23
Nr 32/2014 Dodatek przygotowany we współpracy z Naczelną Dyrekcją Archiwów Państwowych WOJNA NASZYCH PRADZIADKÓW

Wojna naszych pradziadków

  • Upload
    tranthu

  • View
    256

  • Download
    2

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Wojna naszych pradziadków

Nr 32/2014Dodatek przygotowany

we współpracy z Naczelną Dyrekcją

Archiwów Państwowych

WOJNA NASZYCH PRADZIADKÓW

Page 2: Wojna naszych pradziadków

2

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

R E K L A M A

WIELKA WOJNA I POLSKIE DĄŻENIA NIEPODLEGŁOŚCIOWE25 LIPCA – 18 SIERPNIA 2014 R.

Wystawa prezentowanana placu Szczepańskim od 25 lipca do 18 sierpnia 2014 r.

oraz w siedzibie Archiwum przy ul. Siennej 16 od 5 do 18 sierpnia 2014 r.Organizator:Archiwum Narodowe w Krakowiewww.ank.gov.pl

Partnerzy:Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych

Archiwa PaństwoweWystawa zorganizowana przy udziale

Gminy Miejskiej Kraków

Sto wydarzeń na setną rocznicę WŁADYSŁAW STĘPNIAK

Wybuch I wojny światowej nie miał ścisłego związku ze sprawami polskimi. Zaczęły ją mocarstwa dążące do nowego podziału świata.

Na sprawę polską spoglądały z perspektywy własnych interesów.

Przygotowując się do 100. rocznicy wybuchu I wojny świato-wej, archiwa państwowe – dysponujące unikatowymi materiała-mi – podjęły działania mające upamiętnić tamte wydarzenia. W po-nad 30 miastach Polski w latach 2014–2018 odbędzie się ponad 100 wystaw, konferencji, przeglądów filmowych i zajęć edukacyjnych dla młodzieży, które przybliżą Wielką Wojnę w wymiarze europej-skim i polskim, a także regionalnym i lokalnym.

Wśród kilkudziesięciu wystaw organizowanych przez archiwa państwowe status centralnej ma ekspozycja „Dziś albo nigdy. Wiel-ka Wojna i polskie dążenia niepodległościowe”. Od 25 lipca prezen-towana jest w Krakowie, skąd sto lat temu wymaszerowała Pierw-sza Kompania Kadrowa stworzona przez Józefa Piłsudskiego jako zalążek Wojska Polskiego. Wystawę przygotowało Archiwum Na-rodowe w Krakowie na podstawie dokumentów ze zbiorów archi-wów państwowych w całej Polsce. Będzie ją można zobaczyć rów-nież w Szczecinie, Warszawie i Łodzi.

Materiały archiwalne będą prezentowane też w internecie – w for-mie wystaw (m.in. dokumenty Naczelnika Powiatu Kaliskiego z lat 1915-18), baz danych (m.in. baza poległych żołnierzy armii rosyjskiej i cmentarzy wojennych na Lubelszczyźnie Archiwum Państwowego w Lublinie) oraz w serwisie www.szukajwarchiwach.pl, w którym zostaną opublikowane m.in. dokumenty Naczelnego Komitetu Na-rodowego. Wśród działań archiwów państwowych nie zabraknie też przedsięwzięć o charakterze naukowym i edukacyjnym, jak pre-zentacje, warsztaty i konkursy wiedzy, adresowane do młodzieży szkolnej.

Pośród kilkudziesięciu publikacji dotyczących I wojny świato-wej, planowanych w latach 2014-18, już we wrześniu nakładem Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych ukaże się pierwszy tom z serii wydawniczej „Wielka Wojna – codzienność nieco-dzienności”. Cykl ten obejmie dzienniki, pamiętniki i korespon-dencję, które pozwolą na przedstawienie Wielkiej Wojny z pol-skiej perspektywy, uwzględniając życie codzienne na tle polityki światowej i przeobrażeń zachodzących na świecie i na ziemiach polskich.

W tym dodatku prezentujemy teksty autorstwa pracowników archiwów państwowych przybliżające tematykę I wojny, obecną w dokumentach archiwalnych. Obok dokumentów źródłowych, które ukażą się w serii „Wielka Wojna – codzienność niecodzienno-ści”, przedstawiamy dziennik legionisty Ludwika Namysłowskiego, wydany w 2014 r. nakładem Archiwum Akt Nowych, a także obraz społeczeństwa polskiego wyłaniający się z raportów politycznych austro-węgierskiego Generalnego Gubernatorstwa Wojskowego, których wydanie planuje Archiwum Główne Akt Dawnych.

Szczegółowy opis wydarzeń organizowanych przez archiwa pań-stwowe dostępny jest na stronie internetowej Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych: www.archiwa.gov.pl. ņ

Prof. dr hab. WŁADYSŁAW STĘPNIAK jest naczelnym dyrektorem Archiwów Państwowych.

J ednak kilka milionów Polaków – wcielonych do armii państw zaborczych i jakże często walczących przeciw sobie – oraz stra-tegiczne znaczenie ziem polskich dla działań wojennych spo-wodowały wzrost zainteresowania sprawą polską. Choć nie

oznaczało ono gotowości do uznania prawa Polaków do odbu-dowy państwowości, nawet w warunkach powszechnie narastają-cego dążenia narodów do samostanowienia.

O tym, że nasz kraj wybił się na niepodległość, zadecydowała walka i działalność samych Polaków, wzmocnionych poparciem USA i prezydenta Woodrowa Wilsona. Ogromne znaczenie mia-ła też sprzyjająca sytuacja polityczna, jaką był upadek monarchii austro-węgierskiej i rosyjskiej. W wyniku I wojny światowej po-wstały warunki pozwalające na odtworzenie niepodległości Pol-ski, co było przedmiotem walki i tęsknoty kilku pokoleń. Umie-jętność wykorzystania tej historycznej szansy, dla wielu równo-znaczna z cudem, jest zasługą polskich patriotów i działaczy pań-stwowych.

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

Page 3: Wojna naszych pradziadków

Polacy, żołnierze austriackiej 12. Dywizji Piechoty, zwanej „Krakowską”, atakują wzgórze Pustki koło Gorlic, maj 1915 r.

NA

RO

DO

WE

AR

CH

IWU

M C

YF

RO

WE

3

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

W zachodniej historiogra-fii i publicystyce silna jest dziś teza, że Wielka Wojna była samobójstwem Euro-

py. Samobójstwem – to znaczy czym? Wła-snowolnym, świadomym położeniem kresu swemu istnieniu? Czy państwa i narody są zdolne do takiego aktu, nawet jeśli w trybie metafory przyznajemy im podmiotowość moralną? Wątpię. Państwa i narody mogą popełniać błędy, nawet zgubne w konse-

kwencjach – ale nie dążą świadomie do wła-snej zguby.

Polityczna Nagroda DarwinaSto lat temu nikt nie wchodził do wojny z przekonaniem o przegranej, wszyscy li-czyli na zwycięstwo. Nawet Austro-Węgry, najsłabsze ogniwo ówczesnej Europy, liczy-ły, że wojna przyniesie im odnowę, da nową

siłę. Że rachuby wszystkich mocarstw zaczy-nających wojnę były błędne – to rzecz inna. Jak i to, że wszystkie wyszły z niej przegrane: zwycięzcami były Stany Zjednoczone oraz małe narody, które zyskały na złamaniu sys-temu Świętego Przymierza. Także my.

Można rozważać, które z mocarstw bar-dziej zasłużyło wtedy na polityczną Nagrodę Darwina, gdyby taką przyznawano (przypo-mnijmy: to żartobliwe „wyróżnienie” ludzi, którzy doprowadzili do własnej śmierci

PA R T N E R Z Y W Y DA N I A :

WOJNA NASZYCH PRADZIADKÓW Dodatek do „TP” 32/2014 Redakcja: Wojciech Pięciak, współpraca Marta Filipiuk-Michniewicz i Marek Zalejski

Wojna cudza i naszaTADEUSZ A. OLSZAŃSKI

Dla mocarstw była to początkowo wojna „o nic”. Tylko dla małych graczy, jak Serbowie i Polacy, jej stawką była wolność.

Dopiero rewolucje, sowiecka i nazistowska, uczyniły nową wojnę potwornością, która przeorała świat.

C: 0%M: 100%Y: 100%K: 0%

lubpantone: 1797 C

C: 0%M: 0%Y: 0%K: 65%

lubpantone: process black 65%

C: 0%M: 0%Y: 0%K: 100 %

lubpantone: process black 100 %

C: 0%M: 0%Y: 0%K: 35%

lubpantone: process black 35%

C: 0%M: 0%Y: 0%K: 0%

lubpantone: process white

tekst

Page 4: Wojna naszych pradziadków

4

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

w wyjątkowo głupi, a przy tym efektow-ny sposób). Kandydatów byłoby wielu: naj-bardziej chyba monarchia Habsburgów, która nie dotrwała do końca wojny.

Czy było to więc samobójstwo Europy? To znaczy czego? Przecież ani kontynentu, ani postchrześcijańskiej (już wtedy!) wspól-noty cywilizacyjnej, ani nawet Spenglerow-skiego „Zachodu”. Wszystkie one przetrwa-ły wojnę, po której niewiele też zmienił się układ sprzecznych interesów mocarstw (choć przybyło państw). Owszem, ostatecz-nie odeszło w niebyt Święte Przymierze... ale tylko na jakieś ćwierć wieku. Bo system jał-tański w istocie je odtworzył, choć z udzia-łem innych graczy.

Wojna, epidemie i rewolucje, będące konsekwencją I wojny światowej, przeora-ły Europę, to prawda. Ale wszystkie narody przetrwały, żadne z wielkich miast nie zo-stało zburzone, niezbyt liczni powojenni przesiedleńcy mieli prawo wyboru, nie byli wypędzonymi. Prawda, była rzeź Ormian, pierwsze nowoczesne ludobójstwo – ale na-wet dziś wahamy się, czy Turcja jest częścią Europy. Imperium osmańskie nie było nią z pewnością.

Koniec epoki – początek epokiMimo całej nacjonalistycznej retoryki była to wojna „o nic”: o strefy wpływów mo-carstw i zyski wielkiej burżuazji. Zwłasz-cza na froncie zachodnim, gdzie przez czte-ry lata pracowała okopowa „maszynka do mięsa”, mieląc przy okazji beztroskę fin de siècle’u oraz nadzieje na „umiarkowany po-stęp w granicach prawa”, które na począt-ku wieku nie wydawały się nieuzasadnione. Tylko dla drugorzędnych graczy (jak Serbo-wie czy Polacy) stawką było utrzymanie lub zdobycie wolności.

Świat dekadenckich pięknoduchów, któ-rzy szli na front, szukając męskiej przygo-dy w duchu wojen kolonialnych czy wręcz romansów arturiańskich, zgnił w okopach Flandrii. Podobnie rozsypał się świat socjal-demokratów, którzy ze zdumieniem odkry-li, że robotnicy jednak mają ojczyzny. Ci, co przeżyli, wracali jako zdeklarowani pacy-fiści – bądź jako rewolucjoniści, dążący do wywrócenia starego świata. Tylko nieliczni potrafili ocalić wiarę w wartości: Boga, na-ród, zasady moralne.

Na Wschodzie było nieco inaczej (choć Imperium Rosyjskie też zgniło w okopach), a narodom, które choć na chwilę wywal-czyły wówczas wolność, łatwiej było ocalić świat wartości. Ale wielka przemiana Euro-py dokonywała się na Zachodzie.

Tamta wojna przyniosła nie tylko ofiary. Wstrząs, jakim była, zapoczątkował dele-gitymizację wojny jako narzędzia polityki,

przyniósł pierwszą próbę ustanowienia in-stytucjonalnego ładu światowego (Ligę Na-rodów). Dał nowy impuls emancypacji ko-biet – nie ideologiczny, lecz ekonomiczny, więc skuteczniejszy. Podważył tradycyjny, kolonialny rasizm. Przyniósł też rewolucje społeczne, które nie były niespodzianką: już wcześniej się ich obawiano – dość zajrzeć do „Starej Ziemi” Jerzego Żuławskiego, wyda-nej tuż przed wojną.

Już około 1920 r. było jasne, że główne konflikty nie zostały rozstrzygnięte, a po-nowne starcie mocarstw europejskich jest nieuniknione. Ale to rewolucje, sowiecka i nazistowska, uczyniły kolejną wojnę tym, czym była: potwornością, która rzeczywi-ście przeobraziła świat. A obie rewolucje ro-dziły się w okopach Wielkiej Wojny.

Chętnie mówimy, że świat po tamtej woj-nie nie był już taki sam. Ale czy nie jest tak, że po każdym wielkim wydarzeniu świat przestaje być „taki sam”? I za każdym razem wydaje się nam, że to już „koniec historii”. Wszak Wielka Wojna miała, jak głoszono przynajmniej na Wyspach Brytyjskich, po-łożyć kres wszystkim wojnom...

„Sen śniony nieprzytomnie” Dla nas, Polaków, była to cudza wojna. Po-dobno. Bo także polscy poddani monar-chów z Sankt Petersburga i Wiednia szli na tę wojnę jeśli nie z entuzjazmem, to z patrio-tyczną gotowością – bez sprawnego przebie-gu mobilizacji w Kongresówce Rosjanom nie powiódłby się sierpniowy atak na Pru-sy Wschodnie (zakończony klęską pod Tan-nenbergiem).

Jedni i drudzy wiązali nadzieje na przy-szłość narodu ze zwycięstwem dotychcza-sowego suwerena. Nawet „pruscy” Polacy, którzy nie mogli liczyć na poprawę losu po zwycięstwie Niemiec, szli na wojnę z goto-wością równą niemieckiej.

Także niepodległościowe elity polityczne wiązały w 1914 r. nadzieje na takie czy inne odrodzenie Polski ze zwycięstwem jednego z zaborców. Tylko Piłsudski (bo nawet nie wszyscy jego towarzysze) stawiał na klęskę wszystkich i odrodzenie Polski dzięki niej samej. A to, co w dniach wymarszu Pierw-szej Kompanii Kadrowej – a jeszcze bardziej wśród wrogiego milczenia, jakim Kadrówkę przyjęła Kongresówka – zdawało się „snem

wariata śnionym nieprzytomnie”, cztery lata później okazało się trafnym rozpozna-niem sytuacji. I stało się ciałem.

Nie poznaliśmy zresztą dobrze bezsen-su Wielkiej Wojny: tylko poddani pruscy przeszli przez „maszynkę do mięsa” pod Verdun i nad Sommą. Na Wschodzie miała ona kształt bliższy dawniejszym wyobraże-niom o wojnie, pozwalający nadać sens żoł-nierskiemu wysiłkowi. Podczas ofensywy nazwanej jego nazwiskiem, w 1916 r. gene-rał Brusiłow w ciągu trzech miesięcy ode-pchnął przeciwnika o 120 km. Tymczasem nad Sommą – w dwukrotnie dłuższym cza-sie – alianci przesunęli front ledwie o 12 km, płacąc znacznie większą cenę krwi.

W cieniu Polskiej WojnyWielka Wojna znikła z naszej świadomości głównie dlatego, że okazała się wstępem do Polskiej Wojny: dwuletnich zmagań o nie-podległość i granice z lat 1919-20, już pod własnymi znakami, we własnym imieniu. I była to wojna zupełnie inna: o jasnym celu, pełna nagłych zwrotów, obron, szturmów i kontrnatarć, uwieńczona ostatnią wielką bitwą kawalerii w dziejach – pod Koma-rowem, w sierpniu 1920 r., gdy pobiliśmy Armię Konną Budionnego. Wojna niezbyt krwawa – w trwającej ponad rok konfron-tacji z bolszewikami straciliśmy 60 tys. za-bitych – mniej, niż padło w pierwszym ty-godniu bitwy nad Sommą. Wojna godna pieśni, a nie tylko płaczu, godna pędzla mi-strzów.

Zarazem był to okres świętej zgody naro-dowej, którą w ustabilizowanym państwie szybko pogrzebaliśmy. Ale mieliśmy na czym budować nową, ponadzaborową już wspólnotę, mogliśmy wziąć w nawias do-świadczenie Wielkiej Wojny. A także jej główny owoc, pacyfizm: świadomi stałego zagrożenia wojennego, nie mogliśmy i nie chcieliśmy sobie nań pozwolić.

