96

Z rozkazu prezydenta - ebook

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Dwaj uzbrojeni mężczyźni uprowadzają w stolicy Angoli starego boeinga 727 i odlatują w nieznanym kierunku. CIA, FBI i kilka innych amerykańskich służb usiłuje gorączkowo odnaleźć maszynę, która – podobnie jak boeingi 767 porwane przez Al Kaidę – może zostać wykorzystana w ataku terrorystycznym gdzieś w USA. Zniecierpliwiony nieporadnością wielkich agencji, idąc za radą sekretarza Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, prezydent zleca poszukiwanie samolotu Carlosowi Castillo, majorowi sił specjalnych.

Citation preview

Page 1: Z rozkazu prezydenta - ebook
Page 2: Z rozkazu prezydenta - ebook

W.E.B. Griffin

Z rozkazu prezydentaFragment

Przekład Piotr Kuś

DOM WYDAWNICZY REBIS

Page 3: Z rozkazu prezydenta - ebook

a

26 lipca 1777Konieczność ustanowienia dobrego wywiadu jestjasna i nie ma potrzeby wystosowywania w tej sprawiedalszych ponagleń

George Washingtongenerał i dowódca

Armii Kontynentalnej

Page 4: Z rozkazu prezydenta - ebook

c

Page 5: Z rozkazu prezydenta - ebook

k

Dla zmarłych

WILLIAMOWI E. COLBY'EMUporucznikowi OSS Jedburgh,

który został dyrektorem Centralnej Agencji Wywiadowczej

AARONOWI BANKOWIporucznikowi OSS Jedburgh,

który został pułkownikiem i ojcem sił specjalnych

WILLIAMOWI R. CORSONOWIlegendarnemu oficerowi wywiadu Marines,

którego KGB nienawidziło bardziej niż jakiegokolwiek innego oficerawywiadu USA –

nie tylko dlatego, że napisał o KGB niezrównaną książkę

Dla żyjących

BILLY’EMU WAUGHOWIlegendarnemu sierżantowi z Dowództwa Sił Specjalnych,

który przeszedł na emeryturę, a potem ścigał niesławnego CarlosaSzakala.

We wczesnych latach dziewięćdziesiątych Billy mógł wyeliminować Osamębin Ladena,

lecz nie uzyskał na to zgody. Po pięćdziesięciu latach w zawodzie

Page 6: Z rozkazu prezydenta - ebook

Billy wciąż ściga przestępców

RENÉ J. DÉFOURNEAUXpodporucznikowi OSS Jedburgh,

który stał się legendarnym oficerem kontrwywiadu armii USA

JOHNOWI REITZELLOWIoficerowi armii USA i legendzie Delta Force,

który mógł wyeliminować szefa grupy terrorystów i opanować statekwycieczkowy Achille Lauro, ale nie uzyskał na to zgody

RALPHOWI PETERSOWIoficerowi wywiadu armii USA,

który napisał najlepszą analizę naszej wojny przeciwko terrorystomi wrogom, jaką kiedykolwiek widziałem

I dla nowego pokolenia

MARCOWI L.wyższemu oficerowi wywiadu, który mimo młodego wieku

z każdym dniem coraz bardziej przypomina mi Billa Colby’ego

FRANKOWI L.legendarnemu oficerowi Obronnej Agencji Wywiadowczej,

który przeszedł na emeryturę i teraz podąża szlakiem Billy’ego Waugha

NARÓD AMERYKAŃSKI MA WOBEC TYCH PATRIOTÓWDŁUG, KTÓREGO NIE SPOSÓB SPŁACIĆ

Page 7: Z rozkazu prezydenta - ebook

I

WIOSNA 2005[JEDEN]

Międzynarodowy port lotniczy Quatro de FevereiroLuanda, Angola23 maja 2005, 14.45

Wspiąwszy się po cokolwiek niestabilnym trapie na kółkach, kapitanAlex MacIlhenny wszedł, pochylając głowę, na pokład boeinga 727 Lease-Aire LA-9021. Kapitan miał pięćdziesiąt dwa lata, rumianą twarz, gęste,zaczynające już siwieć rude włosy i lekko obwisłe policzki. Miał teżniejasne przeczucie, że coś jest nie w porządku albo że wkrótce wydarzysię coś złego. Był jednak zupełnie nieprzygotowany na spotkaniez ciemnoskórym mężczyzną, który stał w maszynie, oparty o ścianę.Mężczyzna w obu rękach trzymał uzi i celował w brzuch MacIlhenny’ego.

O cholera!MacIlhenny stanął i podniósł ręce na wysokość ramion.– Niech pan odejdzie od drzwi, kapitanie – rozkazał mężczyzna, ruchem

broni wskazując, że chce, aby MacIlhenny przeszedł do kabiny załogi.To nie jest amerykański akcent. Ani brytyjski. A skóra tego faceta jest

ciemna, nie czarna, myślał pilot. Kim on jest? Może Portugalczykiem? Dodiabła, przecież Portugalczycy nie porywają samolotów! To chyba Arab.

Page 8: Z rozkazu prezydenta - ebook

Mężczyzna z uzi ubrany był niemal dokładnie tak jak MacIlhenny –w ciemne spodnie, czarne buty i rozpiętą pod szyją białą koszulęz naramiennikami. Nad kieszenią na piersi widniały skrzydełka pilota,a na epoletach cztery złote paski kapitana. Miał nawet, nad drugąkieszenią na piersi, wewnętrzny identyfikator wydawany załogom, któreprzeszły odprawę celną i miały przebywać na terenie portu lotniczegoprzynajmniej dwadzieścia cztery godziny.

MacIlhenny zaczął się odwracać, żeby przejść do kokpitu.– Tyłem – rozkazał mężczyzna. – I stań tam.Kapitan wykonał polecenie.– Przecież nie chcemy, żeby cię ktoś zobaczył z podniesionymi rękami,

prawda? – rzekł napastnik niemal swobodnie.MacIlhenny pokiwał głową, ale nic nie powiedział.Cholera, coś takiego musiało się zdarzyć, pomyślał. Muszę zachować

spokój, robić dokładnie to, co mi każą, i nie wygłupiać się.– Pański samolot został zarekwirowany przez Legion Dżihad –

oświadczył mężczyzna.Do diabła, co to takiego ten Legion Dżihad? A właściwie, czy to ma

znaczenie? Mój samolot porwie jakiś popieprzony arabus, mówiący poangielsku i na tyle sprytny, by przebrać się w mundur pilota. Już porwał.I mnie razem z nim.

MacIlhenny pokiwał głową. Przez chwilę nic nie mówił, ale w końcuzaryzykował.

– Rozumiem, ale jeśli jest pan...Ktoś stojący za nim szarpnął go za włosy i pociągnął mu do tyłu głowę.

Odruchowo zaczął walczyć, jednak kątem oka ujrzał coś, co wyglądało jaknóż do filetowania ryb, a po chwili poczuł jego ostrze na swojej grdyce.Zamarł.

Jezu Chryste!– Będzie pan mówił tylko wtedy, gdy panu pozwolimy. A o pozwolenie

będzie się pan zwracał, podnosząc rękę jak dzieci w szkole. Rozumie pan?

Page 9: Z rozkazu prezydenta - ebook

MacIlhenny próbował skinąć, ale z odciągniętą do tyłu głową i z nożemna gardle nie bardzo mógł to zrobić. Przemyślał sytuację i podniósł trochęwyżej prawą rękę.

– Może pan mówić – oznajmił mężczyzna z uzi.– Skoro jest pan pilotem, do czego mnie pan potrzebuje? – zapytał.– Pierwsza odpowiedź powinna być dla pana oczywista. Aby nie mógł

pan natychmiast zameldować, że pański samolot został zarekwirowany.Ponadto wolimy, aby władze, rozpocząwszy poszukiwania samolotu,szukały pana, a nie nas. Wystarcza panu taka odpowiedź?

