62

Via Appia #2

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Magazyn Literacko-Kulturalny Via Appia.

Citation preview

Page 1: Via Appia #2
Page 2: Via Appia #2

Pan Kracy - Alicja.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .25Piotr Knasiecki - Hot Chocolate... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .33

Paweł Bronicki - Twarz... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .37Kheira - Kochanie, to tylko efemeryda... . . . . . . . . . . . . . . .38Paweł Bronicki - Pióro... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .39Jarosław Turalski - Jak światło... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .40Przemysław Małacha - Nie ma w  tym mieście... . .41Jarosław Turalski - Pieszczota Metafizyczna... . . . . .42Paweł Bronicki - Jak odnaleźć... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .43Jarosław Turalski - Lekcja geometrii.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .44Piotr Knasiecki - O  obrotach... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .45

Przemysław Małacha - Reklamy i  igrzysk! ,zakrzyknął lud ... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .46Marcin Brzostowski - Szafa wychodzi, ja zostaję.48Marek Jastrząb - Kraczydła... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .49El Tigre - Naocznie... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .50

Jarosław Turalski - Puszak ... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .51Jarosław Turalski - Króliczek... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .52Jarosław Turalski - Reniferek... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .53

Michał Olejarski - Wywiad z  R.Nowakiem.... . . . .54Galeria Magdy Dubiel - W  obiektywie amatora..56

Anna Lewandowska - Polish InvadARTsw  Fabryce... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .59El Tigre - Ciemna Strona Postępu... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .61

Inkaustus.pl

Wstępniak

- 2 -Via Appia

Witajcie w  drugim numerze naszego kwartalni-ka!

Minęły już trzy miesiące od numeru pierwsze-go. Świat nie stoi w  miejscu, tak samo jak i  my!Staramy się rozwijać na wielu różnych płaszczy-znach, czego możecie doświadczyć już przy lektu-rze tego numeru. Inkaustus.pl dostał nowe szaty,tak samo i  Via Appia, jednak plany rozwoju wy-chodzą w  daleką przyszłość. Być może całkiem nie-długo będzie Wam dane zapoznać się z  tymizmianami?

Co znajdziecie w  tym numerze? Dodaliśmy dwanowe działy, mianowicie Shorty i  Piaskownicę.W  tym pierwszym znajdziecie cztery ciekawe mi-niatury, każda różniąca się stylem i  przyjętym te-matem. W  drugim nasz największy debiutant tegonumeru (pierwsza publikacja, gratulujemy!) - Ja-rosław "Turek" Turalski, prezentuje trzy wierszykidla dzieci.

Ponadto druga, lecz nie ostatnia, część opowia-dania Prezent Ślubny oraz pierwsza część doskona-łej Ścieżki Lilith, dwa opowiadania (w  tym jednorekomendowane przez naszych forumowych Kry-tyków) oraz nie mogło zabraknąć wierszy.

W  Pograniczach prezentujemy krótki wywiadz  młodym adeptem animacji komputerowej, któryukrywa swoją osobę pod pseudonimem  RobertNowak, oraz galerię zdjęć Marty Dubiel - czyliokiem fotografa - amatora.

Na koniec relacja z  wydarzenia kulturalnegoPolish InvadArts2, o  którym wspominaliśmy w  po-przednim numerze oraz ukazujący smutną rzeczy-wistość minifelietonik forumowego Tygryska.

Czy wielki upał czy deszcz, pozostańcie z  nami!

Michał "Zguba" Olejarski

W  ODCINKACH

\ OPOWIADANIA

Gorzkiblotnica - Prezent Ślubny cz.2... . . . . . . . . . . . . . . . . . . .3Lady Lilith - Ściezka Lilith cz.1 .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .11

POEZJA

SHORTY

PIASKOWNICA

POGRANICZA

PUBLICYSTYKA

ZNACZEK INFORMUJĄCY, ŻE DANYAUTOR PUBLIKUJE PO RAZ PIERWSZY

ZNACZEK INFORMUJĄCY, ŻE UTWÓRNIE BYŁ WCZEŚNIEJ PUBLIKOWANY.

Page 3: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 3 -Via Appia

Srebrny miecz wiedźmiński nie jest wykona-ny z  czystego srebra, jak głoszą legendy.Wprawdzie metal ten skutecznie neutralizu-je wszystko co pochodzi z  czarnej magii, ale

jest zbyt miękki. Tak wykonana klinga była by pew-nie skuteczna, ale tylko do pierwszego ciosu. Brzesz-czot szczerbiłby się w  zetknięciu z  jakąkolwiekkością potwora. Nie jest też prawdą, że miecz ota-cza magiczna aura, która chroni metal. Trzeba byłodługich lat doświadczeń by stworzyć materiał, któryłączy magiczne właściwości srebra z  twardością sta-li. Wreszcie pięć wieków temu alchemicy z  połu-dnia stworzyli błękitny metal. Stop o  niezwykłejwytrzymałości i  właściwościach magicznych, składa-jący się ze srebra, dwimerytu i  turbinium, nazywa-ny mirtchilem. Mniej zorientowani sądzili nawet,że jest to specjalna odmiana srebra. Receptura sto-pu wraz z  niesłychanie skomplikowaną metodą jegootrzymywania była oczywiście jedną z  pilnie strzeżo-nych tajemnic a  umiejętność jego nielicencjonowa-nej produkcji, jednym z  długiego szeregupowodów, dla których zarówno Kondwiramus jaki  Jaszczur, byli dla Kręgu wyjątkowo niewygodni.

Wiedżmin popatrzył wzdłuż błękitnego ostrza.Przeciągnął jeszcze raz po ostrzejszym od brzytwybrzeszczocie osełką i  na wyrwanym z  głowy włosiespróbował jego ostrości. Na dole Antoni z  kimś roz-mawiał, po chwili na schodach prowadzących nastryszek odezwały się kroki. Przez wąski otwórw  podłodze przecisnął bary wysoki młodzian, zanim weszła drobna czarnowłosa dziewczyna.

- My do was panie wiedźmin – odezwał się osi-łek

Jaszczur wskazał im, z  braku ławy czy choćby zy-dla, miejsce na skrzyni ze zbożem. Sam usiadł na ra-mie otwartego okna, przybyli musieli patrzeć naniego pod słońce. Właściwie mógł zakończyć misjęjuż w  tej chwili. Miecz stał oparty w  zasięgu ręki,uśmiechając się w  smudze światła jasną klingą.

- Słyszałem, że starostwo wynajęło was żebyściezlikwidowali strzygę, - ciągnął młodzian, Jaszczurpotwierdził niedbałym skinieniem – Co byście po-

wiedzieli gdybym ja wam zapłacił trzy razy tyle zato, że się wyniesiecie i  dacie strzydze spokój.- Jasz-czur znów zrobił nieokreślony gest głową. Osiłek,który widać nie grzeszył nadmiarem intelektu znówwziął to za przyzwolenie. – No wiecie, nie musieli-byście szukać strzygi po lasach. Na słowo danekmiotkom też możecie splunąć. Weźmiecie sakiew-kę i  wyniesiecie się o  świcie. Wy będziecie zadowo-leni, ja będę zadowolony. Łatwy pieniądz to dobrypieniądz. Prawda?

- Niby tak- mruknął Jaszczur uśmiechając siędość paskudnie. – Pozostają tylko dwa pytania. Popierwsze, co ty z  tego będziesz miał? Nie chcesz michyba wmówić, że bronisz ginących gatunków.Choć tu odpowiedź jest dość prosta.

W  oczach młodzieńca pojawiła się niepewność.– Po drugie, po co mam ganiać strzygę po la-

sach, kiedy mam ją tu, na wyciągnięcie ręki.Mężczyzna zaatakował wyciągając przed siebie

nóż. Mimo niesamowitej siły był dużo za wolny.Jaszczur płynnym, niemal eleganckim ruchem wpa-kował mu jego własny kozik pod wątrobę. Przeciw-nik zachwiał się i  upadł na podłogę. W  jego szerokorozwartych jasnoniebieskich oczach, oprócz bólu,pojawiło się bezgraniczne zdumienie. Zanim zdążyłdotknąć podłogi, wiedźmin trzymał już w  dłonimiecz i  zasłaniał się nim przed strzygą. Ta jednaknie zaatakowała. Przypadła do ciała chłopaka.Srebrna klinga zawadziła delikatnie o  jej ramię cospowodowało błyskawiczną przemianę. Na wyszo-rowanych deskach klęczało teraz monstrum będącekoszmarną wariacją na temat ciała kobiety. Twarzzyskała dwie pary krwiście czerwonych rogów, źre-nice zmalały do pionowych szparek, nad dolnąwargą pojawiły się szpiczaste długie kły. Wzdłużkręgosłupa przez sukienkę wyrosły rzędy kolców.Tylko czarne włosy pozostały tak samo puszyste.Wiedźmin stanął w  pozycji by wyprowadzić czystecięcie na jej odsłoniętą szyję. Strzyga podniosła naniego oczy. Były pełne błagania. Zawahał się. Po-czuł to. Coś, co różniło tę która przed nim klęczałaod wszystkich strzyg, które zabił do tej pory. Nad

PREZENT ŚLUBNY CZ.2AUTOR: GORZKIBLOTNICA

Page 4: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 4 -Via Appia

GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2

całe to bagno zła, które tworzyło strzygę, wybijałasię jak gwiazda gorąca iskra miłości.

- Proszę, uratuj go – powiedziała bardzo powoli.Zmieniona krtań i  usta uniemożliwiały poprawnąartykulację. – Wiem że jesteś czarodziejem.

Na schodach rozległ się tupot. Antoni zwabionyhałasem, wtłoczył swoje wielkie ciało na stryszek.Jaszczur uspokoił go gestem dłoni. Przez chwilęczuł pokusę by poddać się instynktowi. Jedno cięciei  po wszystkim. Ale wiedział również, że te oczy po-twornie zmienione a  jednak tak bardzo ludzkie bę-dą w  nim tkwić do końca. Przez chwilę wpatrywałsię w  twarz strzygi, wreszcie z  westchnieniem opu-ścił ostrze.

- Ulecz go – poprosiła jeszcze raz. – On jest nie-winny. Chciał mnie ocalić.

Osiłek był nieprzytomny i  oddychał z  trudem.Jaszczur wyszarpnął nóż po czym wsadził w  ranędwa palce. Zaskwierczało a  w  powietrzu rozniósł sięzapach ozonu i  przypalonego mięsa.

Dziewczyna będąca po części kotem kończyłabandażować oparzone srebrem do żywego mięsa ra-mię strzygi. Ta, nadal w  swej naturalnej, rogatej po-staci uśmiechnęła się do niej . Jakimś cudem, mimokłów wystających ponad dolną wargę, uśmiech niewyszedł wcale drapieżnie. Hermiona zawiązała ko-niec bandaża, przygładziła go palcami i  usadowiłasię obok Jaszczura na sienniku. Mieszowór, nie wie-dzieć czemu, przezywany powszechnie Pierdziwo-rem, pomacał się jeszcze raz z  niedowierzaniem pobrzuchu tam gdzie w  koszuli była dziura od noża.Na ciele nie pozostała nawet blizna. Wszyscy łącz-nie z  Antonim wpatrywali się w  Jaszczura, którykartkował pokaźnych rozmiarów księgę. Zatrzymałsię na którejś stronie i  czytał mrucząc półgłosem.

- Wiedziałem, że gdzieś to mam – powiedziałwreszcie – słuchajcie: Wbrew potocznym opiniom– przeczytał - strzygę można odczarować. Możnateż sprawić, aby strzyga przestała wysysać aurę i  mo-gła odżywiać się zwyczajnie. W  tym celu używa sięeliksiru ochronnego. Na czas jego zażywania, strzy-ga pozostaje przy świadomości.

- Więc w  czym problem – odezwał się Mieszo-wor.

Jaszczur westchnął odkładając księgę.- Są i  to nawet dwa – powiedział – Żeby odczaro-

wać strzygę trzeba mieć tego, kto rzucił urok, a  doeliksiru ochronnego potrzebna jest krew jednoroż-ca.

Hermiona bawiąca się swoim zwyczajem puszy-stym końcem swego ogona podniosła wzrok zacie-kawiona.

- Swoją drogą – dodał wiedźmin – ciekaw jestemjak w  tej postaci zachowujesz pełną świadomość.Przecież to praktycznie niemożliwe

- Sama nie wiem. – strzyga wzruszyła ramiona-mi, – Kiedy poznałam Mieszowora, bardzo się ba-łam żeby nie zrobić mu krzywdy. Potemzauważyłam, że zaczynam pamiętać co się działopodczas metamorfozy, wreszcie mogłam nad tymna tyle panować, żeby nie atakować ludzi. Starałamsię pościć jak najdłużej a  kiedy przychodziła prze-miana, atakowałam tylko zwierzęta.

- Dobrze – Jaszczur podrapał się po głowie. –Muszę to wszystko przemyśleć. Przyjdźcie jutropod wieczór. Monika – dodał pod adresem strzygi.– Zrób coś z  sobą, tak nie możesz stąd wyjść.

- Prawda – powiedziała, powietrze wokół niejzamigotało i  naprzeciw wiedźmina stała ładna, nie-wysoka dziewczyna.

Przed domem odciągnęła go na bok. Jej dłoń by-ła chłodna i  delikatna.

- Jaszczur – powiedziała patrząc mu prostow  oczy – Wiem że jesteś dobrym człowiekiem. Janie mogę już tak żyć. Jeśli nie będzie już żadnejszansy, zabijesz mnie. Tylko proszę, tak bym niecierpiała. Obiecujesz?

Wiedźmin poczuł silny uścisk delikatnych pal-ców. Bardzo powoli skinął głową.

Jaszczur od paru minut usiłował wytłumaczyćHermionie, na czym polega badanie za pomocą re-zonansu energetycznego. Ale najwyraźniej jego ga-danie nie przekonywało dziewczyny.

Hermiona siedziała na brzegu swojego posłaniai  widać było, że się jednak boi.

- Co ja się zresztą będę – powiedział wreszcie. –Sama zobacz.

Zatarł ręce i  powoli je rozsunął. Pomiędzy dłoń-mi świeciło słabym błękitem pasmo mocy. Wiedź-min kiwnął zachęcająco głową. Dziewczynadotknęła pasma. Zabrzęczało i  rozbłysło koloramitęczy.

Page 5: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 5 -Via Appia

- No i  co?- To jest fajne – uśmiechnęła się zaskoczona. –

Tylko trochę łaskocze.- No to chodź tu wreszcie uparciuchu.Ściągnęła koszulę i  naga stanęła na środku ko-

mórki. Jaszczur zbliżył dłonie do jej ciała. Pasmomocy przenikało barwiąc się na różne kolory, powie-trze wypełnił cichy brzęk. Dla Wiedźmina całyświat skurczył się do rozmiaru mikrokosmosu ciaładziewczyny. Czytał w  galaktykach skomplikowa-nych wiązań chemicznych skutki działania eliksiruutrwalone kilkoma latami burzliwego dojrzewania.Przesuwając ręce wzdłuż ciała, widział kolejne ży-we, funkcjonujące organy. Sploty mięśni żył i  ner-wów. Hermiona zaczęła cicho chichotać. Mocłaskotała delikatnie przechodząc przez skórę. Wresz-cie brzęk ustał.

- Chyba będę mógł ci pomóc.Dziewczyna zastygła oszołomiona, dopadła go

w  dwu krokach i  uścisnęła bardzo mocno. Była cie-pła, pachniała wygrzanym kotem i  czymś jeszcze,czego Jaszczur nie mógł sobie przypomnieć. Ale by-ło to przyjemne. Płakała ze szczęścia na jego ramie-niu, a  on nieco zażenowany głaskał kocie futro najej plecach.

- Antoni.- Tak Jaszczur – zielarz uniósł głowę znad moź-

dzierza w  którym ucierał jakieś zioła.- Badałem dziś Herminę. Mogę jej przywrócić

dawny wygląd.- Posłuchaj, nie mam wiele, ale jakoś ci się odpła-

cę.- Nie o  to chodzi. Przemiany, których zamie-

rzam użyć są niebezpieczne.- Ale w  jaki sposób chcesz to zrobić? Czarodzieje

mówili, że tych zmian nie da się już cofnąć.- Cofnąć się nie da, ale można spróbować je

obejść.- Jak chcesz to zrobić? – Antoni oparł łokcie na

stole.- Eliksirem przypominającym wzmocnię pamięć

komórkową, postaram się zneutralizować działanietamtego eliksiru, a  na koniec przemienię ją w  anima-ga. W  ten sposób będzie mogła przybierać postaćdziewczyny, lub tego czym jest teraz, a  może jakwszystko pójdzie wyjątkowo dobrze, także kota.

- To brzmi rozsądnie – zielarz wpatrzył sięw  płomień kaganka.

- Problem w  tym, że przemiany w  animaga nig-dy nie przeprowadzałem. Ba, z  tego co wiem niepróbował tego nikt co najmniej od stu lat. Jest toprzemiana zakazana przez krąg. Poza tym, ostat-nich dwóch którzy tego próbowali, rozsmarowałopo wnętrzu wieży tak, że nie wiadomo było którepodroby do kogo należą. A  już z  tego co wiem, niktnie próbował używać na raz Neutralizatora i  Wiel-kiej Przemiany.

- Ty jednak chcesz to zrobić?- Posłuchaj Antoni. Znam bardzo silne zaklęcia

ochronne, poza tym zwolnię czas, żeby można byłonad wszystkim panować. To powinno się udać.Mówię ci to wszystko bo istnieje jednak odrobinaryzyka, ale z  drugiej strony ona cierpi. Chciała bybyć normalna, podobać się, mieć przyjaciół.

- Nie ma innego sposobu?- Obawiam się że nie.- Rozmawiałeś z  Hermioną?- Ona tego bardzo chce. Zresztą sam wiesz.Antoni począł skubać w  zamyśleniu brodę.

W  wieczornej ciszy słychać było jedynie pstrykanieknota w  kaganku.

- Przysięgniesz że zrobisz wszystko żeby nic jejsię nie stało? Zrozum ja mam tylko ją.

Wiedźmin skinął głową.

Powietrze w  otwartej na oścież kuźni było gorą-ce, Wiedźmin odlał się do kadzi z  wodą, teraz stałod dłuższej chwili oparty o  wrota. Przyglądał siękrytycznym okiem wysiłkom kowala.

- W  zasadzie to popełniasz podstawowy błąd –odezwał się, kiedy Mieszowór przestał walić zapa-miętale młotem w  sztabę żelaza. – Za słabo rozgrze-wasz metal. Wiem, że jesteś silny i  możesz tak walićile wlezie, ale w  wyrobie powstają mikropęknięcia.

- Znasz się na kowalstwie?- Raczej na płatnerstwie, ale to prawie to samo.

Pozwól, pokażę ci.Wsadził sztabę do ogniska i  począł dymać mie-

chem. Żelazo zrobiło się najpierw pomarańczowe,wreszcie żółte i  zaczęło pryskać iskrami. Ujął jew  kleszcze, położył na kowadle i  wprawnymi, cel-nymi uderzeniami począł kształtować lemiesz. Po-wtórzył czynność kilkakrotnie wreszcie zahartował

GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2

Page 6: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 6 -Via Appia

GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2

gotowy wyrób.- Widzisz - powiedział pokazując Mieszoworowi

– Zajęło mi prawie o  połowę mniej czasu. Jeślichcesz to kiedyś nauczę cię jeszcze kilku trików.

- Z  miłą chęcią.- Dobra. Ale ja nie z  tym. Pakuj manatki, rusza-

my na Jednorożca.- Przecież one wyginęły wieki temu!- Spokojna twoja głowa. W  każdym razie bądź-

cie rano u  mnie. Obydwoje.- Jaszczur. Zaczekaj.- Tak?- Dlaczego naszczałeś do kadzi?- Nie wiesz? Żelazo hartowane w  szczynie ma

twardszą powierzchnię.

Teren opadał coraz bardziej i  robił się podmo-kły. Porosła mchem ziemia, uginała się i  strzykaławodą. Wokół bzyczała chmara natrętnych koma-rów. Słabo widoczna ścieżka doprowadziła ich nadbrzeg sporego bagiennego oczka. Woda była ciem-na i  mulista.

- To złe miejsce – mruknął Mieszowór. – Jak nicsą tu utopce.

- Może i  są – skwitował Jaszczur obserwując ma-łą dwimerytową wskazówkę wiszącą na nici któradotąd pokazywała drogę a  teraz wyczyniała dzikieharce. – Ale jest też i  nasz teleport.