A potem spadło na nas doświadczenie nowej wojny, nieporównywalne z niczym innym w naszych dziejach, wobec którego wszystko zdawało się błahostką. Francuzów i Brytyjczyków II wojna światowa koszto-wała znacznie mniej niż pierwsza, nazna-czyła znacznie słabiej. Dlatego wciąż często mówią oni o tej pierwszej jako o Wielkiej Wojnie lub wręcz o Wojnie (The War). Co dla nas musi brzmieć – powiedzmy – egzo-tycznie. ņ

TADEUSZ A. OLSZAŃSKITADEUSZ A. OLSZAŃSKI jest politologiem, analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia. Autor książek „Historia Ukrainy XX w.” i „Trud niepodległości. Ukra-ina na przełomie tysiącleci”, a także m.in. ar-tykułów o I wojnie światowej w Galicji.

Wielka Wojna znikła z naszej świadomości, gdyż

okazała się wstępem do Polskiej Wojny: dwuletnich

zmagań o niepodległość.

Page 5: Wojna naszych pradziadków

5

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

Okopy i nowoczesność

SZYMON ŁUCYK: W wydanej niedaw-no książce pisze Pan, że za sprawą I wojny światowej stara, XIX-wieczna Europa popełniła samobójstwo, a na jej gruzach powstała Europa już zupeł-nie inna. Na ile lata 1914-18 to moment zwrotny?ANDRZEJ CHWALBA: Metafora „samobój-

stwa Europy” nawiązuje do tego, że I woj-na światowa trwała dłużej, niż ktokolwiek przewidywał, i przyniosła większe straty, niż spodziewali się najwięksi pesymiści. Te gigantyczne straty i spustoszenie moralne wywołane wojną zahamowały na lata roz-wój cywilizacyjny. Wielkie obszary Euro-py, nie tylko zachodniej, zostały zniszczo-ne, kontynent musiał zadłużyć się w USA. Wkrótce po wojnie zaczyna się inflacja, a potem hiper inflacja, napędzająca ruchy totalitarne. Na niej wyrasta fenomen faszy-zmu, a następnie nazizm. Nadchodzi też inny kataklizm: kilkuletni Wielki Kryzys. Równocześnie w okopach I wojny rosła de-mokratyzacja: spotkali się tam na ogromną skalę żołnierze z różnych klas społecznych. Wielkie znaczenie miało też umocnienie się jedności narodowej w miarę przedłuża-nia się konfliktu. Bo była to nie tylko wojna państw – jak przedtem – ale także narodów.

Również dziś widać różnicę w po-dejściu do tej wojny: inaczej patrzą na nią Polacy czy Czesi, którzy po 1918 r. zyskali niepodległość, a inaczej Niemcy, Francuzi czy Brytyjczycy.Dla Polaków I wojna światowa skończy-

ła się „happy endem”, podczas gdy Zachód pamięta ją jako czas gehenny i dramatów. Zresztą także w przypadku II wojny mamy do czynienia z konfliktem pamięci: dla mieszkańców Francji była ona uciążliwa, ale daleka od hekatomby w Polsce. Można tu mówić o asymetrii czy nawet konfrontacji pamięci zbiorowej na Zachodzie i Wscho-dzie. My dziwimy się krajom zachodnim, że nie pamiętają o naszej tragedii 1939-45, a one, że my nie pamiętamy o ich dramacie I wojny. Choć trzeba podkreślić, że wielkie zniszczenia dotknęły także dużą część ziem polskich. Jeden przykład: 700 tys. ludzi, czyli 10 proc. ludności Galicji, witało 11 listopada

1918 r. w lepiankach, ich domy leżały w gru-zach. O tym zapomnieliśmy.

Brytyjski historyk Eric Hobsbawm twierdził, że wraz z I wojną weszliśmy we współczesną erę „wojny totalnej”, nastawionej na całkowite wyniszczenie przeciwnika.Niektórzy, także Hobsbawm – skądinąd

znakomity historyk, o marksizującym na-stawieniu – nadużywają pojęcia „wojna to-talna”. Na pewno początek wojny w 1914 r. przypominał bardziej wojnę XIX-wieczną, jak wojna o wyzwolenie Włoch czy wojna francusko-pruska 1870-71. Wtedy walczono aż do wielkiej, decydującej bitwy. Tymcza-sem gdy I wojna światowa zaczęła się prze-dłużać, przekształciła się w wojnę na wy-niszczenie, w której o zwycięstwie rozstrzy-gają potencjały ekonomiczne i umiejętność gospodarowania nimi oraz zdolność wyko-rzystania solidarności obywateli ze swym państwem.

Jeszcze w 1914 r. podczas Bożego Na-rodzenia dochodziło do krótkiego bratania się żołnierzy na froncie za-chodnim…Nie tylko na Zachodzie, także na froncie

wschodnim. Lotnicy armii carskiej zrzucali paczki żołnierzom armii austro-węgierskiej z okazji katolickich świąt. Później jednost-ki, które się fraternizowały z wrogiem, wy-cofywano na zaplecze, bo obawiano się, że powstrzyma to wolę walki. I trudno sobie wyobrazić takie sceny fraternizowania się w kolejnej fazie tej wojny. Wtedy przybra-ła ona charakter zbliżony do „wojny total-nej”. Biorąc pod uwagę skalę kontroli pań-stwa nad obywatelami, można powiedzieć, że wszystko i wszyscy zostali podporządko-wani wojnie.

Mimo cierpień, zniszczeń i głodu prawie do końca narody zachowały wierność wo-bec swej władzy politycznej. Nawet w Au-stro-Węgrzech rozpad nastąpił dopiero pod koniec wojny.

Wojna bywa matką wynalazków. W latach 1914-18 nie tylko użyto gazów bojowych czy lotnictwa, ale dokonano

też wielu odkryć w rozmaitych dziedzi-nach życia.Lata 1914-18 przyniosły zwłaszcza rozwój

chemii, także np. w technologii żywienia, w czym liderami byli Niemcy. Z powodu brytyjskiej blokady gospodarczej i widma głodu w Niemczech pojawiło się w tym cza-sie 11 tys. produktów zastępczych, w tym np. 837 rodzajów bezmięsnych kiełbas i 511 rodzajów kawy z różnymi dodatkami. Wtedy rodzi się pojęcie „Ersatz”, popularne do dziś. Z kolei lotnictwo wojskowe, które rozwinęło się w czasie I wojny, po 1918 r. dostrzegło szansę w rozbudowie transpor-tu pasażerskiego. Bez doświadczeń I wojny nie byłoby wielkich koncernów, jak Sikor-sky czy Boeing w USA, a także firm brytyj-skich i francuskich. Koncern motoryzacyj-ny Rolls-Royce rozkwitł potem dzięki zdol-ności przekształcenia produkcji wojennej w cywilną. Z drugiej strony, inne branże po wojnie wpadły w kryzys, gdyż rządy wyco-fały zamówienia wojenne. W efekcie w la-tach 20. bezrobocie rosło zastraszająco i zda-wało się, że zaraz wybuchnie rewolucja.

Na frontach i zapleczu toczyła się też inna walka: lekarzy ratujących zdrowie i życie.Wielkie ruchy wojsk i ludności sprzyja-

ły epidemiom, np. malarii przywleczonej przez żołnierzy pochodzących z imperium osmańskiego, Afryki czy Syjamu. W 1918 r. w Europie pojawia się zabójca nieznany przez wieki: grypa hiszpanka. Pochłonęła więcej ofiar niż działania na froncie. W przy-padkach wielu epidemii, jak też chorób psy-chicznych będących skutkiem traumy wo-jennej, ówczesna medycyna była niemal bezradna. Ale w innych kwestiach notowała sukcesy: w czasie wojny udało się wynaleźć szczepionki m.in. przeciw czerwonce i duro-wi brzusznemu.

Upowszechniły się też badania rent-genowskie, do czego przyczyniła się Maria Skłodowska-Curie.Zorganizowała ona we Francji przenośną

radiologię polową, która umożliwiała znale-zienie pocisków w ciele i diagnozę złamań. Ambulanse z aparatami rentgenowskimi

ANDRZEJ CHWALBA:

Między zachodnią i wschodnią częścią Europy do dziś trwa asymetria pamięci o I wojnie. Dla wielu narodów Europy

Środkowej skończyła się ona „happy endem”. Zachód pamięta ją jako gehennę.

Page 6: Wojna naszych pradziadków

zwano Les Petites Curie („Małe Curie”). Czasem za kierownicę siadała sama Noblist-ka. W ogóle w medycynie najbardziej zna-czące sukcesy odnotowała wówczas chirur-gia, spiesząca na pomoc ofiarom gazu i arty-lerii. Setki tysięcy żołnierzy miały zmasakro-wane twarze i lekarze zaczęli się zajmować – z różnym powodzeniem – rekonstrukcją twarzy. To początki chirurgii plastycznej. Także protezy, wózki inwalidzkie, rehabi-litacja ruchowa: to wszystko upowszechnia się w tym okresie. Na filmach archiwalnych z I wojny widzimy, że zatrudniano w fabry-kach wiele osób niepełnosprawnych, mają-cych protezy czy szczudła.

Skoro mowa o fabrykach: I wojnę wiąże się ze zjawiskiem masowej eman-cypacji kobiet, które musiały podjąć pracę przy produkcji wojennej. Pisze

Pan, że w 1914 r. fabryka aut Renault zatrudniała 190 kobiet, a pod koniec wojny 6770.Jeszcze przed wojną kobiety pracowały

masowo w przemyśle odzieżowym, włó-kienniczym, tytoniowym. Niemniej ska-la i dynamika zmian w latach 1914-18 jest nieporównywalna, a wymusiły je okolicz-ności. Choć nie jest prawdą, że podczas woj-ny kobiety zastąpiły całkiem w fabrykach mężczyzn. W skali Europy ci ostatni wciąż liczebnie górowali wśród zatrudnionych.

I zazdrośnie strzegli miejsc pracy...Tak, a nawet przepędzali z fabryk kobie-

ty. Wynikało to zarówno z ich interesu, jak i z patriarchalnego modelu rodziny. Męż-czyźni uważali, że zatrudnianie kobiet ob-niża ich wartość i godność, skoro nie mogą sami utrzymać rodzin. Niejeden żołnierz

przepraszał żonę: kochanie, jest mi przy-kro, że pracujesz, gdy wrócę, będziesz znów w domu. I rzeczywiście po wojnie część ko-biet wróciła do domów. W 1920 r. poziom zatrudnienia kobiet w fabrykach był znacz-nie wyższy niż przed wojną, ale dużo niższy niż w 1918 r. Choć więc wojna przyniosła tu zmiany społeczne, nie były one jeszcze tak głębokie, jak może się zdawać na pierwszy rzut oka.

Zaraz po I wojnie kobietom przyznano też prawa wyborcze, choć tylko w nie-których krajach Europy. Dlaczego?We wszystkich nowych państwach,

które powstały po 1918 r., w tym w Polsce i Czechosłowacji, przyznano kobietom peł-ne prawa obywatelskie. Ale np. we Francji otrzymały one prawo głosowania dopiero w 1944 r. We Włoszech miały prawo głosu tylko w wyborach samorządowych, a w An-glii mogły głosować tylko kobiety powyżej 30. roku życia. W okresie I wojny wprowa-dzono też poprawkę do konstytucji USA: ostatecznie zaakceptowano decyzję o przy-znaniu praw wyborczych kobietom. Podob-na rzecz stała się w Rosji podczas rewolucji lutowej 1917 r. i w Niemczech podczas re-wolucji listopadowej 1918 r.

Skutkiem tej wojny była też idea pa-cyfizmu: wtedy zaczyna rosnąć w siłę coraz bardziej radykalny ruch pacyfi-styczny.Rzeczywiście, po I wojnie w krajach de-

mokratycznych – Francji, Anglii, Belgii – pa-cyfizm rozkwitł. I zaskoczeni Polacy dziwią się do dziś, dlaczego we wrześniu 1939 r. Francuzi nie chcieli umierać za Gdańsk. Ale pamiętajmy, że niecały rok później, w czerwcu 1940 r., gdy Niemcy maszero-wali na stolicę Francji, robotnicy francuscy mówili: nie będziemy umierali za Paryż. Pa-cyfizm okresu międzywojennego miał więc także ciemną stronę: rozbroił politycznie Zachód. Swoją bezczynnością w latach 30. XX wieku przywódcy zachodni rozzuchwa-lili Hitlera i Stalina. W tym sensie Zachód jest współodpowiedzialny za II wojnę świa-tową. A stało się tak w dużej mierze dlate-go, że przywódcy demokracji mieli przed oczami rzeź z lat 1914-18 i chcieli za wszel-ką cenę uniknąć nowych ofiar. ņ

Rozmawiał SZYMON ŁUCYK

ANDRZEJ CHWALBA (ur. 1949) jest history-kiem, profesorem UJ. Autor książek, m.in. „Józef Piłsudski – historyk wojskowo-ści”, „Polacy w służbie Moskali”, „Kraków w latach 1939–1945”, „Kraków w latach 1945–1989”. Ostatnio wydał „Samobójstwo Europy. Wielka Wojna 1914–1918” (Wydaw-nictwo Literackie 2014).

6

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

EA

ST

NE

WS

W latach 1914–1918 do niewoli trafiło 8 mln żołnierzy. Powyżej: Włosi w austriackiej niewoli, 1915 r.

R E K L A M A

Page 7: Wojna naszych pradziadków

7

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

Zniszczenie Kalisza

EDYTA PIETRZAK

Jesienią 1914 r. w ruinach Kalisza zostało kilka tysięcy mieszkańców – reszta opuściła miasto zniszczone przez armię niemiecką. Jak doszło do tego dramatu?

objuczeni pakunkami, chorzy, wlokący się i prowadzeni przez krewnych, dzieci płaczą-ce i rozwrzeszczane wniebogłosy”.

Zagłada Kalisza jest nadal zagadką. W 1915 r. rząd niemiecki ogłosił, że to mieszkańcy strzelali do wojska, rabowali sklepy i mieszkania oraz podpalali domy, co zmusiło władze do represji. Raport w spra-wie przyczyn zniszczenia Kalisza Konrada Hahna z listopada 1916 r. podawał jednak w wątpliwość, że to kaliszanie strzelali do żołnierzy; dochodzenie wykazało, że win-nymi strzelaniny mieli być rosyjscy urzęd-nicy policyjni. Jeszcze inny obraz wyda-rzeń przedstawiła komisja powołana przez Ministerstwo Sprawiedliwości w styczniu 1919 r.: na podstawie dochodzeń śledczych i zeznań około stu świadków ustalono, że za strzelaninę odpowiadało dowództwo niemieckie, które nie rozpoznało własnego oddziału i ostrzelało go, a nie chcąc się przy-znać do błędu, winą obarczyło ludność.

Archiwum Państwowe w Kaliszu posia-da pocztówki z lat 1914-15, przedstawiają-ce zburzone miasto. Uwidoczniono na nich spalony ratusz i ruiny kamienic, gruzowi-sko na placu św. Józefa, zgliszcza m.in. przy ul. Nowoogrodowej i pogorzelisko na Koń-skim Targowisku. ņ

EDYTA PIETRZAK jest pracownikiem Archi-wum Państwowego w Kaliszu.

P rzed I wojną światową Kalisz – po-łożony w zaborze rosyjskim, blisko granicy z Niemcami – rozwijał się prężnie. Liczbę mieszkańców sza-

cowano na 70 tys., funkcjonowało tu oko-ło stu zakładów przemysłowych, działały li-nie kolejowe (skalmierzyska i warszawska).

Dla kaliszan wojna zaczęła się już 2 sierp-nia 1914 r. Oddziały rosyjskie opuściły mia-sto, podpalając dworzec kolejowy i magazy-ny wojskowe. Nocą z 2 na 3 sierpnia do Ka-lisza wkroczyła 5. kompania 155. pułku pie-choty pod dowództwem majora Hermanna Preuskera. Wydał on odezwę do mieszkań-ców, wprowadzającą zarząd wojskowy i pra-wo wojenne.

„Co dziesiątego rozstrzelać” Następnej nocy doszło do strzelaniny, w któ-rej zginęło 6 żołnierzy niemieckich, a 32 zo-stało rannych. Oskarżeni o te wypadki zosta-li kaliszanie. Dowództwo niemieckie wpro-wadziło drakońskie zarządzenia i represje, m.in. aresztowano 6 obywateli jako zakład-ników, zażądano 50 tys. rubli kontrybucji i wprowadzono godzinę policyjną. Trwały aresztowania i rozstrzeliwania kaliszan.