MacIlhenny pokiwał głową – o tyle, o ile był w stanie – i powiedział:– Tak.Do cholery, co oni zamierzają? – myślał. Chcą wlecieć w amerykańską

ambasadę? Tutaj? Ze mną na pokładzie? W Angoli? Przecież to bezsensu. Ambasada jest mała, a większość ludzi na świecie nigdy niesłyszała o Angoli, nie mówiąc już o tym, że nie wie, gdzie ten kraj sięznajduje. A co leży w zasięgu samolotu? Oczywiście RepublikaPołudniowej Afryki. Do Johannesburga jest około tysiąca pięciuset mil, doKapsztadu trochę więcej. Gdzie właściwie mamy tam ambasadę?

– Jak pan słusznie założył, jestem pilotem i potrafię pilotować ten modelboeinga – powiedział mężczyzna. – Podobnie jak oficer stojący za panem.Zatem może pan być przydatny w naszej operacji, jednak nie jest pankonieczny. Jeśli tylko nabierzemy podejrzeń, że nie wykonuje pandokładnie naszych rozkazów albo że próbuje pan ingerować w przebiegoperacji, zostanie pan wyeliminowany. Czy to jasne?

MacIlhenny z wielkim trudem skinął głową i odparł:– Tak.Mężczyzna powiedział w obcym języku coś, czego kapitan nie zrozumiał.

Dłoń ściskająca jego włosy otworzyła się i mógł wreszcie wyprostowaćgłowę.

– Może pan opuścić ręce – rzekł mężczyzna, a potem dodał swobodnie: –Odniosłem wrażenie, że bardzo długo oglądał pan samolot przed

Page 10: Z rozkazu prezydenta - ebook

spodziewanym startem. Mógłby mi pan powiedzieć dlaczego?Mimo gorąca MacIlhenny’ego przeszył nagły dreszcz. Zdał sobie sprawę,

że obficie się poci.A co w tym dziwnego? – pomyślał. Niby jak mam reagować, kiedy ktoś

celuje z uzi w mój żołądek i przykłada mi nóż do gardła?Usta miał suche. Musiał zebrać trochę śliny i oblizać wargi, nim zdołał

odpowiedzieć.– Znalazłem się tutaj, żeby przeprowadzić lot próbny – zaczął. – Ten

samolot nie był w powietrzu od ponad roku. Wykonałem to, co nazywam„końcowym testem MacIlhenny’ego”.

– Czy nie jest to przypadkiem zadanie dla mechaników?– Jestem mechanikiem.– Jest pan mechanikiem? – zapytał mężczyzna z powątpiewaniem.– Tak. Mam uprawnienia i na kadłub, i na silniki. Nadzorowałem

przygotowanie tej maszyny do lotu, podpisałem protokoły naprawi przeprowadziłem „test MacIlhenny’ego”.

– Na czym on polega?– To nie jest czynność obowiązkowa, lecz po prostu coś, co robię tylko ja.

Samolot stał tutaj ponad dwadzieścia cztery godziny, zatankowany dopełna... Miał wagę startową, rozumie pan. Dokładnie go obejrzałem.Gdyby coś wyciekało, zauważyłbym to, znalazł źródło i naprawił przedstartem.

Mężczyzna z uzi chwilę zastanawiał się nad jego słowami. W końcupokiwał głową.

– To raczej niezwykłe, że kapitan jest jednocześnie mechanikiem,prawda?

– Tak. Chyba tak.– Natrafił pan na jakiś problem podczas tego testu?– Nie, nie natrafiłem.– Co zamierzał pan zrobić po końcowym teście?– Wynająłem drugiego pilota. Miałem zamiar po raz ostatni sprawdzić

Page 11: Z rozkazu prezydenta - ebook

silniki i odbyć lot próbny, kiedy tylko się on pojawi.– Pański drugi pilot już tutaj jest – powiedział mężczyzna. – Może pan

zajrzeć do kabiny pasażerskiej.MacIlhenny nie poruszył się.– Niech pan zajrzy do środka, kapitanie – rzekł stanowczo napastnik

z uzi. Równocześnie coś twardego uderzyło pilota w plecy.Skrzywił się z bólu.To nie był nóż i z pewnością nie ręka. Może ten drugi facet także ma

uzi? W każdym razie jakąś broń palną.MacIlhenny minął przegrodę i zajrzał do kabiny pasażerskiej.Usunięto z niej wszystkie fotele, z wyjątkiem pierwszych trzech rzędów.

Kapitan nie miał pojęcia, kto i kiedy je zabrał ani dlaczego. Wiedziałjednak, że gdy LA-9021 opuścił Filadelfię, udając sięw sześćdziesięciodniowy, opłacony z góry dry charter, fotele były na swoichmiejscach, ustawione tak jak w chwili, kiedy samolot został odebranyz Continental Airlines – 189 miejsc dla pasażerów, wyłącznie w klasieekonomicznej.

Lease-Aire poinformowano, że maszyna przewiezie ze Skandynawiiosoby, które wykupiły kompleksowe wycieczki na wybrzeża Hiszpaniii Maroka.

MacIlhenny wiedział to wszystko, ponieważ był w Lease-Airewiceprezesem do spraw utrzymania floty i operacji lotniczych. Jego tytułcelowo brzmiał górnolotnie i o wiele poważniej, niż usprawiedliwiałaby towielkość firmy. Lease-Aire miało poza nim jeszcze tylko dwóchurzędników. Prezesem i szefem zarządu w jednej osobie był szwagierMacIlhenny’ego, Terry Halloran, a sekretarką i skarbnikiem Mary-Elizabeth MacIlhenny Halloran, żona Terry’ego i siostra MacIlhenny’ego.

Lease-Aire funkcjonowało na rynku używanych samolotów, przejmującmaszyny, których duże linie lotnicze chciały się z różnych powodów pozbyć– głównie dlatego, że zbliżały się do kresu żywotności. LA-9021 naprzykład woził pasażerów dla Continental dwadzieścia dwa lata.

Page 12: Z rozkazu prezydenta - ebook

Kiedy Lease-Aire nabywało jakiś samolot – jego flota nigdy nieprzekraczała czterech maszyn – przemalowywało kadłub,przerejestrowywało go i umieszczało na nim nowe numery. W tej chwilispółka posiadała dwa samoloty: właśnie tego boeinga 727 oraz lockheeda1011, niedawno kupionego od Northwest.

Każdy samolot szybko wystawiano na sprzedaż. Jeśli nie można byłoznaleźć nabywcy gwarantującego Lease-Aire przyzwoity zysk, firmaoferowała przeloty czarterowe – wet (z paliwem i załogą, kiedy toprzewoźnik brał na siebie odpowiedzialność za rutynowe kontrolemaszyny) lub dry (leasingobiorca wyznaczał własną załogę, a także płaciłza paliwo i kontrole) – aż do momentu dokładnego, bardzo drogiegoprzeglądu: rocznego lub po tysiącu godzin lotu. Wtedy samolot wracał doFiladelfii i oferowany był za naprawdę śmieszną cenę. Jeśli nie udało sięgo sprzedać, odbywał ostatni lot na małe lotnisko na pustyni w Arizonie,gdzie pozbawiano go wszelkich części, które można było jeszcze spieniężyć.

Lease-Aire funkcjonowało od pięciu lat. LA-9021 był dwudziestąpierwszą maszyną firmy, która czasami zarabiała na samolocie mnóstwopieniędzy, a czasami je wtapiała.

Wiceprezes MacIlhenny miał wrażenie, że tym razem nastąpi wielkawtopa. Na dziesięć dni przed końcem sześćdziesięciodniowego kontraktuSurf & Sun Holidays poprosiło o jego przedłużenie o kolejnych trzydzieścidni. Czek jakoby był już w drodze.

Czeku nikt w Lease-Aire nie zobaczył. Nadszedł za to, po czterechdniach, telegram z informacją, że LA-9021 musiał lądować awaryjniew Luandzie w Angoli, gdzie inspekcja wykryła uszkodzenia poważniejszeniż te, które leasingobiorca zobowiązany był naprawić w ramach umowy.A skoro uszkodzenia wystąpiły przed upływem sześćdziesięciodniowegokontraktu, Surf & Sun Holidays oczywiście wycofało się z jegoprzedłużenia.

Innymi słowy, wasz samolot popsuł się w Luandzie w Angoli. Przykronam, ale to wasz problem, nie nasz.

Page 13: Z rozkazu prezydenta - ebook

Kiedy Terry, który zajmował się w Lease-Aire kontraktami, próbowałdodzwonić się do centrali Surf & Sun Holidays w Glasgow w Szkocji, abysprawę wyjaśnić, powiedziano mu, że ich linia telefoniczna już nie działa.

