w słowie! Że nie stwo-

rzona  a  najprawdziwsza  PRAWDA 

z ich akapitów wyziera. 

Spaliłem też gazety: Wyborczą, 

Rzeczpospolitą,  Polskę  de  Tajmsa, 

Fakt, SuperExpress  i wszystko  inne. 

Ale się jarało. Ho, ho!

Jak to tak może być? Dlaczego 

słowem można wszystko? Czy  tylko 

dlatego,  że mamy  tylko słowo? Sło-

wem określamy, słowem oceniamy, 

słowem,  słowem wszystko. Słowem 

rządzi  precyzja  –  a wkoło  jest  nad-

miar. 

Powiedziało się, ustaliło się – że 

słowem się da. Ile się da?! Wszyscy 

są  zgodni,  że wystarczająco.  Że  jak 

jest  sens  –  to  się  udało. Wtedy  ki-

wamy głowami  i mówi  się  (słowem 

się mówi): „Słowo próbę wytrzymało. 

Mówi PRAWDĘ”. 

A  przecież  słowo  tworzy  sens, 

na to człowiek jest wrażliwy, sens wy-

starczy,  by  zdiagnozować  PRAWDĘ. 

A żeby nie było, że prawda pochodzi 

od słowa  to mówi się:  „Prawda  jest 

gdzieś  tam”.  I  się  do  niej  dociera. 

A  czym?  Słowami  się  dociera.  Ta-

kie  śmieszne  zamknięte  koło.  Naj-

śmieszniejsze  jest  jednak  to,  że  ja 

też do was słowem. Bo jak inaczej? 

Myślę,  że  dużo  ze mnie  z  hipokryty 

– chociaż to też słowo. Najfajniej to 

by było, gdyby dało się jakoś tak bez. 

O tak: [  

]

  Jak  jest  pusto,  to  nie ma  nic. 

Sytuacja  zmusza  mnie  więc.  Tyle 

się  mówi,  że  niewolnictwo  jest  złe 

(słowami  się  mówi).  Czy  może  być 

subtelniejsza  forma  podporządko-

wania? 

A skoro ze słowem jest tak po-

dejrzanie - to ja mówię, że w PRAW-

DĘ  można  tylko  wierzyć.  Kto  by 

pomyślał?  Wiara  jest  przecież  dla 

rozumu  jak  trucizna.  Tak  się  słowa 

śmieją z wiary.  Jest na  tym świecie 

paru, co w słowa wierzą. Przyznam, 

że Biblii nie spaliłem.  

Marcin Pluskota

L(e/i)tter

Page 38: Kontrast 5/10

38

Łojej, brajdaszkowie, co się porobiło! 

Czego  to skierdaszeni niusmeni nie 

wykoncypują. Fakin anbiliwibel i cały 

ten szajs!  Jak się  skitrali  i  paniczyli 

po  bandzie,  to  strach  było  wierzyć 

w te ich zajafki. Flud nadciąga – wo-

łali! Flud przyjdzie  i wszyscy będzie-

my  zwaszeni  po  same dżordże!  Jak 

się  nigasy  zbiegły,  coby  nawałować 

tych  worków  z  sandem  na  Kozano-

wie,  to  się myślało,  że przyjdzie nie 

dla  pucu  a  ryli  horror  szoł  rozbu-

chany  łejw.  I  łejw  przyszedł,  pierd-

nął  i  wyszedł,  no! Wlaz  i  wylaz,  jak 

do  kościoła.  Więcej  tym  nigasom 

po  gaciach  ciekło  niż  im  ich  hołmy 

zalało,  gdy woda  przez  te worki  im 

stringielnęła na ryje. A niusmeni, że 

flud i że ratować trza Breslau, bo się 

potopimy i nam zdrałnuje całe mia-

sto, jak w roku dziewięć siedem, bo 

wtedy to dopiero flud był. To się rzu-

ciła wiara z glana kapelana i na Ko-

zanów popełzła,  coby flud  zobaczyć 

i z fludem walczyć, jak nasze dziady 

pradziady z Ruskimi. No  i  jak wiara 

zoczyła, że to tylko nigasy z Kozano-

wa się po dżordże zwaszyli  i że cały 

ten  flud  cieknie  jak  flegma  z  nosa, 

to się po narodzie rozszedł szałt, że 

cały ten flud to szajsu gluta wart i nic 

tylko grilla  fajczyć  i sosedże wcinać 

i  sznapsy  łoić,  bo  to wszystko  szajs 

i żadna afera. A niusmeni straszyli.