W następnych dniach w mieście pano-wał spokój, wycofano żołnierzy 155. pułku, a ich miejsce zajęły nowe wojska niemiec-kie z Saksonii. Ale 7 sierpnia doszło do no-wego incydentu na rynku głównym, który doprowadził do pożaru w mieście i masa-kry ludności. Pod gradem kul z kartaczow-nic zginęło około stu osób.

Od tego momentu Niemcy rozpoczę-li systematyczne burzenie miasta. 8 sierp-nia przeprowadzili nowe aresztowania. Za-trzymano około 800 mężczyzn, z których rozstrzelano co dziesiątego. Literacki obraz tych scen dała Maria Dąbrowska: „Niemcy o świcie pobrali prosto z łóżka wszystkich mężczyzn z całego Raciborskiego Przed-mieścia. Niektórzy ani się ubrać nie zdążyli i szli w gaciach. Ludzie myśleli, że ich biorą do okopów, aż tu się rozeszło, że ich mają co dziesiątego rozstrzelać. I pod tym strachem trzymali ich na polu cały dzień. Co za jęk się zrobił, co za płacz, baby wszystkie poszły za tymi chłopami, aż je kolbami odganiali. Do-piero na wieczór Niemcy puścili tych pobra-

nych, powiedzieli, że im cesarz, niby Wiluś, darował. Ale z innych ulic jak pobrali, to dziesięciu stracili”.

Podpalenia domów i całych kwartałów, egzekucje, morderstwa, rabunki sklepów i mieszkań prywatnych trwały prawie do końca sierpnia.

Zniszczenia: 95 procentKalisz niemal przestał istnieć. Spalono prak-tycznie całe centrum i Przedmieście Wro-cławskie (dzielnice najbardziej zabudowa-ne i zaludnione). Zniknęły XVII- i XVIII--wieczne kamienice, ratusz i teatr. Ocalały jedynie kościoły (z wyjątkiem wieży kościo-ła św. Józefa), budynki szkolne i parafialne, znaczna część dzielnicy żydowskiej i zabu-dowa robotnicza w pobliżu ocalałych fa-bryk. Stopień zniszczenia zabudowy miesz-kalnej oceniono na 95 proc. Kalisz, obok bel-gijskiego Louvain (Leuven), był najbardziej zniszczonym w I wojnie światowej miastem w Europie. Jesienią 1914 r. na zgliszczach pozostało ok. 5 tys. osób.

Tak to wspomina Józef Dąbrowski: „Jed-no z najbogatszych w Królestwie miasto, wyludniło się niemal zupełnie (...) Tłumy, nieprzeliczone zda się tłumy, w straszli-wej panice szły, lub biegły, szosami, droga-mi lub wręcz przez pola i łęgi z tobołkami na plecach. Panie w domowych ubraniach bez kapeluszy, mężczyźni, ubrani byle jak,

AR

CH

IWU

M P

ST

WO

WE

W K

ALI

SZU

Zrujnowany kaliski rynek z ratuszem w 1914 r.

Page 8: Wojna naszych pradziadków

8

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

JERZY GAUL

Na Wielką Wojnę patrzymy zwykle oczami Polaków, którzy doczekali wymarzonego konfliktu między zaborcami. A jak na Polaków patrzyły władze monarchii habsburskiej,

która od 1915 r. okupowała część zaboru rosyjskiego?

Kongresówka pod okupacją

W sierpniu 1915 r. teren Kró-lestwa Polskiego został za-jęty przez wojska niemiec-kie i austro-węgierskie; ar-

mia carska musiała wycofać się na wschód. Zdobyty teren podzielono na dwie strefy okupacyjne: niemiecką i austro-węgierską. W swojej strefie władze monarchii habsbur-skiej utworzyły Generalne Gubernatorstwo Wojskowe w Polsce. Jak patrzyły te władze na Polaków?

Wiedzę o tym można czerpać z różnych źródeł, w tym z raportów politycznych Od-działu Informacyjnego i Krajowego Komisa-riatu Cywilnego w Lublinie oraz z raportów komend powiatowych, które przechowywa-ne są w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie.

Batalia o duszeObserwując życie polityczne, nastroje lud-ności, jej stosunek do państw centralnych i do sprawy polskiej, władze okupacyjne in-formowały przełożonych w Wiedniu o sy-tuacji na zajętych obszarach. Jednocześnie kreowały obraz społeczeństwa polskiego, którego poznanie może przyczynić się do pogłębienia znajomości dziejów politycz-nych i społecznych w Królestwie Polskim – oraz do zrozumienia decyzji podejmowa-nych wtedy przez władze austro-węgierskie w sprawie polskiej.

Na ziemiach polskich, prócz zmagań mi-litarnych, rozgrywała się wówczas batalia między władzami okupacyjnymi a elitami polskimi o wpływ na świadomość społe-czeństwa. Warstwy wyższe z Królestwa Pol-skiego, zdominowane przez zwolenników orientacji prorosyjskiej, odnosiły się nie-chętnie do państw centralnych. Masy ludo-we, zwłaszcza ludność rolnicza – jak podkre-ślano w raportach – były zaś mało aktywne politycznie i budziły się powoli z letargu, na-rzuconego przez władze carskie, o których mówiono „nasi”.

C.k. władze okupacyjne podjęły więc sta-rania w celu rozbudzenia wśród ludności pozytywnego stosunku do monarchii habs-burskiej. Zezwolenie na uroczyste obchody świąt religijnych, np. procesje Bożego Cia-

ła, miało wywołać wdzięczność dla katolic-kiej monarchii. Podjęto też próby propagan-dowego wykorzystania kolejnych rocznic urodzin (18 sierpnia) i imienin (4 paździer-nika) cesarza Franciszka Józefa I. W rapor-tach podkreślano powszechny udział ludno-ści w tych uroczystościach. Interpretowano to, nieco na wyrost, jako wzrost nastrojów proaustriackich, nie zdając sobie najwyraź-niej sprawy, że w posłuszeństwie wobec za-rządzeń więcej było uległości i strachu niż akceptacji dla nowej władzy.

Podzielone społeczeństwoW ramach polityki zjednywania ludności władze okupacyjne tolerowały też obcho-dy Powstania Listopadowego i Powstania Styczniowego; oba zrywy skierowane były w końcu przeciw Rosji. W organizacji tych rocznic brały udział nowe środowiska po-lityczne: działacze Naczelnego Komitetu Narodowego, oficerowie werbunkowi De-partamentu Wojskowego NKN i legioniści z I Brygady, którzy próbowali wykorzystać święta narodowe do zdobycia sympatyków.

Obok uroczystości nawiązujących do zma-gań z zaborcą carskim podejmowano też sta-rania o przypomnienie innych chlubnych wydarzeń z historii Polski. Zakaz publicz-nych obchodów rocznicy Konstytucji 3 maja na terenach okupowanych przez Austro-Wę-gry sprawił, że władze austriackie przegrały rywalizację z Niemcami, którzy wydali zgo-dę na obchody 3 maja w roku 1916 – i stra-ciły wiarygodność w oczach polskiej opinii publicznej. Naraziły się również radykalne-mu środowisku niepodległościowemu, które forsowało obchody wymarszu strzelców Pił-sudskiego 6 sierpnia 1914 r. do Kongresówki.

Uroczyste obchody powstań narodo-wych, podczas których nie brakowało ak-centów religijnych i patriotycznych prze-mówień, nie pozostały bez wpływu na co-raz większą świadomość narodową, także ludności wiejskiej. Społeczeństwo polskie, co dostrzegły władze okupacyjne, było jed-nak podzielone na zwalczające się obozy po-lityczne: niepodległościowców (skupionych wokół komendanta Józefa Piłsudskiego), ak-tywistów z NKN (stojących na gruncie roz-

wiązania austro-polskiego) i pasywistów (opowiadających się za neutralnością, wśród których prym wiedli narodowi demokraci, ściśle powiązani z duchowieństwem kato-lickim). Dla niektórych duchownych, para-doksalnie, większym zagrożeniem byli so-cjaliści i Żydzi niż prawosławny car. Władze austriackie wskazywały też w raportach na nie najlepsze relacje polsko-żydowskie.

Między Berlinem a WiedniemW okupowanej teraz przez dwóch zabor-ców Kongresówce działalność obywatel-ską powstrzymywał nie tylko strach przed powrotem Rosjan, ale też niepewność co do przyszłych losów kraju, niezdecydowa-nie władz austriackich w sprawie polskiej i trudna sytuacja materialna.

Niemniej, na terenie Królestwa Polskiego zachodziły zmiany. I tak, orientacja rosyjska wśród Polaków ostatecznie przegrała z kre-tesem – do czego w wydatnym stopniu przy-czyniła się taktyka „spalonej ziemi”, stoso-wana latem 1915 r. przez cofające się wojska rosyjskie: opuszczając Kongresówkę, Rosja-nie niszczyli nie tylko publiczną infrastruk-turę, ale palili też wsie i miasta.

Silnym katalizatorem polskiej aktywno-ści była także nienawiść do Niemców – po-czątkowo wynikająca ze stereotypów i pro-pagandy władz carskich, a później z bezpo-średnio doświadczanego bezwzględnego postępowania Niemców w Królestwie Pol-skim. Władze austriackie nie potrafiły wy-korzystać tej niechęci do poprawienia wize-runku monarchii habsburskiej, gdyż same miały na sumieniu liczne grzechy: zmusza-nie ludności do przymusowej pracy, rekwi-zycje, kontrybucje, bezwzględną cenzurę prasową.

Tymczasem po klęskach armii austro-wę-gierskiej na froncie wschodnim – w wyni-ku ofensywy gen. Aleksieja Brusiłowa latem 1916 r. – obawa przed powrotem Rosjan, wy-nikająca z zaangażowania w nową rzeczywi-stość, przeważyła nad strachem przed Niem-cami, którym życzono teraz sukcesów woj-skowych.

Jak wskazywały wtedy władze okupacyj-ne, w społeczeństwie polskim w Kongresów-

Page 9: Wojna naszych pradziadków

9

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

ce, a zwłaszcza na prawicy, dominowały po-stawy wyczekujące. Natomiast zwolennicy czynu – aktywiści i lewica niepodległościo-wa związana z Piłsudskim – byli w zdecydo-wanej mniejszości. Przyczyniły się do tego same władze austriackie, które nie potrafi-ły zająć konstruktywnego stanowiska ani w sprawie Piłsudskiego (oddając tu inicjaty-wę generałom niemieckim, którzy doprowa-dzili do jego internowania), ani w tworzeniu armii polskiej, czego symbolem była nomi-nacja niemieckiego gen. Hansa von Beselera na dowódcę Pol nische Wehrmacht.

Czas zmianAkt 5 listopada 1916 r. zaczął tworzenie sa-modzielnego Królestwa Polskiego. Austriac-

ka droga do państwowości polskiej, choć wy-boista i uciążliwa z powodu opieszałego prze-kazywania instytucji państwowych, nie pro-wadziła na manowce. Jednak Rada Regencyj-na, Rada Stanu i rządy polskie – ku ubolewa-niu przedstawicieli monarchii habsburskiej – miały niewielu zwolenników.

Wkrótce rewolucja rosyjska w 1917 r. i upadek caratu spowodowały radykaliza-cję nastrojów i rozbudzenie uczuć patrio-tycznych na ziemiach polskich. Mimo ro-snących obaw warstw wyższych przed bol-szewizmem, władzom austriackim nie uda-ło się osiągnąć zbyt wiele. Przeważyła nieuf-ność do c.k. monarchii – i przekonanie o jej słabości.

Rozwiązanie sprawy polskiej w oparciu o Austro-Węgry przekreślił ostatecznie trak-

tat pokojowy z Ukrainą, zawarty w lutym 1918 r. i przyznający jej Ziemię Chełmską – co wywołało powszechny społeczny sprze-ciw Polaków.

A potem, jesienią 1918 r., inicjatywę prze-jęli sami Polacy, zaś władze austriackie były już tylko biernym obserwatorem narodzin niepodległej Rzeczypospolitej. ņ

Prof. JERZY GAUL jest historykiem, współredaktorem (z Alicją Nowak) pracy „Obraz społeczeństwa polskiego w Królestwie Polskim w raportach politycznych austro- -węgierskiego Generalnego Gubernatorstwa Wojskowego w Polsce. Wybór dokumentów 1915–1918”, który ukaże się w 2014 r. nakładem Archiwum Głównego Akt Dawnych.

Rosyjska propaganda: „Car-wyzwoliciel Polski”W czasie I wojny światowej popularna była propaganda oparta na karykaturze. Na fali tego nurtu powstała „Symboliczna Karta Europy – Wojna- -Oswobodzicielka 1914–1915 r.”. Mapa wydana w Warszawie przez wydawnictwo Władysława Lewińskiego

została dopuszczona przez rosyjską cenzurę do druku w kwietniu 1915 r. Można przypuszczać, że jest to przerobione wydanie mapy, która ukazała się we Francji pod tytułem „Carte Symbolique de l’Europe”. Dominującym elementem tej mapy propagandowej jest przedstawienie cara Mikołaja II, który własnym

majestatem uosabia Rosję, a za nim podąża potężna armia. Polska została przedstawiona jako siedząca na ziemi kobieta, zwrócona ku carowi i błagająca o wolność. Na uwagę zasługuje przedstawienie Cesarstwa Austro- -Węgierskiego, które jako jedyne nie jest symbolizowane przez postać człowieka lub zwierzęcia; ukazano natomiast leżącą między krzyżami

koronę symbolizującą (pożądany przez Rosję) rozpad wielonarodowościowego państwa. Jak wiele takich map, również ta przesiąknięta jest zakorzenionymi wówczas stereotypami. Charakter symboliki zależny był oczywiście od tego, która strona konfliktu wydawała taką mapę.

ŹR

ÓD

ŁO:

AR

CH

IWU

M G

ŁÓW

NE

AK

T D

AW

NY

CH

, Z

B.

KA

RT.

478

– 3

6

Page 10: Wojna naszych pradziadków

10

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

Ludwik NamysłowskiZ dziennika legionisty

Namysłowski i jego zapiski

W zbiorach Archiwum Akt Nowych znajduje się wiele pamiętników i wspomnień, zarówno

w formie pisanej (rękopisy, maszynopi-sy), jak też w formie nagrań. Ich autorzy, jak choćby Walery Sławek, Józef Kordian Zamorski, Wincenty Witos, należą do osób bardzo znanych. Ale są też źródła narracyjne wytworzone przez osoby do dziś nieodkryte.

Do takich należy Ludwik Namysłow-ski. Urodził się w 1894 r. w Porębie Radl-nej pod Tarnowem. Uczestniczył w dzia-łalności patriotyczno-niepodległościo-wej: należał do paramilitarnej organizacji „Strzelec”. Po wybuchu wojny wstąpił do powstających Legionów Polskich i został żołnierzem 2. batalionu w 3. pułku pie-choty II Brygady Legionów; wraz z II Bry-gadą walczył na froncie, m.in. w Karpa-tach Wschodnich.

W 1917 r. po kryzysie przysięgowym został – jako poddany austriacki – wcie-lony do Polskiego Korpusu Posiłkowego i ze swoim pułkiem trafił do Żurawicy pod Przemyśl. 15 lutego 1918 r. podczas boju pod Rarańczą wraz z innymi legio-nistami dostał się do niewoli austriackiej.

Zmarł w osamotnieniu, w latach 70. XX wieku.

„Dziennik” Namysłowskiego został spisany na kartach formatu 13 na 11 cm, sklejonych w blok. Autor nadał mu tytuł „Ku pamięci”. Opisywał w nim swe prze-życia od 7 sierpnia 1914 r. do 11 paździer-nika 1918 r. Niektóre zapiski są szczegó-łowe, inne lakoniczne. Krótkie zapisy po-chodzą z okresu wzmożonych walk i po-tyczek oraz niewoli. Autor nie dbał o in-terpunkcję, kuleje gramatyka, ale wszyst-kie braki rekompensuje szata graficzna dziennika: Namysłowski, co zauważy na-wet laik, miał talent do rysunków i ma-larstwa. Barwne ilustracje (ok. 20) stano-wią dokumentację życia żołnierskiego (np. „W ziemiance”, „Oczekiwanie nie-przyjaciela”) i spostrzeżeń geograficznych („Krajobraz Wołynia”), ale oddają też od-czucia filozoficzne (np. „Widmo śmierci”, „Demon wojny”) Namysłowskiego jako uczestnika Wielkiej Wojny.