Podróżując do Luandy, MacIlhenny zatrzymał się w Glasgow, żebyosobiście omówić problem. Tymczasem okna siedziby Surf & Sun Holidayszalepione były szarym papierem pakowym, na którym ktoś napisałodblaskowym mazakiem: DO WYNAJĘCIA.

W Luandzie szybko zorientował się, że w LA-9021 zawiodła hydraulikasystemu kontroli. Był to problem „bezpieczeństwa lotu”, co oznaczało, żeMacIlhenny nie może wynająć lokalnego pilota, który zasiadłby po jegoprawej stronie podczas jednorazowego przelotu na lotnisko macierzyste.Zorientował się też, że z maszyny usunięto większość foteli. Części dosamolotu – od siedzeń po hydraulikę – można było bez problemu kupić narynku wtórnym. Ale Lease-Aire miało akurat problemy z płynnościąfinansową.

Terry chciał ścigać drani z Surf & Sun za wymontowanie fotelii porzucenie samolotu i zmusić ich przynajmniej do wykonanianiezbędnych napraw, aby MacIlhenny mógł zabrać maszynę do domu.Siostra kapitana stała po stronie męża.

Problemy firmy z gotówką trwały jednak dłużej, niż się spodziewali,a ceny części zamiennych okazały się znacznie wyższe, niż przypuszczałMacIlhenny. Dlatego minęło aż trzynaście miesięcy, zanim do Luandyprzyjechały wreszcie cztery skrzynie z częściami i mógł złożyć samolot dokupy.

Kiedy zmierzał od drzwi kokpitu w kierunku przedziału pasażerskiego,przyszła mu do głowy niemal przyjemna myśl:

Jeśli ci faceci porwą ten samolot, najprawdopodobniej dostaniemypieniądze z ubezpieczenia.

Wtedy zobaczył miejscowego pilota, który spodziewał się, że łatwozarobi pięćset dolarów, tkwiąc mniej więcej godzinę po prawej stroniekokpitu, podczas gdy MacIlhenny będzie odbywał lot próbny. Siedział

Page 14: Z rozkazu prezydenta - ebook

w trzecim – obecnie ostatnim – rzędzie w kabinie pasażerskiej, po prawej.Ręce trzymał na kolanach, mocno sklejone żółtą taśmą samoprzylepnąszerokości trzech cali. Podobnie skrępowane były jego nogi w kostkach;taśmę miał także na oczach.

– Uwolnimy go razem z panem, kapitanie – powiedział pierwszymężczyzna z uzi – zakładając oczywiście, że będzie pan współpracował.

– Zrobię wszystko, co zechcecie – odparł MacIlhenny.– No to zabierajmy się do roboty – rzekł właściciel uzi.Wsunął się między fotele, przepuszczając MacIlhenny’ego.Ten wszedł do kokpitu i wtedy po raz pierwszy zobaczył drugiego

porywacza.Chyba jest ich tylko dwóch. Z tyłu nie widziałem nikogo więcej,

pomyślał.Porywacz, który zasiadł w fotelu drugiego pilota, był bardzo podobny do

mężczyzny z uzi. I on miał na sobie białą, rozpiętą pod szyją koszulęz naramiennikami personelu latającego.

Jest taka, jaką powinien mieć: z trzema paskami pierwszego oficera,dawniej drugiego pilota, stwierdził Alex.

Drugi pilot gestem nakazał mu, żeby usiadł w fotelu kapitana.Wsunąwszy się na miejsce, MacIlhenny spostrzegł, że tamten trzyma

listę kontrolną i że na półce nad tablicą rozdzielczą leżą jakieś kartyz wykresami. Nie widział ich jednak na tyle dokładnie, by się zorientować,co oznaczają.

Nie mam nawet bladego pojęcia, dokąd polecimy, skonstatował.Zapiął pasy i po chwili, czując się trochę głupio, podniósł prawą rękę.– Ma pan pytanie? – odezwał się mężczyzna z uzi.– Ja poprowadzę samolot czy ten dżentelmen?– Pan poleci – odparł zapytany. – On będzie drugim pilotem, a mnie

może pan uważać za pilota zapasowego.Bez wątpienia myślał, że jest zabawny.Mężczyzna z uzi rozłożył składany fotel w przejściu, usiadł na nim,

Page 15: Z rozkazu prezydenta - ebook

zapiął pasy i oparł broń o fotel MacIlhenny’ego. Lufa znalazła się zaledwiedwa cale od jego ucha.

Porywacz w fotelu drugiego pilota podał MacIlhenny’emu listękontrolną, zalaminowaną kartę szerokości czterech i długości dziesięciucali. Kapitan odebrał ją, skinął głową i zaczął czytać.

– Dźwignia podwozia i światła.– Opuszczona i sprawdzone – odparł drugi pilot.– Hamulce.– W pozycji.– Automatyczne wyłączniki.– Sprawdzone.– Światła awaryjne.– Załączone.Na liście kontrolnej znajdowały się trzydzieści cztery pozycje.

MacIlhenny przeczytał wszystkie.Kiedy dotarł do dziewiątej – „Polecenie zapiąć pasy i zgasić papierosy” –

drugi pilot zachichotał, nim potwierdził włączenie sygnalizacji.Gdy MacIlhenny przeczytał numer dwudziesty trzeci – „Rejestrator

głosu” – porywacz znów zachichotał i powiedział:– Tego chyba nie będziemy potrzebowali.A kiedy kapitan przeczytał numer dwudziesty ósmy – „Radar

i transponder” – drugi pilot stwierdził:– Tego nie będziemy potrzebowali z całą pewnością.Mężczyzna z uzi zarżał MacIlhenny’emu prosto do ucha.Po odczytaniu pozycji trzydziestej czwartej – „Ster i trym lotek” –

porwany usłyszał z ust drugiego pilota:– Zero.Wtedy włączył się facet z uzi.– Odpalamy, kapitanie.MacIlhenny sięgnął do przycisku uruchamiającego lewy silnik. Po chwili

w samolocie rozległ się świst i turbina zaczęła wibrować.

Page 16: Z rozkazu prezydenta - ebook

– Niech pan poprosi kontrolę naziemną o zgodę na kołowanie dohangaru – zarządził mężczyzna z uzi.

MacIlhenny pokiwał głową i powiedział:– Kontrola naziemna Luanda, tutaj LA-9021 w strefie postoju przy

progu głównego pasa. Proszę o zgodę na kołowanie do hangaru.Kontrola naziemna zareagowała po dwudziestu sekundach.– LA-9021, masz zgodę na kołowanie na cztery południe prawo trzy.

Zamelduj dotarcie do celu.– Kontrola naziemna, tu LA-9021. Zrozumiałem. Cztery południe do

cztery południe prawo trzy.– Potwierdzam, 9021.MacIlhenny popatrzył nad ramieniem na mężczyznę z uzi, a ten pokiwał

głową. Kapitan zwolnił hamulce i sięgnął ku dźwigni przepustnicy.LA-9021 ruszył.– Skręć na próg – powiedział mężczyzna z uzi po trzydziestu sekundach.

– Ustaw się na pasie i natychmiast startuj.– Bez pytania o zgodę?– Bez – odparł porywacz nieprzyjemnym głosem i podrapał

MacIlhenny’ego tuż pod uchem wylotem lufy.Kołując na próg głównego pasa, północ–południe, MacIlhenny popatrzył

przez boczną szybę kokpitu i wskazał w tym kierunku ręką.– Właśnie podchodzi do lądowania jakiś samolot – rzekł. – To iljuszyn.Rzeczywiście, był to Ił-76 Candid, duża, czterosilnikowa wojskowa

maszyna transportowa, trochę przypominająca lockheeda C-130.Pochylając się, aby spojrzeć na rosnący w oczach samolot, mężczyzna

przycisnął lufę uzi do ucha MacIlhenny’ego.– Niech się pan ustawi na pasie, kapitanie – ponowił rozkaz – i kiedy on

dotknie ziemi, natychmiast startuje.– Mam się ustawić teraz czy kiedy dotknie ziemi?– Teraz – odparł mężczyzna i dźgnął MacIlhenny’ego lufą.Kapitan zwolnił hamulce i pchnął przepustnice.