- Gdzie?- Musi być że na wyspie.- Przecie tam nie ma żadnej wyspy – osiłek po-

drapał się w  głowę. – Przecie, o, drugi brzeg dobrzewidać.

- To iluzja. Jak ci już mówiłem, teleporty to dośćprecyzyjne ustrojstwo, więc żeby nie dobierali siędo nich różni narwańcy, chroni się je iluzją.

- Chcesz mi wmówić, że tu nie ma tego śmierdzą-cego bajora?

- Jest, a  i  owszem. Nawet możesz się w  nim uto-pić – odparł spokojnie wiedźmin. – Ale jest na nimwysepka, a  na niej nasz teleport.

- Ktoś gadał w  karczmie – odezwała się Monika– że widział gdzieś na bagnach basztę. Zaskoczyłago burza, było już ciemno, w  pewnej chwili w  świe-tle błyskawicy zobaczył kamienną budowlę, potemjuż nic tam nie było.

- Możliwe. – Jaszczur poskrobał się za uchem. –

To musi być bardzo stara iluzja. One czasem prze-puszczają przy szybkiej zmianie światła. Musimyznaleźć ścieżkę. Pewnie jest jakoś oznaczona. Wy-patrujcie wszystkiego, co wyda wam się nie namiejscu.

Jeśli wiedziało się czego szukać, można było za-uważyć, że środek jeziora nie jest naturalny.Wprawdzie brzeg oczka był zarośnięty nieregular-nie trzcinami, to już kawałek dalej mozaika malow-niczo porośniętych mchem, zatopionychw  moczarze pni i  gałęzi powtarzała się co kilkasetkroków. Czarodziej który ją zakładał wyraźnie robiłto w  pośpiechu albo się nie przykładał.

- Zaczekajcie. Chyba coś znalazłam – Monikawskazała na przybrzeżne trzciny. Chwiały się lekkona wietrze, ale jeśli się dokładniej przyjrzeć, nie-wielka kępka reagowała na podmuchy jakbyo  mgnienie oka wolniej . Jaszczur wszedł w  kępkęi  zniknął. Nie zasłoniły go trzciny. W  jednej chwilibył, powietrze zamigotało i  w  następnej była tamjuż tylko pustka zamglonego powietrza.

- Chodźcie, jest grobla – wychylił się z  za iluzji.Z  zewnątrz wyglądało to tak jakby jego twarz wisia-ła w  powietrzu nad wierzchołkami trzcin – No, cosię gapicie.

Monika pierwsza wstąpiła w  iluzję, na chwilepowietrze przed nią się zamgliło i  zniknął obrazdrugiego brzegu. Pojawiła się wyspa ze stojącymina niej kamiennymi budowlami i  utwardzona gro-bla. Las wokół moczaru zdawał się falować przesło-nięty lekką, fluoryzującą niebiesko mgiełką.

- No to znaleźliśmy – skwitował wiedźmin.

Teleport był jednym z  tych najbardziej wieko-wych, które budowały istoty starsze nawet od elfóww  czasach złotej ery. Wielki krąg z  ociosanych od-powiednio głazów rudy dwimerytowej miał za za-danie kumulować energię, w  jego centrum mieściłasię wieża z  czarnych bazaltowych głazów. Jej dachstanowiło zwierciadło z  czystego srebra ze sterczą-cym ze środka emitorem z  turbinium. Drugie takiesamo znajdowało się w  podziemiu.

- Że też to się jeszcze uchowało – zdziwił sięMieszowór – przecież teraz kradną wszystkooprócz gorącego żelaza.

- Jak chcesz to możesz spróbować – Jaszczuruśmiechnął się nieładnie. – Zobaczysz, co się wtedy

Page 7: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 7 -Via Appia

GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2

stanie. Ten krąg jest tak naładowany – wskazał nagłazy, po których pełzała cieniutka siateczka wyłado-wań, – że gdybyś zmienił, choć odrobinę położenietych zwierciadeł, wyleciałbyś wraz z  wyspą prostodo samego diabła.

Wewnątrz baszty walały się naniesione przezwiatr liście i  drobne gałązki, tynk odpadał ze ścian,a  powietrze cuchnęło grzybem. Na środku, pod ko-pułą wznosiło się niewielkie podwyższenie z  wyrytąpięcioramienną gwiazdą. Wstąpili na nie we trójkę,emitor nad ich głowami rozjarzył się błękitnym bla-skiem, pojawiło się wrażenie jakby coś szarpnęłoich silnie do góry i  wylądowali twardo na kamien-nej posadzce.

Znajdowali się w  dużej okrągłej sali, w  ścianachktórej było wiele prostokątnych nisz, takich jak taz  której właśnie wyszli. Na podłodze każdej opróczpięcioramiennej gwiazdy widniały znaki w  starszejmowie. Sala nie miała żadnych drzwi, a  jedyne jejoświetlenie stanowił snop światła wpadający przezotwór w  sklepieniu. Środek sali zajmowało kamien-ne podwyższenie, nad którym obracało się dziewięćzawieszonych w  powietrzu, koncentrycznych krę-gów ze smoliście czarnego, pokrytego skomplikowa-nym ornamentem metalu. Obracały się powoli,każdy we własnej płaszczyźnie, krążąc wokół stano-wiącego centrum świetlistego okrucha.

- Gdzie my jesteśmy – spytała Monika.- To wieża Jaskółki. – odrzekł wiedźmin. – Miej-

sce gdzie zbiegają się nici wszystkich teleportów, aleteż jedyna brama do światów alternatywnych.

- Przecież ta wieża to tylko legenda – zaopono-wał Mieszowór. – Nigdy jej nie znaleziono.

- Bo ukryta jest nie tylko w  przestrzeni, alei  w  czasie. Nie można jej zobaczyć od zewnątrz.

Jaszczur podszedł do kamiennej konsoli ustawio-nej naprzeciw bramy. Były na niej wyryte znaki,sześć rzędów po sześć w  każdym. Wiedźmin do-tknął po kolei siedmiu. Znaki rozbłyskiwały niebie-sko a  kolejne kręgi ustawiały się w  jednejpłaszczyźnie. Jaszczur położył rękę na zarysie dłonipod tablicą znaków, ostatnie dwa kręgi zatrzymałysię nie ustawiając jednak w  płaszczyźnie a  świetlistyokruch eksplodował, napełniając wnętrze wrót płyn-nym światłem.

- Chodźmy.Zanurzyli się w  blasku. Chwilę trwało wrażenie

szybkiego ruchu i  znaleźli się na niewielkiej pola-nie. Musiał tu być wieczór, bo widnokrąg płonąłjeszcze zorzami ale wokół ciemność otulała drzewa.Za nimi stał pojedynczy krąg bramy.

- No to jesteśmy – powiedział Jaszczur. – Tuprzeczekamy noc.

- Ale gdzie to jest?– spytał Myszowór.Siedzieli ukryci za dużym wykrotem, a  wokół

roztaczał się pełen zieleni i  cudownych zapachówrajski ogród na chwilę przed wschodem słońca.

- To nie takie proste – tłumaczył Jaszczur. – Od-byliśmy podróż w  czasie oraz przestrzeni i  przekro-czyliśmy coś, co badacze nazywają piątymwymiarem. Więc to może być równie dobrze jakiśinny wszechświat, jak i  nasza ziemia, tyle że w  in-nym odgałęzieniu czasoprzestrzeni. Tak naprawdęodległość czy wielkość nie ma znaczenia. Bramąktórą tu przybyliśmy była ta mała świecąca iskierka,która wisiała pomiędzy kręgami, reszta to tylko ma-szyna adresująca.

- Dlaczego ustawiłeś tylko siedem kręgów? –spytała Monika

- Siedem znaków prowadzi zawsze do jakiegośświata, choć jest kilka takich gdzie nie chcielibyściesię zjawić. Prawidłowa kombinacja dziewięciu po-zwala wyjść poza czas i  przestrzeń. Podobno trafićmożna tam gdzie przebywa Stwórca. Problemw  tym, że błąd w  kombinacji otwiera przejściewprost do miejsca zwanego Inferno.

Słońce wyjrzało złotym rąbkiem zza widnokręguzalewając rajski ogród blaskiem. Pośród świergotuwitających dzień ptaków, poczęły się otwierać cu-downej piękności kwiaty.

- Są – szepnęła MonikaZ  pomiędzy drzew, niespełna pięćdziesiąt kro-

ków od wykrotu, wyszły na polanę dwa jednorożce.Podobne do pary białych koni. Porównanie to byłoby bardzo krzywdzące. Ich śnieżnobiałe grzywyi  ogony lśniły złotawo w  promieniach porannegosłońca a  pojedyncze rogi, wyrastające z  czoła skrzy-ły się niczym żywy diament. Samica i  samiec, pięk-ne jak stworzenia złotej ery, pochyliły swe idealnew  proporcjach szyje i  poczęły skubać trawę.

- Piękne – wyszeptała dziewczyna.Mieszowór pochylił się nad łożem kuszy, palce

Page 8: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 8 -Via Appia

GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2

oparte na spuście poruszyły się kilka razy. Widać by-ło że mocuje się z  sobą. Strzyga dotknęła jego ramie-nia. Zrozumieli się bez słów. Mieszowór odłożyłbroń.

- Nie chcę być winna śmierci tego stworzenia.Nie jestem tego warta – powiedziała. – Wybacz Jasz-czur.

- Jesteś tego pewna? – spytał Jaszczur. – Wieszże to jedyna szansa dla ciebie.

- Wiem. Ale tak nie można. Jeśli to co o  nich mó-wią jest prawdą, one muszą istnieć. W  nich musiprzeżyć dobro, choćby cały świat zwariował. – Strzy-ga ukryła twarz w  dłoniach. – One są samym do-brem, a  my co? Przyszliśmy do ich raju by je zabić?Chodźmy stąd. To nie nasz świat.

Poczuła delikatne, ciepłe dotknięcie na swej szyi.Spojrzała w  górę nad nią pochylała swój kształtnyłeb samica jednorożca.

- Dlaczego? – spytała zdziwiona Monika.- Wybacz nam – usłyszała wewnątrz swej głowy

miękki kobiecy głos. - To była tylko próba.- Ludzie Rzadko odwiedzają to miejsce – dołą-

czył się drugi, tym razem ciepłym barytonem. –Chcieliśmy sprawdzić …. – samiec potrząsnął gło-wą – nieważne. Jaszczur witaj dawno cię tu już niebyło.

- Witajcie przyjaciele – wiedźmin pogłaskał jepo szyjach – Też się cieszę .

- Bierz się do tego lancetu – w  telepatycznym gło-sie drgał śmiech – niech mam to za sobą.

- Boisz się.- A  ty Byś się nie bał gdyby za chwilę miał ci

upuszczać krwi taki niedowarzony medyk?- Tylko bez takich. – Jaszczur naciął skórę na no-

dze jednorożca do podstawionej fiolki ściekłokilka rubinowych kropel. – Tyle wystarczy.Dotknął ranki która natychmiast się zabliźniła.

Jednorożce rzadko pozwalają ludziom zbliżyć siędo siebie a  już niepodobieństwem jest, by pozwoliłysię dosiąść. A  jednak. Samica postanowiła pokazaćstrzydze okolicę i  uparła się przy tym by Monika jądosiadła. Teraz galopowały gdzieś przed siebie. Sa-miec został z  mężczyznami. Usiadł w  taki śmieszny,bardziej koci niż koński sposób i  gawędził z  nimiprzyjacielsko.

- Co by było gdybym jednak strzelił? – spytał

w  pewnej chwili Mieszowór. – Przecież mogłemktóreś z  nich zabić.

- Możesz strzelić w  tamto drzewo? – Jaszczuruśmiechnął się tajemniczo.

- Jasne – Mieszowór przygotował kuszę. Brzęk-nęła cięciwa, Jaszczur wykonał nieznaczny ruchdłonią i  strzała eksplodowała w  powietrzu.

- Nie mogłem pozwolić na jakiekolwiek ryzyko.To moi przyjaciele, kiedy już uparli się na tę próbęmusiałem zrobić wszystko, by nie istniało żadne ry-zyko. Wybacz ale rzuciłem wcześniej na twojestrzały odpowiednie zaklęcie. Krew jednorożca po-siada niesamowitą moc. Neutralizuje czarną magię,nawet przedłuża życie, ale kto go zabije staje sięprzeklęty, zawieszony między światami nie żyje aninie może umrzeć. To prawie inferno. Tylko one sa-me mogą darować ten dar. Bez niego nie mógłbympomóc Monice, a  ona nie chce dłużej tak żyć.

- Widzisz – odezwał się jednorożec. – Gdybyśstrzelił, tak naprawdę zabiłbyś Monikę.

Hermiona skrzywiła się z  niesmakiem. Płynw  kociołku był zgniłozielony i  cuchnął siarką. Jasz-czur zdjął naczynie z  ognia i  przecedził jego zawar-tość, następnie przelał do dużej kulistej kolby, którąpostawił na trójnogu nad ogniem, wreszcie całośćpodłączył do destylatora. Wkrótce do podstawionejzlewki zaczął kapać przejrzysty, ostro pachnący de-stylat. Antoni wraz z  Hermioną patrzyli w  skupie-niu na spadające ze szklanej rurki krystalicznekrople. Jaszczur poukładał starannie odczynnikiw  skrzyni zaopatrzonej w  liczne wyściełane sianemprzegródki. We flaszkach i  słoikach spoczywałytam różnego rodzaju substancje i  ekstrakty. Niektó-re tak cenne, że wielu czarodziejów dałoby się po-kroić, byle tylko się do nich dorwać a  za posiadanieprzynajmniej połowy z  nich można było iść na stos.Skrzynia ta, obok drugiej równie wielkiej , zawiera-jącej porządnie spakowane sprzęty i  przybory al-chemiczne, stanowiła przenośne laboratoriumJaszczura. Normalnie skrzynie te zmniejszone dośćprostym, acz wymagającym sporej magicznej ener-gii zaklęciem kompresującym do rozmiarów ma-leńkich szkatułek spoczywały na dniewiedźmińskiej torby, zapakowane starannie w  skra-wek skóry i  obwiązany rzemieniem. Sąsiadowałytam z  równie skompresowaną biblioteczką, zawie-

Page 9: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 9 -Via Appia

rającą czternaście tytułów będących kompendiumwiedzy magicznej. Przynajmniej trzy z  nich uważa-ne były za zaginione lub nieistniejące. Reszty dopeł-niała kusza, fletnia, zapasowe odzienie i  inneprzydatne w  drodze przedmioty, jak choćby kocio-łek czy blaszany czajnik. Było tego dorobku napraw-dę sporo i  po rozkompresowaniu tworzyło towszystko całkiem pokaźną stertę.

Krople przestały spadać z  rurki. Jaszczur zesta-wił kolbę z  ognia i  przyjrzał się pod światło destyla-towi.

- To jest eliksir ochronny? – spytała Hermiona.- Prawie. – jaszczur odstawił naczynie. – Ściśle

rzecz biorąc, jest to na razie zestaw substancji biolo-gicznych i  to w  większości paskudnych trucizn. Zachwilę faktycznie będzie to jednak eliksir. Najwyż-sza, bowiem pora na krew jednorożca.

Z  maleńkiej fiolki wkroplił jedną, czerwoną kro-plę. Ciecz zawrzała i  zalśniła rubinową poświatąw  powietrzu rozniósł się zapach poziomek

- No i  to by było na tyle. – Jaszczur przelał elik-sir do flaszki z  ciemnego szkła i  zakorkował szczel-nie. Kilka kropli pozostałych w  zlewce przelał dodzbanka z  odpowiednio doprawionym mlekiem,które natychmiast stało się różowe i  zaczęło pach-nieć poziomkami.

– To dla ciebie Hermiono. Twój przypominacz.Pij po pół kubeczka rano. Powinno się udać.

GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2

Page 10: Via Appia #2

Inkaustus Patronuje

Już słychać wycie wilków... Powoli otwierają się krypty... Kto wygra wojnę toczącą się od zarania dziejów?

Hordy zbierają się w Zamościu, by na tle renesansowego miasta wreszcie zakończyć swoją vendettę. Raz nazawsze. Po której stronie staniesz? Polem bitwy będzie teren II Liceum Ogólnokształcącego przy ulicyPartyzantów 68. Przewidywany czas starcia: 17-19 września 2010 roku. Nie spóźnij się.. .

. . .Inaczej ominie Cię ogólnopolski konwent fantastyki ZSzeF. w tym roku tematem przewodnim są Wampiryi Wilkołaki. Każdy konwentowicz przy akredytacji będzie miał okazję wybrać jedną ze stron konfliktu, a przezcały czas trwania konwentu będą odbywać się klimatyczne eventy w których zarówno lykantropowie jak inieśmiertelni będą mogli zbierać specjalne punkty, co pomoże nam ostatecznie ustalić, która z tych mitycznychras jest silniejsza. Naturalnie, przez cały czas trwania konwentu, będą odbywać się prelekcje, dyskusje, konkursy,koń-kursy, pokazy i spotkania autorskie, na chwilę obecną swoje przybycie potwierdzili: Jacek Komuda, StefanDarda i Jakub Ćwiek. Na przybyłych czeka jeszcze wiele innych atrakcji, które obecnie pozostaną tajemnicą.Dodatkowo dla każdej osoby, która przybędzie na konwent w przebraniu otrzyma 50% zniżki na wejściówkę ibędzie mogła wziąć udział w konkursie cosplayowym. Prelegenci otrzymają 50% za jeden punkt programu, a100% za dwa.

Michał 'Lolo' Zwolak

Page 11: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 11 -Via Appia

Piekło jest puste,wszystkie diabły są tutaj.

Wiliam Szekspir

Chodź ze mną - szepnęła, a  jej głos mięk-ko zawirował w  powietrzu przepełnio-nym dymem kadzideł. - Tak długo mnieszukałeś, a  teraz gdy stoję przed tobą nie

wierzysz własnym oczom. Słyszałam twój głos, gdyco noc wzywałeś mego imienia, pragnąc bym przy-szła. Spójrz, jestem tu. Tak jak tego chciałeś. Twojemodły i  zakazane rytuały wzbudziły mą ciekawość.

Wysoki mężczyzna o  jasnozielonych oczach stałnieruchomo pośrodku czerwonego pentagramu,trzymając w  dłoni zakrwawiony nóż. Strach i  na-dzieja mieszały się w  nim, zmuszając całe ciało dodrżenia. Nie spuszczając wzroku z  kobiety stojącejw  ciemnościach nocy, zrobił krok do przodu całko-wicie oszołomiony jej niespotykanym pięknym.

- Zatem chodź – powtórzyła łagodnie. - Nie bój

się. Nie jestem zmyśloną postacią z  pradawnych le-gend. Ja istnieję.

Przebudziła się, kiedy promienie zachodzącegosłońca całkowicie znikły już za horyzontem.

Znów te przeklęty sny - pomyślała, zakrywająctwarz dłońmi - Nienawidzę śnić o  przeszłości.

Mleczna mgła otuliła dusznym płaszczem całemiasto, butnie wznoszące ku niebu ponure pomni-ki wysokich wieżowców i  zniszczonych dachówwielkich blokowisk.

Wzrok dziewczyny o  rudych, długich włosachprzesuwał się leniwie po brudnych ścianach poko-ju, po czym zatrzymał się na wysokim lustrze. Jakbyod niechcenia wzięła do ręki świecę stojącą na pod-łodze i  jednym dmuchnięciem w  knot rozpaliłapłomień. W  tym samym momencie tafla lustra za-falowała i  z  jej wnętrza wysunęła się łysa głowaczarnego Demona. Nie miał ust ani nosa, jedyniedwie pary czerwonych ślepi. Głowa chwilę sterczałanieruchomo w  lustrze, a  potem wsunęła do wnętrzamieszkania chude dłonie zakończone szponiastymipazurami.

– Czego chcesz? - spytała, a  jej głos był niczymszum wiatru, lub szmer górskiego potoku.

Czarna sylwetka wystająca z  lustra poruszyła sięi  spojrzenie okrągłych ślepi spoczęło na dziewczy-nie leżącej nago pośród pościeli.

– Jesteś taka piękna – odezwał się Demon. – Takniewyobrażalnie piękna. Nie zasługujesz na życiew  tej norze, w  tym przeklętym mieście.