SZYMON TADEUSZ KRAWCZAK„Dziennik” Ludwika Namysłowskiego ukazał się nakładem Archiwum Akt Nowych w 2014 r. NA OKŁADCE fragment ilustracji z dziennika Namysłowskiego „Oficer Legionów Polskich”.

Rok 1915 – bitwa pod Rokitną9 CZERWCA W nocy wyruszamy spokojnie na granicę besarabską, gdyż Rosjanie już się byli daleko cofnęli. Idziemy cały dzień przy wiel-kim upale. Pod wieczór przechodzimy granicę Besarabii i zbliżamy się do wsi Rokitno, gdzie-śmy natrafili znowu na opór nieprzyjaciela. Bi-jemy się tam 3 dni. Także nasza kawaleria bra-ła tam udział w walce. Szarżowała na potrójne rosyjskie okopy; dopędzili do 3-ciej linii obron-nej, ale przerzedzeni bardzo w szeregach, zmu-szeni byli cofnąć się. Poległ tam Rotmistrz Wą-sowicz, zyskawszy nieśmiertelną sławę.

Rok 1916 24 GRUDNIA Święta spędzamy przyjemnie; je-steśmy zaproszeni na całe święta przez probosz-cza i dostajemy zapomogi po 10 rubli, a od in-nych dostajemy podarki na gwiazdkę. W ogó-le w Wyszkowie mam najlepsze czasy za całą wojnę; roboty mało ci, czasem wyjeżdżam do Nasielska z raportem i po żołd, jestem sobie swobodny i mogę iść gdzie chcę. Ludność uboż-sza z początku była nieprzychylna dla nas, lecz później niechęć znikła. Natomiast inteligencja przeciwnie, nawet zapomogi dawała regularnie i zapraszała często do siebie. Do wojska polskie-go nie chcą wstępować. (...)

Rok 1917 – kryzys przysięgowy

7 LIPCA Odrzuciliśmy rotę przysięgi.

10 LIPCA Namawiali Legionistów Królewia-ków nasi oficerowie do złożenia przysięgi, ale niemal wszyscy odmówili (...).

13 LIPCA Odbyła się przysięga Królewiaków, przyczem odbyły się różne demonstrancje przeciw przysiędze, ale jednych aresztowali, a innych podstępem zmusili do złożenia przy-sięgi. Aresztowanych wywieźli do obozu in-ternowanych. Austriaccy poddani nie składali żadnej przysięgi. (...)

3 WRZEŚNIA Z powodu różnych awantur je-steśmy rozbici; część poszła do armii austriac-kiej, a reszta przeszła pod komendę austriacką jako pol. kor. posił. [Polski Korpus Posiłkowy]. Wyjeżdżając z Zambrowa mieliśmy rozkaz na front rumuński się udać. ņ

Rok 1914 – formowanie Legionów i pierwsza potyczka

7 SIERPNIA Wstępuję do „Szczelca” [zacho-wano oryginalną pisownię – red.] i wyjeż-dżam do Bakowic na ćwiczenia.

16 SIERPNIA Przybieramy nazwę legioni-stów – składamy przysięgę Austrii i wy-ruszamy przez Krzeszowice do Olkusza, skąd po 2-dniowym pobycie przywożą nas z powrotem do Choczni koło Wado-wic.

30 WRZEŚNIA Jesteśmy umundurowani i po 5-dniowej podróży przez Śląsk i Wę-gry przyjeżdżamy do pewnej miejscowo-ści w Siedmiogrodzie, wyludnionej z po-wodu naporu Rosjan. Tak się jednak zło-żyło szczęśliwie, że na drugi dzień po na-szym przybyciu rozpoczęli Rosjanie od-wrót i pod Maramarosszygot w czasie pościgu usłyszałem pierwszy raz strzały armatnie...

29 PAŹDZIERNIKA Rosjanom udało się nas zatrzymać i cofnąć do Rafajłowej. Po 2-ty-godniowym pobycie w szpitalu w Domko nasz batalion przez Żabie, Jesieniów po-spiesznym marszem przybywa pod So-kołówkę (reszta legionów została nadal w Rafajłowej), gdzie natychmiast rozpo-czyna skuteczną walkę.

Bitwę my wygrali, ale cóż z tego kiedy Austriaków pobili na lewym skrzydle i my zmuszeni byliśmy się cofnąć do Żabiego (Żabie jest to największa wieś na Hucul-szczyźnie ciągnie się doliną rzeki 7 kilo-metrów). W Żabiu zmieniły nas wojska austriackie, a my wsiedli w Worochcie na pociąg i jedziemy znów na węgierski front do Szenewir i stamtąd robimy ofen-sywę. Walki trwały kilka tygodni, wśród których zajęliśmy kilka wsi: Feniwes, Stry-chalina i Ekormeze. Czasy mięliśmy bar-dzo ciężkie, trudy nadzwyczajne, wciąż na szczytach gór wśród śniegu i mrozu bez noclegu w domach tylko trza było na śniegu spać, z czego dużo się pochorowało, wszy nam się namnożyło milionami tak że usnąć wcale nie dawały; do tego głód jeszcze panował gdyż nie było dobrego do-wozu, ludzie nie chcieli nam nic sprzedać, musieliśmy siłą od nich kupować, gdyż inaczej nic nie sprzedał.

Page 11: Wojna naszych pradziadków

11

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

Karty z dziennika Ludwika Namysłowskiego

Page 12: Wojna naszych pradziadków

12

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

P rzecież mogły brać udział w wojnie jak rzesze innych kobiet – opieku-jąc się rannymi w szpitalach polo-wych czy choćby szyjąc chlebaki,

przenosząc wiadomości lub przechowując broń oraz tajne dokumenty. A jednak udział w pomocniczych oddziałach kobiecych to dla niektórych z nich było za mało. Ścina-ły włosy – i w męskim przebraniu szły na wojnę.

Dzień i noc między mężczyznami

W 1920 r. reporter brytyjskiego „The Times” pisał o niej, że jest atrakcyjna, bystra i że ma za sobą romantyczną kartę podczas I wojny światowej, gdy przez kilka miesięcy walczy-ła „u Piłsudskiego”, w legionowej artylerii – przebrana za chłopca, jako Kazik Żucho-wicz.

Naprawdę nazywała się Wanda Gertz i chciała walczyć z wrogiem. Jej ojciec brał udział w Powstaniu Styczniowym, rosła więc w domu z tradycjami. Wiele lat póź-niej wspominała dziecięce zabawy w woj-sko z bratem i jego kolegami. Kilkuletnia dziewczynka często przewyższała odwagą chłopców, którzy rejterowali z „placu boju”. Miała wtedy marzenie: zdobyć stopień pod-oficera.

Jako nastolatka, prócz pobierania nauki na kursach buchalteryjnych w szkole Zgro-madzenia Kupców m. st. Warszawy, wstą-piła do skautingu. Wraz z innymi dziew-czętami roznosiła antycarskie ulotki. Gdy w 1915 r. Rosjanie zostali wyparci przez ar-mie Niemiec i Austro-Węgier z Warszawy, zbierały ekwipunek dla ochotników do pol-Pozycje Legionów Polskich na Wołyniu: tam walczyły także kobiety – legionistki. 1916 r.

NA

RO

DO

WE

AR

CH

IWU

M C

YF

RO

WE

Emilie Plater 14/18

ANNA AUGUSTYNIAK

Dlaczego Polki szły na front? Czy kierowały nimi

pobudki patriotyczne, czy także chęć przygody?

Opowieść o czterech żołnierkach Legionów Polskich.

Page 13: Wojna naszych pradziadków

13

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

skich Legionów. Ale w Wandzie dojrzewało marzenie, by iść do boju. Nie było to proste, ale udało się, choć „półoficjalnie”: koleżanki ze skautingu dostarczyły jej męski mundur i obcięły bujne loki.

Wanda została Kazikiem. W koszarach od pierwszej chwili musiała wykazać się żelazną wolą, by nie uciec przed badaniem lekarskim rekrutów. Rezolutnie zapytała komisję, kto może ją zwolnić z oględzin. Wskazany porucznik domyślił się przyczy-ny i nie odesłał dziewczyny do domu. Trafi-ła do 1. pułku artylerii I Brygady Legionów, stacjonującej na Wołyniu. Musiała, jak inni, spać w ziemiankach, dbać o własnego konia (nauczyła się jazdy konnej), uczyć się ob-sługi armat, a także środków łączności, za-kładania linii telefonicznych, naprawiania przewodów. Pełniła warty nocne.

Wciąż jednak nie brała udziału w walce, postanowiła więc uciec z artylerii do pie-choty. Miało się to odbyć w Stobychewie, już podczas odwrotu – gdy front niemiec-ko-austriacki cofał się przed rosyjską ofen-sywą. Wraz z kolegą, też żądnym przygód, chcieli dołączyć do oddziału piechoty. Ale Wanda zaniemogła, przemęczenie orga-nizmu dało o sobie znać chwilową ślepo-tą. Szła więc z artylerzystami, odmawiając oględzin lekarskich; trzymając się w drodze wozu konnego, czekała, aż jej się polepszy. A gdy odwrót się skończył, znów zaczęła się ciężka praca frontowa: budowanie stajni, ziemianek itd.

Tymczasem sytuacja Legionów stała się niepewna, Piłsudski rokował z Austriaka-mi, a Wandzie, która była wycieńczona, udzielono urlopu. Na front już nie wróci-ła, i tak skończyła się jej służba. Za to zaczę-ła się legenda, którą późniejsza aktywność Wandy Gertz podtrzymywała. Pisano o niej, że jej postawa „daje się określić jako jeden szereg czynów, nacechowanych niezwy-kłym poświęceniem się idei Odrodzenia Oj-czyzny, nieskazitelnością i siłą charakteru oraz odwagą”.

Potem wzięła udział w wojnie z bolszewi-kami: dowodziła ochotniczym batalionem kobiecym w Wilnie. Po przewrocie majo-wym w 1926 r. została sekretarką Piłsud-skiego; kierowała sekretariatem Głównego Inspektora Sił Zbrojnych. W 1939 r. walczy-ła w obronie Warszawy. Pożegnawszy się z Kazikiem, w konspiracji pod okupacją nie-miecką przyjęła pseudonim „Lena”. Zorga-nizowała, a potem dowodziła oddziałem AK „Dysk” (Dywersja i sabotaż kobiet); wyko-nywała wyroki śmierci na konfidentkach. Ze swym oddziałem walczyła w Powstaniu Warszawskim; potem była jeńcem w nie-mieckich obozach. Oswobodzona, wstąpiła do armii polskiej na Zachodzie. Do PRL nie wróciła. Do końca życia mieszkała w Lon-dynie.

Spełniła dziecięce marzenie, a nawet wię-cej: miała stopień majora Wojska Polskiego, zaś w 1944 r. otrzymała Krzyż Srebrny Wo-jennego Orderu Virtuti Militari.

Służba wojskowa i służba Chrystusowa

Nie wiadomo dokładnie, ile kobiet w przebraniu walczyło na froncie I wojny. Mówi się przynajmniej o trzydziestu. Do-wódcy zwykle wiedzieli o nich i starali się je chronić. Nie tylko przed udziałem w wal-ce, ale – bywało – przed natarczywością ko-legów. Choć one robiły wszystko, by się nie ujawniać: nosiły pod mundurem gorsety, owijały piersi bandażem. Aby dorównywać mężczyznom, prześcigały ich w obowiąz-kowości. Wandy Gertz zapał nie opuszczał, gdy rozbijała kilofem zamarzniętą ziemię. Nie pozwalała zwalniać się z pełnienia wart w deszczowe noce czy dźwigania 30-kilogra-mowego rynsztunku.

O pomocy nie chciała słyszeć także Leopoldyna Stawecka, która wyciągała wodę ze studni dla koni, spała na derce i bu-dziła się ze szronem na włosach. Ale nie narzekała, nawet gdy brakowało chleba, a ziemniaki były nie lada przysmakiem.

Jej młodość różniła się od dzieciństwa Wandy Gertz. Dzieciństwo Staweckiej było – za przyczyną ojca-alkoholika – trudne, z karczemnymi awanturami i ukończeniem edukacji na szkole elementarnej. Wspomi-nała, że „trzeba było się ubrać w pancerz i rękawice rycerskie i (...) poza plecami ojca pracować nad podniesieniem naszego sta-nu psycho-fizycznego”. Zaczęła więc naukę w seminarium nauczycielskim, ale – mając niespełna 18 lat – w 1914 r. poszła na front, razem z bratem i grupą młodzieży. Wcze-śniej zbierała pieniądze na ekwipunek dla organizujących się oddziałów, uczestniczy-ła w zajęciach strzeleckich. Teraz w mun-durze chciała walczyć o Polskę. A że mogła to zrobić jedynie jako mężczyzna, przedsta-wiała się męskim imieniem. Mimo postaw-nej figury wyglądała dość chłopięco, dzięki czemu udało się jej wstąpić do I Brygady Le-gionów.

Ciężko ranna w boju, leczyła się kilka miesięcy. Na front już nie wróciła, bo umarł ojciec, a matka w listach nawoływała ją do powrotu do domu. Nie mogąc walczyć na froncie, Leopoldyna ukończyła kurs sanita-riuszek i zaczęła pracę w krakowskim szpi-talu wojskowym, gdzie opiekowała się ran-nymi legionistami. Wstąpiła do Ochotniczej Legii Kobiet, została komendantką Legii we Lwowie. Tak to oceniała: „Więcej zadowole-nia i pokarmu dla własnej ambicji daje wal-ka na froncie, to święto żołnierza, ale nie mniej ważną i odpowiedzialną jest służba wartownicza”.

Pod jej dowództwem studentki wileń-skie z OLK broniły miasta. Tu znów została ranna, tym razem ucierpiały płuca. Za kil-ka lat będzie to przyczyną gruźlicy i śmier-ci. Po walkach o Warszawę z bolszewikami i o Górny Śląsk z Niemcami dostała stopień oficerski i Krzyż Walecznych – w uznaniu za odwagę wykazaną w boju.

Aż nadszedł czas, kiedy Stawecka posta-nowiła zastąpić „służbę wojskową – służbą Chrystusową” i wstąpiła do zakonu sióstr felicjanek. Nie mogła jednak przyjąć ob-łóczyn, bo sąd kościelny wciąż jeszcze nie rozwiązał jej „wojskowego” małżeństwa z Józefem Popkowskim, kapitanem Woj-ska Polskiego. Wystąpiła więc i czekała na papieską dyspensę. W 1924 r. otrzymała ją – i wówczas znalazła swoje miejsce u sera-fitek w Oświęcimiu. Ubrała habit oraz przy-jęła imię zakonne – odtąd nazywała się sio-stra Eligia.

Gdy zmarła, w 1933 r., jej trumnę ponie-śli oficerowie Wojska Polskiego. Położyli na niej czapkę wojskową, szablę i proporczyk Ochotniczej Legii Kobiet.

Eliza i Maria: legionowi sanitariusze

Anna Nowakowska – biografka Wandy Gertz – twierdzi, że jej bohaterką interesują się dziś badacze gender studies. Gertzówna wychowywała się ze starszymi braćmi i ich kolegami. Podobnie było ze Stawecką – ro-sła wśród czterech braci. Czy to zaszczepio-ne marzenia i pragnienia chłopców skłoni-ły je do pójścia drogą przeznaczoną wtedy dla mężczyzn, drogą płci przeciwnej? Drogą, po której w męskich przebraniach musiały inaczej się poruszać, opanowywać swe cia-ło, walczyć z cienkim głosem, zmienić wy-raz twarzy...

Eliza Ludwika Daszkiewiczówna, 30-let-nia urzędniczka w fabryce wyrobów fajan-sowych w Wiedniu, od dziecka marzyła o li-niowej służbie sanitarnej. Podobnie jak Ma-ria Bronisława Wołoszyńska, która nie mó-wiąc nic rodzicom, uciekła na front.

Był rok 1914. Obie nie chciały gotować zup ani szyć mundurów na zapleczu. Chcia-ły realizować swoją wiedzę z kursów rekruc-kich oraz umiejętności strzelania z brow-ningów i mauzerów. Postanowiły, że zosta-ną sanitariuszami. Stanisław Kepisz i Alfred Wołoszyński – właśnie tak miały się teraz nazywać.

Zdobyły przydział do 2. Pułku Piecho-ty Legionów. Od początku nie chciały i nie miały żadnych ulg podczas służby, nara-żały życie na linii ognia. Daszkiewiczów-na zapracowała na przydomek „żelazna” i najpierw na Krzyż Walecznych, a potem na Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Vir-tuti Militari. Pisano o niej, że nie bała się

Page 14: Wojna naszych pradziadków

14

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

żeby poszedł z wojskiem do łaźni, nie prze-klina”. Była to już niemal powszechnie zna-na tajemnica.