Page 17: Z rozkazu prezydenta - ebook

– LA-9021, tu kontrola naziemna – rozległ się z radia zaniepokojonygłos.

Mężczyzna z uzi zerwał MacIlhenny’emu słuchawki z głowy.Pilot ustawił samolot na pasie startowym i zatrzymał go.Chwilę później iljuszyn przemknął nad ich głowami; leciał tak nisko, że

727 poruszył się. Przyziemił mniej więcej w połowie pasa.Lufa uzi znów szturchnęła MacIlhenny’ego pod uchem.Zrozumiał polecenie, zwolnił hamulce i mocno pchnął przepustnice.Mam teraz wybór, pomyślał. Mogę wciągnąć podwozie, co by oznaczało,

że mój mózg rozpryśnie się po kokpicie na dobrych dwadzieścia sekundprzed tym, jak koła się schowają. Mogę też wykonywać polecenia, dziękiczemu mam szansę pozostać przy życiu.

– Zechce pan powiedzieć, jaką mamy prędkość? – zapytał MacIlhennygrzecznie.

– Osiemdziesiąt – odparł po chwili drugi pilot.Jeśli iljuszyn nie zjedzie z pasa, utnę mu ogon, pomyślał kapitan.–Dziewięćdziesiąt. Sto dziesięć. Sto dwadzieścia.– Lecimy – rzekł MacIlhenny i poderwał maszynę.

– Teraz, kapitanie – powiedział mężczyzna z uzi – wyrówna pan na tymkursie na wysokości dwu i pół tysiąca stóp.

– Stracimy przez to mnóstwo paliwa – zauważył MacIlhenny.– Wiem. Chcę jednak zniknąć z ich radaru. Nastąpi to tym szybciej, im

niżej polecimy.MacIlhenny pokiwał głową, dając znać, że rozumie.Po pięciu minutach porywacz z uzi zarządził:– Niech pan utrzymuje tę wysokość. Nowy kurs: zero-dwa-zero.– Zero-dwa-zero – powtórzył kapitan i zaczął delikatnie skręcać

w nakazanym kierunku.To nas zaprowadzi nad byłe Kongo Belgijskie. Co to ma znaczyć? –

myślał.

Page 18: Z rozkazu prezydenta - ebook

Po kolejnych dziesięciu minutach uzbrojony mężczyzna powiedział:– Wysokość przelotowa dwadzieścia pięć tysięcy stóp, kurs zero-jeden-

pięć.– Kurs zero-jeden-pięć – powtórzył MacIlhenny. – Zaczynam się wspinać

na wysokość przelotową dwadzieścia pięć tysięcy stóp.– Doskonale, kapitanie – rzekł porywacz.

Niecałe dwie godziny po wylocie z Luandy mężczyzna z uzi powiedział:– Niech pan rozpocznie schodzenie, kapitanie. Tysiąc stóp na minutę na

obecnym kursie.MacIlhenny skinął głową na znak, że zrozumiał, odpowiednio ustawił

klapy, ograniczył moc silników i odezwał się:– Zmniejszamy wysokość o tysiąc stóp na minutę. Czy mogę wiedzieć,

dokąd lecimy?– Zatankujemy na lotnisku niedaleko Kisangani, dawniej Stanleyville.

W Kisangani jest radar. Nie chcę, żeby nas namierzył, dlatego wyrównapan na dwóch i pół tysiąca stóp.

– Jasne.MacIlhenny sprawdził stan paliwa. Zbiorniki wypełnione były niemal do

połowy.Kisangani znajduje się w północno-wschodnim Kongu, niedaleko granicy

z Sudanem, rozmyślał. Z tą ilością paliwa moglibyśmy dolecieć doChartumu, a właściwie do każdego miejsca w Sudanie. Sudan znany jestz tego, że ma niezbyt szczelne granice i nie lubi Amerykanów. Dlaczegowięc nie lecimy właśnie tam? Jeśli będziemy utrzymywać kurs północno-wschodni, przelecimy nad Sudanem. Kolejnymi państwami na tymkierunku są Egipt, Arabia Saudyjska i Izrael. A nad Arabią Saudyjskąi Izraelem cały czas krążą Amerykanie w samolotach rozpoznawczychAWACS. Z pewnością nas zauważą. Jeśli o to chodzi, dziwię się, że niemam jeszcze na ogonie myśliwca, a w zasadzie trzech lub czterech.Przecież nie można tak po prostu ukraść samolotu i przelecieć tysiąca mil,

Page 19: Z rozkazu prezydenta - ebook

nie budząc niczyjego zainteresowania. Do diabła, dokąd my lecimy?

Lease-Aire 9021 leciał już piętnaście minut na wysokości dwóch i półtysiąca stóp z prędkością czterystu węzłów, gdy drugi pilot nastawił radiona częstotliwość 116,5 i zaczął kogoś wywoływać.

Niemal natychmiast mu odpowiedziano. Nie mając słuchawek nauszach, MacIlhenny nie wiedział oczywiście, czego dotyczy rozmowa. Alechwilę po zakończeniu krótkiej wymiany zdań przez radio drugi pilotuderzył pięścią we wskaźnik częstotliwości na radiokompasie, po czymskinął na wyświetlacz lampowy.

– Zmiana na ten kierunek? – zapytał MacIlhenny grzecznie.– Właśnie – odparł mężczyzna z uzi. – Jesteśmy nie więcej niż 150 mil

od punktu, w którym uzupełnimy paliwo.

Dwadzieścia minut później MacIlhenny zobaczył, niemal dokładnieprzed sobą, brązową szramę na rozpościerającej się pod samolotembezkresnej zieleni kongijskiej dżungli.

Drugi pilot znów włączył radio. Chwilę z kimś rozmawiał, po czymzwrócił się do MacIlhenny’ego:

– Wiatr jest bardzo słaby. Jeśli pan chce, może od razu podejść dolądowania.

– Jak długi jest pas?– Pięć tysięcy osiemset stóp – padła odpowiedź. – Niech się pan nie

martwi. To nie pierwszy boeing 727, który tu wyląduje.

MacIlhenny podciągnął 727 do końca pasa startowego. Widział z kokpitujakieś budynki, ale wszystkie wydawały się opuszczone. W każdym razienie zauważył ani ludzi, ani pojazdów, ani żadnych innych śladów życia.

Łagodnie przyziemił i zwolnił do prędkości kołowania, mając przed sobąjeszcze trzecią część pasa.

– Niech pan prowadzi do samego końca, kapitanie – powiedziałmężczyzna z uzi.

Page 20: Z rozkazu prezydenta - ebook

MacIlhenny kołował tak wolno, jak tylko mógł, nie wzbudzającpodejrzeń drugiego pilota i porywacza z uzi. Nadal nie widział żadnychśladów życia ani dowodów na to, by ktoś przebywał w budynkach.Dostrzegł jedynie coś, co wyglądało jak świeże ślady opon ciężarówkiw błocie wzdłuż pasa startowego z makadamu.

– Niech pan odwróci maszynę, kapitanie, a potem zablokuje hamulce.Proszę jednak nie wyłączać silników, dopóki nie obejrzymy stanowiskatankowania.

– Rozumiem – rzekł MacIlhenny i wykonał polecenie.– Będziemy potrzebowali pańskiej rady – powiedział mężczyzna z uzi. –

Proszę za mną.– Tak.MacIlhenny odpiął pasy, wstał i zobaczył, że porywacz złożył już

składane siedzenie i teraz tylko czeka, żeby puścić go przodem.– Niech pan idzie na koniec, kapitanie – zażądał terrorysta z uzi,

podkreślając polecenie ruchem broni.MacIlhenny wszedł do przedziału pasażerskiego.Pilot z Luandy wciąż siedział na jednym z foteli, skrępowany taśmą

samoprzylepną.MacIlhenny przyjrzał się mu. Wyglądał, jakby na udach coś mu się

rozlało.Rozlało się, akurat. Facet się zeszczał, przemknęło mu przez głowę.Kiedy znaleźli się na końcu kabiny pasażerskiej, mężczyzna z uzi

polecił:– Niech pan otworzy drzwi, kapitanie.MacIlhenny szarpnął rączkę i otworzył drzwi.Natychmiast odniósł wrażenie, że do samolotu wręcz wlewa się

tropikalne powietrze.Ale zaraz ktoś szarpnął go za włosy i pociągnął jego głowę do tyłu.Nagle poczuł, że jest wypychany z samolotu, i zaczął spadać nogami

w dół. Upadł, mocno tłukąc sobie ramię, i w ostatniej chwili życia

Page 21: Z rozkazu prezydenta - ebook

zobaczył, że na makadam pasa tryska krew z jego poderżniętego gardła.Zanim pilot z Luandy – z oczyma wciąż zalepionymi żółtą taśmą –

podprowadzony został do drzwi i zlikwidowany w podobny sposób,MacIlhenny już nie żył.