Straszą  i  szałtują  ci  niusmeni, 

że aż się  rzygać chce  jak po sznap-

sie. To dopiero fakin anbiliwibel! Się 

madafaki nad każdym pierdnięciem 

politykasów  i  celebrytasów  spusz-

czają, aż im po nogach cieknie. Tam 

Komor, tu Kaczor, tam tragedia, a tu 

polew.  I  cały  ten  szajs.  Aż  się  chce 

czasem  takim  szwabsznyclom  do 

pyska przemówić: no, brajdaszku, co 

mi z tego, że dużo wołtów dostaniesz 

i wyborzyska wygrasz,  jak mam cię 

w  tym  samym  nie  dla  pucu  a  ryli 

horror  szoł  odbycie  co  cały  ten flud 

i  zwaszone  zady nigasów z Kozano-

wa. Bo dziwisz się  jak oni, gdy  łejw 

przyszedł  i  ci  woda  na  hołm  strin-

gielnęła.  Czas  się  przygrałndować 

i zoczyć świat dookoła. De truf is ałt 

der! A nie słuchać madafaków poli-

tykasów i niusmenów. Bo się szajsu 

gluta znają!

Ty brajdaszku  lepiej  idź  z nami 

na  rąbdicho do Poola,  tam se moż-

na podensować i na niunie polukać, 

a niektóre nawet pociufciać. Ciufcia-

nie  niuń  jest  kul,  beza  kitu!  I  tylko 

to się liczy, nie dla pucu a ryli horror 

szoł. W Poolu zawsze się  jakaś niu-

nia  trafi,  jak  jesteś  batman  mada-

faka  po  dżymie  i  koksach,  to  przy-

gruchasz lachę i dżordż będzie hepi. 

A  jak  nie,  to  się  sznapsem  nałoisz 

i będzie git. Nie myśl, nie czuj – dont 

fink, dont fil, noł  law, noł pejn –  lej 

na konwenanse i tłum, co tryli i tryli 

bezfinkowo, bo się ten tłum zna jak 

kościelny  na  tankach.  To  sznabsz-

nycle  skierdaszone,  madafaki  wy-

drylowane,  nigasy,  co  rąbdicha  nie 

czają  i myślą, że się na lajfie znają, 

bo  szmal  zgarniają  na  kolanie  i  na 

ekspensiw  holidejsy  latają,  bo  se 

myślą, że  tak trza. A potem lament 

i zgrzytanie dziąseł, jak się ich hołmy 

na Kozanowie zwaszą! Szwabsznylce 

i  ignoranty,  że  fakin  anbiliwibel!Tu 

jest truf, tu jest lajf, tu jest stajl!

Amen. I cały ten szajs.

Michał Wolski

Snatch milky bar

Page 39: Kontrast 5/10

39

AZS Wrocław w zeszłym roku utracił 

tytuł  mistrzowski,  zajmując  drugie 

miejsce.  Ten  sezon  okazał  się  jesz-

cze  gorszym,  bowiem  w  zawodach 

między  sześcioma  drużynami    sił 

i  umiejętności  wystarczyło  jedynie 

na  trzecią  lokatę, najsłabszą od se-

zonu 1997/1998.

Piłkarki z Wrocławia do ostatniej 

kolejki  walczyły  o  wicemistrzostwo, 

lecz    musiałyby  wygrać  z  obrońcą 

tytułu – Unią Racibórz (licząc jedno-

cześnie na porażkę Medyka Konin). 

Finał  sezonu  zakończył  się  porażką 

1:4, która była jedyną w rundzie wio-

sennej.

W ostatecznym rozrachunku ra-

ciborzanki  zdobyły  52  punkty w  20 

spotkaniach,  przegrały  dwa mecze, 

remisowały  jeden  raz,  zdobyły  aż 

84  bramki  (ponad  4  na mecz).  Na 

drugim miejscu uplasował się team 

KKPK Medyk Konin z 39 punktami. 

Wrocławianki  zaś  ostatecznie  zdo-

były 34 punkty, wygrały połowę spo-

tkań, przy 4 remisach i 6 porażkach. 

Bilans  bramkowy  naszej  drużyny  to 

56-27.