Podniosła się tak miękko i  płynnie, że zdawać bysię mogło, że tańczy. Bez pośpiechu nasunęła nasiebie czarną bieliznę i  zupełnie nieskrępowana fak-tem, że Demon z  zainteresowaniem przypatruje sięjej ciału, zaczęła się ubierać. Na koniec sięgnęła podpoduszkę, pod którą ukryła srebrną katanę. Jejostrze błysnęło krótko w  świetle świecy. Nie zwra-cając uwagi na Czarnego Demona zaczęła czesaćwłosy, wpatrując się w  lustro.

- Choć jesteś najpiękniejsza nie masz mężczy-zny, który mógłby cię zaspokoić. W  tym miejscu

ŚCIEŻKA LILITH CZ.1AUTOR: LADY LILITH

Page 12: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 12 -Via Appia

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

nie ma nic, co mogłoby wyrwać się z  twojego snu.Nie ma nic, co mogłabyś prawdziwie pożądać. Pew-nie ci to przeszkadza. Pewnie ci to ciąży...

– Milcz, jeśli nie chcesz zginąć!– To była tylko propozycja – Demon zniknął

w  głębi lustra, po czym znów wysunął się z  niego nawysokości jej oczu – jednakże jak dla mnie bardzokusząca propozycja, która może choć na chwilę wy-rwie nas z  całego tego bezsensu przeklętego miasta.

– Chyba sobie kpisz! Nie masz szans!– A  kto ją ma? On? Wiesz, że to niemożliwe!Błyskawicznym ruchem wbiła Demonowi ostre

paznokcie w  czaszkę. Chciał się cofnąć, ale niemógł. Dziewczyna o  srebrnych oczach zaciskała co-raz mocniej palce na jego mózgu. Jęknął rozdzierają-co wstrząsany konwulsyjnymi drgawkami. Poczułaciepłą, galaretowatą substancję, która spływała pojej nadgarstku i  roztrzaskiwała się o  zakurzony par-kiet mieszkania.

– Precz pokrako - wyciągnęła zakrwawioną dłoń- Wynoś się stąd!

Na chwilę tylko głowa Demona opadła bezwład-nie na lustro, po czym jedno czerwone ślepie zwróci-ło się nienawistnie w  stronę dziewczyny. W  chwilępotem tafla lustra znów zafalowała i  Demon znik-nął w  jego wnętrzu.

Kiedy to wszystko się skończy - pomyślała - De-mony z  dnia na dzień robią się coraz bezczelniejsze.Nie wytrzymamy tu już długo. Koniec musi być bli-ski.

Wyszła na klatkę schodową. Do jej nozdrzywdarł się duszący zapach odchodów, które gęsto po-krywały betonową podłogę. Roje dużych much ob-siadały je za dnia i  czasami, kiedy było cicho możnabyło słyszeć ich ponure brzęczenie. Dziewczyna pa-trzyła na wymalowane ordynarnymi rysunkami ścia-ny, bezszelestnie schodząc na dół. W  chwilę późniejznalazła się w  cieniu wielkiej bramy prowadzącej naulicę. Jej białą twarz rozświetliło mdłe światło Księ-życa. Uśmiechnęła się do siebie, odgarniając czerwo-ne włosy z  oczu. Znów wyczuwała obecność kogoś,kto mógł naprowadzić ją na nowy trop. Był zupeł-nie niedaleko. Musiała go jak najszybciej odnaleźć.Nie zastanawiając się długo ruszyła biegiem przedsiebie. Wychudzony kot o  powykręcanych uszachi  owrzodzonym ciele przeciął jej drogę, znikając jed-nak zaraz za stertą porozrzucanych śmieci. Nagle

znalazła się na małym podwórzu otoczonym zewszystkich stron walącymi się budynkami. W  po-wietrzu czuć było zgniliznę. Teraz jeszcze wyraźniejwyczuła niespokojne falowanie energii na jednymz  opustoszałych strychów. Chwilę później biegła jużwąskim przejściem w  górę trzeszczących schodów.Zatrzymała się dopiero na najwyższym piętrze. Stądnie było ucieczki. Przez dziurawy dach do środkawielkiego strychu wdzierały się pojedyncze stru-mienie światła, oświetlając zdewastowane meble.Dziewczyna stanęła tuż przy schodach. Do jej uszuprawie natychmiast dotarł dźwięk urywanego od-dechu istoty skulonej w  cieniu.

- Natychmiast powiedz mi, gdzie on się ukrywa- jej głos rozdarł ciszę - Powiedz mi, gdzie on jest!

- Nie wiem – usłyszała gardłowy głos – Nigdynie widziałem go w  tym mieście, Lillith.

- Na pewno o  nim słyszałeś, musiałeś go wi-dzieć. Wszyscy milczycie. W  końcu któryś z  wasmusi mi go wydać! - przykucnęła na jedno kolanoi  przyłożyła otwartą dłoń do zakurzonej podłogi. –Przyzywam was Moce Ciemności. Zaklinam was,wspominając na waszą przysięgę.

- Ja niczego nie wiem! - zawył rozdzierająco -Nie wiem!

Wtem jej drobne ciało otoczyły czerwone pło-mienie energii. Mroczna istota poruszyła się gwał-townie, łapiąc się szponiastymi łapami za głowę.

– Lillith – zajęczała rozdzierająco – Lillith, Mat-ko Demonów Nocy. Matko...!

W  tym samym momencie zerwała się z  podłogii  ruszyła biegiem w  stronę Bestii. Jej ciężkie krokizadudniły na drewnianym parkiecie. W  ostatniejchwili zatrzymała się gwałtownie przed nią z  wyso-ko uniesioną nad głową kataną i  spojrzała w  zaszłekrwią ślepia Bestii. Był to jednak tylko krótki uła-mek sekundy, który niczego nie mógł zmienić.Ostrze zatopiło się w  ciele mrocznej istoty, któraz  rozdzierającym jękiem osunęła się na zakurzonąpodłogę. Jeszcze chwilę stała nieruchomo nad jejciałem, przyglądając się ciepłej krwi, rozlewającą sięwielką kałużą po spróchniałych deskach.

Dopiero grzmot błyskawicy zwiastującej zbliża-jącą się ulewę wyrwał ją z  rozmyślań. Powolnymkrokiem zwróciła się w  stronę zgniłej kanapy, naktórej ciężko usiadła. Cisza w  tym miejscu była tak

Page 13: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 13 -Via Appia

intensywna, że jej wyostrzony słuch rejestrował na-wet rozpaczliwe brzęczenie muchy, która próbowa-ła wydostać się z  pajęczyny. Już niebawem nawetten dźwięk ustał, gdy duży pająk o  włochatych od-nóżach błyskawicznie dopadł swą ofiarę. Westchnę-ła ciężko i  osunęła się na przemoknięte od deszczuoparcie. Długo siedziała nieruchomo o  niczym niemyśląc. Może nie chciała myśleć, a  może bała się tyl-ko wspomnień, które wdzierały się bezlitośnie dojej umysłu, nie dając jej chwili wytchnienia.

Na początku nie było niczego. Tylko Stwórcaunosił się pośród nieskończonej przestrzeni pozaczasem i  poza wszelką materią. Aż uformował nie-bo i  ziemię, która była pustkowiem, a  nieprzeniknio-na ciemność i  wielka cisza unosiły się nadbezmiarem wód.

- Niechaj stanie się światłość! - zagrzmiał potęż-nie głos Stwórcy i  zaraz rozbłysła wielka jasność.

Tak więc rozdzielił światłość od ciemności, nazy-wając je dniem i  nocą.

- Niechaj powstanie sklepienie pośrodku wód,niech oddzieli jedne wody od drugich! - wtem wo-dy pod sklepieniem opadły z  wielkim hukiemw  dół, wypełniając wielkie głębiny. Część wód jed-nak została ponad sklepieniem i  została nazwanaprzez Stwórcę niebem.

- Niech wody zbiorą się w  jedno miejsce i  niechwyłoni się spod nich suchy ląd! - z  wolna wody za-częły cofać się ku swoim korytom. Stwórca nazwałje morzem, a  pozostałą powierzchnię ziemią. - Nie-chaj ziemia wyda zielone rośliny. Niech wyrosną tra-wy dające nasiona, drzewa rodzące każde wedługswego gatunku owoce.

Słysząc zaś wszechobecny głos Stwórcy ziemiawydała z  siebie trawy, drzewa i  kwiaty. Zazieleniłosię pustkowie, wypełniając powietrze słodkawą wo-nią.

- Niech powstaną też ciała niebieskie, rozświetla-jąc niebo, aby były to znaki, i  pewne czasy, i  dni, i  la-ta - wtem na sklepieniu pojawiła się srebrzystatarcza Księżyca wraz z  setkami błyszczącychgwiazd, zaraz obok zaś zabłysło złote Słońce. Roz-dzielił je zaś Stwórca, aby większe z  nich rządziłodniem, a  mniejsze nocą.

- Niechaj zaroją się wody istotami żywymi,a  wszelkie ptactwo niech lata nad ziemią pod skle-

pieniem niebios!- w  tym samym momencie wszyst-kie wody zaroiły się od wielkich i  małych ryb,a  w  przestworza wzbiły się niezliczone stada kolo-rowych ptaków. - Bądźcie płodne i  mnóżcie się,abyście zapełniały wody i  niebo, a  ziemia niech wy-da teraz bydło, zwierzęta pełzające i  dzikie każdewedług ich rodzajów!

Widząc zaś, że wszystko to, co uczynił było do-bre postanowił stworzyć człowieka.

- Uczyńmy człowieka na nasz obraz - przemówiłdo Aniołów. - Niech będzie nam podobny. Pozwolęmu panować nad wszystkim tym, co stworzyłem.Niech włada nad rybami morskimi, nad ptactwempowietrznym, nad bydłem i  nad całą Ziemią.

Uformował więc mężczyznę z  gliny, dając mu naimię Adam, kobietę zaś postanowił uczynić z  pier-wiastków nieczystych, nazywając ją Lillith.

- Bądźcie płodni i  rozmnażajcie się, abyście za-ludnili ziemię i  uczynili ją sobie poddaną - błogo-sławił im - abyście panowali nad rybami morskimi,nad ptactwem powietrznym i  nad wszystkimi zwie-rzętami pełzającymi po ziemi. Daję wam wszelkąroślinę przynoszącą ziarno i  wszelkie drzewo, którema owoc. One będą dla was pokarmem. Bądźciebłogosławieni, albowiem wasza jest cała Ziemia.

W  zamyśle Stwórcy Lillith miała stać się wiernąpartnerką Adama. Tą, która wraz z  nim zamieszkaw  urodzajnym ogrodzie oraz urodzi mu liczne dzie-ci. Wraz z  człowiekiem nigdy nie mieli się zesta-rzeć, nigdy nie mieli też zaznać bólu, ani śmierci.Wiedziona instynktem i  pragnieniem wolności Lil-lith nigdy jednak nie wywiązała się z  powierzonejjej roli. Adam i  Lillith ciągle się bowiem kłócili.Adam nie mógł pogodzić się z  myślą, że Demonicabyła jedyną na świecie istotą, która w  żaden sposóbnie chciała mu się podporządkować i  przy każdejokazji wytykała mu, że została ulepiona przezStwórcę na równi z  nim.

- Stwórco wszystkiego - wołał wtedy Adam - Zli-tuj się nade mną. Istota, którą mi dałeś nie jest po-słuszna mej woli, ani nawet nie zwraca uwagi namnie, wciąż szukając wyjścia z  Ogrodu!

- Lillith - męski głos rozbrzmiał w  jej głowie, ni-czym dalekie echo. – Lillith!

Przez chwilę rozglądała się wokoło, szukając te-

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 14: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 14 -Via Appia

go, kto ją wołał.Ten głos – pomyślała. – Znów ten głos.- Lillith.- Gdzie jesteś? - zerwała się z  kolan i  ruszyła bie-

giem przed siebie - Dlaczego mnie wołasz? Powiedzmi, gdzie jesteś?

Nagle gęstwina Ogrodu Eden zamknęła się wo-kół niej , uniemożliwiając jej choćby najmniejszyruch. Z  trudem złapała oddech w  skurczone stra-chem płuca. Mimo bólu spróbowała przedrzeć sięprzez kolczaste krzaki róż. Jej długie włosy zaplątałysię między kolce, a  po skórze popłynęły czerwonestróżki krwi. Tak bardzo nie chciała się poddać. Zawszelką cenę pragnęła go odnaleźć. Chciała wie-dzieć, że istnieje naprawdę, że nie jest tylko wymy-słem jej stęsknionej wolnością duszy.

- Gdzie jesteś? - załkała, próbując mimo paraliżu-jącego bólu iść dalej . – Powiedz mi, kim jesteś?

Ogród Eden był pełen urodzajnych drzew, naj-różniejszych zwierząt i  rajskich ptaków, których me-lodyjny śpiew niósł się dniem i  nocą po całejokolicy. Słodkawa woń tysięcy kwiatów wypełniałakrystalicznie czyste powietrze. W  rzekach roiło sięod ryb, a  na drzewach nigdy nie brakowało soczy-stych owoców. Wszystkie zwierzęta żyły ze sobąw  zgodzie. Tygrysy wylegiwały się obok jeleni. Małelwiątka beztrosko bawiły się z  młodymi wilkami.Setki kolorowych motyli tańczyło na wietrze. Szumstrumyków kołysał do snu młode antylopy i  sarny.

Adam, ulubieniec Stwórcy, dumnie spacerowałpośród bujnych krzewów, kwiecistych kobiercówi  ogromnych drzew, nadając zwierzętom nazwy i  do-glądając ich młode potomstwo. Uwielbiał godzina-mi wylegiwać się w  Słońcu, zajadając się przy tymjagodami. Nigdy nie chciał też niczego więcej niżjuż miał. Na Ogrodzie zaczynał i  kończył się jego ca-ły świat.

- Znowu mnie zostawiasz? - Adam przeciągnąłsię leniwie – Lepiej chodź ze mną do wodospadu.Popływamy trochę.

- Nie mam ochoty – Lillith przyglądała mu sięprzez dłuższą chwilę. – Pomóż mi znaleźć wyjście.O  nic cię nigdy nie prosiłam, ale pomóż mi znaleźćwyjście z  Ogrodu.

- Szukałaś już tyle razy. To nie ma sensu! Kiedy

to w  końcu zrozumiesz?- Wiem, że mi się uda i.. .- Co ci to da? - oburzył się. - Tam niczego nie

ma. Odpuść sobie szukanie tej drogi.- Chcę wiedzieć, co jest poza Edenem. Chcę od-

chodzić stąd i  wracać, kiedy tylko będę miała na toochotę. Chciałabym sama dla siebie decydować o...

- Och, przestań! Znów zaczynasz. Dlaczego niemoże ci wystarczyć po prostu to, co teraz masz?

Jeszcze wiele razy próbowała z  nim na ten tematrozmawiać. Za każdym razem jednak tylko drwiłsobie z  jej marzeń. Mówił, że powinna się cieszyćtym, co ma i  nie oczekiwać niczego więcej . Znie-chęcona jego postawą w  samotności chadzała wła-snymi ścieżkami, nie przejmując się przy tym anirozgoryczonym Adamem, ani zawiedzionymStwórcą. Myśl o  tym, że poza urodzajem Ogrodumusi być coś jeszcze nie dawała jej spokoju. Każde-go dnia wiele godzin spędzała na poszukiwaniu te-go, co znajdowało się poza nim. Za każdym jednakrazem w  tajemniczy sposób traciła orientację.Wciąż na nowo wracała do miejsca, z  którego roz-poczynała wędrówkę. To znów idąc uparcie w  stro-nę zachodzącego słońca traciła z  oczu horyzont,a  drzewa zamykały się wokół niej , nie pozwalającjej zrobić nawet kroku. Często też wspinała się nanajwyższe wzgórze w  Ogrodzie, licząc że stamtądcokolwiek zobaczy. Jednak za każdym razem gęstamgła zasnuwała krainę, tak iż ledwo widziała dłońprzed oczami.

– Przestań już szukać - Adam wpatrywał sięw  nią ze złością.

– Nigdy mnie nie rozumiałeś - opuściła głowę.– Mam już dość tych twoich zachcianek, tego

całego szukania! Stwórca stworzył tylko ten Ogródi  poza nim nie ma już nic. Zrozum to wreszcie.

– Słyszę, że ktoś mnie woła. Ktoś wzywa mojeimię. Muszę dowiedzieć się kto mnie szuka...

– Bzdura! - przerwał jej . – To tylko wiatr w  ko-narach drzew, albo szum wody w  strumyku. Pozanami nie ma nikogo innego na świecie.

– Nieprawda, ja wiem... Ja czuję, że tam ktośjeszcze musi być.

– Głupie gadanie. Marnujesz tylko czas. Przeztyle dni szukałaś wyjścia z  Ogrodu i  jeszcze ci się ta

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 15: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 15 -Via Appia

sztuka nie udała. Wystarczy!– Adam – Lillith spojrzała na niego wzrokiem,

od którego przeszedł go nagły dreszcz po plecach. –Poza Ogrodem Eden musi być coś jeszcze. To nie-możliwe, żeby głos, który słyszę wzywał mnie napróżno.

Nie raz starała się wytłumaczyć Adamowi, dla-czego pragnie poznać to, co jest poza Ogrodem, nig-dy nie było mu dane jej jednak zrozumieć. Dziwiłsię niezmiernie. Jak mogła chcieć opuścić te cudow-ne miejsce, w  którym niczego im nie brakowało?Mieli wszystko. Czystą wodę w  strumieniach, dorod-ne jagody, grzyby i  owoce, schronienie przed desz-czem i  mnóstwo zwierząt, którymi mogli sięopiekować. Lillith to nie wystarczało. Coś gnało jąprzed siebie. Nakazywało szukać wyjścia. Im bar-dziej jednak szukała, tym częściej gubiła drogę, sta-jąc na polanie pośrodku Edenu.

Dlaczego wciąż szukam? - pomyślała, wspinającsię na najwyższe wzgórze Ogrodu Eden – Już tyle ra-zy próbowałam znaleźć wyjście, dlaczego wciąż nanowo próbuję? Skąd ten głos w  mojej głowie, którywzywa mego imienia? Dlaczego Adam nie słyszyjak nocą budzę się z  krzykiem? Dlaczego nie widzijak bardzo jestem nieszczęśliwa, nie umiejąc zna-leźć sobie tu miejsca? Ten głos w  mojej głowie, dla-czego mnie wciąż woła? Wydaje mi się znajomy.Ten głos wydaje mi się być taki bliski.. .

Nad ich głowami rozciągało się bezchmurne, czy-ste niebo. Drzewa szumiały na lekkim wietrze, któ-ry niósł ze sobą kolorowe płatki kwiatów. Obojeleżeli przy ognisku pod wielką jabłonią, której gałę-zie uginały się pod ciężarem owoców. Adam nie po-trafił jednak zasnąć. Nerwowo przewracał sięz  boku na bok, nie umiejąc zasnąć. W  końcu nie wy-trzymał.

– Lillith... Śpisz? - spytał, pochylając się nad nią.Zanim pojęła, co się dzieje Adam przysunął się

bliżej i  przygniótł ją do ziemi. Bezradnie zacisnęładłonie na jego ramionach, próbując się uwolnić.

– Co robisz? - wykrzyknęła pełna przerażenia.– Lillith, tak długo już jesteśmy razem… Ja... Mu-

szę cię w  końcu posiąść.– Co ty... - zdusił jej szept namiętnym pocałun-

kiem.Szarpnęła się, odwracając głowę w  bok. Ciało

wygięło się w  łuk, stawiając mu opór. Z  całych siłpróbowała go od siebie odepchnąć, ale był od niejznacznie silniejszy.

– Puszczaj! Natychmiast mnie zostaw.– Ależ Lillith – szeptał Adam, całując jej szyję. –

Już dłużej nie wytrzymam. Zostałaś stworzona tyl-ko dla mnie. Pozwól mi cię posiąść.

– Zostaw mnie. Zostaw!– Nie sprzeciwiaj mi się. Przecież jesteś moja.Wtedy poczuła jego rozgorączkowaną dłoń mię-

dzy udami. Zesztywniała od zimna jego palców.Przerażone serce stanęło na chwilę w  piersi. Jak onmógł? Jak mógł przypuszczać, że ona tego chce?

– Nie dotykaj mnie... - wyjąkała, załamującymsię głosem.