Tylne drzwi Lease-Aire 9021 zatrzasnęły się i samolot podkołował nadrugi koniec pasa. Tam pojawiła się cysterna i niezwłocznie rozpoczętotankowanie.

[DWA]

Międzynarodowy port lotniczy Quatro de FevereiroLuanda, Angola23 maja 2005, 14.10

Zupełnie przypadkowo H. Richard Miller junior –trzydziestosześcioletni, mierzący sześć stóp i dwa cale oraz ważący 220funtów czarny filadelfijczyk – nie tylko znajdował się na miejscu, kiedywydarzyło się to, co wkrótce określono jako „nieuprawniony odlot boeinga727, zarejestrowanego przez Lease-Aire z Filadelfii w staniePensylwania”, ale na własne oczy widział, jak to się stało.

Miller, major armii Stanów Zjednoczonych, był dyplomatąakredytowanym w Republice Angoli jako zastępca attaché wojskowego.Tak naprawdę był jednak, oczywiście w absolutnej tajemnicy, szefemkomórki Centralnej Agencji Wywiadowczej w Luandzie.

Ale – jeśli nie liczyć stałej przepustki dyplomatycznej, która pozwalałamu korzystać z lotniskowego sklepu wolnocłowego – ani oficjalny, aniukryty status Millera nie miały nic wspólnego z jego obecnością na Quatrode Fevereiro, kiedy ukradziono samolot. Wyjechał na lotnisko, aby – jak tonazywał – zażyć tam cotygodniowego wypoczynku. Tym razem zamierzałkupić butelkę wody kolońskiej Boss, wypić martini, a potem zjeść późny

Page 22: Z rozkazu prezydenta - ebook

lunch w całkiem przyzwoitej restauracji na terenie portu lotniczego.Ponieważ takie wyjazdy mógł od biedy nazywać misjami mającymi na celuzbieranie informacji, za posiłek płacił ze swojego tajnego funduszuoperacyjnego.

W restauracji wybrał stolik tuż przy jednym z dużych okien. Zapewniałoono panoramiczny widok na pasy startowe i właściwie na cały portlotniczy. Położył na stoliku cyfrowy aparat fotograficzny, tak by nikt mugo nie skradł oraz by nie zapomnieć go zabrać, kiedy będzie wychodził.Poza tym w każdej chwili mógł sfotografować coś, co by go zainteresowało,nie zwracając na siebie nadmiernej – najlepiej żadnej – uwagi.

Kelner pojawił się niemal natychmiast i Miller zamówił martini.Następnie zlustrował długim spojrzeniem cały port lotniczy.Po przeciwnej stronie płyty, w części postojowej niedaleko progu

głównego pasa startowego, północ–południe, wciąż stał samolot, któryMiller zdążył już uznać za „swój” – boeing 727. Tkwił w tym samymmiejscu co w minionym tygodniu i w ciągu minionych czternastu miesięcy.

Uważał tę maszynę za swoją, ponieważ kiedy spostrzegł ją przedczternastoma miesiącami, zrobił jej kilka fotografii i sprawdził jejpochodzenie.

Nie podejmując żadnych oficjalnych kroków, wszedł do Internetui dowiedział się, że boeing zarejestrowany jest przez firmę Lease-Airez Filadelfii. Ze swojego źródła na lotnisku – kontrolera ruchu, który comiesiąc dostawał z tajnego funduszu nowiutki banknot studolarowy –otrzymał informację, że boeing 727 wylądował w Luandzie „nieplanowo”,w rzeczywistości zmierzając gdzie indziej.

Miller był pilotem wojskowym. Kiedy jednak przybrał na wadze i nieprzeszedł testów sprawnościowych, został „czasowo” wcielony do CIAi wysłany do Luandy. Jako pilot rozumiał w każdym razie, że„nieplanowe” lądowanie odbywa się, gdy mądry kapitan spostrzega natablicy rozdzielczej czerwone światełka i sadza maszynę na ziemi, jeszczezanim będzie musiał lądować awaryjnie.

Page 23: Z rozkazu prezydenta - ebook

Miller zaczął współczuć samolotowi, tak jak czasami współczuł sobie.Oto uziemiona maszyna i uziemiony lotnik tkwią w malowniczej Luandziez przyczyn, na które nie mają wpływu. Tymczasem i samolot, i Millerpowinni być w Filadelfii. Tam major dorastał, tam mieszkali jego rodzicei tam wreszcie mężczyzna mógł być pewien, że 999 na 1000 ładnych kobietnie ma AIDS. W Luandzie nie można było tego zakładać.

Także nieoficjalnie – chociaż po miesiącu poinformował Langleyw cotygodniowym raporcie (Paragraf 15, Informacje różne), że samolotnajprawdopodobniej na dobre utknął w Luandzie – dowiedział się, żeLease-Aire jest małą firmą, która kupuje za nędzne pieniądze staremaszyny pasażerskie (LA-9021 kupiono od Continental Airlines), by jenastępnie czarterować, i że LA-9021 został wyczarterowany szkockiejspółce Surf & Sun Holidays. Dla pewności poprosił zastępcę szefa placówkiCIA w Londynie, którego znał osobiście, żeby dowiedział się wszystkiego,co możliwe, o Surf & Sun. Po dwóch dniach otrzymał informację, że totandetne biuro podróży, które niedawno przestało istnieć, pozostawiwszyswojemu losowi 153 wściekłych Irlandczyków, nie mających jak wrócić dokraju z marokańskiego Rabatu.

Te informacje wszystko wyjaśniały. Stojący w Luandzie samolot niewzbudzał już żadnych podejrzeń.

Tak więc w ciągu minionych czternastu miesięcy Miller, zażywającywypoczynku na lotnisku, coraz bardziej upewniał się, że swego czasudumny, stary ptak już nigdy nie wzbije się w powietrze. Nic zatemdziwnego, że był bardzo zaskoczony, kiedy – spoglądając na lotniskosponad brzegu drugiego już, równie zresztą dobrego jak pierwsze, martini– zauważył, że LA-9021 się rusza.

Ostrożnie odstawiając szklankę na stolik, pomyślał, że albo myli gowzrok, albo samolot po prostu ciągnięty jest przez holownik na miejsce,gdzie rozpocznie się jego naprawa lub wymontowywanie wszystkichużytecznych części.

Kiedy ponownie popatrzył w kierunku LA-9021, spostrzegł, że maszyna

Page 24: Z rozkazu prezydenta - ebook

jednak porusza się, i to samodzielnie.Jak, do diabła, ją uruchomili? – zastanawiał się. Przecież samolotu nie

można tak po prostu trzymać w miejscu czternaście miesięcy, a potem doniego wsiąść i zwyczajnie uruchomić silników. Najwyraźniej ktoś nad nimpopracował. Ale kiedy? Kiedy byłem tutaj po raz ostatni? W ubiegłą środę?Cóż, to tydzień. Tyle czasu mogło im wystarczyć.

Boeing 727 wtoczył się na drogę kołowania i sunął w kierunku pasastartowego.

Do lądowania podchodził właśnie towarowy iljuszyn linii Congo Air.Miller wiedział, że pomiędzy Brazaville a Luandą są codziennie dwa loty.

Ogarnęły go dwie niesympatyczne myśli.Przepis na katastrofę lotniczą: były rosyjski pilot myśliwski za sterami

wysłużonego iljuszyna latającego w barwach Congo Air. „Panie i panowie,tu kapitan. Proszę zająć miejsca siedzące na podłodze i unieruchomićwszystkie kurczaki, kozy oraz pozostały inwentarz, dopóki samolotcałkowicie się nie zatrzyma. Dziękuję państwu za skorzystanie z usługCongo Air. Mamy nadzieję, że podczas kolejnej podróży znikąd donikądtakże nas państwo wybierzecie”.