Najwięcej  bramek  w  drużynie 

AZS-u  zdobyła  Patrycja  Pożerska 

z 11 trafieniami , tuż za nią znalazła 

się Sofia Gonzalez z 10 golami, na-

stępnie Karolina Bochra,  która  zdo-

była 8 bramek.

Trzeba przyznać, że drużynie ze 

stolicy Dolnego Śląska nie powiodło 

się  w    rundzie  jesiennej.  Słaba  gra 

zaowocowała  bolesną  porażką  0:7 

z Unią Racibórz, trudnościami w za-

wodach z innymi rywalkami, a puen-

tą  rundy  było  przegranie  walkowe-

rem  z  Mitechem  Żywiec  z  powodu 

nieuprawnionej zawodniczki.

Wiosenne  rozgrywki  w  naszym 

wykonaniu  były  zdecydowanie  lep-

sze.  Przez  całą  rundę  odnosiliśmy 

głównie zwycięstwa i to zwykle czte-

rema  lub  pięcioma  bramkami,  po 

drodze dwa remisy i jedynie w ostat-

nim  meczu  nie  udało  się  pokonać 

rywalek.

Sezon  jeszcze się nie  skończył, 

bowiem  Dominika  Wylężek,  Alicja 

Pawlak,  Patrycja  Pożerska,  Agata 

Tarczyńska, Ewa Żyła i Natasza Gór-

nicka powołane zostały do reprezen-

tacji  Polski  na  zgrupowanie  przed 

meczami  eliminacji  do  Mistrzostw 

Świata.  Rywalkami  będą  piłkarki 

z Węgier oraz Bośni i Hercegowiny.

Wrocławska drużyna spisała się 

w tym sezonie na medal, został zdo-

byty brąz, jednak po latach triumfów 

na krajowym podwórku trzecie miej-

sce  nikogo  nie  cieszy.  Z  pewnością 

ważne  jest  teraz,  by  władze  klubu 

poważnie zastanowiły się, co można 

zmienić,  ulepszyć,  aby  zniwelować 

jakościową  różnicę,  jaka  pojawiła 

się między  Unią  Racibórz  a wrocła-

wiankami. Drużyna z Konina jest do 

zwyciężenia,  pokazały  to  wiosenne 

mecze, w których AZS grał zdecydo-

wanie lepiej.

Kolejny  rok  może  być  szcze-

gólnie  ciekawy,  bowiem  Ekstraliga 

przechodzi reformę, zgodnie z którą 

najwyższy szczebel  rozgrywek  liczyć 

będzie  10  drużyn.  Rozszerzenie  ligi 

doda  rozgrywkom  więcej  emocji, 

których w tym roku nieco brakowało. 

Więcej drużyn to mniej tzw. meczów 

o sześć punktów i jednocześnie więk-

sza  szansa  na  stracenie  punktów. 

Powiększenie ligi wydaje się dobrym 

rozwiązaniem,  gdyż  sześć  teamów 

w Ekstralidze to za mało. 

Kibicom pozostaje czekać i wie-

rzyć, że AZS Wrocław wróci na szczyt, 

wówczas  z  pewnością  zrobi  się  cie-

kawiej, niż jeśli teraz nadejdzie dzie-

sięcioletnia era hegemonii Unii Raci-

bórz.

Szymon Makuch

Kolejny sezon Ekstraligi piłki nożnej kobiet w Polsce dobiegł końca, więc można pokusić się o pew-ne podsumowania. 

Równia pochyła?

Page 40: Kontrast 5/10

40

Zadziałało już kilka dni po oficjalnej 

prezentacji  stroju,  gdy  w  Moskwie 

Chelsea  i  Manchester  United  strze-

lały  do  siebie  z  jedenastu  metrów, 

by  zadecydować,  kto  zdobędzie  tro-

feum  Ligi  Mistrzów  2007/2008. 

Cech  po  dłuższej  przerwie wreszcie 

obronił  rzut  karny  i  to  samego  Cri-

stiano Ronaldo. Wcześniej, w całym 

spotkaniu,  czeski  golkiper  wpuścił 

do swojej siatki tylko jedną piłkę i to 

po główce. Strzelec (również Cristia-

no) spojrzał w stronę bramki właści-

wie już po strzale.

W  kolejnych  spotkaniach  po-

marańczowa  bluza  dodawała  Ce-

chowi  jeszcze kilku procent do  jego 

już  wielkich  umiejętności:  w  pierw-

szych 17 meczach sezonu  ligowego 

2008/2009 aż 11 razy zachowywał 

czyste  konto.  Ostatecznie,  w  całym 

sezonie  Premiership  zanotował  19 

„czystych kont”, co równało się 54% 

jego występów.