W tym czasie Wołoszyńska została ran-na i odesłana z frontu, już na stałe. W szpi-talu w Krakowie przeistoczyła się w cywi-la. Dalsze jej losy są nieznane. Natomiast po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, przeniesiona do rezerwy podporucznik pie-choty Eliza Daszkiewiczówna bierze ślub z rolnikiem Kulikowskim i w powiecie gro-dzieńskim osiada na gospodarstwie. Adop-tują dwójkę dzieci: 8-letnią Marysię i 11-let-niego Antka. Eliza opiekuje się też wiejskim przedszkolem i kieruje spółdzielnią, tworzy jej filie w innych wsiach, rozwija działal-ność kulturalno-oświatową.

W czasie II wojny światowej aresztowa-na przez sowieckich okupantów, na fali wy-wózek trafia w głąb ZSRR. Duch żołnierza w niej odżywa. Zgłasza się do organizującej się armii Andersa – mimo że ma już blisko 60 lat. Działa w Pomocniczej Służbie Kobiet. Wraz z armią Andersa opuszcza ZSRR i tra-fia na Bliski Wschód. W Teheranie kieruje referatem oświatowym w kobiecym batalio-nie. Podlegające jej ochotniczki są już trakto-wane jak żołnierze.

Umrze kilka miesięcy po zakończeniu wojny. Na jej grobie w palestyńskiej Jaffie będzie napis zaświadczający także o jej mę-skim wcieleniu: Ludwika Kepisz-Kulikow-ska z Daszkiewiczów. ņ

ANNA AUGUSTYNIAKKorzystałam z książek: Stanisław M. Jankowski „Dziewczęta w maciejówkach” (Wyd. TRIO); Anna Nowakowska „Wanda Gertz” (Wyd. Avalon) i tekstu Anny Nowakowskiej „Kazik i Kazia. Symboliczna zmiana płci w walce o niepodległość Polski” na www.interalia.org.pl

Wojna naszych (pra)pradziadkówDLA POLAKÓW Z TRZECH ZABORÓW – naszych pradziad-ków bądź, w przypadku młodszego pokolenia, prapra-dziadków – I wojna światowa była doświadczeniem po-wszechnym.

3,5 MILIONA: tylu mniej więcej Polaków zmobilizowały państwa zaborcze do swych armii – do niemieckiej 800 tys., do austro-węgierskiej 1,4 mln, do carskiej 1,2 mln (tu dalszy pobór uniemożliwił fakt, że w 1915 r. Rosja wycofała się z centralnej Polski). Nigdy wcześniej i później w historii

pod bronią nie było naraz tylu Polaków – choć tu w obcych mundurach.

90 PROCENT: taki był odsetek Polaków w niektórych pułkach c.k. armii z Galicji. Także w wielu pułkach pruskich i carskich z Górnego Śląska czy Mazowsza Polacy stanowili spory odsetek. Np. polski rekrut z Kongresów-ki współtworzył rosyjską 2. Armię, która w sierpniu 1914 r. została całkowicie zniszczona przez armię pruską w bitwie pod Tannenbergiem.

500 TYSIĘCY: tylu mniej więcej Polaków-żołnierzy zginęło. Kilka razy więcej odniosło rany lub trafiło do niewoli. Nigdy podczas wojny nie zginęło tylu Polaków-żoł-nierzy (podczas II wojny większość strat stanowiły ofiary terroru okupacyjnego nazistowskiego i sowieckiego).

15 PROCENT: o tyle w latach 1914-18 zmalała liczba ludności zamieszkującej obszar później-szej II RP na skutek śmierci (na froncie, z powodu epidemii i głodu) albo ewakuacji, zarzą-dzanych przez armie zaborcze.

30 PROCENT: taka szacunko-wo część majątku na ziemiach polskich została zniszczona w wyniku działań wojennych z lat 1914-21.

KILKA RAZY przechodził front przez Polskę centralną i południową w latach 1914-15. Niektóre zniszczone wtedy miejscowości (np. podczas odwrotu w 1915 r. armia carska pustoszyła Kongresówkę, by zostawić „spaloną ziemię”) znów spaliła Armia Czerwona w 1920 r. Straty związane z walkami w latach 1914-21 objęły 80 proc. terenu II RP.

niczego, miała w pogardzie śmierć i w największym niebezpieczeństwie potra-fiła opatrywać rannych.

Wołoszyńska miała mniej szczęścia na froncie. Najpierw trapiły ją odmrożenia, potem tyfus, a wreszcie czerwonka. Zosta-ła odesłana do szpitala, gdzie jej płeć została rozpoznana – zrobiła sensację jako „niewia-sta w spodniach” i „dziewczyna żołnierz”. Wróciła w czasie najbardziej zaciętych walk i już jako sanitariuszka zbierała z pola ran-nych i zabitych.

W pamiętniku zapisała: „Sta. Kepisz, to jest Daszkiewiczówna, mój były bezpo-średni komendant – dostaje się do niewoli. W czasie nocnego ataku na nasze pozycje zabrakło chłopcom amunicji. Kepisz bie-gnie więc do łączących na lewo Niemców, bierze od nich skrzynkę z amunicją (nor-

malnie taką skrzynkę nosiło dwóch ludzi) i wśród ognia rozdaje żołnierzom. Podczas dalszej walki Kepisz wraz z paru legionista-mi dostaje się do niewoli, chłopcy jednak od-bijają ich natychmiast. Tego samego dnia po południu Kepisz wyszła na przedpole, aby opatrzyć rannego, i wraz z nim zostaje za-garnięta przez Moskali. Podczas tych walk z nas trzech kobiet znajdujących się w bata-lionie ja tylko ocalałam”.

Władze rosyjskie zaliczyły „Stanisława Kepisza” do austriackich sanitariuszek i wy-mieniły na sanitariuszki rosyjskie, przeby-wające w niewoli austro-węgierskiej. Krót-ko przystrzyżona Daszkiewiczówna znów podążyła na front, znów jako mężczyzna. Chodziły pogłoski, że to kobieta: „Wcale nie wygląda jak baba”. „Baba? Tutaj?”. „Wszyscy wiedzą – wódki nie pije, nie namówisz go,

Od lewej: Wanda Gertz i Leopoldyna Stawecka

DO

ME

NA

PU

BLI

CZ

NA

SE

RA

FIT

KI.

PL

Page 15: Wojna naszych pradziadków

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

Wojna i pamięć

Jak narody pamiętają o I wojnie światowej?

O tym mówią „Tygodnikowi Powszechnemu” historycy z różnych krajów Europy.

NIEMCY: Wieczne spory o winę

ALAN POSENER

Od 1945 r. pamięć o I wojnie światowej pozostaje w Niemczech w cieniu rozliczeń z II wojną. Aż do lat 60. XX w. zadowalano się stwierdzeniem, że wszystkie mocarstwa Europy niejako „ześlizgnęły się” w tamtą wojnę. Pokolenie historyków urodzonych przed okresem III Rzeszy odrzucało tezę, że Niemcy ponoszą szczególną winę za jej wybuch; w takiej interpretacji pokój wersalski jawił się jako faktyczne nie-szczęście, faktyczna niesprawiedliwość i faktyczna przyczyna kariery Hitlera. Rzecz jasna, taka polityka historyczna służyła głównie moralnemu rozgrzeszeniu Niemców w kontekście narodowego socjalizmu.

Owa wygodna sytuacja skończyła się w 1962 r. za sprawą historyka Fritza Fischera i jego książki „Griff nach der Weltmacht” (Niemcy chcą być światowym mocarstwem). Fischer analizował zwłaszcza wojenne cele Cesarstwa Niemiec-kiego i uznał, że są zdumiewające paralele między nimi a późniejszymi celami Hitlera. Dotyczyło to z jednej strony nadziei, że uda się wyeliminować Francję i zneutralizować Anglię, a z drugiej – planów utworzenia na

Wschodzie wielkiego obszaru pod kontrolą Niemiec. Fischer twierdził, że naziści nie byli „wypadkiem przy pracy” w niemiec-kiej historii. O jego tezach gwałtownie dyskutowano i koniec końców większość historyków urodzonych w okolicy 1945 i po 1945 r. zgodziła się z nimi.

Jeśli chodzi o oficjalną politykę histo-ryczną Niemiec, to w kontekście I wojny jest ona dość powściągliwa. Nie odczuwa się specjalnej konieczności, by okazywać publicznie podobną skruchę, jaka od czasu warszawskiego gestu kanclerza Brandta charakteryzuje stosunek niemieckich rządów do II wojny światowej. Ale, w obliczu debaty wokół tez Fischera, widać

pewną obawę przed takim czczeniem niemieckich „bohaterów” z lat 1914-18, które było oczywiste jeszcze przed 1933 r., w demokratycznej Republice Weimarskiej. Zresztą w ogóle takie pojęcia jak „boha-terstwo” czy „śmierć za ojczyznę” stały się w Niemczech podejrzane po tym, jak nadużyli ich naziści – choć każde miasto niemieckie i każda wieś mają co najmniej jeden pomnik upamiętniający poległych w I wojnie, utrzymany w konwencji boha-tersko-patetycznej.

W tej sytuacji pomocą dla polityków staje się stwierdzenie, że „odwieczny wróg”, Francja, dziś stał się najbliższym partnerem w Unii. „Legenda założycielska” UE głosi,

W maju 1915 r. wojska austro-węgierskie i niemieckie (w tym pułki z Wielkopolski) przełamały front rosyjski pod Gorlicami. Powyżej: żołnierz niemiecki i sanitariuszka – rekonstrukcja bitwy gorlickiej, 2012 r.

DA

RIU

SZ

ZA

RO

D/

EA

ST

NE

WS

Page 16: Wojna naszych pradziadków

16

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

AUSTRIA: Ambiwalencja polityczna

STEPHAN LÖWENSTEIN

Na setną rocznicę 28 lipca 1914 r. – gdy Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii – w wiedeńskim Muzeum Leopoldów wy-stawiono oryginał apelu Franciszka Józefa „An meine Völker” („Do moich ludów”), w którym cesarz pisał: „W tej poważnej godzinie mam pełną świadomość całej doniosłości Mojego postanowienia i Mojej odpowiedzialności przed Wszechmocnym. Wszystko zbadałem i wszystko rozważy-łem. Ze spokojnem sumieniem wstępuję na drogę, którą Mi wskazuje obowiązek” [przekład za „Gazetą Lwowską”, dodatek nadzwyczajny z 29 lipca 1914 r. – red.]. Wcześniej podobną wystawę otwarto w Bibliotece Narodowej, a na Schallaburgu – renesansowym zamku, godzinę jazdy od Wiednia, będącym ważnym centrum kul-turalnym – otwarto wystawę naukową; na nią wskazywał rzecznik rządu. Wreszcie, prezydent Heinz Fischer otworzył wystawę w Bad Ischl: kurorcie, gdzie Franz Joseph zawsze spędzał lato, także w 1914 r.

To najważniejsze ostatnio aktywności państwa austriackiego, związane z I wojną światową. Wcześniej, w czerwcu, prezydent był na koncercie wiedeńskich filharmoników w Sarajewie. A jeszcze wcześniej miała miejsce oficjalna uroczy-stość państwowa, w której udział wzięli prezydent i kanclerz Werner Faymann. Co ciekawe, pamięć o wybuchu wojny i zamordowaniu następcy tronu oraz jego żony połączono tu ze wspomnieniem Berthy von Suttner, znanej wtedy pacyfist-ki, zmarłej w Wiedniu akurat na tydzień przed zabójstwem w Sarajewie.

Wszystko to pokazuje, moim zdaniem, w jak bardzo zdystansowany sposób oficjalna Austria traktuje dziś wydarzenia sprzed stu lat. Próbuje się tu pokazać, że obecna Republika nie ma nic wspólnego z ówczesnymi decyzjami. Przypuszczam, że ma to związek z polityczną ambiwalencją, jaka dla Wiednia wiąże się z I wojną światową: z jednej strony klęska starej Austrii i koniec imperium, z drugiej narodziny Republiki. Bo w Austrii recepcja wydarzeń z lat 1914-18 została poniekąd przysłonięta przez to, co stało się po 1918 r.: koniec monarchii, narzucone traktaty pokojowe, a także zakaz przyłączenia się do Niemiec. Jego skutkiem był głęboki i długotrwały podział w austriackim spo-

łeczeństwie. Była to też jedna z przyczyn niemal wojny domowej w Austrii w 1934 r. W tym sensie rok 1934 jest dziś w Austrii datą „polityczną”. Rok 1914 – nie.

Ale na prowincji ów dystans do wydarzeń sprzed stu lat jest mniejszy niż w Wiedniu. Np. w landzie Tyrol udostępniono w internecie – z inicjatywy landowego muzeum – „Ehrenbuch”: elek-troniczną „Księgę Honorową” z danymi 24 tys. Tyrolczyków, którzy wtedy zginęli. Tyrolska inicjatywa jest wyjątkiem, w innych landach tego nie było. Choć na poziomie komunalnym powszechne jest wracanie do I wojny: w lokalnych muzeach otwierane są wystawy z pamiętnikami czy listami, jakie z frontu przysyłali miesz-kańcy danej miejscowości. I, rzecz jasna, telewizja oraz gazety pełne są materiałów rocznicowych. ņ

PRZEŁ. WP

STEPHAN LÖWENSTEIN jest dziennikarzem i historykiem, korespondentem dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” w Wiedniu. Autor pracy o oblężeniu Wiednia w 1683 r. w świetle ówczesnych gazet.

WĘGRY: Narodowa katastrofa

KRISZTIÁN UNGVÁRY

Na Węgrzech pamięć o I wojnie światowej jest zdominowana przez wspomnienie jej skutków dla ówczesnego Królestwa Węgier – traktatu pokojowego z Trianon. To rozłożenie akcentów trochę przypomi-na sytuację w Rosji, gdzie dominującą rolę odgrywa nie I wojna światowa, lecz wyda-rzenia późniejsze: przewrót bolszewicki, wojna domowa i komunizm przesłaniają katastrofę, jaką dla państwa carów była tamta wojna.

W przypadku Węgier taką rolę odgrywa rozkawałkowanie kraju na mocy traktatu pokojowego: ok. 3,5 mln etnicznych Węgrów stało się wtedy nagle mieszkań-cami innych państw, obywatelami drugiej kategorii. Dlatego I wojna nie znajduje takiej recepcji w polityce historycznej ani w pamięci zbiorowej społeczeństwa, jak we Francji czy Wielkiej Brytanii. Można też powiedzieć, że pamięć węgierska jest tu diametralnie odmienna od pamięci Serbów, dla których była to wojna koniec końców zwycięska.

że to nacjonalizm zawiódł Europę ku przepaści, a przezwyciężenie nacjonali-zmu to największy sukces UE. Przy czym I wojna zostaje tu zredukowana do frontu zachodniego: Verdun, Somma. W zapo-mnienie popada front wschodni, jak też fakt, że dopiero po I wojnie światowej narody Europy Wschodniej mogły utworzyć własne państwa, na ruinach monarchii niemieckiej, rosyjskiej i austro--węgierskiej.

Trzeba odnotować, że przed setną rocznicą niektórzy młodsi historycy z Niemiec, jak Thomas Weber, próbowali kwestionować ów konsens obowiązujący od czasów Fischera. Odwagi dodała im słynna książka „Lunatycy” Christophera Clarka, która stała się w Niemczech bestsellerem. Clark kwestionuje tezy Fischera i zdaje się wracać do poglądu, że Europa „ześlizgnęła się” w wojnę, a Niemcy nie ponoszą szczególnej winy. Książka Clarka jest też interpretowana jako obrona idei państwa narodowego. To nie nacjonalizmy doprowadziły do I wojny światowej, lecz błędne decyzje polityków – twierdzą zwolennicy Clarka – i także dlatego błędem jest postrzeganie Unii jako wyjścia z problemu, którego nie było. A Niemcy nie są szczególnie odpowiedzialne za sukces europejskiej integracji.

Tymczasem ten ostatni pogląd przynajmniej częściowo wywodzi się z oceny, że Niemcy ponoszą szczególną odpowiedzialność za załamanie europej-skiego porządku sprzed 1914 r. Być może wolno postawić więc tezę, że poglądy Clarka i Webera pasują tej co bardziej eurosceptycznej części niemieckiej opinii publicznej.