Kiedy zobaczył 727 obok pasa startowego, przyszła mu do głowy kolejnamyśl:

Hej, Charley, musisz przynajmniej poczekać, aż facet podchodzący dolądowania przeleci obok ciebie, i wtedy dopiero wjechać na pas. Inaczej,jeśli iljuszyn przyziemi trochę za szybko, wyląduje dokładnie na tobie.

Ił przemknął nie wyżej niż pięćdziesiąt stóp nad ogonem 727 i po chwilidotknął kołami ziemi.

Jeszcze zanim maszyna dotarła do zjazdu z pasa, 727 rozpoczął start.Hej, Charley, co zrobisz, jeśli on ci się nie usunie z drogi? Do cholery,

z kim my tu mamy do czynienia? Z dwoma byłymi rosyjskimi pilotamimyśliwskimi?

Tylny statecznik iljuszyna nadal znajdował się nad pasem, gdy 727,osiągając prędkość startową, błyskawicznie go minął i oderwał się od

Page 25: Z rozkazu prezydenta - ebook

ziemi.Cieszę się, że znów jesteś w powietrzu, staruszku. Swoją drogą, co za

przygłup siedzi za sterami tego 727?Miller chwycił szklankę z martini, wyciągnął ją w kierunku szybko

znikającego 727, po czym skupił wreszcie uwagę na karcie dań.Pół godziny później, po zjedzeniu doskonale wypieczonego filetu z troci

i wypiciu dwóch filiżanek pierwszorzędnej kenijskiej kawy, Miller zapłaciłrachunek kartą American Express, po czym zebrał swoje pakunki,w których mieściły się gazety, magazyny, książki i przedmioty kupionew sklepie wolnocłowym. Następnie powoli ruszył przez terminal, kierującsię do samochodu.

Teraz powinienem pojechać do domu, pomyślał, trochę poćwiczyć nasymulatorze narciarskim, żeby wypocić całe martini, a później spędzićprzynajmniej pół godziny na medytacji.

Był jednak uczciwy wobec siebie i wiedział, że wróciwszy do domu,jedynie odwiesi do szafy wyjściowe ubranie i natychmiast utnie sobie miłądrzemkę.

Działając pod wpływem impulsu, wszedł do budki, wrzucił kilka monetdo aparatu i wystukał numer, którego nie sposób było znaleźćw jakiejkolwiek książce telefonicznej.

– Torre – usłyszał już po pierwszym sygnale.Dzięki wypłacanemu co miesiąc nowiutkiemu banknotowi

studolarowemu znał niejawny numer telefonu wieży kontrolnej lotniska.Mógł mieć nadzieję, że przy odrobinie szczęścia odbierze właściwyczłowiek.

– Antonio, por favor. É seu irmão – powiedział Miller.Po chwili Antonio podszedł do telefonu, żeby porozmawiać z „bratem”.

Wyraźnie podekscytowany, rzekł:– Nie mogę teraz mówić. Coś się wydarzyło.– Co takiego?– Uważamy, że ktoś ukradł samolot.

Page 26: Z rozkazu prezydenta - ebook

– Boeinga 727?– Skąd wiesz?– Antonio, wyjdź się wysikać.– Proszę cię, przestań. Nie mogę.Możesz, oczywiście, że możesz, ty sukinsynu. Możesz, bo co miesiąc

dostajesz ode mnie sto dolców. I doskonale wiesz, czego oczekujęw zamian.

– Zaufaj mi, Antonio. Właśnie dostałeś sraczki. Czekam na ciebiew męskiej toalecie.

[TRZY]

Gabinet ambasadoraAmbasada Stanów ZjednoczonychRua Houari Boumedienne 32Luanda, Angola23 maja 2005, 15.40

– Dziękuję, ambasadorze, że zdołał pan znaleźć dla mnie czas na taknagłe spotkanie – powiedział Miller do ambasadora StanówZjednoczonych, po czym zwrócił się do attaché do spraw obrony,podpułkownika lotnictwa: – Dziękuję także panu za tak błyskawiczneprzybycie.

Ambasador był czarnoskóry i pochodził z Waszyngtonu. Miller nie mógłpowiedzieć, że go nie lubi, jednak nie cenił go zbyt wysoko. Uważał, żeambasador torował sobie drogę przez Departament Stanu i dotarł naszczyt swojej kariery dyplomatycznej, pilnując jedynie własnego tyłkai ściśle przestrzegając dwóch podstawowych zasad, które gwarantowałysukces w dyplomacji Stanów Zjednoczonych: nie rób zamieszania i nigdynie podejmuj dzisiaj decyzji, które można odłożyć do następnego tygodnia

Page 27: Z rozkazu prezydenta - ebook

albo – jeszcze lepiej – miesiąca.Z kolei attaché do spraw obrony był biały. Miller uważał, że to skutek

czasowego braku czarnych oficerów o właściwym stopniu w chwili, kiedyw Luandzie zwolniło się stanowisko.

Zgodnie ze stosownymi regulaminami Miller był podwładnym obumężczyzn. Ambasadora, ponieważ ten był najwyższym przedstawicielemrządu Stanów Zjednoczonych w Angoli. Attaché do spraw obronynatomiast, gdyż ten miał stopień podpułkownika, a Miller – majora.A także dlatego, że attaché do spraw obrony jest przełożonym zarównoattaché wojskowego, jak i morskiego.

Jednak w praktyce sprawy miały się trochę inaczej. Status Millera jakozastępcy attaché wojskowego był przykrywką dla jego misji szpiegowskieji obaj panowie o tym wiedzieli. Major nie tylko nie tłumaczył się attachédo spraw obrony z tego, co robi, ale wręcz nie mógł udzielać mu na tentemat informacji, chyba że attaché naprawdę musiał je znać.

Ambasador, jak Miller szybko zauważył, bał się go, i to bardzo. Z dwóchpowodów. Po pierwsze, Miller wywodził się z sił specjalnych. Jakwiększość dyplomatów, ambasador był przekonany, że ludzie z siłspecjalnych – szczególnie tak udekorowani jak Miller – są zwolennikamidyplomacji typu „Zabić wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. W związkuz tym żył w ciągłym strachu, że zastępca attaché wojskowego może zrobićcoś szokującego, co wprawi w zakłopotanie ambasadę, DepartamentStanu, władze Stanów Zjednoczonych i, oczywiście, jego.

Jednak prawdziwym źródłem strachu ambasadora była fotografia, którąMiller powiesił z rozmysłem w korytarzu swego apartamentuprowadzącym do toalety. Raz w miesiącu szef CIA organizował koktajlparty dla dyplomatów. Nikt, kto korzystał z tego przybytku, nie mógł jejnie zauważyć.

Przedstawiała dwóch Murzynów w mundurach z czasów Wietnamu.Jednym z nich był pułkownik z plakietką MILLER. Otaczał on ramieniemmłodego majora, na którego bluzie mundurowej lśniła, bez wątpienia

Page 28: Z rozkazu prezydenta - ebook

dopiero co przypięta, Brązowa Gwiazda. Major nazywał się POWELL.Obaj oficerowie dosłużyli się znacznie wyższych stopni. Ojciec Millera

przeszedł w stan spoczynku w stopniu generała majora. Major jakoczterogwiazdkowy generał, a później został sekretarzem stanu.

Ambasador mógł, rozumował Miller, obawiać się, że ma on ogromnewpływy w najwyższych kręgach władzy i że w tajemnicy przed nim śleraporty na jego temat do sekretarza Powella, będącego wciąż – zdaniemmagazynu „Forbes” – jedną z dziesięciu najbardziej wpływowych osóbw Stanach Zjednoczonych.

Oczywiście był to nonsens. Miller znał Powella na tyle dobrze, bywiedzieć, że gdyby tylko zaczął przesyłać potajemnie jakiekolwiekinformacje jemu lub któremuś z jego współpracowników, natychmiastotrzymałby potężnego kopniaka, i to wymierzonego osobiście przezsekretarza. Nie robił jednak nic, aby ukoić strach ambasadora.