Teraz, w maju 2010, Cech znów 

prezentuje  nowy  strój.  Tym  razem 

jeszcze bardziej jaskrawy niż w wer-

sji  pomarańczowej,  tzn.  takim przy-

najmniej  jawił  się  w  jasno  święcą-

cym  na  Wembley  słońcu,  podczas 

sobotniego  finału  FA  Cup  z  Ports-

mouth, w którym Cech najpierw  in-

stynktownie  obronił  strzał  z  metra, 

a później rzut karny (tak czy inaczej 

nie najlepiej wykonany) Kevina-Prin-

ce’a  Boatenga.  Bramkarz  „The  Blu-

es”  nie  miał  w  tym  spotkaniu  zbyt 

wiele  do  roboty,  ale  nowego  stroju 

Cecha,  zmieszanego  z promieniami 

słońca czy też światłem reflektorów, 

po prostu nie da się przeoczyć i zdaje 

się, że napastnicy będą w tę pułapkę 

wpadać.

Dlatego już dziś, 16 maja 2010, 

chciałbym  zaryzykować  tezę,  że  ko-

lejny  sezon  Petra  Cecha w  Chelsea 

będzie jego statystycznie najlepszym 

podczas całego pobytu w Anglii. Czy 

ktoś podejmie zakład?

Wykluczam tutaj oczywiście ta-

kie  katastrofy,  jak  postawa  obrony 

Chelsea w „roku bluzy pomarańczo-

wej”, bo gdy „The Blues” Luiza Felipe 

Scolariego  przegrywali  np.  na  Old 

Trafford  3:0,  to  Cechowi  nie  pomo-

głaby  nawet  bluza  koloru  idealnie 

białego.  Białego,  czyli  –  patrząc  na 

ilość  białych  słupków  i  białych  po-

przeczek, które Chelsea ostrzeliwała 

w finale FA Cup z „Pompey” – najlep-

szego.

Adrian Fulneczek

W maju 2008 roku, podczas prezentacji nowego, pomarańczowego stroju bramkarskiego, golkiper Chelsea przekonywał, że kolor ma znaczenie. Wspominał o tym, że zawodnik strzelający na bramkę

kątem oka widzi coś jaskrawego i mimowolnie posyła piłkę choćby nieco bliżej bramkarza.

Nowe szaty króla

Page 41: Kontrast 5/10

41

Oglądanie spotkania, w którym naj-

lepsi polscy piłkarze, wybrani z grona  

(38) milionów osób zamieszkujących 

ziemię  pomiędzy  Odrą  i  Bugiem, 

przegrywali,  było  przeżyciem  trau-

matycznym.

Widząc  Hiszpanów w  sprawnie 

konstruowanych,  łatwych  i  przemy-

ślanych  akcjach,  chciałem  na  kilka 

sekund zamienić piłkarzom koszulki 

i poczuć się jak kibic, którego rodacy 

chodzą po boisku szybciej niż biega-

ją rywale.

Gdy Polacy ogrywali w pamięt-

nych  meczach  Portugalczyków 

i  Czechów,  wydawało  się,  że  połą-

czenie  maksymalnej  ambicji  i  de-

terminacji  ze  znakomitą  taktyką, 

może przynieść  rezultaty wcześniej 

nie osiągalne .Zwycięstwa z najlep-

szymi  drużynami  świata.  Zwycię-

stwa z każdym!

Kuba Błaszczykowski, który wów-

czas na boisku grał najlepsze mecze 

w reprezentacji, miał prawo wierzyć, 

że może minąć) każdego i jest zdolny 

dośrodkować piłkę z precyzją chirur-

giczną. Natchniony husarską walecz-

nością  blondynek  wierzył,  że  takich 

(spotkań)  rozegra dziesiątki.

U  progu  mundialu,  zmęczony 

wyczekiwaniem na piłkarskie igrzy-

ska,  kibicowski  świat  znów  zwrócił 

swe oczy na naszych piłkarzy. Mogli 

przecież psikusa sprawić wszystkim 

raz jeszcze. Mogli zagrać tak jeszcze 

raz. Mogli pokonać Hiszpanów.