– Jesteś moja. Tylko moja, Lillith.– Nie dotykaj mnie! - krzyknęła, unosząc prze-

rażone oczy ku rozgwieżdżonemu niebu.W  tym samym momencie nie mająca ani wyraź-

nego początku ani końca ciemność zamknęła jąw  szczelnym kokonie. Było w  niej coś znajomego.Jak to możliwe, że znała już tą ciemność? Oszoło-miona obezwładniającym bezruchem przymknęłazałzawione powieki. Cała drżała, nie umiejąc sięuspokoić.

– Czekałem na ciebie – usłyszała głos. – Czasnadszedł, abyś poznała Moc, która w  tobie drzemie.Nie bój się. Ona ci pomoże odnaleźć twą własnądrogę, a  kiedy nadejdzie czas zrozumiesz sens cier-pienia.

Niespodziewanie znów znalazła się w  swoim cie-le. Teraz jeszcze dobitniej czuła rozgorączkowanedłonie Adama na swojej skórze. Jego gwałtowny,zachłanny pocałunek nie pozwalał jej wykrzyczećsłów sprzeciwu. Bezsilnie szarpała się pod nim,przecinając paznokciami jego skórę, gryząc jegowargi i  język. Siłą rozchylił uda dziewczyny, by jąposiąść.

Dlaczego musiała wrócić? Dlaczego nie mogłazostać w  tej cichej otchłani pełnej nieprzeniknionejciemności, gdzie czuła się bezpiecznie?

Coś głęboko w  jej wnętrzu nagle drgnęło potęż-nie. Pod powiekami rozbłysnął szkarłatny płomień,niczym bijące serce, który z  każdą chwilą pulsowałz  coraz większą mocą. Gwałtownie otworzyła oczy,

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 16: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 16 -Via Appia

łapiąc łapczywie powietrze w  płuca. Chciała ode-pchnąć od siebie Adama, uderzać w  niego pięściamii  nogami, ale resztki sił opuściły ją, nie pozwalającjej wyrwać się z  żelaznego uścisku mężczyzny. Lu-bieżnie całował jej sutki, usta, brzuch. Myślała, żedłużej nie zniesie już tego upokorzenia.

– Proszę, nie pozwól mu… Obroń mnie - zaszlo-chała.

Niespodziewanie przetoczyła się przez niąogromna fala szkarłatnej energii. Przez chwilę za-trzymała się pośrodku jej czoła, by potem wybuch-nąć ogromnym płomieniem, który odrzucił Adamadaleko od niej .

Kiedy zdała sobie sprawę z  tego, co się stało,Adam wciąż jeszcze leżał nieprzytomny. Chciała siępodnieść i  uciec, ale drżała tak mocno, że ciało od-mówiło jej posłuszeństwa. Leżała więc nieruchomo,pośród kołyszącej się na wietrze trawy i  wpatrywałasię szeroko otwartymi oczami w  niebo. Szukała tamusprawiedliwienia dla tego, co stało się przed chwi-lą, jednakże nie przyszła stamtąd żadna odpowiedź.Nie wydarzył się żaden cud, żaden z  Aniołów nieprzyszedł do niej , by ją przytulić i  pocieszyć. Była sa-ma. Zupełnie sama. W  tą pogodną noc, kiedy miliar-dy gwiazd rozjaśniały czerń nieba, zrodził się w  jejsercu sprzeciw. To właśnie w  tą noc Lillith przeklęłaStwórcę za to, że wysłał ją do Adama.

O  świcie opuściła Rajski Ogród. Po raz pierwszyjasny promień wschodzącego słońca wskazywał jejdrogę. Po raz pierwszy nie stało się nic, co po raz ko-lejny mogłoby przeszkodzić dziewczynie w  opusz-czeniu Edenu. Obolała i  opuchnięta udała się natułaczkę po jałowej krainie pełnej kamienistych pu-styń, martwych strumieni i  ciągłego strachu o  życie.Delikatne stopy szybko pokryły się krwawiącymiwrzodami. Każdy krok sprawiał ból. Od palącegosłońca, przed którym nie znalazła schronienia, skó-ra schodziła z  jej ciała całymi płatami. Zaropiałe po-wieki otwierała tylko z  wielkim trudem po nocy,w  której nie dane jej było zasnąć. Mimo to szła da-lej , myśląc tylko o  tym, by jak najdalej uciec od Ada-ma. Nie odwróciła się ani razu, aby w  jej pamięcinie mógł wyryć się obraz zielonego Ogrodu Eden.Nie chciała pamiętać. Chciała zapomnieć. Przez wie-le dni rozpaczliwie próbowała wymazać z  pamięcimyśl o  Adamie. Przekonała się jednak, że są takie

wspomnienia, których nie da się puścić w  niepa-mięć. Zostawały w  człowieku niczym nieruchomegłazy. Twarde, niezaprzeczalnie trwałe, wciąż nanowo przypominające o  tym, co się wydarzyło.Z  tymi wspomnieniami musiała nauczyć się żyć.Miały bowiem towarzyszyć jej przez wiele nieprze-spanych nocy i  dni. Niekończąca się pustynia roz-ciągała się ze wszystkich stron. Ciasno zamykaławokół niej rozpalone słońcem ramiona. Otaczały jątylko rozgrzane kamienie i  piach. Setki razy potyka-ła się i  upadała pod pręgierzem piekącego słońcai  pośród podmuchów zimnego wiatru nocy. Niezdawała sobie nawet sprawy jak bardzo zmizernia-ła. Nieprzytomnie patrzyła na obdarte do krwi sto-py i  podrapane ręce. W  jej głowie nie było żadnychmyśli poza tą jedną, by iść jak najdalej to było tylkomożliwe. Uciec tak daleko, by nikt już nie mógł wy-rządzić jej krzywdy.

Nie mogę się poddać – myślała gorączkowo,podnosząc się z  kolan. – Nie mogę tak po prostuzawrócić i  błagać Adama o  przebaczenie. Ach, jakto boli. Moje stopy pokrywają pęcherze. Moje dło-nie tak bardzo krwawią. Nawet nie wiem jak długojuż idę. Zapomniałam jak smakuje jedzenie, jak do-bra potrafi być zimna woda. Nie mogę się poddać.Nie mogę przestać iść. Wszystko poszłoby na mar-ne. Wtedy głos, który słyszałam, wołałby mnie napróżno. Ale dlaczego teraz? Dlaczego teraz go niesłyszę?

Łzy popłynęły po jej policzkach, kiedy znówstraciła równowagę i  opadła na rozgrzany piach pu-styni.

– Dlaczego już mnie nie wołasz? - jęknęła roz-dzierająco. – Czy już nie jestem ci potrzebna?

Leżała skulona w  kłębek na wielkim kamieniu.Płakała. Łzy spływały cienkimi strużkami na zaci-śnięte pięści.

– Nie mogę się poddać – szeptała z  trudem. –Nie mogę tu zostać. Nie mogę.

– Lepiej żebyś umarła. Oszczędź sobie cierpie-nia.

W  jasnym błysku światła pojawił się nagle przyniej wielki Anioł o  potężnych skrzydłach i  białych,lśniących szatach. Uśmiechnął się lekceważąco. Za-drżała, próbując się unieść. Ciało jednak skostniało

LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 17: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 17 -Via Appia

z  bólu. Nie mogła się ruszyć. Nie mogła uciec.– Nic nie jesteś warta – mówił Anioł, klękając. –

Jesteś niczym.Dotknął pięści dziewczyny, zamykając na niej

chłodną dłoń. Jego uścisk stawał się coraz mocniej-szy. Jęknęła cicho, nie odrywając od niego oczu. Pę-cherze pękały pod naporem jego siły. Z  wolnaw  pokaleczone mięso zaczęły się wrzynać paznok-cie.

– Po prostu nieudany eksperyment Stwórcy – ro-ześmiał się, zaciskając jeszcze mocniej dłoń, aż krewwypłynęła spomiędzy palców – Lepiej tu zostań,a  słońce zmieni twe ciało w  proch.

– Nie poddam się.– Jeszcze nie masz dość? – uniósł czerwoną od

krwi rękę. – Jeszcze mało ci cierpienia?– Chcę żyć – z  trudem wypowiadała kolejne sło-

wa, czując jak z  bólu traci świadomość – Ja chcężyć!

– Nie lepiej ci było w  Edenie? Miałaś wszystko.Zmarnowałaś to, co dał ci mój Pan. Teraz popatrzna siebie. Jesteś taka nędzna. Przestań już walczyć.

Nadludzkim wysiłkiem woli usiadła przed nim,podpierając się dłońmi o  kamień. Mimo paraliżują-cego bólu oczy Lillith niezmiennie były pełne dumyi  determinacji.

– Odejdź już. W  przeciwieństwie do ciebie ja je-stem wolna.

– Ty niewdzięczna…!Gwałtownie podniósł na nią rękę, ale zanim zdą-

żył choćby się zamachnąć zniknął tak niespodziewa-nie jak się pojawił. Odetchnęła nierówno, powoliukładając się na gorącym kamieniu. Niedługo zaj-dzie słońce. Miała nadzieję, że może dzisiejsza nocw  końcu przyniesie jej choć na chwilę ukojenie.

Minęło wiele długich dni od spotkania z  Anio-łem. Każdy z  nich wydawał się ciągnąć w  nieskoń-czoność. Z  trudem dawała sobie radęw  nieprzyjaznym otoczeniu. Z  początku nie umiałaznaleźć dla siebie jedzenia. Później szukała czegoś,by ochronić się przed zimnem, które jej nieprzerwa-nie dokuczało. Wszystkie dni były do siebie podob-ne. Choć przepełniało je nieludzkie zmęczeniei  cierpienie siła woli Lillith i  chęć życia były większeod najgorszego upału, od najgorszego bólu i  najgor-szych łez. Nie poddała się ani sobie, ani Stwórcy.

Nie zawróciła, nie błagała też o  wybaczenie.

Deszcz spływał z  nieba zimnymi strumieniami.Bezlitośnie smagał poparzone ciało, spłukując z  niejskorupę kurzu i  piachu. Posklejane potem włosyopadały na jej plecy i  twarz. Zgarbiona i  na chwiej-nych nogach upadła, potykając się o  kamień. Załka-ła bezgłośnie, widząc jak spod zaciśniętych pięściwypływa krew, mieszając się z  deszczem. Wtem dojej uszu dotarł dziwny szum, którego nie znała. Ser-ce drgnęło gwałtownie i  zaczęło mocno uderzaćw  pierś. Zastygła w  bezruchu. Całą sobą chłonęłanieznane odgłosy. W  pierwszej chwili myślała, żeznów uległa swoim własnym złudzeniom, ale jed-nostajny huk nie ustawał. Im bardziej się w  niegowsłuchiwała, tym bardziej był wyraźny. Resztką siłpodniosła się z  kolan i  drżąc z  zimna podeszła dokamiennego urwiska. W  dole potężne morskie falerozbijały się o  skałę.

Zimny wiatr otoczył jej spalone słońcem ciało.Srebrzysta tarcza Księżyca odbijała się na tafli mor-skiej wody, skrząc się i  błyszcząc. Zanosząc się szlo-chem opadła bezsilnie na kolana. Dopiero terazpoczuła jak długo już szła bez chwili wytchnienia.Była tak bardzo zmęczona, tak bardzo.

Przebudziła się w  lodowato zimnej jaskini nadbrzegiem morza. Powoli otworzyła spuchnięteoczy. Zaraz je jednak przymknęła rażona ostrymświatłem rozpalonego ogniska. Chwilę leżała nieru-chomo. W  otępieniu wsłuchiwała się w  huk mor-skich fal. Ich jednostajny miarowy szum wlewałw  jej serce spokój.

Nagle ktoś wszedł do wnętrza jaskini. Jego krokiodbiły się echem o  wysokie, kamienne ściany. Po-wietrze delikatnie zawirowało, niosąc ze sobą za-pach zapadającej dopiero nocy. Mimo starań niedostrzegła nikogo, gdyż światło ogniska nieszczęśli-wie przysłoniło jej widok. Pełna niepokoju leżała zewzrokiem utkwionym w  ciemnościach, które kryływ  sobie czyjąś obecność. Chwila bezradnego ocze-kiwania zawisła w  powietrzu przepełnionym odgło-sem jej ciężkiego oddechu.

– Nie lękaj się - usłyszała męski, głęboki głos. –Nic ci z  mej strony nie grozi. Zwą mnie Samael.Witaj Lillith, pierwsza kobieto.

W  tym samym momencie zza płomieni wyłoniła

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 18: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 18 -Via Appia

się wysoka sylwetka mężczyzny o  czarnych włosachopadających na szerokie ramiona. Miał dwie paryanielskich skrzydeł, a  ubrany był w  czarny całun. Je-go twarz była męska i  zniewalająco piękna. Z  tru-dem usiadła na posłaniu, opierając wychudzoneplecy o  zimny kamień jaskini.

– Bądź pozdrowiony, Samaelu – odpowiedziałasłabym głosem, patrząc jak dorzuca gałęzie doognia. - Z  głębi serca dziękuję ci za twą pomoc.

– Nie mogłem już dłużej patrzeć na twe cierpie-nie. Jesteś tak wielce wyjątkowa, a  w  twoim cieletkwi tak wielka siła i  moc iż nie mogłem dłużej po-zostać obojętnym na twój los. Obserwowałem cięprzez bardzo długi czas.

– Jak to możliwe? Nigdy nie widziałam cięw  Ogrodzie.

Przez chwilę przypatrywał się jej zapadniętympoliczkom, owrzodzonym dłoniom i  poczerniałejskórze, która płatami zwisała z  ramion i  pleców Lil-lith.

-! Byłem przy tobie, kiedy jeszcze przy Adamiezasypiałaś niespokojnym snem i  za każdym razemkiedy szukałaś wyjścia z  Edenu. Wiem jak częstopłakałaś i  jak często wspinałaś się na najwyższe drze-wa, by zobaczyć! czy istnieje coś poza Ogrodem.Zawsze wtedy byłem przy tobie.

– Więc dlaczego się nie pokazałeś? Dlaczego nieprzyszedłeś do mnie?

– Nie mogłem. To ty musiałaś zdecydować sięna opuszczenie Ogrodu. Sama dla siebie musiałaśpodjąć tą decyzję. Gdybym zrobił to za ciebie znie-nawidziłabyś mnie.

– Samaelu, przez całe moje życie pragnęłam wol-ności. Nie chciałam być! zamknięta w  tej klatce,w  której nie musieliśmy się o  nic troszczyć, ani ni-czego obawiać. Całe życie tak bardzo chciałam, że-by ktoś wtedy był przy mnie i  powiedział, że robięsłusznie. Dlaczego nie przyszedłeś?

– Wiedziałem, że podejmiesz właściwą decyzję.Miałem dużo czasu, by cię poznać! Gdybym to janamówił cię do opuszczenia Edenu, umarłabyś napustyni.

– Przecież pomógłbyś mi gdybyś widział, żeumieram. Prawda? Pomógłbyś mi?

– Moja mała Lillith – uśmiechnął się miękko. –Jeszcze nie wszystko rozumiesz. Jednak uwierz mi,że musiało się tak stać. Choć było mi niezmiernie

ciężko musiałem czekać, aż sama do mnie przyj-dziesz. Inaczej nie odnalazłabyś w  sobie tyle siły, byżyć! .

Lillith wpatrywała się w  niego dłuższą chwilę.W  jej głowie kotłowały się niewypowiedziane nigdymyśli o  tęsknocie, pragnieniu wolności, żalu doAdama i  odrazy dla idealnego Ogrodu, w  którymStwórca kazał im żyć. Utkwiła wzrok w  czarnychod zeschniętej krwi dłoniach.

– Czy to cena, którą muszę zapłacić? - zapytałabezradnie, wyciągając w  jego kierunku ręce. – Czymój ból, łzy i  blizny to wszystko?

Westchnął ciężko, zaciskając bezwiednie pięści.Co mógł jej powiedzieć? Jak pocieszyć? Jak wzmoc-nić? Przecież ledwo mówiła ze zmęczenia. Jej ciałotak wychudzone i  zniszczone przez morderczą wę-drówkę przez pustynię całe drżało. Jak mógł powie-dzieć, że jeszcze nie raz zapłacze i  nie raz zapytao  sens swojego cierpienia? Powoli przysunął się doniej , otaczając zmarznięte ciało dziewczyny swoimciężkim całunem.

– Musisz wiedzieć, że jesteśmy jedynymi istota-mi na tym świecie, które sprzeciwiły się Stwórcy.Mamy tylko siebie. Od kiedy pierwszy raz zobaczy-łem cię płaczącą w  Ogrodzie wiedziałem, że połą-czyło nas przeznaczenie. Wiedziałem, że stanieszsię moją odwieczną towarzyszką. Cokolwiek się wy-darzy, już nigdy więcej nie będziesz sama.

– Teraz kiedy to mówisz wszystko wydaje się ta-kie proste. Wiesz znacznie więcej ode mnie. Więcmusisz wiedzieć też, co nas czeka. Prawda?

– Upadek ludzkości już nastąpił - odparł, wpa-trując się w  ogień. – My nie jesteśmy ludźmi, jed-nakże przyczyniliśmy się do tego, przez co będą nasprzeklinać wszystkie pokolenia dzieci Adama. Osą-dzą nas niesprawiedliwie, bowiem taka jest wolaStwórcy. Nie zaznamy spokoju, ani nigdy nie bę-dzie nam dane prawdziwie żyć wśród ludzi.

– A  może gdybym wtedy pozwoliła Adamowisię posiąść byłabym nadal w  Ogrodzie? Może takbyłoby lepiej?

– Wybrałaś jedyną słuszną drogę. Nie byłobyrozwiązaniem, gdybyś mu uległa i  ulegała za każ-dym następnym razem. Ta droga prowadziłaby do-nikąd. Przecież nigdy nie czułaś się dobrzew  Edenie.

– Cokolwiek się wydarzy nie chcę tam już wra-

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 19: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 19 -Via Appia

cać. Nigdy więcej!Chwila ciszy przeciągała się w  nieskończoność.

Lillith wpatrywała się bezmyślnie w  wysokie płomie-nie ogniska. Było jej tak dobrze przy nim. Nie mu-siała już szukać, w  jej sercu nie było już niepokojuani tęsknoty. Zupełnie jakby znalazła tego, któregoprzez tyle długich dni i  nocy szukała.

- Czy ty też się sprzeciwiłeś, Samaelu? - spojrzałana niego niepewnie, zaskoczona tym, że miała odwa-gę zapytać go o  to.

– Byłem jednym z  najważniejszych Aniołów. Po-wstałem z  blasku samego Stwórcy. On zaś rozkazałmi oddać cześć Adamowi, istocie powstałej z  ziem-skiego prochu! - Samael mówił spokojnie, jednakżew  jego głosie wyczuwała długo tłumiony żal. – Nieuczyniłem tego, o  co mnie prosił. Nie mogłem ażtak się poniżyć. Moje nieposłuszeństwo ściągnęłona mnie oczywiście gniew Stwórcy. Zazdrościłemteż Adamowi jego pozycji w  Ogrodzie. Wiedziałembowiem, że spłodzi wielki Ród, który zawładnie ca-łą Ziemią – urwał na chwilę, przewracając drewnodługim kijem w  rozżarzonym węglu – Kiedy ode-szłaś, Stwórca stworzył Adamowi drugą niewiastę.Tym jednak razem uczynił ją mu niepodważalniepodległą i  wierną, gdyż stworzył ją z  samego żebraAdama. Nadano jej imię Ewa. Jest piękna niczymnajpiękniejszy kwiat, jednakże nawet ona nie jestw  stanie dorównać tobie pięknością. Ty bowiem je-steś po stokroć piękniejsza od niej – Samaeluśmiechnął się miękko, widząc jej szczere zdziwie-nie – Chciałem się zemścić na Adamie. Pragnąłemwyrządzić mu wielki ból i  posiadłem Ewę. Poczęłosię w  niej życie. Święte dla ciebie i  dla mnie, bo-wiem dziecko, które nosi w  swoim łonie Ewa, staniesię Ojcem wielkiego Rodu. Ten zaś rozpleni się pocałej Ziemi, zabijając synów Adama. Ty również sta-niesz się Matką wielu mrocznych istot, albowiemtwoje łono jest płodne, a  twoje ciało tętni życiem.Ponieważ nie jadłaś owocu z  Drzewa Poznania Do-bra i  Zła jesteś naznaczona długowiecznością. Takwięc jak i  ja będziesz istnieć tak długo, jak długo ist-nieć będzie ten świat.

– Czyli wiesz o  wszystkim, Samaelu? Wieszo  tym, co stało się w  Ogrodzie? - spytała drżącymgłosem.