– Twierdził pan, że to ważne – powiedział ambasador.– Nie, panie ambasadorze. Z całym szacunkiem, taka decyzja nie leży

w kompetencjach urzędnika na moim stanowisku. Powiedziałem, żechciałbym, aby pan i pułkownik Porter rozważyli, czy to ważne. Dlategouznałem, że należy jak najszybciej zwrócić panom uwagę na towydarzenie.

– O co chodzi, Dick? – zapytał pułkownik Porter.– Wydaje mi się, że ktoś ukradł samolot z Quatro de Fevereiro.– Naprawdę? – zdziwił się ambasador.– Jaki samolot, Dick? – spytał Porter.– Boeinga 727. Tego, który stał tam od czternastu miesięcy.– Jak, do diabła, komuś mogło się to udać? – zawołał pułkownik. –

Przecież nie można tak po prostu zasiąść za sterami samolotu, który nielatał od czternastu miesięcy, odpalić silników i wystartować!

– Nie wiem, jak złodzieje tego dokonali, wiem jedynie, że to zrobili.Maszyna przekołowała z miejsca, w którym stała, bez zgody wieżywystartowała z pasa północ–południe i zniknęła.

Page 29: Z rozkazu prezydenta - ebook

– Jest pan ekspertem, pułkowniku – rzekł ambasador. – Czy tego typusamolot może dolecieć do Stanów Zjednoczonych?

Dlaczego się nie dziwię, że ambasadorowi przyszły do głowy wieżeWorld Trade Center? – pomyślał Miller.

– Nie, nie sądzę, by to było możliwe – odparł Porter i dodał: – Na pewnonie bez tankowania po drodze. Ale nawet gdyby samolot doleciał nad naszkraj, w jego bakach prawie nie byłoby paliwa. – Popatrzył na Millera. –Czy to pewna informacja, Dick?

– Tak. Mam w porcie lotniczym swoje źródło. Dowiedziałem się, żesamolot zignorował zarówno polecenie „Przerwij start”, jak i „Natychmiastwróć na lotnisko”, kiedy był już w powietrzu.

– W jakim kierunku zmierzał?– Kiedy zniknął z radarów, na wschód.– Nie wiemy, czy zamieszani są w to terroryści, prawda? – zapytał

ambasador.– Nie – odparł pułkownik Porter. – W każdym razie nie mamy pewności.

Nie możemy jednak tego wykluczyć.– Istnieje możliwość, że 727 został po prostu skradziony – powiedział

Miller.– A na co komu skradziony samolot pasażerski? – zawołał ambasador.– Chociażby w celu kanibalizacji – odparł Porter.– Chodzi o rozmontowanie go?– Tak.– To się nazywa kanibalizacja?Dlaczego odnoszę wrażenie, że naszemu afrykańskiemu ambasadorowi

niezbyt podoba się to słowo? – pomyślał major.– Tak.– Cóż, Miller, miał pan absolutną rację, przychodząc z tym do mnie –

rzekł ambasador. – Lepiej będzie, jeśli wyślemy informację w tej sprawie.– Tak jest. – Pułkownik Porter i major Miller odpowiedzieli niemal

równocześnie.

Page 30: Z rozkazu prezydenta - ebook

– Miller, pan z pewnością natychmiast poinformuje... swoich ludzi?– Tak, najpierw jednak chciałem skonsultować się z panem, panie

ambasadorze.Ale nie wiedząc, gdzie, do cholery, akurat przebywasz albo czy

znajdziesz dla mnie czas w środku przepełnionego zajęciami dnia,i obawiając się, że powiesz: „Zanim cokolwiek uczynimy, powinniśmystarannie rozważyć sytuację”, wysłałem już błyskawiczny przekazsatelitarny do Langley.

– Uważam, że powinniśmy natychmiast przedstawić sytuacjęWaszyngtonowi – powiedział ambasador.

Mój Boże! Natychmiastowa decyzja! Cuda się jednak zdarzają!– Tak – odpowiedzieli chórem Porter i Miller.– Byłoby też dobrze, gdybyście obaj jak najszybciej przekazali mi kopie

swoich depesz – powiedział ambasador. – Przydadzą mi się, kiedy będęprzygotowywał raport dla Departamentu Stanu.

Tłumaczenie: „Nie napiszę w moim raporcie niczego, czego nie będziew waszych. W ten sposób, jeśli coś się popieprzy, wskażę na was jakowinnych”. Wysyłanie do kraju tego typu wiadomości naprawdę nie jestobowiązkiem ambasadora. Musi polegać na ludziach, którzy mają się tymzajmować.

– Tak – odpowiedzieli znów chórem pułkownik i major.Dziesięć minut później kolejny błyskawiczny przekaz od Millera

popłynął z anteny na dachu ambasady.Był taki sam jak pierwsza wiadomość, z wyjątkiem ostatniego zdania,

które brzmiało: „Nadano na polecenie ambasadora”.Wyszedłszy z pokoju radiowego, Miller był przekonany, że ta wiadomość

o najwyższym priorytecie leży już w Langley na biurku jego szefa,dyrektora regionalnego CIA do spraw Afryki Południowo-Zachodniej.

Major wszedł do swojego gabinetu, podłączył kabel do szybkiejtransmisji do laptopa i błyskawicznie napisał e-mail do dwóch przyjaciół:

Page 31: Z rozkazu prezydenta - ebook

[email protected]@AOL.COM

BOEING 727, ZAREJESTROWANY PRZEZ LEASE-AIREZ FILADELFII W PENSYLWANII, KTÓRY PRZEDCZTERNASTOMA MIESIĄCAMI WYKONAŁ TUTAJNIEPLANOWANE LĄDOWANIE I OD TEGO CZASU STAŁ NALOTNISKU, ZOSTAŁ NAJPRAWDOPODOBNIEJ PORWANY PRZEZNIEZNANYCH SPRAWCÓW DZISIAJ O 14.25. WIĘCEJ, KIEDY SIĘCZEGOŚ DOWIEM. DICK.

Wysłanie takiej wiadomości łamało długą listę zakazów związanychz bezpieczeństwem i major Miller doskonale zdawał sobie z tego sprawę.Z drugiej strony, ktokolwiek ukradł samolot, wiedział przecież, że tozrobił. Co więc było tu tajemnicą?

Poza tym wysłana prywatnym kanałem informacja uprzedzała –nieoficjalnie, oczywiście – ludzi, którzy najprawdopodobniej zostaną w tozaangażowani, niezależnie od tego, co rząd ostatecznie wymyśli w sprawieskradzionego boeinga.

W szczególności dotyczyło to HALO101 – adres internetowy odnosił siędo liczby skoków z dużej wysokości z opóźnionym otwarciem spadochronu– podpułkownika z Fort Bragg w Karolinie Północnej.

Rzekomo członek sztabu XVIII Korpusu Powietrznodesantowego,w rzeczywistości podpułkownik był zastępcą dowódcy zespołu, o któregoistnieniu wiedziało ledwie kilku ludzi, a o którym nikt nigdy nierozmawiał. Oficjalnie nazywany był Contingency Office, a potocznie GrayFox albo Baby D.

Litera „D” odnosiła się do oddziału Delta Force, o którym niewiele osóbwiedziało coś, za to mnóstwo rozprawiało, rzadko kiedy orientując się,o czym w rzeczywistości mówią.

Contingency Office, czyli Gray Fox, wchodził w skład Delta Force.

Page 32: Z rozkazu prezydenta - ebook

Tworzyło go pięciu oficerów i trzydziestu jeden podoficerów, a jegozadaniem było podejmowanie natychmiastowych działań. Do akcji musielibyć gotowi w mniej niż godzinę po otrzymaniu rozkazu.

BeachAggie83 – adres nawiązywał do Teksaskiego UniwersytetuRolniczo-Mechanicznego, roku, w którym adresat został jegoabsolwentem, oraz faktu, że obecnie stacjonował na Florydzie – byłpodpułkownikiem przydzielonym do Sekcji Akcji Specjalnych P-5Dowództwa Centralnego w bazie sił powietrznych MacDill.