Jednak ta dyskusja interesuje tylko ekspertów, względnie klasę polityczną i część świata mediów. Dla ogromnej masy niemieckiego społeczeństwa I wojna światowa – wojna ich pra- albo prapradziadków – jest tak odległa, że nawet organizowane współcześnie liczne wystawy, książki, programy czy dyskusje nie mogą zmienić tego powszechnego braku zainteresowania. Zresztą także II wojna światowa znika dziś powoli we mgle historii. I nawet jeśli próbuje się teraz przywołać I wojnę światową jako nieoczekiwanie aktualną, pozostaje w tej mgle. ņ

Przeł. WP ALAN POSENER jest komentatorem niemieckiej grupy medialnej „Die Welt”, zajmuje się kulturą i historią. Pochodzi z rodziny niemiecko- -brytyjsko-żydowsko-szkockiej. Autor książek, m.in. biografii J.F. Kennedy’ego, F.D. Roosevelta i W. Szekspira.

Page 17: Wojna naszych pradziadków

17

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

Węgierska historiografia ocenia I wojnę światową jednoznacznie: jako narodową katastrofę. Mniej istotna jest tu kwestia, czy była to wojna napastnicza, czy też obronna; jej przyczyny były zbyt złożone, aby można ją było klasyfikować w takich kategoriach. Przecież Serbia ze swoją polityką ponosi w oczywisty sposób współodpowiedzialność za jej wybuch. Z kolei mocarstwa, ogłaszając swoje mobilizacje, doprowadziły się nawzajem do sytuacji bez wyjścia. Wtedy, w 1914 r., premier Węgier István Tisza [będąc w unii z Austrią, Węgry miały własny rząd – red.] z jednej strony odrzucał początkowo w dyskusjach w gabinecie opcję, aby Budapeszt przy-łączył się do wojny. Węgierscy politycy nie byli podżegaczami wojennymi. Ale, z drugiej strony, gdy doszło do mobiliza-cji i wypowiedzenia wojny Serbii, robili wszystko, czego Wiedeń oczekiwał.

A jeśli idzie o pamięć rodzinną, to sam na wiele sposobów jestem związany z tą wojną. Mój pradziadek cudem przeżył rosyjski atak 18 sierpnia 1914 r. w rejonie Horodok-Sataniv [wtedy Galicja wschodnia, dziś obwód chmielnicki na Ukrainie; tego dnia w bitwie granicz-nej armia carska niemal unicestwiła węgierską 5. Dywizję Kawalerii – red.]. Jego brat został rozstrzelany przez czeskich legionistów w 1919 r. Inni krewni walczyli nad Isonzo, w Tyrolu i Galicji. W naszej rodzinie sporo o tym opowiadano, a dziś u mnie na ścianie wiszą zdjęcia tych moich bliskich. ņ

PRZEŁ. WP

KRISZTIÁN UNGVÁRY jest węgierskim historykiem, specjalizuje się w dziejach politycznych i militarnych XX-wiecznych Węgier. Autor książek, m.in. o oblężeniu Budapesztu w 1944-45 r. i zajęciu Węgier przez Armię Czerwoną w 1945 r.

ROSJA: Nowa narracja

IWAN PRIEOBRAŻENSKI

Dla Rosjan I wojna światowa nie odgrywa specjalnej roli, nie ma nawet poczucia, że Rosja przegrała tę wojnę. Traktowana jest ona raczej jako część większej całości: zlewa się z rewolucją bolszewicką i wojną domową, jest postrzegana jako jeden z etapów w sekwencji wydarzeń. Co tu

dużo mówić – pierwszy pomnik dla rosyjskich żołnierzy, którzy zginęli na frontach I wojny światowej, powstał w Rosji dopiero teraz – z okazji setnej jej rocznicy.

Myśląc o I wojnie światowej, Rosjanie być może będą w stanie przywołać dwa symbole: ofensywę Brusiłowa z 1916 r. i pokój brzeski z Niemcami w 1918 r. [kończył on wojnę na froncie wschodnim – red.]. Poza tym funkcjonuje kilka obiegowych opinii, np. przeświadczenie, że ofiarność rosyjskiego żołnierza uratowała Francuzów. Istotny jest też mit o mieszaniu się obcych sił w rosyjskie sprawy. Ta narracja, która pojawiła się w latach pierestrojki, stała się w społe-czeństwie dominująca – władze lubią podkreślać, że Trocki i Lenin byli na nie-mieckich usługach, a reszta bolszewików wypełniała ich rozkazy. Kreml stara się w ten sposób porównywać rewolucję bol-szewicką do „kolorowych rewolucji” na obszarze posowieckim, zwracając uwagę właśnie na aspekt zakulisowego oddzia-ływania obcych imperiów. Wszystkie te przewroty Moskwa krytykuje, mówiąc: „My już mieliśmy swoje przewroty, teraz najważniejsza jest dla nas stabilność i bezpieczeństwo”. Kreml uważa się za spadkobiercę Imperium Rosyjskiego i Związku Sowieckiego, ale tego stworzo-nego przez Stalina – a od bolszewików i Rządu Tymczasowego, który rządził przed nimi, zaraz po obaleniu caratu, się odcina.

Kreml stara się więc przywrócić Rosjanom pamięć o wojnie prowadzonej przez carat i zbudować wokół tego własną narrację, mówiącą o potrzebie silnego państwa i silnej władzy. Wielu ro-syjskich polityków uważa, że Imperium Rosyjskie zostało wtedy zmuszone do wzięcia udziału w wojnie [w rzeczywi-stości car zdecydował, iż musi pomóc braciom Serbom – red.], że armia była źle przygotowana, a car Mikołaj II był niezłym władcą w czasach pokoju, lecz zawiódł w trudniejszych momentach.

Zwykli Rosjanie zaś wciąż nie pamiętają o I wojnie światowej. Jest ewentualnie pamięć rodzinna: o przodkach, którzy brali w niej udział. Większość Rosjan nie potrafiłaby nawet podać dat granicznych tej wojny – w przeciwieństwie do dat Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-45. ņ

PRZEŁ. ZR

IWAN PRIEOBRAŻENSKI jest rosyjskim politologiem i publicystą, koordynatorem projektu Moskiewski Klub Polityczny. Pracował w Centrum Technologii Politycznych, piśmie „Profil” i dzienniku „Wedomosti”.

BAŁKANY: Ile narodów, tyle wersji

EDIN RADUŠIĆ

I wojna światowa przypieczętowała na Bałkanach upadek imperium osmańskiego, które przez poprzednie cztery stulecia dominowało nad regionem, oraz umożliwiła powstanie w 1918 r. Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. To wspólne państwo Słowian południowych, od 1929 r. zwane Jugosławią, istniało aż do początku lat 90. XX w. Przed 1989 r., w czasie rządów Josipa Broza-Tity, to właśnie jego utworzenie przedstawiano jako główny pozytywny efekt I wojny światowej. Działo się tak, mimo że już interpretacje dotyczące np. postaci Gawriła Principa, zamachowca z Sarajewa, różniły Boszniaków i Serbów.

O ile o II wojnie światowej komunistyczna propaganda wspominała głównie przez pryzmat zwycięstwa nad faszyzmem, to „wartością” I wojny miała być walka z impe-rializmami: osmańskim i austro-węgierskim. Taka interpretacja historii akcentowała głównie pozytywną rolę Serbów: nazwiskami ich dowódców – np. Stepy Stepanovicia czy Radomira Putnika, który w 1914 r. zwyciężył armię austro-węgierską w bitwie nad Kolubarą – nazywano ulice w całym kraju. Władzy nie przeszkadzało nawet to, że niektórzy nacjonalistyczni bohaterowie odpowiadali za represje wobec bośniackich Muzułmanów, których uważali za część obcego, otomańskiego systemu władzy, istniejącego tu przed I wojną światową (a których od lat 70. XX w. uważano za pełno-prawny naród jugosłowiański).

Tendencja do utożsamiania interesów serbskich z interesami całej Jugosławii – zrodzona jeszcze za czasów serbskiej dynastii Karadziordzieviciów – znalazła tragiczny finał w czasie wojen bałkańskich, które wybuchły w 1991 r. Dopiero od niedawna historycy zastanawiają się np. nad pozytywnym wymiarem władzy austro-węgierskiej, sto-sunkowo liberalnej dla mieszkańców Bośni, Chorwacji czy Wojwodiny – i wskazują, że w 1918 r. została ona na Bałkanach zastąpiona przez rządy dużo bardziej opresyjne: oficjalnie jugosłowiańskie, a w rzeczywistości serbskie. ņ

PRZEŁ. MŻ

EDIN RADUŠIĆ jest bośniackim historykiem, wykładowcą Uniwersytetu w Sarajewie, autorem podręczników. Zajmuje się dziejami Bałkanów w XIX i XX w. Przewodniczący stowarzyszenia Euroclio-HIP, zajmującego się promowaniem nauczania historii w szkołach Bośni.

Page 18: Wojna naszych pradziadków

18

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

FRANCJA: Od rodzin po komiksy

NICOLAS BEAUPRÉ

Pamięć o Wielkiej Wojnie jest we Francji przekazywana z jednej strony w rodzinach. Niemal w każdym domu są związane z nią pamiątki, dokumenty – i wszystkie niosą ogrom emocji. Bo też wojna dotknęła wtedy bodaj wszystkie francuskie rodziny: zginęło w niej 1,4 mln żołnierzy, a kilka milionów zostało rannych. Z drugiej zaś strony, prócz rodzinno-społecznego „kanału” pamięci, jest też pamięć zinstytucjonalizowana przez państwo. Jej najbardziej widomym przejawem jest święto narodowe w rocznicę rozejmu 11 listopada, które wprowadzono już w 1922 r.

Niemniej, od stulecia francuska pamięć o 1914-18 jest głównie pamięcią żałobną: częściej wspominamy poległych niż zwy-cięstwo. I mimo okropności lat 1939-45, trauma Wielkiej Wojny pozostaje żywa, choć z czasem przybiera nowe formy. I tak, od końca lat 80. pamięć o niej na nowo odżyła, co zbiegło się z odchodzeniem ostatnich weteranów. Tak więc we Francji setna rocznica wieńczy zainteresowanie Wielką Wojną, a nie jak np. w Niemczech „odkrywa” ją na nowo. Poza tym, pamięć o niej na ogół jednoczy, a nie dzieli Francuzów. Co nie znaczy, że wygasły spory, także poli-tyczne, dotyczące wydarzeń sprzed stu lat. W latach 90. niektóre środowiska, zwłaszcza

lewicowe i pacyfistyczne, domagały się zbiorowej rehabilitacji żołnierzy francuskich, których rozstrzelano wtedy pod zarzutem dezercji i buntu. Dotąd nie doszło do takiej zbiorowej rehabilitacji.

W tym roku w tradycyjnej defiladzie w Paryżu 14 lipca wzięli udział przedstawicie-le ok. 80 krajów, które brały udział w Wielkiej Wojnie. Skrajnie prawicowy Front Narodowy protestował, że na paradę zaproszono też żołnierzy algierskich – choć tysiące Algier-czyków walczyło wtedy po stronie Francji. Nie jest to zaskakujące, wielu działaczy Frontu czuje nostalgię za francuską Algierią. Ale ta polemika spaliła na panewce, bo poza skrajnymi środowiskami nikt jej nie podjął.

To, co jest dla Francji szczególne, to nie-zliczona liczba miejsc pamięci i pomników przypominających o Wielkiej Wojnie. Bo przecież przez Francję przebiegała wówczas główna linia frontu. Odróżnia to nasz kraj od Anglii czy Niemiec. Drugą rzeczą specyficzną dla francuskiego postrzegania 14/18 jest to, co można nazwać pamięcią kulturową. Od ponad dwóch dekad pojawia się na ten temat mnóstwo filmów, książek, nawet komiksów (we Francji pozycja komiksu jako formy literackiej jest wyższa niż zwykle w Europie). Ogromną popularnością cieszą się właśnie komiksy dla dorosłych o Wielkiej Wojnie. ņ

PRZEŁ. SŁ

NICOLAS BEAUPRÉ jest historykiem z Uniwersytetu Blaise Pascal w Clermont-Ferrand, znawcą I wojny światowej. Autor wielu książek, m.in. „Pisać na wojnie, pisać o wojnie. Francja–Niemcy 1914-20”.

WIELKA BRYTANIA: Wiek utracony

PETER CADDICK-ADAMS

Rocznica I wojny ma olbrzymie znaczenie dla Wielkiej Brytanii. Lata 1914-18 są postrzegane jako „wielkie wrota”, które zamknęły się dla Brytanii za wszystkim, co wydarzyło się wcześniej. O ile więc dla większości Europy to okres 1939-45 rzuca wielki cień, o tyle dla nas cień lat 1914-18 jest większy: to „cień Sommy” [w 1916 r. w ofensywie nad Sommą codziennie ginęły tysiące Brytyjczyków – red.].

Przed 1914 r. Wielka Brytania cieszyła się dobrobytem, niezmąco-nym przez żadną większą wojnę. Ostatnią wielką europejską bitwę wojska brytyjskie stoczyły z Napo-leonem w 1815 r. pod Waterloo. A w efekcie I wojny światowej Bry-tyjczycy stracili więcej niż na skutek drugiej, i to w czterech sferach: życia codziennego, ekonomii, pozycji mię-dzynarodowej i polityki wewnętrznej. Choć w 1918 r. Wielka Brytania była po zwycięskiej stronie, dla niej koszt zwycięstwa był olbrzymi: zginęło niemal dwukrotnie więcej Brytyj-czyków niż potem w czasie II wojny

W tym roku tradycyjne francuskie obchody 14 lipca poświęcone były 100. rocznicy wybuchu I wojny światowej.

SIP

A /

EA

ST

NE

WS

Page 19: Wojna naszych pradziadków

19

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

światowej. W prawie każdej rodzinie ktoś był ranny lub poległ – tego nie było przedtem ani potem.

Także koszty finansowe były ogromne. Po raz pierwszy Wielka Brytania prowadziła wojnę totalną, kierując na wysiłek zbrojny wszystkie zasoby, co doprowadziło niemal do bankructwa kraju. W efekcie wpływy Imperium Brytyjskiego się skurczyły. Wojna stworzyła też świadomość narodową Kanadyjczyków, Australijczyków i Nowoze-landczyków, którzy walczyli pod własnym dowództwem i oczekiwali potem pełnej niepodległości (i ją dostali). Wreszcie, wojna zniszczyła dawny porządek społeczny, klasy niższe przestały automatycznie szanować klasy wyższe. Wielu mężczyzn z „nizin” dowodziło; byli odznaczani, awansowali (w 1918 r. aż 50 proc. brytyjskich oficerów pochodziło z „nizin” społecznych). Władzę zaczęto postrzegać jako płynącą ze zdolności i kompetencji, a nie pochodzenia. Nadto wiele kobiet zastąpiło wysłanych na front mężczyzn, zdobyło szacunek i utrzymało się na tych posadach również po wojnie.

Z wielu zatem powodów Wielka Brytania już nigdy nie odzyskała pewności siebie – jako naród i imperium. Setna rocznica wybuchu I wojny będzie więc spojrzeniem wstecz nie tylko na ofiary z lat 1914-18, lecz także na utracony Wiek Imperialny, z całym jego dobrobytem i rozwojem. ņ

PRZEŁ. PBPETER CADDICK-ADAMS jest brytyjskim wojskowym i historykiem, analitykiem NATO. Doradca rządu, wykłada na Akademii Obrony Zjednoczonego Królestwa. Autor książki „Monte Cassino. Piekło dziesięciu armii”.

UKRAINA: Skradziona wojna

WOŁODYMYR WIATROWYCZ

I wojna światowa była ważna w historii Ukrainy: brały w niej udział miliony Ukraińców, a nasze ziemie stały się jednym z głównych teatrów walk. Przyśpieszyła ona też proces jednoczenia się ukraińskiego narodu – choć, nie mając własnego państwa, walczyliśmy przeciw sobie w różnych armiach: austro-węgierskiej i rosyjskiej – oraz podniosła świadomość polityczną Ukraińców i zintensyfikowała tworzenie się ruchu narodowowyzwoleńczego. Ważnym w tym kontekście wydarzeniem było powołanie w 1914 r. pierwszej ukraińskiej jednostki zbrojnej: Ukraińskich Strzelców Siczowych przy armii Austro-Węgier.