– Wiem – odparł, wyciągając kijem z  węgli dwiedymiące bulwy, a  potem podał jedną z  nich Lillith –

Jedz. To cię wzmocni. Szłaś bardzo długo.– Prawie nic nie pamiętam z  tego, co wtedy się

ze mną działo. Miałam tylko jedno pragnienie.Uciec od nich, jak najdalej uciec od Ogrodu. Rozu-miesz to, Samaelu?

– A  czy ty mnie rozumiesz? - odpowiedział jejpytaniem na pytanie.

Popatrzyła na niego dużymi oczami o  srebrzy-stym kolorze, po czym spuszczając wzrok kiwnęłapotakująco głową. Znów uśmiechnął się do niej ,czule dotykając jej policzka.

– Jeśli zrobimy wszystko co w  naszej mocy touda nam się przeciwstawić Stwórcy. Gdyż nawet onmoże się pomylić, a  my jesteśmy tego dowodem...

Nie miała nawet siły, by wstać i  wyjść z  nim z  ja-skini, więc wziął ją na ręce i  wyszedł na ciepłe słoń-ce późnego popołudnia. Oparła mu na piersi głowęi  przymknęła powieki. Było jej tak dobrze, gdy byłw  pobliżu. Czuła się bezpieczna i  spokojna. Wie-działa, że on nie da jej zrobić krzywdy. TymczasemSamael schodził z  nią w  dół wybrzeża, aż w  końcuznaleźli się na kamienistej plaży muskanej delikat-nie błękitnymi falami morza. Uśmiechnął się doniej uspokajająco, kiedy zaczął wchodzić do wody.Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy fale sięgały mupasa. Ostrożnie zanurzył w  wodzie wychudzoneciało Lillith. W  pierwszej chwili zesztywniała. Wo-da jednak była ciepła i  przyjemna. Znów spojrzałana niego niepewnie, zdając się całkowicie na jegołaskę.

– Nie musisz się obawiać – mówił – Zaopiekujęsię tobą. Musisz wrócić do pełni sił. Pustynia wyci-snęła na tobie swoje piętno.

Posmutniała, a  spod jej powiek popłynęły łzy.– Już nie musisz płakać. Teraz ja jestem z  tobą.– Spójrz tylko na mnie – załkała, wyciągając

z  wody owrzodzone dłonie. – Jestem odpychająca.– Nie – przerwał jej . – Dla mnie jesteś i  będziesz

zawsze najpiękniejsza.

Kilka dni później Lillith czuła się już na tyle do-brze, że sama siadała na wielkim kamieniu zatopio-nym do połowy w  morskiej wodzie. Uczyła sięobmywać swoje obolałe ciało, myć twarz i  włosy.Długie dni spędzała na zrywaniu z  siebie poczernia-łych płatów skóry. Samael nie odstępował jej ani na

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 20: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 20 -Via Appia

krok. Wciąż czuwał, by niczego jej nie brakowało.Porozumiewali się niemal bez słów, kiedy razem ką-pali się w  morzu, lub zbierali naniesione przez faledrewno. Czasami Lillith ze zdumieniem odkrywała,że biorąc ją na ramiona Samael był dziwnie poruszo-ny. Myślała jednak, że martwi się jej ciałem tak bar-dzo chudym i  wynędzniałym do granic możliwości.Nie mogła przecież nawet przypuszczać jak wielkimjuż wtedy uczuciem obdarzył ją Upadły Anioł. Cza-sami wiele godzin bezskutecznie szukał dla nich cze-goś do zjedzenia. Nieraz wystawiał się wtedy nazimne deszcze i  gwałtowne sztormy nad brzegiemmorza. Czuł się za nią odpowiedzialny. Była prze-cież taka niewinna i  bezbronna. Musiał wykorzy-stać dany mu czas. Nie było go zbyt wiele, lecz robiłwszystko co było w  jego mocy, by dodać jej choć tro-chę swojej wiary i  nadziei w  lepszą przyszłość. Niechciał bowiem, by całe ich cierpienie poszło na mar-ne. Nie chciał znów zostać sam. Dobrze znał strachprzed samotnością. Już poznał gorzki smak chwili,w  której samotność wydziera z  serca ostatnią nadzie-ję. Wystarczyło spojrzeć w  jej oczy, by wiedział, żechoćby cały świat potępił ich za to, co zrobili, choć-by wszyscy odwrócili się od nich, on nigdy nie bę-dzie żałował. Dla niej było warto. Dla niej zrobiłbywszystko.

– Zamknij oczy.Oboje siedzieli na wielkiej polanie. Wokół nie by-

ło niczego poza szarą ziemią i  kilkoma kamieniami.Noc była cicha i  spokojna. Samael usiadł tuż za nią,obejmując jej biodra ramionami. Lekko opierał sięklatką piersiową o  jej plecy. Oddychał głęboko i  spo-kojnie tak długo aż podchwyciła jego rytm odde-chu.

– Wsłuchaj się – szepnął jej do ucha. – Wsłuchajsię w  Księżyc.

– To niemożliwe – uśmiechnęła się, ale zarazspoważniała.

Znów zamknęła oczy i  odetchnęła głębiej . Z  wol-na zapadała się w  ciemność. Otaczała ją ze wszyst-kich stron. Wiedziała, że Księżyc w  pełni świeci nadnimi, ale nie potrafiła spod przymkniętych powiekdostrzec jego światła. Samael już nic nie mówił. Je-go spokojny oddech i  falowanie jego klatki piersio-wej wprowadziło ją w  błogi stan między snem,a  jawą.

Skupiała się na srebrzystych promieniach Księ-życa. Myślała o  tym jak oświetlał jej drogę przezpustynię w  najciemniejsze noce. Przypominała so-bie jego światło. Próbowała je znów poczuć na swo-im pooranym ranami ciele. Był jej towarzyszem,kiedy traciła nadzieję. Był spowiednikiem, kiedypłakała z  bezsilności. Poznała każdy jego szczegół.Obserwowała jak rośnie i  jak maleje. Cieszyła się,kiedy był w  pełni. Niezmiennie zataczał krąg nanieboskłonie, tak samo niezmiennie jak ona wciążna nowo podejmowała się wędrówki przez pusty-nię.

Wtem pod jej powiekami rozbłysło jasne, sre-brzyste światło. Z  niedowierzaniem przypatrywałasię jak na początku niewielkie szare smugi, a  potemjuż przebłyski światła przedostają się pod powieki.W  końcu bez otwierania oczu zobaczyła nad nimiKsiężyc w  pełni. Ze zdwojoną siłą poczuła jak lek-kie promienie muskają jej ciało. Jak otaczają ją,spływają po niej , wlewając się w  rany. Bezwiedniewyciągnęła do niego otwarte dłonie. Zastygła tak,odchylając do tyłu głowę i  opierając ją na ramieniuSamaela. Po raz pierwszy czuła jego delikatną,chłodną siłę i  jego wpływ cichy choć niezmienniemocny na wszystko, co żyło. Pozwalała przelewaćsię jego mocy przez siebie jak przez puste naczynie.Przyjemny chłód otoczył ją ze wszystkich stron.Nareszcie dostrzegła srebrne nici energii, któreoplatały jej ciało.

Nagle poderwała się z  ziemi i  nie otwierającoczu zaczęła wirować w  tańcu. Tańcu delikatnymi  ulotnym. Nuciła jakąś melodię, choć sama niewiedziała skąd pojawiła się w  jej głowie. Samaelprzypatrywał się temu z  zachwytem. Czerwone,długie włosy Lillith unosiły się na wietrze. Choćwciąż była jeszcze bardzo chuda każdy jej ruch byłpełen elegancji i  zwiewności. Nitki srebrnej energiiwirowały razem z  nią. Chwytała je ulotnie w  dłonie,to znów puszczała, by ze zdwojoną siłą na nowowpłynęły w  jej ciało. Uczyła się je odnajdywać.Chciała je poznać i  zrozumieć. Uśmiechnął się dosiebie. Srebrne nici iskrzyły się i  błyszczały. Wypeł-niły sobą powietrze, otaczając ją w  kokonie chłod-nej Mocy. A  ona wciąż tańczyła, śpiewając swojąpieśń. Mógłby tak patrzeć na nią całymi godzinami.Nigdy nie miałby dość. W  końcu westchnął ciężko.Przytłaczała go myśl, że jednak nigdy nie będzie mu

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 21: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 21 -Via Appia

to dane.

– Nie chcę – mówiła. – Proszę, nie każ mi tegorobić. Nienawidzę słońca.

– Ach, Lillith – uśmiechnął się, kiedy następne-go dnia w  samo południe wyszli na skraj urwiska. –Zaufaj mi.

– Ufam ci, ale to nie zmienia niczego w  tym, żego nienawidzę. Tyle się przez nie wycierpiałam.

– Chcę ci coś udowodnić. Usiądź. Zamknij oczyi  spróbuj wsłuchać się w  to, co chce ci przekazać.

Odetchnęła nierówno. Słońce nad nimi byłow  samym zenicie. W  dole głośno huczało morze.Miarowo, potężnie i  nieustannie. Zapach słonej wo-dy wypełnił jej nozdrza. W  tym czasie Samaelusiadł za nią. Otoczył jej brzuch ramionami i  oparłbrodę na ramieniu.

– Posłuchaj tylko – szepnął – Nie zamykaj się nato, co chce ci dać.

Miała mieszane uczucia. Długo walczyła ze swo-ją niechęcią i  strachem. Zbyt dobrze pamiętała jakniemiłosiernie paliło jej skórę. Godzinami wędrowa-ła przecież pod jego rozpaloną tarczą. Jego promie-nie wwiercały się w  nią, wysysając z  niej wodęi  życie. Rozgrzewały kamienie, po których musiałaiść. Bezlitośnie zdzierały z  niej skórę, by odkryte ra-ny na nowo przypiec ostrym gorącem.

Już od godziny cały czas na nowo podejmowałasię otwarcia na jego światło. Samael czekał cierpli-wie. Jego głęboki oddech dawał jej oparcie, kiedytraciła nadzieję, że kiedykolwiek pokona w  sobieurazę.

Nienawidzę cię – myślała. – Nienawidzę za każ-dy dzień pod twoim pręgierzem, za każdą łzę, którawyschła na moim policzku. Nienawidzę! Jedyne comi dajesz to cierpienie i  ból. Tylko tyle mi dajesz.

Słońce ogrzewało ich ciała. Pot spływał po nichstrumieniami, jednak ani Lillith ani Samael niechcieli przerwać rytuału. On już dawno stracił ra-chubę czasu. Nie wiedział czy jest już późno i  ile jużtak siedzą nad brzegiem. Fale uderzały o  kamieniez  ogłuszającym hukiem. Tylko one przerywały ci-szę. Lillith zaś wciąż walczyła ze sobą. Czuł jak jejmięśnie co rusz napinają się to znów rozluźniają.Rozumiał jak wielką trudność sprawia otwarcie sięna słońce.

Dopiero kiedy tarcza słońca powoli zaczęła się

schylać ku horyzontowi, wyczuł w  niej jakąś zmia-nę. Nareszcie oddech Lillith zlał się z  jego własnymoddechem.

Miała zamknięte oczy. Twarz skierowanąw  stronę ciepłych promieni. Czuła je na sobie.Sprawiały, że przez jej ciało przebiegały dreszczei  bolesne mrowienie. To one były przyczyną bólu.Zabierały wodę po deszczu. Zabierały cień. Niemi-łosiernie przypiekały jej ciało przez cały czas wę-drówki. Przez każdy dzień, każdą godzinę.Odetchnęła głębiej . Nagle pod jej powiekami roz-błysło złote, ciepłe światło. Znów powoli, a  potemcoraz mocniej błyszczało złotymi promieniami. Nachwilę zamarła niepewna tego co nastąpi.

To słońce mnie zniszczyło, ale ono również dałomi wielką siłę – pomyślała. – Mimo że spaliło mojeciało, mimo że odebrało mi piękno, zmusiło mnieżebym szła dalej . Jego piekące promienie nie po-zwalały mi się zatrzymać. Jego gorąca siła nie po-zwalała mi zwątpić w  to, że muszę iść dalej .Zniszczyło we mnie strach przed śmiercią, ponie-waż co dzień byłam wystawiona na nieludzkie cier-pienie i  na śmierć wśród jego gorących promieni.Ono dało mi siłę… To właśnie ono dało mi siłę.

Spod zamkniętych powiek popłynęły nagle łzy.W  tym samym momencie poczuła jak potężna eks-plozja złotego światła otacza ją ze wszystkich stron.Nie było to jednak światło, które do tej pory po-strzegała jako niszczycielskie. Było to światło cieplei  pełne żywej energii. Uniosła ufnie ręce w  stronęskrzącej się ogniem tarczy, a  wtedy nitki Mocy oto-czyły ją. Pochwyciła je w  sobie, czując ich płonącąsiłę. Odnawiały w  niej życie. Były zupełnie inne odchłodnego, spokojnego światła Księżyca. Wznosiłysię i  opadały. Płonęły żywym ogniem i  gasły, byskrzyć się złotym blaskiem. Wciąż na nowo budziłysię do życia. Oplatały ją, zamykając w  sobie schoro-wane ciało i  niszcząc jego martwe komórki. Płatysczerniałej skóry same opadały na ciepłe kamienie.Spod nich wyłaniała się zaś kredowobiała twarz, ra-miona, uda. Czuła ciepły blask promieni słonecz-nych. Czuła ich energię i  moc. W  końcu niewytrzymała. Zerwała się z  ziemi i  ruszyła do dzikie-go, nieokrzesanego tańca. Z  jej gardła wyrywała sięgłośna pieśń. Okrzyki niosły się echem po kamieni-stej krainie. Raz po raz wirowała wokół własnej osi,zlewając się ze złotymi nićmi energii. Splatała je

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 22: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 22 -Via Appia

w  potężne strumienie, przeskakiwała nad nimi, opla-tała je wokół niego, by zaraz potem na nowo po-rwać ze sobą. Promienie słoneczne iskrzyły sięogniem, nie czyniąc jej krzywdy. Falowały w  rytmjej ruchów. Unosiły ją w  lekkich podskokach nadziemię. Oplatały nogi i  ręce. Lillith zaś śpiewała.Głośno, coraz głośniej . Jej stopy uderzały o  ziemię,dłonie gwałtownie unosiły się i  opadały. Spod za-mkniętych powiek płynęły łzy. Był z  niej taki dum-ny. Dobrze wiedział jak ciężko jej musiało być.Nareszcie zrozumiała, że słońce nie tylko odbiera,ale także daje życie.

Wspólnie z  nią spędzał całe dnie na długich wę-drówkach nad brzegiem morza i  po okolicznychwzgórzach. Wieczorami przesiadywali zaś w  jaskiniprzy ognisku, dyskutując o  tym co przeżyli minione-go dnia. Rozumiał Lillith, a  ona rozumiała jego jaknikt inny dotąd tego nie uczynił. Uwielbiał z  nią roz-mawiać, ale równie dobrze cały dzień mogli sie-dzieć na plaży, wpatrując się w  morze i  nie mówiącprzy tym ani słowa. Było mu po prostu dobrze. Wy-starczyło mu widzieć, jak z  każdym kolejnymdniem odzyskuje siły. Każdy nowy dzień sprawiał,że stawała się coraz piękniejsza. Jej oczy zaś nigdynie przestawały się do niego uśmiechać. Choć cza-sem czuł w  Lillith smutek, jak tylko spoglądała naniego od razu promieniała spokojem. Wtedy klękałprzy niej i  tulił ją do siebie. Wchłaniał jej ciepło i  do-tyk każdą komórką swojego ciała. Chciał ją czuć, na-uczyć się jej na pamięć. Nigdy nie zapomnieć jejoczu, uśmiechu, delikatnego głosu. Chciał wiedzieć,że jest prawdziwie przy nim. Za każdym razem nanowo bał się, że może być tylko urojeniem jego stę-sknionej duszy. Wtedy dłonie same się do niej wy-ciągały, by zamknąć ją w  mocnym uścisku. Dopierowtenczas czuł się spokojniejszy i  wiedział, że onaczuje podobnie.

Wiele dni tak minęło od ich pierwszego spotka-nia. Wiele godzin spędzili na wspólnych rozmo-wach i  kąpielach w  morzu. Każdego wieczora kładlisię wspólnie do snu i  każdego ranka słońce budziłoich o  świcie. Czasem, kiedy Lillith nie mogła zasnąćprzypatrywała się Samaelowi, dziękując wszystkimMocom świata, że mogła go spotkać. Dzięki niemuuwierzyła, że dokonała dobrego wyboru.

Trzymał ją za rękę, kiedy wspinali się w  góręurwiska. Od czasu do czasu patrzył na nią z  podzi-wem. Skóra Lillith stała się kredowobiała. Nieskazi-telnie czysta. Niczym biały kamień. Codziennie teżtrochę bardziej odzyskiwała swoją dawną piękność.Był szczęśliwy. Cieszył się każdym jej uśmiechem,każdym słowem. Stała mu się tak bliska. Taką wiel-ką przyjemność dawał mu jej dotyk. Spokój, którystał się jego udziałem, był mu tak bardzo potrzebnypo tym wszystkim, co przeszedł.

Uścisnął mocniej jej dłoń, gdy niespodziewaniezerwał się mocny wiatr. Szarpnął ich czarnymi ca-łunami, niosąc ze sobą suche liście drzew. Obojeprzystanęli zaskoczeni.

– Liście? – wyjąkała, wyciągając do nich dłonie.– Tutaj?

Przypatrywał się im w  milczeniu. Kiedy jedenz  niesionych na wietrze liść otarł się o  jego twarzprzeszedł go gwałtowny dreszcz.

– To zły znak – mruknął, prowadząc ją wąskąścieżką.

– Co to znaczy Samaelu? Co się stało?– Nie ma już Edenu. Raj przestał istnieć.- To niemożliwe! – krzyknęła. - Jak miejsce tak

pilnie strzeżone przez Stwórcę mogło tak po prostuprzestać istnieć?

Samael spochmurniał. Szedł przed siebie, wpa-trując się w  ścieżkę i  nic nie mówił.

– A  co z  Adamem i  Ewą? Co ze zwierzętami? -dopytywała się jakby znał odpowiedzi na jej pyta-nia.

Nie odpowiedział. Dopiero kiedy stanęli przywejściu do jaskini, popatrzył na nią i  mogłaby przy-siąc, że miał w  oczach łzy. On, który nie znał stra-chu. On, który nigdy nie pozwalał sobie na cieńzwątpienia. Płakał? Impulsywnie wtuliła się czarnycałun mężczyzny, obejmując go mocno ramionami.Chwilę stał nieruchomo nic nie mówiąc. Poczułatylko jak jego ciepłe łzy spływają jej na włosy.

– Samaelu – szepnęła – Samaelu...Długo nie był w  stanie nic odpowiedzieć. Wal-

czył z  płaczem, zdając sobie sprawę, że dzień ichrozstania właśnie nadszedł. Kiedy wreszcie sięuspokoił usiadł z  nią przy wejściu do jaskini, jak toczynił już wiele razy wcześniej . Popatrzyła na niegoniepewnie.

– Wieść o  tym, że odmówiłem oddawania czci

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 23: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 23 -Via Appia

Adamowi rozniosła się szybko po całym Niebie – za-czął z  trudem – Wielu moich przyjaciół i  Aniołówz  innych poziomów Nieba zgadzało się ze mną, żemy stworzenia z  czystej światłości, nie powinniśmykłaniać się ludziom. Było nas coraz więcej . Próbowa-liśmy rozmawiać z  innymi. Powiedzieliśmy im o  na-szych wątpliwościach. Nikt nie chciał jednaksłuchać. W  końcu wybuchła wielka wojna w  Niebie.Zginęło wielu. Wśród nich było zbyt wielu moichprzyjaciół. Codziennie widzę ich twarze i  słyszę ichkrzyk. Nie chcę, by ich śmierć poszła na marne. Niemogę pozwolić, by wszystko, o  co walczyliśmy po-szło w  zapomnienie.

Lillith patrzyła na niego bez słowa. Znała tą hi-storię. Wiele razy opowiadał o  szczegółach buntu,a  później o  samej wojnie. Wiedziała, że zbuntowaniAniołowie zostali przegnani na zawsze z  Nieba. Nig-dy też nie mieli już do niego wrócić. Dlaczego jed-nak teraz o  tym mówił? Zaniepokojona odszukałajego dłoni i  uścisnęła ją mocno. Samael uśmiechnąłsię słabo.