Swego czasu postanowiono, że jeśli Delta Force, Gray Fox lubjakakolwiek inna jednostka do prowadzenia operacji specjalnych, naprzykład Air Commandos, Navy SEALs lub Marine Force Recon, będziemiała zostać użyta w związku ze zniknięciem samolotu, rozkazy otrzymaz Dowództwa Centralnego.

Podczas gdy satelitarna wiadomość Millera dosłownie w ciągu sekunddotarła do Waszyngtonu, w Fort Bragg albo w MacDill otrzymaliby jądopiero po kilku godzinach, lub nawet dniach, kiedy już zostałaby ocenionaw Langley i przeszła przez biurko doradcy do spraw bezpieczeństwanarodowego. Wtedy oceniono by ją raz jeszcze i wreszcie podjęto decyzję.

Sumienie nie gryzło majora ani przez chwilę, mimo że przesyłającwiadomość, złamał szereg zasad bezpieczeństwa. Odbył turę bojowąw Delta Force i wiedział, że im wcześniej zostaną uprzedzeni, tym lepiej.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Page 33: Z rozkazu prezydenta - ebook

II

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 34: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

Page 35: Z rozkazu prezydenta - ebook

III

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

Page 36: Z rozkazu prezydenta - ebook

IV

ZIMA 1981[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 37: Z rozkazu prezydenta - ebook

[PIĘĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[SZEŚĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[SIEDEM]

Dostępne w wersji pełnej

[OSIEM]

Dostępne w wersji pełnej

[DZIEWIĘĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[DZIESIĘĆ]

Dostępne w wersji pełnej

Page 38: Z rozkazu prezydenta - ebook

[JEDENAŚCIE]

Dostępne w wersji pełnej

Page 39: Z rozkazu prezydenta - ebook

V

WIOSNA 2005[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 40: Z rozkazu prezydenta - ebook

[PIĘĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[SZEŚĆ]

Dostępne w wersji pełnej

ZIMA 1991[SIEDEM]

Dostępne w wersji pełnej

[OSIEM]

Dostępne w wersji pełnej

Page 41: Z rozkazu prezydenta - ebook

VI

WIOSNA 2005[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 42: Z rozkazu prezydenta - ebook

[PIĘĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[SZEŚĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[SIEDEM]

Dostępne w wersji pełnej

[OSIEM]

Dostępne w wersji pełnej

[DZIEWIĘĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[DZIESIĘĆ]

Dostępne w wersji pełnej

Page 43: Z rozkazu prezydenta - ebook

[JEDENAŚCIE]

Dostępne w wersji pełnej

Page 44: Z rozkazu prezydenta - ebook

VII

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 45: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

Page 46: Z rozkazu prezydenta - ebook

VIII

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 47: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

[SZEŚĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[SIEDEM]

Dostępne w wersji pełnej

Page 48: Z rozkazu prezydenta - ebook

IX

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 49: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

Page 50: Z rozkazu prezydenta - ebook

X

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 51: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

Page 52: Z rozkazu prezydenta - ebook

XI

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 53: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

Page 54: Z rozkazu prezydenta - ebook

XII

WIOSNA 1991[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

WIOSNA 2005[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 55: Z rozkazu prezydenta - ebook

[PIĘĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[SZEŚĆ]

Dostępne w wersji pełnej

Page 56: Z rozkazu prezydenta - ebook

XIII

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 57: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

[SZEŚĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[SIEDEM]

Dostępne w wersji pełnej

[OSIEM]

Dostępne w wersji pełnej

Page 58: Z rozkazu prezydenta - ebook

XIV

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

ZIMA 1998

Page 59: Z rozkazu prezydenta - ebook

[PIĘĆ]

Dostępne w wersji pełnej

Page 60: Z rozkazu prezydenta - ebook

XV

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 61: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

[SZEŚĆ]

Dostępne w wersji pełnej

Page 62: Z rozkazu prezydenta - ebook

XVI

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

Page 63: Z rozkazu prezydenta - ebook

XVII

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 64: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

[SZEŚĆ]

Dostępne w wersji pełnej

Page 65: Z rozkazu prezydenta - ebook

XVIII

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 66: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

[SZEŚĆ]

Dostępne w wersji pełnej

[SIEDEM]

Dostępne w wersji pełnej

[OSIEM]

Dostępne w wersji pełnej

Page 67: Z rozkazu prezydenta - ebook

XIX

[JEDEN]

Dostępne w wersji pełnej

[DWA]

Dostępne w wersji pełnej

[TRZY]

Dostępne w wersji pełnej

[CZTERY]

Dostępne w wersji pełnej

[PIĘĆ]

Page 68: Z rozkazu prezydenta - ebook

Dostępne w wersji pełnej

Page 69: Z rozkazu prezydenta - ebook

Z rozkazu prezydentaSpis treści

Page 70: Z rozkazu prezydenta - ebook

Okładka

Page 71: Z rozkazu prezydenta - ebook

Karta tytułowa

Page 72: Z rozkazu prezydenta - ebook

a

Page 73: Z rozkazu prezydenta - ebook

c

Page 74: Z rozkazu prezydenta - ebook

k

Page 75: Z rozkazu prezydenta - ebook

IWIOSNA 2005 [JEDEN][DWA][TRZY]

Page 76: Z rozkazu prezydenta - ebook

II[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ]

Page 77: Z rozkazu prezydenta - ebook

III[JEDEN][DWA][TRZY]

Page 78: Z rozkazu prezydenta - ebook

IVZIMA 1981 [JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ][SZEŚĆ][SIEDEM][OSIEM][DZIEWIĘĆ][DZIESIĘĆ][JEDENAŚCIE]

Page 79: Z rozkazu prezydenta - ebook

VWIOSNA 2005 [JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ][SZEŚĆ]ZIMA 1991 [SIEDEM][OSIEM]

Page 80: Z rozkazu prezydenta - ebook

VIWIOSNA 2005 [JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ][SZEŚĆ][SIEDEM][OSIEM][DZIEWIĘĆ][DZIESIĘĆ][JEDENAŚCIE]

Page 81: Z rozkazu prezydenta - ebook

VII[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ]

Page 82: Z rozkazu prezydenta - ebook

VIII[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ][SZEŚĆ][SIEDEM]

Page 83: Z rozkazu prezydenta - ebook

IX[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ]

Page 84: Z rozkazu prezydenta - ebook

X[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ]

Page 85: Z rozkazu prezydenta - ebook

XI[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ]

Page 86: Z rozkazu prezydenta - ebook

XIIWIOSNA 1991 [JEDEN]WIOSNA 2005 [DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ][SZEŚĆ]

Page 87: Z rozkazu prezydenta - ebook

XIII[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ][SZEŚĆ][SIEDEM][OSIEM]

Page 88: Z rozkazu prezydenta - ebook

XIV[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY]ZIMA 1998 [PIĘĆ]

Page 89: Z rozkazu prezydenta - ebook

XV[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ][SZEŚĆ]

Page 90: Z rozkazu prezydenta - ebook

XVI[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY]

Page 91: Z rozkazu prezydenta - ebook

XVII[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ][SZEŚĆ]

Page 92: Z rozkazu prezydenta - ebook

XVIII[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ][SZEŚĆ][SIEDEM][OSIEM]

Page 93: Z rozkazu prezydenta - ebook

XIX[JEDEN][DWA][TRZY][CZTERY][PIĘĆ]

Page 94: Z rozkazu prezydenta - ebook

Karta redakcyjna

Page 95: Z rozkazu prezydenta - ebook

Tytuł oryginału: By Order of the President

Copyright © 2004 W.E.B. GriffinAll rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.

This edition published by arrangement with G.P. Putnam’s Sons, a division ofPenguin Group (USA) Inc.

Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2011

Informacja o zabezpieczeniachW celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym

utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki zostałcyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.

Konsultacja militarna: Jarosław KotarskiRedakcja: Adam Nowak

Projekt okładki: Zbigniew Mielnik

Fotografia na okładce: U.S. Navy / Photographer’s Mate 3rd Class Teresa J. Ellison

Wydanie I e-book(opracowane na podstawie wydania książkowego:

Z rozkazu prezydenta, wyd. I dodruk, Poznań 2005)

ISBN 978-83-7818-144-6

Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Plik ePub opracowany przez firmę eLib.plal. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

Page 96: Z rozkazu prezydenta - ebook