Istotnym dla Ukrainy był też fakt, że w rezultacie tej wojny wiedeńskie i piotro-grodzkie imperia się rozpadły, a przed nami zarysowała się szansa na stworzenie własnej państwowości. I rzeczywiście, ogłoszono powstanie Ukraińskiej Republiki Ludowej oraz Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, które wkrótce się zjednoczyły. Ale nie były one w stanie oprzeć się naporowi bolszewików, którzy w latach 1920-21 zdławili ukraińskie państwo. Niemniej nawet ten krótki okres niepodległości odegrał dużą rolę dla Ukraińców.

Jednak ukraińskie społeczeństwo niewiele wie dziś o I wojnie światowej, nie budzi też ona szczególnego zainteresowania naukowców czy artystów. Dlatego powie-działbym, że I wojna to dla Ukraińców „wojna skradziona” – w tym sensie, że sowiecka propaganda zepchnęła ją w cień. W ZSRR nie mówiło się o niej wiele, była w cieniu rewolucji bolszewickiej i Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – wojnę z lat 1914-18 uważano za imperialistyczną, kolejną za bo-haterską. I choć po 1991 r. zaczęto bardziej uwypuklać uczestnictwo Ukraińców w I wojnie światowej, wciąż jest ona nie-porównywalnie mniej obecna w zbiorowej świadomości niż II wojna. To odróżnia Ukrainę od Europy Zachodniej, gdzie w nie-których krajach I wojna uważana jest nawet za istotniejszą.

Recepcja 14/18 jest też na Ukrainie różna w zależności od regionu – różnica wynika z tego, do jakiego państwa region wówczas należał. W dawnej Galicji wojna ta wciąż wzbudza patriotyczne uczucia – inaczej niż na wschodzie, należącym wtedy do Rosji. ņ

PRZEŁ. ZRWOŁODYMYR WIATROWYCZ jest od lutego 2014 r. szefem Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Wcześniej, za rządów prezydenta Juszczenki, był szefem Archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.

CZECHY: Ferdynandomania?

JAN ADAMEC

Rezultatem I wojny światowej – bez względu na to, jak przerażającej i krwawej – była niepodległa Czechosłowacja: spełnione marzenie. Pierwszy czechosło-wacki prezydent Tomáš Masaryk opisywał tę wojnę jako kolosalne zmagania między siłami postępowymi i demokratycznymi a reakcyjnymi i teokratycznymi, podczas których Czesi i Słowacy stanęli po słusznej stronie historii.

Gdy powstała Czechosłowacja, gloryfi-kowano nie żołnierzy umierających dla imperium Habsburgów w walce z Rosją, Serbią czy Włochami, ale byłych jeńców, którzy w Rosji i Francji sformowali Legiony Czechosłowackie i po 1918 r. stali się kamieniem węgielnym nowej armii czecho-słowackiej. Choć więc dla wielu Czechów walczących w szeregach armii Habsburgów wojna była przegrana, to czeski naród był zwycięzcą. Ta oficjalna i dominująca narra-cja z lat 1918-38 została potem uzupełniona wersją komunistyczną, która podkreślała kapitalistyczne i imperialne siły stojące za konfliktem. Rewolucję październikową z 1917 r., jako inny „efekt uboczny” Wiel-kiej Wojny, wskazywano jako wydarzenie najważniejsze. Taka narracja dominowała w latach 1948-89.

Po upadku komunizmu nastąpił renesans poglądu Masaryka, ale przyjęto także rozpo-wszechnioną w Europie opinię, że I wojna była olbrzymią tragedią dla kontynentu. A dziś setna rocznica zamachu w Sarajewie i wybuchu wojny była szeroko relacjonowa-na przez czeskie media. Otwierano wysta-wy, w telewizji pokazano serial o Wielkiej Wojnie. Częściowo wynika to z faktu bliskich związków zabitego w Sarajewie arcyksięcia z Czechami jako krajem (choć nie z Czechami jako obywatelami): zamek Konopiště koło Pragi był jego rezydencją. Niektórzy komentatorzy krytykowali nawet obchody jak zbyt „austrofilskie”, szerzące „ferdynandomanię” i pokazujące Austro-Węgry z pozytywną nostalgią. I taki szczegół: dyskutowano też rolę kierowcy arcyksięcia, Czecha Leopolda Lojka, który przez pomyłkę wjechał prosto w ręce zama-chowca Gawriła Principa.

Wydaje się, że rocznica wzbudza dziś większe zainteresowanie w Czechach niż na Słowacji. Ale dotyczy też Słowaków – nie tylko dlatego, że 400 tys. z nich powołano wtedy do wojska, a prawie 70 tys. zginęło, ale także ze względu na ich rolę w procesie tworzenia Czechosłowacji.

Na pewno też rocznica I wojny wzbudziła zainteresowanie osobistymi historiami, opowieściami o przodkach – zebrane relacje są udostępniane np. na portalu Europeana 1914–1918 (europeana1914-1918.eu/sk). ņ

PRZEŁ. PBJAN ADAMEC jest czeskim historykiem i politologiem. Prowadzi internetowy magazyn poświęcony „zimnej wojnie” (praguecoldwar.cz), współpracuje z portalem Visegrad Revue (visegradrevue.eu).

Wypowiedzi do ankiety zebrali: PATRYCJA BUKALSKA, SZYMON ŁUCYK, WOJCIECH PIĘCIAK, ZBIGNIEW ROKITA I MARCIN ŻYŁA.

Page 20: Wojna naszych pradziadków

20

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

Prawda polskich przeżyć

Wojna widziana nie z perspektywy wodzów

i polityków, lecz zwykłego człowieka:

taki jest zamysł serii wydawniczej Naczelnej Dyrekcji

Archiwów Państwowych „Wielka Wojna – codzienność

niecodzienności”.

B ędzie to zbiór literatury doku-mentu osobistego, którą tworzą pamiętniki, wspomnienia, listy, dzienniki i autobiografie. Choć

prawda zdarzeń ustępuje w nich miejsca prawdzie przeżyć – i na drugi plan przesu-wa to, co jest przedmiotem zainteresowań historyków – nie umniejsza tym wartości przekazu. Przeciwnie: uwypukla war tość świadectwa jednostki.

„Przygotowując do druku przechowywa-ne w archiwach państwowych dokumenty życia osobistego, powstałe w okre sie I wojny światowej, kierowaliśmy się prze konaniem, że dopełnieniem pieczołowicie rekonstru-owanej faktografii historycznej musi być prawda o człowieku wiel kiej apokalipsy, o ludzkim losie, o ocalonych przed unice-stwieniem świadectwach przeżyć tych, któ-rzy, niezależnie od swojej woli lub w zgo-dzie z nią, zostali porwani przez wir zdarzeń” – czytamy w przedsłowiu Rady Naukowej se-rii w składzie: Jerzy Kochanowski, Grzegorz Leszczyński i Grzegorz Mędykowski.

I dalej: „Listy harcerzy do matek, listy żoł-nierzy do dzieci i żon, listy młodziutkich sanitariuszek do rodzin i przyjaciół mówią o czasach Wielkiej Wojny znacznie wię cej, niż eksponowane w muzeach plakaty mo-bilizacyjne, rozkazy wojenne czy raporty z frontu. Historia zwykle zapomina o losach tych, którzy pozostawali w domach – we dworach, w miastach, w ubogich chałupach wiejskich, o tych, którzy nie kierowali woj-nami, lecz opatry wali rannych lub nosili li-sty i rozkazy. Historia zapomina o matkach żołnierzy i ich żonach, o kobietach przerażo-nych nagłością zdarzeń, zatroskanych o byt

codzienny, zdrowie i życie bliskich, o spra-wy wielkie: naród, ojczyznę, wolność”.

Hrabina patrzy na wojnęSerię otwiera dziennik Ludwiki Ostrowskiej herbu Korab. Miejsce, gdzie leżał zarządza-ny przez nią dwór w Maluszynie – na po-łudniu Królestwa Polskiego, niemal na sty-ku trzech zaborów – wciąż nawiedzały cią-gnące wojska. Zapiski dotyczące wojenne-go wrzenia – odgłosów walk i śladów „spo-tkań” wrogich wojsk, zbliżającej się lub od-dalającej linii frontu – przeplatają się ze zda-rzeniami, które dziś można uznać za błahe, jak wizyty sąsiadów czy przygotowania do godnego przyjęcia oficerów, którzy mieli stacjonować we dworze.

Z czasem głód staje się nieunikniony, wszystkiego brakuje. Hrabina notuje, że na

święta brakło alkoholu. „Poczęstunku wód-ką nie było, ani wina dla służących; mój za-pas wina kaukaskiego rozdał sztab żołnie-rzom na gwiazdkę”. Innego dnia szkicuje działania Czerwonego Krzyża: spieszące na ratunek rannym wozy stanęły we dworze i... zniszczyły murawę. „Wypieszczone Jasia trawniki zjeżdżone zupełnie”.

Ale Ostrowska jest też zatroskana spra-wami najwyższej wagi. Gnębi ją brak zgody narodowej, swary polityków, którzy toczą wła sną wojnę, jakby nie było jej dosyć wo-kół. Niepokoi ją brak prasy (wówczas jedy-ne źródło informacji). Lęka się o dzieci zosta-wione w domach przez mężczyzn powoła-nych do wojska – o nie Ostrowska troszczy się, zabiega o jedzenie, opał, dobry los. Nie jest to łatwe: „Węgla nigdzie po miastach, drzewa mało, a i to nie ma czym z lasu spro-wadzić”, bo wojsko skonfiskowało konie.

ZE

ZB

IOR

ÓW

AR

CH

IWU

M P

ST

WO

WE

GO

W Ł

OD

ZI

Hrabina Ludwika Ostrowska

Page 21: Wojna naszych pradziadków

21

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

Do tego „zaraza pysków i racic” dziesiątku-je zwierzęta uchronione przed konfiskatą. „Od pięciu dni mamy wojska zgłodniałe, które wykupują cały nasz zapas mąki, za-bijają krowy, świnie, drób, spasają całą pa-szę” – notuje przerażona widmem głodu. I konstatuje: „Musi się to skończyć ogólnym ogłodzeniem całego kraju: po dwóch, a ra-czej czterech przejściach Niemców, a teraz konsysto wania Rosjan”.

Ksiądz odmówił legionistomWieczne przemarsze wojsk, wieczna trwo-ga... A jednak Ostrowska potrafi zdobyć się na dystans. W walczących po obu stronach żołnierzach dostrzega zwykłych ludzi. Obcy i swoi: wszyscy znajdują w jej oczach wiele wyrozumiałości. Stacjonujących we dworze żołnierzy i oficerów przyjmuje go-ścinnie; stara się, by czuli się tu do brze. Organizacja oddziałów pruskich wywołu-je jej zachwyt. Notuje, że w Wielkanoc po ran nej rezurekcji „odbyła się msza święta dla Niemców przez kapelana wojskowe-go odprawiona. Wielu ich się spowiadało i w ogóle obecna załoga, po części katolic-ka, bardzo przy kładnie się zachowuje i nie dokucza ludności”. Kiedy indziej przygląda się odpoczywającym carskim żołnierzom, którzy stanęli we dworze: „W ślicznym słońcu czterech oficerów bawi się na tara-sie ze szczeniakami, których pięcioro wraz z matką wozi za sobą jeden z nich. A tabo-ry przez most ja dą i jadą, to w tę, to w dru-gą stronę...”.

Niektóre zapiski mogą wywołać dziś zdumienie. Notuje, że w Wigilię przyjecha-li trzej polscy żołnierze, by szukać ochotni-ków do Legionów. „Byli u ks. Proboszcza, prosząc, aby agitował z ambony wstępowa-nie ochotników, czego wręcz odmówił, jak wszyscy zresztą, o ile wiem, księża w oko-licy (...). Po sumie jeden z le gionistów prze-mawiał do ludu, bez powodzenia podobno, rozchodzili się nie słuchając. (...) Oczekiwali nadaremnie w gminie. Nikt nie przyszedł”.

Co ciekawe, również sama Ostrowska nie odnosi się z entuzjazmem do legio nistów: „Pisemka przez nich rozdawane czytałam, tchną patriotyzmem i uczuciem religij-nym, nawet mistycznym, ale wydaje się sztucznym i, jak mówią, przykrywką do po-ciągnięcia do innych celów”. Jakie to cele, nie precyzuje, podsumowuje za to swą re-fleksję: „Smutno pomyśleć, jak wiele mło-dych w najlepszej wierze poświęca wszyst-ko na większą niedolę kraju”. To chyba naj-bardziej zaskakujące spostrzeżenie w jej dzienniku. Zdarza się, że w naszej lekturze takich osobistych dokumentów ożywają momenty chwały, ale zda rza się też, że nie-które epizody rzucają nowe światło na na-rodowe mity.

14/18: nieznane zdjęcia

W związku z setną rocznicą wybuchu I wojny światowej Narodowe Archiwum Cyfrowe udostępniło na swojej stronie internetowej, pod adresem: http://nac.gov.pl/iws, blisko 750 niepublikowanych dotąd zdjęć z lat 1914–1918. NAC zachęca do wykorzystania tych zbiorów (wszystkie udostępnione zdjęcia należą do domeny publicznej).

Za sto lat niewoliW serii „Wielka Wojna – codzienność nie-codzienności” ukażą się też pamiętniki Ja-niny Gajewskiej, przechowywane w Archi-wum Państwowym w Warszawie. Autorka urodziła się w 1886 r. w ziemi łomżyńskiej, a na początku XX w. przeniosła się z rodziną do Warszawy. Zajmowała się księgowością. W 26 zeszytach, prowadzonych od 20 wrze-śnia 1897 r. do 15 sierpnia 1919 r., zawarła przemyślenia dotyczące życia osobistego i sytuacji społeczno-politycznej.

„Nastrój w Warszawie dziś bardzo nie-szczególny – notuje 12 października 1914 r. – Uciekł Bank Państwa, uciekła poczta i inne instytucye rządowe. Deszcz pada, nie-bo beznadziejnie smutne; ulicami przeciąga-ją zmęczone, osowiałe oddziały wojska [car-skiego], chlapiąc się po błocie. Wczoraj była duża bitwa pod Piasecznem; podobno Niem-cy się cofnęli, ale straty rosyjskie są poważ-ne. Za Grodziskiem także była bitwa. Mnó-stwo osób wyjeżdża z Warszawy. Nie wiado-mo co będzie jutro”.

Gdy upada carat, nie kryje nadziei. 25 marca 1917 r. pisze: „Pomyśleć jednak, że-śmy doczekali rewolucji w Rosyi, że wszy-scy więźniowie polityczni już są uwolnieni, że ogłoszona jest kompletna swoboda wy-znania i wypowiadania się, że cesarz, ten pół-bożek z panującej od wieków dynastyi, ten co wszystko »raczył« robić, nie jest już cesarzem i, jak dziś piszą gazety, »przecha-dzał się samotny po peronie stacyi kolejo-wej w Pskowie, a nikt z obecnych nie zwra-cał na niego uwagi«. Pomyśleć, że to wszyst-ko już się stało – to trzeba przyznać, że stała się rzecz kolosalna. I myślę, że jest to zara-zem wielka i straszna konsekwencya dziejo-wa i że nigdy nie wolno jest wątpić w spra-wiedliwość zarówno w życiu jednostek, jak w życiu narodów”.

Dalej pisze: „Oto na tej przed chwilą nie-wzruszonej zda się potędze mścić się zaczyna los za sto lat naszej niewoli, za gnębienie, za Sybir, knuty i katorgi. Struna pękła – i spra-wiedliwość zrywa pęta z rąk niewinnie ska-zanych (...). I już nie będzie Rosyi z cytade-lami, z »czynownikami« z jej głupią biuro-kracyą, z jej terorem i nahajką – wszystko to umarło raz na zawsze. A że nie wiadomo co się stanie z Podolem, Wołyniem, Ukrainą, Białorusią i t.d. – więc taka zmieniona Rosya jest wielkim plusem, wielką wygraną naszej

sprawy i gwarancyą lepszego bytu dla Pola-ków na kresach. Dzięki Bogu i trudno nawet dziś ocenić całą ważność tych zmian”.

„Tymczasem – dodaje, dalej pod tą samą datą – zimno jest okrutne i mróz zagląda do okien zamiast wiosny. Co dzień kilka stopni zimna i góry śniegu na ulicach. Ludzie są już w najwyższym stopniu udręczeni. W biu-rze nie mają koksu i przestali palić; jest pięć stopni ciepła, siedzimy w paltach i ręka-wiczkach – zmarznięci na kość. Szef rozma-wiał wczoraj ze mną bardzo mile i obiecał podwyższyć mi warunki, choć o tem wca-le nie mówiłam. Widocznie chcą mnie tam utrzymać”.