– Już wiesz, że przegraliśmy. Ponieśliśmy klęskę,która była zapłatą za naszą dumę i  honor. Kiedy typrzemierzałaś pustynię, my toczyliśmy śmiertelnybój. Teraz nie mamy się gdzie podziać. Na Zieminie ma bowiem dla nas miejsca. Stwórca skutecznieprzeklął nasze imiona. Dlatego też moi towarzyszestworzyli nowe miejsce. Nowy wymiar. Nazwaliśmyje Drugim Piekłem. Tam odbudujemy to, co stracili-śmy.

– Co chcesz mi przez to powiedzieć? – szukała je-go wzroku, ale odwrócił twarz.

– Drugie Piekło jest niezwykle niebezpieczne.My sami z  ledwością kiełznamy oszalałe Energie,które wytrąciliśmy z  równowagi. Twoje ciało nie wy-trzymałoby nawet chwili, gdybym cię tam zabrał.

– Samaelu!Szloch wstrząsnął jej ciałem. Jak to możliwe? Jak

to możliwe, że on miał ją opuścić? Nie! Nie pozwolimu na to.

– Zrobię wszystko tylko mnie nie opuszczaj –klęknęła przed nim, z  nisko opuszczoną głową. –Błagam cię.

Wpatrywał się w  nią oczami pełnymi smutku.Nie mógł patrzeć na jej paniczny strach przed kolej-ną próbą samotności. Tak bardzo chciał zostać. Naj-lepiej zapomniałby o  wszystkich zobowiązaniach

i  żył z  nią w  tej ciszy ich dwóch nieśmiertelnychdusz. Jego czas się jednak skończył. Nie mógł zostaćprzy niej już ani chwili dłużej . Cierpiał razem z  nią.Może nawet cierpiał bardziej niż ona…

Przyciągnął Lillith do siebie. Zamknął ją w  swo-ich silnych ramionach, kryjąc pod wielkimi skrzy-dłami przed zimnym wiatrem wiejącym od morza.Objęła ramionami jego brzuch. Choć przez chwilęjeszcze chciała poczuć się tak bezpieczna jakby nig-dy nie mieli się rozstać.

– Nie odchodź – zaklinała go załamującym sięgłosem – Nie odchodź.

– Muszę, Lillith. Muszę być z  Upadłymi Anioła-mi, które tułają się po tym świecie i  płodzą dzieciz  córami Adama.

– Zabierz mnie więc ze sobą. Czy mogę iść z  to-bą?

– Nawet nie wiesz jak chętnie bym to uczynił,jednakże tam gdzie się udaję świat jest jeszcze mło-dy i  niestabilny. Nie możesz tam pójść ze mną, do-póki nie przygotuję miejsca dla ciebie. Musiszpoczekać, Lillith. Wiem, że mnie zrozumiesz.

– Nie chcę zostać znów sama, Samaelu. Niezniosę tego po raz drugi. - załkała rozpaczliwiei  mężczyzna poczuł ciepłe łzy na swoim całunie.

– Nie zostaniesz sama. Mój syn, Kain, przybę-dzie do ciebie i  nauczysz go wszystkiego, czego jacię nauczyłem. Oboje staniecie się PrarodzicamiRasy Przedwiecznych, którzy pewnego dnia będąkrólować nad światem. Zostaną z  tobą przez jakiśczas także Mewet i  Reszew, dopóty nie poznaszswojej prawdziwej Mocy.

! ! ! Mówisz o  Mocy, która uratowała mnieprzed Adamem?

– Kiedy ją poznasz nie będziesz już się bała. Sta-niesz się silna i  zdecydowana, bowiem odkryjeszw  sobie boski pierwiastek. Ja i  ty, jesteśmy uciele-śnieniem ogromnej Mocy Mroku. Ponieważ zaśKain jest moim synem posiada w  sobie tą samąMoc, lecz nie potrafi nią władać. Naucz go tegoproszę, a  kiedy wszystko będzie gotowe wrócę powas.

– Nie chcę... Nie chcę, Samaelu.Uniósł ją w  ramionach.– Jestem z  tobą, Lillith – mówił, idąc do jaskini.

– Będę z  tobą aż po koniec świata. Moc, która sięw  tobie przebudzi, pozwoli ci uwierzyć w  siebie.

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 24: Via Appia #2

Inkaustus.plWOdcinkach

- 24 -Via Appia

Nie wolno ci się jednak poddać. Inaczej wszystkoposzłoby na marne. Wszystko byłoby straconei  Stwórca zwycięży.

– Samaelu – wyszeptała, gdy kładł ją na posła-niu.

– Śpij teraz. Cała przemarzłaś. A  ja wrócę po je-dzenie.

– Zostań – szepnęła mu do ucha, kiedy się nadnią pochylał – Proszę zostań.

– Nie mogę, to niebezpieczne – jego dłonie zaci-snęły się w  pięści, kiedy poczuł jej kobiecy zapachi  miękkość jej jedwabistych włosów – Nie chcę cizrobić krzywdy. Zrozum, Lillith.

Jego głos zabrzmiał tak rozdzierająco, że samasię go przestraszyła. Opuściła dłonie, siadając na po-słaniu. Samael klęczał przed nią z  twarzą pobladłąz  wysiłku.

– Wybacz, nie chciałam – szepnęła, zakrywającsię długimi włosami, lecz w  tym samym momencieSamael przytulił ją znów do siebie.

Czuł przez cienki materiał swojego czarnego ca-łunu jej ciepło i  drżenie mięśni. Widział tlące sięw  oczach pożądanie, lecz jeśli się mylił, jeśli ona te-go nie chciała? Przecież nic o  tym nie wiedziała. Niemógł jej tego zrobić. Po prostu nie mógł. Lillithdrżała coraz mocniej , czując jego dłonie bezwiednieślizgające się po plecach. Pragnęła więcej tej niezna-nej rozkoszy, która wlewała się w  jej ciało.

- Samaelu.- Nie powinienem, Lillith – szepnął zduszonym

głosem. – Nie powinienem.- Kiedy ja ciebie pragnę. Potrzebuję cię, Sama-

elu. Moje ciało... Ono płonie - jęknęła, tuląc się doniego, jakby u  niego szukała schronienia - Ja całapłonę!

Wtedy poczuła, że jego usta całują jej zapłakanątwarz, później ześlizgują się na jej duże, pełne war-gi. Ten delikatny pocałunek był zupełnie inny od na-chalnego i  brutalnego pocałunku Adama. Niechciała jednak teraz myśleć o  tym, co stało sięw  Edenie. Teraz jest tylko ona i  Samael. Tylko oni.Mężczyzna nie mógł już dłużej czekać. Nie potrafiłopanować nagle uwolnionego pragnienia. Jego silnadłoń gładziła delikatnie jej brzuch i  okrągłe piersi.Ich podniecenie rosło z  każdą minutą i  nic i  nikt niebył w  stanie ich teraz powstrzymać.

Samael zastygł na chwilę, kiedy jej drżące dłonie

zsunęły z  jego ciała czarny całun. Pod rozpalonymidłońmi wyczuwała jego napięte mięśnie. Był pięk-ny. Prawdziwie piękny. Przytuliła się do niego, bypoczuć jego ciepło.

– Lillith – jęknął cicho, całując jej szyję – Lillith.Wsunęła wąskie palce w  jego czarne włosy

i  uśmiechnęła się do niego, kiedy delikatnie rozchy-lał jej kolana. Jego dłoń chwilę krążyła wokół jejnajczulszego punktu i  gładziła delikatnie uda, za-nim zanurzyła się w  jej wnętrzu. Z  gardła dziewczy-ny wydarł się krótki krzyk rozkoszy. Nie byłw  stanie już nic powiedzieć. Jego umysł podporząd-kował się zupełnie nieokiełznanej żądzy ciała. Przy-cisnął ją mocniej do swojej piersi. Kiedy po razpierwszy wsunął się w  nią miała wrażenie, że skonaz  bólu. Nie wiedząc co robi ugryzła go w  ramię, bystłumić krzyk, który wyrywał się z  jej gardła.W  chwili przerażenia chciała uciec, odsunąć się odniego, ale było za późno. Samael nie wypuściłby jąza nic w  świecie. Teraz mogła już tylko zacisnąćmocno powieki i  pozwolić mu brać i  dawać. Tylkodla niego zrobiłaby wszystko. Tak bardzo chciała,by był z  nią. Tak bardzo pragnęła jego bliskościi  opieki. Tej nocy nawet o  tym nie wiedząc już nazawsze oddała mu nie tylko ciało, ale i  serce.

LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1

Page 25: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 25 -Via Appia

Dawid nie pamiętał kiedy ostatnio był ta-ki zły. Zły i  zmęczony. Był poniedzia-łek, dwudziesty-trzeci listopada 2009,a  on był na nogach od szesnastu go-

dzin, z  czego trzynaście spędził w  pracy. W  sumietaki dzień nie różnił się zbytnio od innych, tyle tyl-ko, że Dawid pobalował przez weekend, i  czuł sięokropnie. Już w  biurze prawie zasypiał na stojąco,a  im później , tym było jeszcze gorzej . No i  do tegota polska zima. Po prostu super, budzisz się o  szó-stej rano i  jest ciemno, jedziesz do pracy i  jest ciem-no, wychodzisz o  trzeciej po południu i  już jestciemno… Po prostu super dzień na bycie wykończo-nym po weekendzie.

No i  jeszcze ta wizyta u  Walczaka. I  tak nic z  te-go nie wyjdzie, a  trzeba było się tłuc ponad dwieściekilometrów, pomyślał ponuro Dawid. I  po co? Ko-leś przejrzał ofertę, pogadał przy kieliszku koniakuo  tym jakie ma zajebiste koneksje na mieście i  odpu-ścił sobie. Rzeczywiście, opłacało się jechać dwieściekilometrów do klienta. Równie dobrze mógłby do-stać ofertę mailem, potem bym do niego zadzwonił,on poopowiadałby mi bajki jaki to on jest ustawio-ny na mieście, ja bym przysnął przy słuchawce, a  pa-jac i  tak by sobie odpuścił, snuł dalej .

Dobrze wiedział że sam się nakręca, ale był takzdeterminowany by poużalać się nad sobą, że wcalemu to nie przeszkadzało. Bo i  kto inny mógłby sięnad nim użalić? Patrycja wciąż jeszcze była obrażo-na za ostatnią popijawę. Niby jak mógł przestać pićw  połowie imprezy? I  tak wszyscy mieli go za panto-flarza i  mięczaka.

Pamiętaj, jutro idziesz do pracy, będziesz całydzień żałował. Jak masz słabą głowę to lepiej prze-stań - powiedziała. Na głos. Przy jego kumplach.No to jak miał przestać? Dobrze wiedział że ona marację, ale jego męska duma nie pozwoliła mu na po-słuchanie jej . W  końcu musiał pokazać im ktow  tym związku ma jaja. A  teraz jeszcze ta wizytau  Walczaka…

Nienawidził gdy Patrycja miała rację w  takichsprawach. No bo w  sumie to jej wina, gdyby się nie

odezwała to on sam przestałby pić. Przynajmniejwyszło by na to że to jego decyzja, a  tak to musiałudowodnić że to on decyduje.

Dawid nie był już zły – był wściekły. Na siebie,na Patrycję i  na Walczaka. Przez tą cholerną trójcębył teraz w  trasie. Na drodze ciemno, wszędzie wio-ski bez jednej działającej latarni, światła miał za-chlapane, a  wycieraczki dawno powinien zmienić.Padał deszcz, a  one nic nie zbierały, a  jedynie roz-mazywały wszystko na szybie. Patrycha już czas ja-kiś temu męczyła go żeby je wymienił. Cholera, czyona zawsze musi mieć rację? I  jeszcze ta głupia pio-senka. Jej ulubiona. Głupawy tekst do głupawejmuzyki. Cholera, muszę to gówno przełączyć, -przecedził przez zęby - albo chociaż przyciszyć, bojeszcze jedna zwro…

ŁUP.

Kątem oka zauważył że coś przeleciało nad ma-ską.

- O  kurwa, o  ja pierdole, kurwa, co to było! –krzyknął odrywając wzrok od pokręteł i  przełączni-ków radia. Momentalnie wcisnął hamulec. Samo-chód zapiszczał i  zaczął ślizgać się na mokrej oddeszczu drodze, by wreszcie zatrzymać się na jejśrodku.

O  kurwa potrąciłem coś… kogoś… coś… prze-mknęło mu przez głowę. Na pewno jakieś zwierzę.Nie kot ani pies, bo poczułbym pod kołami. Coświększego, pomyślał gorączkowo. Może zając wy-skoczył i  akurat uderzyłem go gdy był w  górze, więcprzeleciał mi nad maską.

Tylko ten kształt który widział kontem oka…Myśli przelatywały mu przez głowę z  prędkościąświatła.

Za duże jak na zająca, pomyślał, chociaż przez teszyby i  tak nic nie widać. Cholerne wycieraczki…Na pewno zając, tylko tak przeleciał że wydawał sięwiększy…

Dawid zamknął oczy próbując uspokoić oddechi  rozpędzone serce. Zapomniana jeszcze przed

ALICJAAUTOR: PAN KRACY

Opowiadania

Page 26: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 26 -Via Appia

chwilą piosenka rozbrzmiała mu na nowow  uszach.

Zamknij się, kurwa! - krzyknął uderzając pięściąw  radio. Trafił w  przycisk zwalniający panel. Panelspadł gdzieś pod fotel pasażera, ale przynajmniej ra-dio przestało grać. Jedynym dźwiękiem był tylkodeszcz bębniący o  dach i  nerwowy, świszczący od-dech Dawida. I  serce. Dudniło mu w  uszach. Całysamochód zdawał się drgać w  rytm uderzeń jego ser-ca.

Kurwa, teraz dostanę zawału bo potrąciłem jakie-goś jebanego zająca, przemknęło mu przez głowę.Zaśmiał się nerwowo. Dobra, wdech nosem, wy-dech ustami. Długi wdech, długi wydech. Czyste po-wietrze do środka, brudne powietrze na zewnątrz.

Powoli oddech wracał mu do normy, wrazz  uspokajającym się pulsem. Dawid otworzył oczy.Był już spokojniejszy, ale wielkość tego co przelecia-ło mu nad maską nie dawała mu spokoju. Odpiąłpas. Wziął leżącą na tylnym siedzeniu kurtkę z  kap-turem i  naciągnął ją na siebie. Zajebiście, pomyślałwychodząc na deszcz. Wiatr momentalnie dmuch-nął mu w  twarz zwiewając z  głowy kaptur. Nacią-gnął go spowrotem na głowę i  podszedł spojrzeć namaskę. Przykucnął przed samochodem. Reflektorod strony pasażera był zbity, ale lampa nadal świeci-ła. Zderzak i  maska były lekko wgięte.

Dawid odetchnął z  ulgą.To nie mogło być nic ciężkiego… A  już na pew-

no nie jakiś pijany debil, - bąknął pod nosem. - Głu-pie zające. Tylko wydatki przez nie… - podniósł sięi  jego wzrok padł na ulicę za samochodem. Jego biją-ce jeszcze przed chwilą jak oszalałe serce zamarłona co najmniej dwa uderzenia. Na środku drogi le-żał ciemny kształt przypominający kupę szmat. Od-dech uwiązł mu w  gardle. Przez chwilę wydawałomu się że płuca zapadły mu się do środka i  już nig-dy nie będzie mógł zaczerpnąć kolejnego oddechu.Stanął jak osłupiały, jednak jego oczy nie były skie-rowane na nieruchomy kształt ledwo majaczący sięw  ciemnościach. Jakieś 2 metry za samochodem le-żał skąpany w  blasku tylnich świateł dziecięcy ko-zak.

Dawid stał przez chwilę nie mogąc się ruszyć.Cholera, co teraz, pomyślał. Nie mogę zadzwonićna policję. Nie dość że jechałem ponad 150  km/h,to jeszcze ten cholerny koniak u  Walczaka. Debil.

Widział przecież że przyjechałem samochodem, pojaką cholerę mnie częstował. I  po cholerę ja to gów-no piłem. Jakby mi wczoraj było mało. Fakt, pomo-gło na kaca… Tak, zajebiście mi pomogło.Zwłaszcza teraz.

Rozejrzał się dookoła. Pusto. Wyjechał już ka-wałek poza ostatnią wieś, więc nie było okna przezktóre jakiś ciekawski wyglądałby zastanawiając siędlaczego samochód hamował z  piskiem. Bo i  ktochciałby wyjść w  taką pogodę, i  to po ciemku na ta-kiej drodze. Co za dureń chciałby wyjść w  taką po-godę, pomyślał. Albo wysłać gdzieś dziecko. Skądsię biorą tacy rodzice. Debile. Ja nigdy nie pozwolił-bym dzieciakowi włóczyć się po nocy i  jeszcze w  ta-ką pogodę. Pozwalają na to dzieciakom, a  potemżaden nie chce wziąć na siebie winy gdy coś się sta-nie, pomyślał ze złością.

A  może nic się nie stało… może jest tylko ogłu-szony, zaświtało mu w  głowie. Muszę sprawdzić.Nogi miał jak z  waty, ale jakimś cudem udało musię zrobić dwa kroki w  kierunku leżącego na drodzekształtu. Wygląda zupełnie jak kupa szmat, pomy-ślał zdumiony. Kurwa, a  może któryś z  wieśniakówpostawił na drodze worek z  ciuchami a  ja w  ten wo-rek uderzyłem!, pomyślał z  powracającą nadzieją.Te debile są do tego zdolni. Nie chcieli wyrzucać,bo płacą za wywóz śmieci, to postawili na drodze.Dlatego na samochodzie nie ma prawie żadnychśladów. A  w  worku były pewnie buty, ja w  nie ude-rzyłem, więc się wysypały. Ale ze mnie dureń, po-myślał z  rodzącym się na twarzy uśmiechem.Rodząca się na nowo nadzieja sprawiła że aż pod-biegł do nieruchomego kształtu na drodze.

Jezu, pewnie do połowy osiwiałem przez jakichśjebanych wieśniaków. No pewnie że to co przezmoment widziałem przed szybą to worek z  ciucha-mi. Wystarczy wymienić lampę, a  blachę na masceda się pewnie wypchnąć i  nawet obędzie się bezmalowania, pomyślał podchodząc coraz bliżej . Tyl-ko zderzak zostanie do zrobienia, ale z  takim zde-rzakiem można bez problemu jeździć, bo nawet ażtak bardzo…

Kształt powoli zaczął nabierać formy. Minął le-żący na drodze but – stary kozak firmy Relax – żektoś jeszcze coś takiego trzyma... Nim podszedł bli-żej , w  oczy rzuciła mu się różowa plama. Podszedłdalej , lecz teraz już wolniej . Jego mózg pracował na

PAN KRACY - ALICJAOpowiadania

Page 27: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 27 -Via Appia

pełnych obrotach próbując dopasować to co widzido znanych mu przedmiotów. Za każdym razem wy-nik był jednak taki sam. Z  nieruchomej bezkształt-nej bryły wystawała mała dziecięca stopa.

Dawid niemal czuł jak krew powoli zamarza muw  żyłach. Jednak nie worek… Stał już nad samymciałem. Rzeczywiście, z  daleka można było pomylićje z  workiem z  ubraniami. Dziecko leżało na boku,tyłem do samochodu, całkiem przykryte płaszczem.Kaptur opadł mu na głowę zasłaniając ją. Jedna no-ga musiała być podkulona, przez co nie było jej wi-dać. Druga była wyprostowana ledwo co wystającspod długiego wełnianego płaszcza. Na stopie byłatylko różowa skarpetka.

Przypomniały mu się wszystkie opowieści o  wy-padkach drogowych o  jakich słyszał, a  zwłaszcza je-den fakt, który przewijał się przez większość z  nich.Jeśli potrącony wyskoczył z  butów, na sto procentbyło już po nim. Przeżywali ludzie z  najgorszymi ob-rażeniami, ale gdy ktoś wyskoczył z  butów nie byłoszans.

Dawid podszedł do ciała i  trącając je nogą prze-wrócił je na plecy. Spod kaptura spojrzały na niegoniebieskie oczy okolone wypływającymi spod kaptu-ra złotymi lokami. Dziewczynka leżała nieruchomo.Na jej twarzy nie było widać żadnych ran i  gdybynie strużka krwi sącząca się z  nosa i  kącika ust, moż-na by było pomyśleć że nic jej nie jest.