Nie mogli, nie byli w stanie. Bra-

kowało pomysłu, kreatywności, siły, 

szybkości,  koncentracji,  komunika-

cji, pewności siebie, talentu i umie-

jętności technicznych. Listę błędów 

można wydłużać w nieskończoność. 

Nie było niczego.

Żadnego  z  naszych  nie  było 

stać  na  niekonwencjonalne  zagra-

nie, na przebłysk talentu. W 28. mi-

nucie  Błaszczykowski,  niczym  Jack 

Nicholson  w  słynnej  scenie  z  Lotu 

nad kukułczym gniazdem, mógł się 

gorzko  zaśmiać,  że  przynajmniej 

spróbował.  Jeden  raz,  nieudany  je-

den raz.

Dwie  minuty  wcześniej,  gdy 

nasi  przegrywając 0:2 wiedzieli,  że 

toczą  walkę  już  jedynie  o  honor, 

odrobinę  umiejętności  zaprezento-

wał Robert Lewandowski i Sławomir 

Nasze Orły poległy (0:6) w meczu z Hiszpanią, aktualnym mistrzami Europy. Na stadionie w Murcii Polacy reprezentowali wszystko, co w futbolu fatalne, nie byli w stanie ani na moment przejąć kon-

troli nad meczem.

Czy oni mogą wygrać z każdym?

Fot. Michał Wielgus (źródło: Super Express)

Page 42: Kontrast 5/10

42

Peszko. W świetle całego meczu, to 

zagranie było błędem, koincydencją 

wielu  czynników,  przypadkowym 

zrządzeniem  losu.  Ale  kim  był  Le-

wandowski,  gdy  zagrywał  do  Pesz-

ki? Kim był Peszko,  gdy uderzał  na 

bramkę  Ikera.  Cassilas  był  Cassila-

sem, ale kim byli Polacy? 

Chciałoby  się  wierzyć,  że  nasi 

piłkarze potrafią tworzyć takie akcje 

seriami.   A może  jednak nie? Może 

jesteśmy skazani na futbolowe pery-

feria?

Zasada  „wygrać  każdy  może” 

nie  znaczy,  że  każdy  z  nas  będzie 

zwycięzcą,  a  raczej,  że  zwycięzca 

może  objawić  się  w  każdym.  Gdy 

gwiżdże  sędzia,  nie  ma  na  boisku 

milionów.  Biegają  ludzie.  Jestem 

zwolennikiem  teorii,  którą  uciele-

śnia wygrana Amerykanów w meczu 

z Hiszpanią w Pucharze Konfederacji. 

W jednym konkretnym meczu Ame-

rykanie  czy Polacy, my  i  oni, może-

my pokonać każdego. Wraz z pierw-

szym gwizdkiem sędziego milionowe 

kontrakty  rywali  tracą swą wartość. 

Dlatego Grecy  byli  w  stanie wygrać 

EURO 2004, a Amerykanie z Pucha-

ru Konfederacji wyrzucili Hiszpanów. 

Wbrew  pozorom  nie  potrzeba  wiel-

kich  piłkarzy,  by  zagrać  wspaniały 

mecz. 

Hiszpanie, choć w składzie mają 

Xavi’ego,  Iniestę,  Villę  i  Fabregasa, 

w  rzeczywistości  mają  tyle  samo, 

co my - drużynę i 90 minut,   by wy-

grać  mecz.  Trudno  o  optymizm  po 

porażce 0:6. Nasza drużyna została 

dziś  wdeptana  w  ziemię.  Możemy 

się  czuć  zawstydzeni,  bo na  sporto-

we  bitwy  wystawiamy  żołnierzy  tak 

słabych, niestety nie posiadamy lep-

szych. 

Przegrał nie tylko  Dariusz Dud-

ka  i Robert  Lewandowski,  ale  prze-

grałem również ja i każdy, kto czuje, 

że  po  części  jest  to  także  jego  dru-

żyna. 

Mam nadzieję,  że kiedyś  ta  re-

prezentacja  przyniesie  nam  jeszcze 

radość, ogramy Anglików  lub Niem-

ców  i  znów,  jak  za  czasów  znanych 

mi tylko z opowieści, wszyscy będzie-

my piłkarzami.

Grzegorz Frąc

Fot. Michał Wielgus (źródło: Super Express)

Page 43: Kontrast 5/10

43

Fot. Mariusz Rychłowski

STREET PHOTO

Page 44: Kontrast 5/10