Warszawa wolna...Kolejną pozycją cyklu wydawniczego będą wspomnienia poznańskiego harcerza i żoł-nierza w szeregach armii pruskiej Józe-fa Jęczkowiaka (przechowywane w Archi-wum Państwowym w Szczecinie), który la-tem 1918 r. zdezerterował, przedostał się do Poznania i włączył w pracę podziemnej Pol-skiej Organizacji Wojskowej. Na początku listopada 1918 r. został wysłany przez POW do Warszawy, gdzie na osobiste polecenie Piłsudskiego miał podburzyć niemiecki garnizon przeciw własnemu dowództwu, co ułatwiło przejęcie kontroli nad miastem.

„W dniu 11 listopada – wspomina Jęczko-wiak – panował w mieście duży ruch i za-mieszanie. Prawie cały dzień byłem w biu-rze na dworcu, gdzie normalnym trybem przybywali podróżni żołnierze. Moje dzie-siątki [tj. sekcje POW – red.], porwane ogól-nym wirem, działały samodzielnie. Chmiel-nik zajął z grupą ludzi koszary na ul. Lud-nej, Mieloszyński z grupą ludzi i oddziałem milicji zajął koszary na Mokotowie, miej-scowi peowiacy, oddziały polskiego Wehr-machtu, luźne grupy ochotnicze Dowbor-czyków i Legionistów obsadzały różne gma-chy, urzędy, instytucje publiczne”. Warsza-wa była wolna... ņ

Opracowała ANNA BELKA

Do 2018 r. w serii wydawniczej „Wielka Wojna – codzienność niecodzienności” ukaże się kilkanaście pozycji. Tekst opracowano na podstawie przedsłowia Rady Naukowej serii wydawniczej i materiałów archiwów państwowych w Łodzi, Szczecinie i Warszawie.

Page 22: Wojna naszych pradziadków

22

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

WOJN A N A S Z YCH PR A DZ I A DKÓW

Groby w BieszczadachKRZYSZTOF PIĘCIAK

Po 1989 r. w Polsce odnowiono lub odbudowano już większość cmentarzy z I wojny światowej.

Ale jest miejsce, gdzie żołnierskie groby proszą o ratunek.

M asyw Chryszczatej w Biesz-czadach to miejsce chętnie odwiedzane przez turystów: idąc z Komańczy, zwykle

trzymają się oni czerwonego szlaku. Mało kto zbacza, idzie „na dziko” przez las. A kto się na to decyduje, prędzej czy później nat-knie się na nienaturalne rowy. Meandrują między starymi drzewami, zwykle wzdłuż grzbietów: to resztki okopów sprzed stu lat.

Podobne ślady I wojny można spotkać na stokach Beskidów. Ale co różni tamte re-giony od Bieszczadów: wędrując po Pogó-rzu Karpackim, Beskidzie Niskim lub tam-tejszych miasteczkach – jak Limanowa czy Ciężkowice – co chwila trafiamy na żołnier-skie cmentarze, zbudowane jeszcze przed 1918 r. W PRL były zaniedbane, zagrożone zagładą. Po 1989 r. zaczął się proces ich od-nawiania, czasem rekonstruowania, nie-mal od zera. Dziś większość nekropolii od-tworzono z pieniędzy publicznych i zebra-nych oddolnie. Trwa odbudowa kolejnych. Nawet w miejscach tak trudno dostępnych jak szczyty Beskidka i Rotundy w Beskidzie Niskim.

Przywracając ich kształt, przywraca się je pamięci. Jak w Regetowie Górnym, gdzie na cmentarzu nr 49 spoczywają żołnierze obu armii, polegli w marcu-kwietniu 1915 r. We wrześniu 2014 r. odbudowany cmentarz zo-stanie na nowo poświęcony. Spodziewani są także goście z zagranicy – w Regetowie leżą bowiem głównie Tyrolczycy (niemiecko- i włoskojęzyczni) i Słoweńcy. A obok nich żołnierze carscy, zapewne nie tylko Rosja-nie.

Znaki na drzewachW Bieszczadach jest inaczej. Choć sto lat temu zginęło tu prawdopodobnie więcej lu-dzi niż na terenie tzw. Galicji Zachodniej, cmentarzy tutaj prawie nie ma. Są za to ta-bliczki na drzewach: wykonane amatorsko, przybite życzliwą ręką pasjonata historii, informują: „Tu spoczywają NN żołnierze armii austro-węgierskiej i carskiej”. I daty: „1914-15”. Dlaczego polegli sto lat temu w Bieszczadach nie mają cmentarzy? I cze-mu inaczej wygląda to po słowackiej stro-nie granicznego pasma gór? Ale – po kolei.

W Bieszczady I wojna dotarła jesienią 1914 r., gdy armia austro-węgierska musia-ła oddać Galicję. Na zachodzie tzw. „rosyjski walec parowy” dotarł w listopadzie do linii Kraków–Limanowa, a od południowej stro-ny stanął mniej więcej na grzbiecie Karpat, oddzielających Galicję od Górnych Węgier (dzisiejszej Słowacji). Za frontem został ośro-dek oporu: Twierdza Przemyśl – „Brama Wę-gier”, jak pisały gazety w Budapeszcie. Ale 130 tys. żołnierzy c.k. armii, zamkniętych w przemyskiej twierdzy, nie mogło bronić się w nieskończoność – żywność i amunicja kiedyś musiały się skończyć.

I tu wracamy w Bieszczady. Zdawać by się mogło, że atakowanie zimą w takim terenie to pomysł chybiony. Można sobie wyobra-zić, jakim wysiłkiem musiało to być dla ów-czesnych żołnierzy: obciążonych oporządze-niem i pozbawionych odzieży, która dziś po-zwala na bezpieczne wędrówki przy minus 20 stopniach. A jednak to Bieszczady stały się areną dramatycznych walk.

W zimowych burzachWłaśnie zimą 1914-1915 r. dowództwo ar-mii carskiej (tzw. Stawka) uznało, że po tym, jak „walec parowy” został zatrzymany pod Limanową i Łapanowem, warto zaryzyko-wać zimową ofensywę, by opanować prze-łęcze Łupkowską i Użocką. Obie ważne, bo z liniami kolejowymi – wtedy głównym środkiem transportu ludzi i zaopatrzenia. Zajęcie ich pozwoliłoby armii carskiej ude-rzyć na obecną Słowację i Nizinę Węgier-ską, gdzie mogłaby wykorzystać przewagę liczebną. Ale ambicje Stawki zderzyły się z planami Armeeoberkommando: naczelne dowództwo c.k. armii chciało przejąć inicja-tywę i odblokować Przemyśl, a w perspekty-wie – odbić Galicję.

Warunki w Bieszczadach były ciężkie dla obu stron. Zima 1914/15 była wyjątko-wo mroźna. Brakowało dobrych dróg, trans-porty grzęzły, często nie można było ewa-kuować rannych. Na pierwszej linii, gdzie nie wolno było rozpalać ognisk, wielu żoł-nierzy zamarzało. W lutym 1915 r. Stawka zdecydowała się uderzyć na przełęcz Łup-kowską, ale przeciwnik utrzymał ją; straty były wielkie. W marcu zaatakowała c.k. ar-

mia, ale ofensywa przez góry, w kierunku Baligrodu, mająca uratować broniący się ostatkiem sił Przemyśl, utknęła na silnych pozycjach rosyjskich i w zamieciach śnież-nych. Podobno burze śnieżne unicestwiły całe oddziały.

Pod koniec marca Przemyśl skapitulo-wał, ale walki w Bieszczadach trwały, a na-wet nasiliły się, tym razem na połoninach i w rejonie przełęczy Użockiej. Armia car-ska znów usiłowała wedrzeć się na Węgry i znów została zatrzymana. Walki w górach ciągnęły się, choć z mniejszym natężeniem, aż do chwili, gdy majowa ofensywa wojsk austro-węgierskich i niemieckich przełama-ła front pod Gorlicami i zmusiła armię car-ską do wycofania się z Galicji. Wywalczone pozycje w Bieszczadach carscy żołnierze od-dali bez walki. Tu wojna dobiegła końca.

Zasypani w okopachStanisław Sosabowski – później generał i podczas II wojny światowej dowódca Bry-gady Spadochronowej na froncie zachod-nim – miał wtedy 22 lata. Podoficer rezer-wy c.k. armii, zmobilizowany do 58. Puł-ku Piechoty w rodzinnym Stanisławowie, walczył w Galicji i potem zimą w Karpa-tach. We wspomnieniach pisze, że wiosną 1915 r. z pierwotnego składu jego 250-osobo-wej kompanii – tego, który ruszył na wojnę – zostało czterech ludzi, w tym on. Bywało, że w niektórych pułkach straty roczne (cho-rych, rannych, zabitych) sięgały trzystu pro-cent stanu wyjściowego.

Nikt nie wie, ilu żołnierzy zginęło w Biesz-czadach. Sto lat temu kanceliści obu armii kiepsko radzili sobie z ogarnięciem takich strat, potem historycy podawali i podają róż-ne liczby. Zapewne – kilkadziesiąt tysięcy.

Wkrótce po odbiciu Galicji administracje armii austro-węgierskiej i niemieckiej zaczę-ły porządkować miejsca pochówku. Zaczęto od zachodniej Galicji: jeszcze przed końcem wojny na obszarze od Krakowa do linii Wi-słoki zbudowano ok. 400 cmentarzy (wiele to perły architektury, dziś zrekonstruowa-ne). Na więcej brakło czasu i sił – i także w Bieszczadach nie prowadzono podobnej akcji. Polegli zostali tam na prowizorycz-nych cmentarzykach, budowanych podczas

Page 23: Wojna naszych pradziadków

23

t y g o d n i k p o w s z e c h n y 3 2 | 1 0 s i e r p n i a 2 0 1 4

walk. Po 1918 r., a tym bardziej po 1945 r. co-raz bardziej zaniedbanych.

Jednak intensywność i specyfika biesz-czadzkich bitew sprawiła, że wielu żołnie-rzy pozostało tam, gdzie zginęli. Np. na gó-rze Manyłowej nad Baligrodem, na której szczycie w lutym 1915 r. austro-węgierscy saperzy wysadzili carskie okopy. Według jednej z relacji, w okolicy leja po eksplozji pochowano później kilkaset ciał. Podobnie jak na froncie zachodnim, żołnierze ginę-li też zasypani w okopach. O ile jednak we Francji po 1918 r. podjęto wysiłek porząd-kowania takich pobojowisk – szczątki, tak-że znajdowane po latach, gromadząc np. w ossuarium – o tyle w Bieszczadach nie miał kto tego robić.

Krypta w OsadnemChoć nie wszędzie tak było. Czasem po-ległych chowała miejscowa ludność – jak na Słowacji, w miejscowości Osadne (wte-dy wieś nazywała się Telepowce), 15 km na południe od Łupkowa. Pod koniec lat 20. XX w. powstało tu szczególne miejsce pa-mięci: krypta-ossuarium, jak pod Verdun. Z inicjatywy lokalnej ludności prawosław-nej, wspartej przez prezydenta Czechosło-wacji Tomáša Masaryka i organizację Jedno-ta, zajmującą się pochówkami prawosław-nych żołnierzy. W 1929 r. nad kryptą zaczę-to budowę cerkwi, którą poświęcono w na-stępnym roku.

Do krypty pod cerkwią trafiały zaś szcząt-ki, zwykle kości, znoszone przez okoliczną

ludność z pól i lasów, oraz w wyniku eks-humacji okolicznych grobów i cmentarzy, gdzie chowano żołnierzy armii carskiej. Rzecz jasna nie tylko prawosławnych – była to armia wielonarodowa i wielowyznanio-wa. Ale już wtedy przyjęło się, błędnie, trak-tować poległych żołnierzy armii rosyjskiej jako en bloc prawosławnych – stąd podwój-ne krzyże na ich mogiłach. Jeszcze w latach 1933-34 do ossuarium w Osadnem przenie-siono więc szczątki ponad tysiąca żołnie-rzy carskich, zaś w pobliskich zbiorowych mogiłach złożono szczątki 1500 żołnierzy c.k. armii. Dziś w Osadnem spoczywa łącz-nie 2,5 tys. poległych (tylko kilkudziesięciu znanych z nazwiska).

Za komunizmu i przez pierwsze lata wol-nej Słowacji stan krypty się pogarszał, jesz-cze 15 lat temu groziło jej zawalenie. Jed-nak dzięki opiekującemu się nią duchow-nemu udało się dokonać renowacji (sfinan-sowała ją ambasada Rosji i austriacki Czar-ny Krzyż). W 2005 r. miejsce powtórnie po-święcono; dziś jest udostępniane turystom. W ostatnich latach kilkakrotnie odwiedzały je rodziny poległych sto lat temu. Tych, któ-rzy są lub mogliby być tu pochowani.

Krzyżyk z patykówW polskich Bieszczadach jest inaczej: wol-no sądzić, że tu – na dawnych cmentarzach polowych (które dziś mogliby znaleźć tylko specjaliści lub/i pasjonaci historii), a także w wielu miejscach nieoznaczonych – spo-czywają szczątki tysięcy ludzi.

Kiedyś nie zajęła się nimi II Rzeczpospo-lita. Już mapa Wojskowego Instytutu Geo-graficznego z 1937 r. pokazywała tylko kil-ka cmentarzy wojennych w rejonie Chrysz-czatej. A gdy po 1945-47 r. ludność ukraiń-ską wysiedlono stąd siłą, zanikać zaczęły nie tylko cmentarzyki i leśne zbiorowe mogiły, ale też pamięć o nich – nawet to, jak znaleźć do nich drogę.

O niektórych można przeczytać w prze-wodnikach czy na stronach internetowych, że „jeszcze w latach 80. XX w. był możli-wy do odnalezienia”. Nawet przypadkowe odkrycia ich lokalizacji, jak w 1993 r. na Tworylnem, nic nie zmieniają: dziś nawet te cmentarze z 1915 r., których lokalizację znamy – jak w Komańczy albo pod szczy-tem Chryszczatej – to zaledwie zaniedbane kopczyki, z jednym lub kilkoma krzyżami.

Za to w wielu miejscach, w lesie, można natknąć się na wspomniane tabliczki na drzewach. Albo kopce kamieni czy krzy-że z patyków, postawione przez tych, któ-rzy natknęli się na szczątki. Szlachetny gest – jednak rzadko kiedy krzyże czy kop-ce przetrwają dłużej niż kilka miesięcy (ta-bliczki trochę dłużej). Warunki atmosfe-ryczne robią swoje.

Cmentarz Zaginionych Cmentarzy

Co można z tym zrobić? Przynajmniej dwie rzeczy. Po pierwsze: uporządkować miejsca, o których wiadomo, że są/były tam cmen-tarze – tak jak to zrobiono w Beskidzie Ni-skim. Po drugie: zbudować, gdzieś w Biesz-czadach, coś na kształt gdańskiego Cmen-tarza Nieistniejących Cmentarzy (miejsca symbolicznego, utworzonego po 1989 r. ku pamięci tych cmentarzy Trójmiasta, które zniszczono po 1945 r. jako „niemieckie”). Z tą różnicą, że temu bieszczadzkiemu – bę-dącemu symbolicznym miejscem pamięci o ofiarach sprzed stu lat – mogłoby towarzy-szyć ossuarium. Każdy, kto w dawnym oko-pie znajdzie kości, mógłby je tu złożyć (dziś procedura związana z odnalezieniem szcząt-ków jest tak skomplikowana, że mało kto decyduje się to zgłosić).

Brakuje też bazy danych o mogiłach. Czyli miejsca – jeśli nie ośrodka dokumen-tacji, to choćby strony internetowej – gdzie można by przynajmniej zgłosić lokaliza-cję mogił. Aby w jednym miejscu zgroma-dzić informacje na ich temat. Gdyby kie-dyś udało się zacząć budowę (odbudowę) bieszczadzkich nekropolii, takie informa-cje ułatwiłyby żmudne poszukiwania tere-nowe szczątków przenoszonych na nowy cmentarz.

Tak czy inaczej: bieszczadzki Cmentarz Nieistniejących (czy raczej: Zaginionych) Cmentarzy byłby więcej niż symbolem. ņ

Na górze Manyłowej nad Baligrodem, Bieszczady, 2014 r.

TO

MA

SZ

WO

ŹN

Y