Dawid przykucnął nad dziewczynką. - Hej, - po-wiedział cicho potrząsając ją za ramię. - Hej, wsta-waj, słyszysz mnie? – zapytał drżącym głosem.Głowa dziewczynki przechyliła się na bok odsłania-jąc ukrytą pod kapturem burzę loków. Z  ucha takżesączyła się stróżka krwi zlepiając ze sobą jej włosyi  barwiąc je na rudo. Szalona myśl przemknęła muprzez głowę, Patrycja ma włosy takiego koloru…Rdzawo-rude… Krwawo-rude…

Krew z  ucha – kolejny przypadek z  opowieścio  wypadkach oznaczający pewną śmierć. No i  oczy.Otwarte i  nieruchome i  tak niebieskie, wpatrującesię w  nocne deszczowe niebo. „Jezu, co ja zrobi-łem,” jęknął Dawid. Muszę stąd uciec, pomyślał. Ro-zejrzał się nerwowo. Wokół nadal nikogo nie było.Wstał i  podbiegł do samochodu. Pojadę, bo tak na-prawdę to nic takiego się nie wydarzyło. Tylko misię przywidziało. Nikt nie ma takich niebieskichoczu. To fizycznie niemożliwe. To wszystko mi się

przywidziało.Wsiadł i  już miał wrzucić jedynkę gdy nagle po-

myślał o  Walczaku. Jutro policja znajdzie ciałodziewczynki i  rozpocznie dochodzenie. Ten debilWalczak na pewno się dowie o  wypadku i  z  pewno-ścią wskaże na Dawida. Gliny przyjdą obejrzeć sa-mochód i  po nim. Co za bagno… Ale co zrobić?

Nagle naszło go olśnienie. Zabierze ciało do la-su, to tylko trochę nie po drodze, i  tam zostawi.Przykryje je gałęziami, trawą, mchem, czymkol-wiek. Zanim ją znajdą minie trochę czasu, las jestnie po drodze, więc jeśli nikt go nie zauważy, będziemógł się wyprzeć że w  ogóle był w  lesie.

Genialne, pomyślał. Zanim zarejestrują zaginię-cie minie co najmniej kilka dni. Potem następnekilka zanim ktoś znajdzie ciało. Jeśli w  ogóle ktośznajdzie ciało. W  końcu jest zima, a  przy tej tempe-raturze deszcz zaraz zmieni się w  śnieg i  przykryjewszystkie ślady. Do tego czasu naprawię samochód– w  sumie nic takiego się nie stało – nawet ślady niewskazują na to że kogoś potrąciłem, snuł dalej . Nadobrą sprawę mogę zgłosić to do firmy ubezpiecze-niowej i  dostać za to kasę z  polisy AC. Napiszę żektoś cofał i  uderzył w  mój samochód na parkingukoło firmy Walczaka, będę podwójnie kryty. Planwydawał się bez zarzutu.

Dawid włączył wsteczny i  podjechał do leżącegociała. Cholera, będę ją musiał wrzucić na tylnie sie-dzenie, pomyślał. W  bagażniku leżą próbki którewziąłem dla Walczaka. Wyszedł z  samochodu,otworzył tylnie drzwi i  podszedł do dziewczynki.Leżała teraz na wznak, a  deszcz zmył z  jej twarzystrużki krwi. Schylił się po nią i  zauważył że jej oczybyły zamknięte.

Dziwne, pomyślał, zawsze czytałem że na oczykładzie się monety, albo coś ciężkiego, żeby powiekisię nie otwierały. Kiedyś czytał nawet, że zmarłymzszywało się powieki, żeby nie otwierali oczu. Alemoże to był jakiś horror. Zresztą nie jestem eksper-tem od umarlaków, pomyślał. Z  drugiej strony jakktoś zasypia albo traci przytomność to oczy mu sięzamykają, a  nie otwierają. To pewnie jakiś odruchbezwarunkowy.

Ostrożnie podniósł ciało dziewczynki. Nie wa-żyła więcej niż 10 kilo. Pewnie dlatego nie narobiłazbyt wiele szkód, pomyślał. Płaszcz dziewczynki niebył zbyt mokry, mimo że deszcz padał przez cały

PAN KRACY - ALICJAOpowiadania

Page 28: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 28 -Via Appia

Opowiadania

czas. Musiała niedawno wyjść na dwór, stwierdził.I  bardzo dobrze, więcej czasu minie nim ktoś zauwa-ży że jej nie ma. Włożył ciało dziewczynki na tylniesiedzenie i  położył je na boku. Zgasił światło pod da-chem. W  słabym świetle padającym od deski roz-dzielczej wydawać się mogło że dziewczynka śpi.

Wsiadł do samochodu i  ruszył. Spojrzał jeszczew  tylnie lusterko i  natychmiast zahamował. Na dro-dze leżał kozak. Cholera, prawie o  nim zapomniał.Przez głupi kozak cały plan wziąłby w  łeb. Wyszedłna ulicę, podbiegł do buta, podniósł go i  wrzucił napodłogę samochodu przy tylnim siedzeniu, na któ-rym leżała dziewczynka. - Teraz już chyba pomyśla-łem o  wszystkim, - mruknął do siebie rozglądającsię ostatni raz po drodze.

Wsiadł i  ponownie ruszył. To dziwne, ale czułsię lepiej . Dużo lepiej . W  sumie to przepełniała goeuforia. Nie czuł już zmęczenia z  poprzedniegoweekendu. Opuściła go nawet ta delikatna mgiełkajaka zdawała się osnuwać mu mózg po tym jak na-pił się koniaku u  Walczaka. Nawet z  przerażenia,które poczuł po wypadku nic nie zostało. Czuł sięz  siebie dumny, z  tego jaki jest sprytny i  jak spraw-nie w  tak krótkim czasie poradził sobie z  proble-mem, z  którym większość ludzi nie poradziłabysobie w  ogóle.

Większość tych frajerów pewnie popłakałaby się,albo wezwałaby policję i  poszła siedzieć za spowodo-wanie śmiertelnego wypadku, pomyślał z  zadowole-niem. Patrycja pewnie też tylko by się popłakała.Ciekawe na ile przydałyby się jej w  takiej sytuacji tejej dobre rady.

Czuł się znakomicie. Mógłby nawet znieść jejgłupią piosenkę. A  właśnie, pomyślał, gdzie jakaśmuzyka? Spojrzał na radio bez panelu. No tak, tro-chę go poniosło z  tym radiem. Schylił się by pod-nieść panel z  podłogi. Gdzie ten cholerny…,pomyślał macając po podłodze. W  końcu jego rękanatrafiła na panel. Podniósł głowę by wsunąć panelna miejsce i  zobaczył stojący na poboczu radiowóz.Przed radiowozem stał policjant machając czerwo-ną latarką.

O  cholera, pomyślał Dawid. To koniec. Jezu, corobić?, pomyślał gorączkowo zatrzymując się na po-boczu. Powiem że ona tak leżała i  właśnie zabieramją do szpitala. Tylko że w  tym kierunku nie ma żad-nego szpitala. No i  gliniarz spyta mnie czemu nie za-

dzwoniłem po karetkę. Kurwa, co robić, panikował.Może poczekam aż podejdzie a  potem odjadę za-nim się zorientuje. Ale on na pewno będzie mnieścigał, a  jak nie, to zapamięta numery. Mam prze-srane, pomyślał zrezygnowany.

Policjant podszedł i  zapukał w  okno zapalonąlatarką. Dawid opuścił szybę.

- Dobry wieczór, starszy aspirant Wawrzyniak,komenda powiatowa policji w  Kraśniku. Kontroladrogowa. Proszę przygotować prawo jazdy i  dowódrejestracyjny.

Dawid odruchowo chciał sięgnąć na tylnie sie-dzenie by wyjąć dokumenty z  kurtki, gdy przypo-mniał sobie że ma ją na sobie. Policjant zauważyłjego ruch i  skierował światło latarki na tylnie sie-dzenie.

- Córka zasnęła? - zapytał.- Tak - odpowiedział Dawid czując jak wraca

mu nadzieja. - Wracamy z  daleka a  jest już późno,no i  zasnęło biedactwo. Chyba jest przeziębionai  ma gorączkę.

Chryste, żeby tylko nic nie zauważył, błagałw  myślach Dawid.

Policjant zgasił latarkę. - Sam mam taką małąw  domu, nawet podobna.

Dawidowi ciarki przebiegły po plecach. Chryste,żeby się tylko nie okazało, że to jego córka, bo wte-dy to już zupełnie mam przesrane.

- Też jest przeziębiona i  strasznie marudzi. Niepowinien pan jej wozić jak jest przeziębiona. Jakprzeziębi się przeziębienie, to można nabawić sięzapalenia płuc. Osiem? - zapytał nagle.

- Co? - spytał zaskoczony Dawid- Osiem lat? Na tyle wygląda.- A, tak, osiem. Byliśmy u  jej babci. Na weekend.

Ona daleko mieszka, więc wracamy dopiero teraz,a  Alicja jeszcze chora, więc do szkoły i  tak by nieposzła…

- A  co pan taki mokry? - spytał policjant.Cholera, nabrał podejrzeń, Dawid pomyślał

przerażony.- A, musiałem zrobić sobie małą przerwę, wie

pan, odcedzić kartofelki, - brnął dalej .Policjant popatrzył na niego przez całą wiecz-

ność.- Dobra, jedź już pan i  zawieź tego dzieciaka do

domu, bo naprawdę ją pan przeziębisz, - powiedział

PAN KRACY - ALICJA

Page 29: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 29 -Via Appia

Opowiadania

w  końcu. – Dobranoc – rzucił salutując.- Dobranoc, - odpowiedział Dawid. Teraz to już

naprawdę będę musiał odcedzić kartofle, pomyślałruszając. Ale to już jak dojadę do lasu. Byleby jaknajdalej od tego wścibskiego gliniarza.

Z  drugiej strony co za debil z  tego gliniarza, po-myślał z  przekąsem. Mógłbym tu wieźć cały samo-chód trupów a  on by się nawet nie zorientował.

- Taka ta nasza policja, - wymamrotał z  sarka-zmem. Heh, nie mają szans z  kimś tak opanowa-nym jak ja, pomyślał z  dumą. Rozegrałem to pomistrzowsku. Ta bajka o  babci i  o  przeziębieniu,i  jeszcze wymyśliłem na poczekaniu imię. Ciekawe,czy to ja jestem taki sprytny, czy on taki głupi…Chyba jednak to ja jestem sprytny.

Włączył radio i  odetchnął głęboko. Będzie do-brze. Dzięki jego opanowaniu i  sprytowi wszystkobędzie dobrze. Spotkała go sytuacja stresowa, a  onsam poradził sobie znakomicie. Bez niczyjej pomo-cy, bez bezużytecznych rad Patrycji. Sam jestem pa-nem swojego losu, pomyślał, i  kształtuję ten losperfekcyjnie. Z  głośników radia poleciało „LastChristmas”. Dawid zaczął pogwizdywać do taktupiosenki, a  nawet zamruczał razem z  George’m Mi-chael’em refren. Na tylnim siedzeniu nieruchomoleżała chwilowo zapomniana martwa dziewczynka.

Gdy dojeżdżał do lasu, zmęczenie znów zaczęłodawać o  sobie znać. Bycie geniuszem jest jednak mę-czące, pomyślał. Cała adrenalina ze mnie zeszła i  do-piero jestem padnięty, stwierdził. Jechał powolirozglądając się za jakąś boczną ścieżką prowadzącąw  głąb lasu. Po drugiej stronie zobaczył zjazd naparking leśny. W  sumie tak samo dobre miejsce jakkażde inne. Nawet lepsze, pomyślał, bo jest gdzie za-wrócić, no i  utwardzone podłoże. Same plusy, że teżwcześniej na to nie wpadł. No tak, ale wpadł gdy zo-baczył. Umiem na bieżąco kontrolować sytuacjęi  wykorzystywać nadarzające się okazje, uśmiechnąłsię z  samozadowoleniem.

O  tej porze i  przy takiej pogodzie parking był cał-kowicie pusty. Dawid stanął i  zgasił silnik. Deszczprzestał padać, ale na zewnątrz wciąż było zimnojak cholera. Przeszedł przez parking i  wszedł wgłąblasu. Tutaj temperatura była już trochę wyższa,głównie dlatego że nie wiał ten przenikliwy wiatr.Dawid przeszedł się kawałek szukając dobrego miej-sca na ukrycie ciała. Coś wystarczająco daleko żeby

od razu ktoś nie znalazł, a  wystarczająco blisko że-bym nie zgubił się chodząc jak wariat po nocy w  le-sie, pomyślał.

Po kilku minutach znalazł idealne miejsce. Małezagłębienie, obok którego leżały świeżo ścięte gałę-zie. Zagłębienie wydawało się idealne, a  gałęzie mo-gły posłużyć do zamaskowania ciała. Jedynymmankamentem było to, że tuż obok zagłębienia ro-sła brzoza którą jakiś czas temu musiał złamaćwiatr. Mimo złamania z  pnia nadal wyrastały gałę-zie z  listkami i  pewnie dlatego zostawiono ją w  spo-koju. Była to chyba jedyna brzoza w  okolicyi  stanowiła dość dobry punkt orientacyjny. Miałnadzieję że nie jest to jakieś popularne miejsceschadzek miejscowych dzieciaków, jakieś „chodź,spotkamy się przy złamanej brzozie,” zaśmiał sięsam do siebie. Nieważne, teraz i  tak jest za zimnona schadzki. Gdy wracał do samochodu przez gło-wę przebiegła mu szalona myśl – a  co jeśli jej niebędzie w  samochodzie… A  co jeśli wstała i…

- Przestań! - zbeształ sam siebie. Do tej porydziałałeś jak dobrze naoliwiona maszyna a  teraz co,sam się nastraszysz i  spanikujesz? Podszedł do sa-mochodu i  spojrzał przez okno. Ciało dziewczynkileżało tak jak je zostawił. Bo i  jak niby inaczej miałoleżeć, zaśmiał się nerwowo. Pochylił się, podniósłciało i  wyciągnął je z  samochodu. Rozejrzał się wo-koło i  podążył w  kierunku brzozy. Zauważył ją odrazu, teraz gdy już wiedział czego szuka.

Podszedł do zagłębienia i  wrzucił do niego ciało.Wpasowało się tam idealnie. Jak gdyby właśnie dotego było stworzone, pomyślał. Podszedł do leżącejobok kupy gałęzi i  podniósł kilka by przykryć nimiciało. Odwrócił się i  zauważył że dziewczynka pa-trzy się na niego swoimi niebieskimi oczami.

Gałęzie wypadły mu z  ręki. Przez chwilę stał takznieruchomiały wpatrując się w  dziewczynkę, którazdawała się patrzeć na niego. Jej niebieskie oczy pa-trzyły na niego z  niemym wyrzutem, spoglądającjakoby w  głąb jego duszy. Czuł się jak zahipnotyzo-wany. Pomyślał że jeśli nie przerwie tej wymianyspojrzeń, zostanie tu na zawsze, pod złamaną brzo-zą, dopóki ktoś nie znajdzie go stojącego nierucho-mo nad ciałem martwej dziewczynki…

Ta myśl sprawiła że otrząsnął się. Cholera, po-myślał, to przez to zmęczenie. Przecież ona upadłana plecy gdy wrzuciłem ją do tego dołu i  od uderze-

PAN KRACY - ALICJA

Page 30: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 30 -Via Appia

Opowiadania

nia otworzyły się jej oczy. Teraz to już na pewno osi-wiałem, pomyślał. Podniósł gałęzie i  rzucił je na cia-ło dziewczynki.

- Pom… pomocy, - dobiegł go cichy szept.Zatrzymał się.- Pomóż mi, - odezwała się z  dołu dziewczynka.Serce Dawida zabiło tak mocno, że aż zdziwił się

że nie połamało mu żeber. Mam omamy, pomyślał.Halucynacje słuchowe. Spojrzał na gałęzie. Spomię-dzy nich spojrzały na niego najbardziej niebieskieoczy na świecie. Powieki mrugnęły. Dziewczynkażyła.

- Pomóż, nie mogę ruszyć nogami ani rękami, -powiedziała.

Żyje…Co teraz?, pomyślał Z  jednej strony ucieszył się

że jej nie zabił, z  drugiej strony trochę żałował. Przy-zwyczaił się do myśli że jest martwa. Miał już szcze-gółowo obmyślony plan co z  nią zrobić. Odsunął odsiebie myśl że może być sprawcą czegokolwiek. Byłczysty… do momentu gdy ta się nie odezwała. Te-raz cały plan legł w  gruzach. Teraz znów był spraw-cą. Teraz znów czekały go konsekwencje. Nawet niełudził się, że gdyby zawiózł ją teraz do szpitala i  zo-stawił pod drzwiami to rozwiązałoby to sprawę. Le-karze znaleźliby ją i  udzielili jej pomocy, ale coz  tego jeśli jest sparaliżowana. No i  przecież możemówić, a  widziała jak przykrywał ją w  lesie gałęzia-mi. Jak niby ma się z  tego wytłumaczyć? Chciał jąogrzać? Nie mówiąc już o  tym że zawiadomiliby po-licję, a  tamten wścibski glina miałby go jak na widel-cu. O  wiele mniej problemów sprawiała gdy byłamartwa.

Dawid odgarnął z  dziewczynki leżące na niej ga-łęzie. Dziecko zaczęło płakać. Dawid rozejrzał sięszukając jakiejś grubej gałęzi. Znalazł ją prawie odrazu. Tylko czy jestem w  stanie to zrobić? Potrącićgłupiego dzieciaka biegnącego pod samochód to jed-no. To, to już zupełnie inna sprawa. Czy mam jajażeby naprawdę ją zabić? Żeby ze sprawcy wypadkustać się mordercą… ?

Ale czy mam jaja żeby wrzucić całe swoje życiedo kosza… ?

Oczy zamknęła już po jednym uderzeniu, ale mo-gła tylko stracić przytomność, a  jeśli właśnie tak się

stało, to przecież może dojść do siebie za parę go-dzin. Nie jest aż tak zimno żeby zamarzła. Obudzisię i  zacznie krzyczeć, ktoś ją usłyszy i  wszystkopójdzie w  cholerę. Niby kto i  po co miałby zimą za-trzymywać się na parkingu leśnym, ale jak to mówiłMurphy jeśli coś może pójść nie tak to na pewnopójdzie. Znając moje szczęście, pomyślał, to zatrzy-ma się tutaj na szczanie autobus wiozący policjan-tów… Gałąź drugi raz opadła na głowędziewczynki z  głuchym dźwiękiem, a  potem jeszczeraz, tak dla pewności. Starał się nie patrzeć na to copozostało z  twarzy dziewczynki.

Odrzucił gałąź i  od razu tego pożałował. Chole-ra, odciski palców, przeleciało mu przez głowę. Czymożna je pobrać z  takiej gałęzi? Chyba nie, musiałaby mieć gładką powierzchnię. No i  pada deszcz, topewnie odciski jeśli w  ogóle by tam były. Żałował żezostawił rękawiczki w  samochodzie. Miałby więk-szą pewność że nie zostawił żadnych śladów, a  pozatym nie ubrudziłby sobie rąk od tej cholernej gałęzi.No i  ręce powoli zaczynały mu sztywnieć z  zimna.

Przyrzucił ciało jeszcze kilkoma gałęziami.W  panującym mroku było już niewidoczne, alestwierdził, że nawet w  dzień trudno byłoby dopa-trzeć się czegoś dziwnego w  leżącej pod złamanąbrzoza kupą obciętych z  niej gałęzi. Byłby pewniezadowolony ze swojej roboty, gdyby nie obrzydze-nie które czuł. Nie do siebie – do dziewczynki. Dotego do czego zmusiła go swoją głupotą.

- Sama jesteś sobie winna – rzucił na odchodnedo kupy gałęzi. Taka jest kara za zmuszanie porząd-nych ludzi do desperackich czynów. Paradoksalnie,poczuł się dobrze jak tylko to powiedział. W  końcuwymierzył głupiemu dzieciakowi zasłużoną karę.Ludzie powinni mu być wdzięczni. W  końcu jaktak wybiegła mu przed samochód, to równie dobrzewybiegała w  przeszłości przed inne. Może nawetktoś wleciał przez nią do rowu, próbując ją ominąć.Teraz już nie spowoduje żadnego wypadku, pomy-ślał. Nie narazi nikogo na niebezpieczeństwo.

Wsiadł do samochodu i  włączył silnik. Nie wie-dział ile czasu zajęło mu ukrycie dziewczynki i  jej…i  pozbycie się problemu, pomyślał szybko, ale tem-peratura w  samochodzie zdążyła już znacznie spaść.Włączył ogrzewanie na maksimum. Jego skórzanerękawiczki leżały na wylocie wentylatora i  mimo żew  samochodzie było już zimno, one jeszcze były

PAN KRACY - ALICJA

Page 31: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 31 -Via Appia

Opowiadania

ciepłe. Włożył je na ręce, zapalił światła i  ruszył.Muszę zatrzymać się na jakiejś stacji benzynowej

i  wymyć ręce, pomyślał. Patrycja wie że jestemu  klienta, więc nie będzie zdziwiona moim późnympowrotem, ale brudne ręce trudniej będzie wytłuma-czyć. Całe szczęście że w  lesie nie było błota, a  tylkosam mech i  liście. Pada, to buty są mokre, pomyślałz  uśmiechem. Mały postój na jakimś Orlenie, możeta ich kawa, mycie rąk i  wreszcie do domu.

-… pomóż…- dobiegł go cichy głos z  tyłu samo-chodu. Włosy na głowie i  rękach stanęły mu dęba.Spojrzał w  tylnie lusterko. Samochód był pusty. Wa-riuję, pomyślał, przez tego głupiego bachora zwario-wałem.

-… pomóż… - usłyszał i  poczuł na ramieniu do-tyk małej zimnej dłoni. Odwrócił się gwałtownie,ale tylna kanapa samochodu nadal pozostawała pu-sta. Wzrok jego padł na podłogę. Kozak. Widoczniekątem oka zauważył ten głupi kozak, a  jego podświa-domość wybrała omamy słuchowe i  dotykowe żebymu o  tym uświadomić.

Odwrócił się w  kierunku jazdy akurat w  ostat-niej chwili by zauważyć, że przez swoją gimnastykęw  samochodzie zjechał na lewy pas a  od stojącegotam drzewa dzieli go co najwyżej dwadzieścia centy-metrów.

Leżał w  domu w  łóżku, wykąpany i  nagi pod koł-drą. Czekał aż Patrycja skończy brać prysznici  przyjdzie do łóżka. Wychodząc z  sypialni zgasiłaświatło i  wzięła ze sobą koszulę nocną, tę czarnąz  futerkiem z  otworami na piersi. Tę z  delikatnegoprzezroczystego materiału, który nawet nie sięgałjej do pasa. Leżał zastanawiając się jak to dzisiaj zro-bią. Wreszcie Patrycja stanęła w  drzwiach sypialnipukając rytmicznie w  szybę drzwi. Oczy miała za-mknięte, a  na jej twarzy malował się uwodzicielskiuśmiech.

- Przefarbowałaś włosy na blond?- spytał nagledostrzegając że jej włosy nie są już rude. Spojrzał najej łono. – Tam też się przefarbowałaś? – zdziwił sięwidząc wąski blond pasek. Patrycja sięgnęła ręką dowłącznika światła. Oczy oślepił mu blask jak gdybystadionowe reflektory zaświeciły mu prosto w  oczy.Zanim zabłysło światło, zdążył zobaczyć że jej oczybyły niebieskie. Zupełnie jak…

Pukanie stało się natarczywe. - Panie, panie, ży-

jesz pan? –Dawid otworzył oczy i  natychmiast je zamknął

pod naporem światła padającego mu prosto w  oczyi  wwiercającego się prosto w  mózg. Przypomniałsobie gdzie jest. Dziwne, że nic go nie bolało, czułsię tylko senny. Chyba nic mi nie jest, pomyślał.Pukanie nie ustawało.

– Panie, drzwi masz pan zamknięte, nie mogępanu pomóc – usłyszał jak gdyby spod wody.

Jezu, pomyślał, czemu nie dadzą mi się wyspać.Wstanę to otworzę. Ogromnym wysiłkiem otwo-rzył oczy. Światło zniknęło. Uniósł delikatnie głowęi  zobaczył dziurę w  przedniej szybie. Od dziury cią-gnęły się czerwone rozmazane plamy, a  w  jej kra-wędziach zobaczył kępki włosów. Światło, którejeszcze przed chwilą świeciło mu w  oczy okazało sięlatarką. Przy samochodzie stał policjant, ten któryzatrzymał go wcześniej .

- Odsuń się pan od szyby, to ją stłukę – krzyknąłpolicjant. – Słyszysz pan? Odsuń się od szyby.

Dawid nie miał już siły utrzymywać głowy w  gó-rze. Opuścił ją i  zobaczył leżący na kolanach kozak.Skąd ten but, pomyślał, ale czuł że nie ma siły sięnad tym zastanawiać. Było mu trochę zimno, alezaczęło go ogarniać miłe ciepło.

Boczna szyba pękła a  na kolana posypały mu siękawałki szyby. Dawid uchylił powieki i  spojrzałz  ukosa. Policjant włożył rękę do samochodui  otworzył drzwi. Gdy jego ręka zbliżyła się by zwol-nić zacisk pasa bezpieczeństwa zatrzymała się na-gle. Policjant podniósł leżący na kolanach Dawidakozak.

- Twoja córka… gdzie jest twoja córka?- usłyszałjak z  oddali. Jaka córka, pomyślał, przecież niemam dzieci.

- Gdzie jest ta dziewczynka? – krzyczał policjant.Dawid przypomniał sobie o  dziewczynce. – Par-

king… - wymamrotał. – Złamana brzoza…- Jaki parking? Jaka brzoza?- W  lesie… załamana brzoza…- W  lesie? Coś ty zrobił człowieku? Coś ty zro-

bił!Dawid usłyszał oddalające się kroki. – Centrala,

tu 027. Potrzebuję karetki, wypadek na drodze….Słowa policjanta powoli odpływały w  dal. Zim-

no też odpływało. W  końcu było ciemno, cicho,ciepło i  spokojnie. Poczuł w  swojej dłoni małą cie-

PAN KRACY - ALICJA

Page 32: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 32 -Via Appia

Opowiadania

plutką dłoń. Spojrzał w  bok. Z  ciemności wyłoniłasię uśmiechnięta twarz dziewczynki.

- Dziękuję, - powiedziała, a  z  twarzy jej znikłuśmiech.

- Czemu jesteś smutna? – zapytał Dawid.- Ty mi pomogłeś, a  ja muszę cię zostawić. Ja już

muszę odejść, a  ty zostaniesz tutaj na wieki – odpo-wiedziała.

- Pomogłem? – zdziwił się. – Jak to na wieki? –dodał zdziwiony.

- Żegnaj – odparła dziewczynka rozpływając sięjak poranna mgła.

Dawid rozejrzał się. Stał przy drodze przy rozbi-tym samochodzie. Kawałek dalej stał radiowóz,w  którym siedział policjant mówiący coś nerwowoprzez radiostację. Było mu przeraźliwie zimno i  byłprzemoczony. Wsiądę do radiowozu i  trochę sięogrzeję, pomyślał. Zrobił kilka kroków w  kierunkuradiowozu, gdy nagle świat mignął jak gdyby ktośzrobił zdjęcie. Potrząsnął głową i  zorientował się żenadal stoi przy samochodzie. Nadal było mu zimnoi  nadal był przemoczony.

- Na wieki… - zabrzmiało mu w  uszach.

Głos Kraśnika 24-11 -2009

Do śmiertelnego wypadku doszło wczoraj w  nocyna trasie Lublin – Ożarów. W  okolicach Kraśnikakierujący samochodem osobowym marki Opel Astrastracił panowanie nad kierownicą i  uderzył w  stojąceprzy przeciwległym pasie ruchu drzewo…

Kurier Lubliński 30-11 -2009

„Zagadka sprzed trzydziestu lat rozwiązana”

Po ponad trzydziestu latach udało się rozwiązaćzagadkę zaginięcia mieszkanki Pułankowic, 10 let-niej Alicji F. Dziecko wyszło z  domu i  ślad po nim za-ginął. Policja po przeanalizowaniu kilku tropóww  tej sprawie umorzyła śledztwo. Zagadkę rozwiązałfunkcjonariusz Robert Wawrzyniak, który w  ze-szłym tygodniu - dokładnie trzydzieści dwa lata pozaginięciu - odkrył zwłoki dziecka. Prawdopodobną

przyczyną śmierci były obrażenia głowy jakich do-znała ofiara. Spekuluje się, że sprawą zajmie się takzwany zespół „Archiwum X” badający niewyjaśnio-ne zbrodnie sprzed lat…

PAN KRACY - ALICJA

Page 33: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 33 -Via Appia

Przedpołudnie było leniwe. Choć trattoriafunkcjonowała już od prawie trzech go-dzin, Roberto nie sięgnął dotąd jeszcze pozatknięty za fartuchem skórzany portfel,

by wydać komuś resztę. Nie zdradzę wam zbyt wiel-kiej tajemnicy jeśli powiem, że najchętniej nie wyda-wałby jej wcale – jego widlasta ósemka pochłaniałagalony benzyny w  tempie, którego pozazdrościłbynawet miejscowy pijaczyna Billy. Odkąd Wuj Geor-ge wdał się w  irackie tarapaty, paliwo drożało z  dniana dzień i  nie było temu widać końca. Przyjdzie chy-ba uznać, że czasy, gdy napiwki wystarczały na co-dzienne balangi trwające do rana, papierosy,kolorowe rozkładówki, nawet na butelkę Jacka Da-nielsa co sobotę, minęły bezpowrotnie. W  ogóle ca-ła ta dzielnica zeszła na psy! Klasa średnia (powiemi ktoś, co to jest za cholera? Ta średnia klasa? Czyktoś w  ogóle o  niej słyszał?! ) A  więc klasa średnia,o  ile kiedyś pomieszkiwała tutaj, przeniosła sięgdzieś w  okolice Piątej Alei, pozostawiając opusto-szałe mieszkania takim jak on, potomek włoskichemigrantów. Ledwie wiązał teraz koniec z  końcem!Chociaż okoliczne kamienice pokryło niewybrednegraffiti, czynsz wcale nie zmalał. Co dwa tygodniepłacił za tę zatęchłą budę tyle, że starczyłoby na no-wiutkie, tuningowane felgi do jego Mustanga,a  prawdopodobnie nawet na opony do nich. Takie,jakie wypatrzył gdzieś za szybą, rozpłaszczając naniej nochal, jakby fasada sklepu z  ogumieniem byławitryną cukierni, a  on małym Roberto w  krótkichportkach, wiecznie zasmarkanym i  śliniącym się nawidok panettone. Hmmm... Pirelli Zero Rosso... Kie-dyś w  końcu sprawi je sobie i  będzie palił gumę od-jeżdżając stąd z  piskiem po zamknięciu knajpy.Odjeżdżając tam, gdzie jeszcze nie ma mazgajów naścianach i  obwieszonych tombakiem latynosów.

- Rachunek?Facet pod oknem płacił tylko za poranną latte.

Dwa pięćdziesiąt. Odliczone co do centa, to chybajasne, nie?

Roberto, wcale tym nie zdziwiony, wprawnym

ruchem dłoni zgarnął miedziaki ze stolika. Blat wy-konany był ze świetnie wypolerowanej Białej Ma-rianny i  zgarnianie z  niego bilonu przypominałosztuczkę ekwilibrysty. Miał już życzyć w  duchu te-mu skąpcowi, by wypita kawa nie pozwoliła munajbliższej nocy zasnąć, gdy napotkał jego spojrze-nie. Niech to szlag! Facet nie spał już chyba od ty-godnia!

Przekrwione białka rozbieganych oczu nasuwałyskojarzenia rodem z  taniego horroru.

- Widział pan to? Przeglądał pan już te gównia-ne gazety?! – mężczyzna po pięćdziesiątce prawiena niego nakrzyczał. Dopiero teraz Roberto spo-strzegł, że ze stojaka na prasę zniknęło wszystko.Pomięte, poskładane niedbale dzienniki piętrzyłysię na pustym krześle obok, jakby to tam właśniemiały swoje miejsce.

- Świr. Trafił mi się kolejny popapraniec i  to jużz  samego rana – pomyślał. Wzmógł czujność. Po-stanowił, że tym razem nie da z  siebie zrobić popy-chadła jak przed Bożym Narodzeniem i  wyniesiegnojka razem z  drzwiami! Nie pozwoli, by jakiśsfrustrowany onanista obrażał go w  jego własnymlokalu. I  to za jedyne dwa pięćdziesiąt.

- Ani, kurwa, słowa! Nawet wzmianki! A  jak se-kretarz obrony zmieni krawat, idzie to na pierwszestrony! Nic nie napisali! Powiedz pan, czy oni poza-mieniali się na głowy

z  własnymi wackami?!

Zaczynało być ciekawie. Zlustrował amatora lat-te z  odrobiną cykorii i  z  ulgą stwierdził, że jego oce-na zaczyna ewoluować. Ten gostek miałniewątpliwie jakiś problem, nie był to jednak pro-blem o  podłożu psychicznym. I  chyba obejdzie siębez wyciągania bejsbola spod barowej lady... Kilku-dniowy zarost i  przekrwione z  braku snu oczy zasu-gerowały go chyba przedwcześnie. Na co dzień,mając do czynienia z  prawdziwą menażerią ludz-

HOT CHOCOLATEAUTOR: PIOTR KNASIECKI

Opowiadania

Page 34: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 34 -Via Appia

kich typów, na ogół klasyfikował swych gości dośćprecyzyjnie, z  rzadka tylko będąc w  tym celu zmu-szonym do wdawania się z  nimi w  rozmowę; tu jed-nak wypróbowane instrumenty zawiodły.Spojrzenie upiornych oczu było nad wyraz przytom-ne i  trzeźwe,

a  ubranie pochodziło z  butików na Broadway’u,do których on sam nigdy nawet nie ośmielił się zaj-rzeć. Za cenę samej tylko marynarki sprawiłby so-bie te wymarzone, niskoprofilowe opony, o  którychmyślał cały ranek.

Rozmarzył się. Prawie poczuł w  nozdrzach swądpalonej gumy.

- No przecież to się, kurwa, może dzisiaj zda-rzyć!

Ocknął się błyskawicznie. Z  czymkolwiek ma tudo czynienia, da sobie radę. To pewne.

- Wybaczy pan – zaczął z  pozoru nieśmiało- cosię może zdarzyć dzisiaj?

Spod mankietu koszuli (Dolce Gabbana, albo in-ny cazzo, warta pewnie z  siedem stówek) błysnęłabransoleta złotego Rolexa. To zmieniało obraz rze-czy. Jego posiadacz albo tu zabłądził, albo szukałschronienia. Tacy jak on od dawna unikali tegokwartału ulic jak kot prysznica. I  pewnie, gdy już sięnieco uspokoi, przestanie kląć tak siarczyście. Role-xy odmierzały czas tak samo precyzyjnie, jak ichpodróbki z  Tajwanu, ich właściciele jednak nie prze-klinali w  co drugim słowie. Roberto w  każdym razietak ich sobie wyobrażał.

- Którego dzisiaj mamy? – spytał przeciwnik wrę-czania napiwków.

- Dwudziestego dziewiątego. A  dlaczego pan py-ta?

- A  miesiąc, kurwa? Jaki mamy miesiąc?!I  pomyśleć, że jeszcze przed chwilą zaczął do nie-

go odczuwać namiastkę sympatii. Babcia Francescaprała go po pysku mokrą ścierką ilekroć nie przeże-gnał się nad talerzem spaghetti. A  za każde brzydkiesłowo klęczał pod ścianą na niełuskanym grochu.Przez całą godzinę.

I  musiał w  tym czasie klepać jakiś pacierz. A  byłjuż wtedy całkiem dużym chłopcem...

- Styczeń, proszę pana. Dwudziestego dziewiąte-

go stycznia.- No więc, kurwa, właśnie! A  w  żadnej z  tych

pierdolonych gazet nie wspominają naweto  tym! A  ludzie? Czy oni mają naprawdę wszyst-

kich w  dupie?!Roberto przecisnął się za bar i  pociągnął za spust

umieszczonego tuż pod młynkiem do kawy dozow-nika. Po chwili wybrał najcięższy ubijak i  zacząłprasować miarkę Illy w  naparzaczu, jakby znęcał sięnad swoim zaprzysięgłym wrogiem. Poczuł, jakdrobne krople potu występują mu na czole. Ojciec,świeć Panie nad jego duszą, nauczył go parzyć kawęi  tę sztukę Roberto opanował do perfekcji. Po chwi-li wąska strużka aromatycznego naparu pociekła le-niwie do mikroskopijnej filiżanki. Trwało to półwieczności, kawa jednak była perfekcyjna. Gdy po-dał ją bluźniącemu poganiaczowi mułów, wsypanydo niej cukier długo utrzymywał się na spienionejpowierzchni kremowego naparu, nim zatonąłwreszcie.

- Dziękuję. Bardzo dziękuję. Chyba mi tego wła-śnie trzeba...

I   proszę mi wybaczyć moje zachowanie. Jestembardzo wzburzony.

- Trzeba być ślepcem, by tego nie zauważyć,proszę pana... – odparł uprzejmie.

Znów zaczynał lubić tego gościa na swój sposób.

W  ogóle lubił ludzi artykułujących swoje emo-cje.

Nawet jeśli efekt bywał tak fatalny.

- Jestem profesorem astrofizyki. Ma pan poję-cie?

Roberto nie miał o  tym pojęcia. Umiał za to zna-komicie parzyć kawę. Póki co mu to wystarczało.

- W  październiku dokonałem znaczącego od-krycia. I  to był początek moich kłopotów, równieżfinansowych.

Extra. Trafił się wreszcie jakiś barwny typ! Facetzdobi nadgarstek złotym Rolexem

i  przynudza, że dopadła go bieda. A  on musi za-płacić kolejny czynsz. I  to już pojutrze.

- Słyszał pan kiedykolwiek o  NEO?- No jasne! Nawet polubiłem tego kolesia!

PIOTR KNASIECKI - HOT CHOCOLATEOpowiadania

Page 35: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 35 -Via Appia

Opowiadania

- Nie. Nie chodzi mi o  „Matrix” i  żadnego z  gra-jących w  tym filmie aktorów.

NEO to inaczej Near Earth Objects. Obiekty Bli-skie Ziemi.

Niebezpiecznie bliskie...- Rozumiem. Tym się pan zajmuje? – pytając, po-

czuł że zna odpowiedź.- Owszem. Kataloguję nowe, wykreślam z  reje-

strów te, które nie pojawią się już nigdy i  śledzę po-zostałe. Moim narzędziem pracy jest potężnyradioteleskop i  jeszcze potężniejsze komputery. Spo-kojne zajęcie, idealne dla tych, którzy nie lubią uże-rać się w  pracy z  całą armią różnej maścipsychopatów.

Roberto zrozumiał autoironiczną dygresjęi  uśmiechnął się kącikiem ust.

Musiał jednak przyznać, że przestał już odczu-wać obawę.

Zastąpiła ją ciekawość, chwilami granicząca z  za-frapowaniem.

Zrzucił na podłogę stertę gazet zaściełającychwolne krzesło i  usadowił się na nim. Gdy miał nie-spełna dziesięć lat przeczytał książkę Juliusza Verneo  podróży na srebrny glob i  odtąd wszystko, co po-zaziemskie, przez jakiś czas fascynowało go nie-zmiernie.

Nikt niestety nie wytłumaczył mu pojęcia Scien-ce Fiction, na czym ucierpiała babcia i  jego stosu-nek do wpajanej mu przez nią religii. Wizja Niebaz  przeczytanej książki zbyt mocno odbiegała od tejbabcinej . Choć wkrótce potem pojął, że odmalowa-na przez pisarza koncepcja kosmosu jest wykraczają-cą poza ówczesną wiedzę fikcją, a  niewspomnieniem z  podróży, nigdy już nie zbliżył siędo tej starej , dobrodusznej kobiety na powrót(w  sensie emocjonalnym). Jakby to ona oszukałago, nie zaś dziewiętnastowieczny pisarz... Nie czeka-ła na to zbliżenie niestety. Zgasła w  jego dziesiąteurodziny.

- Czy jest ich sporo? – spytał, wcale nie przezgrzeczność.

Temat zaintrygował go i  chociaż nie miał jeszczecałej kwoty czynszu, chwalił sobie, że nikt akurat te-raz nie zapragnął nowej porcji tiramisu.

- O  tak! Całkiem sporo i  dotąd cieszyło mnie tobardzo. Wyglądało na to, że nieprędko zabraknie

mi na chleb! – odparł spytany, w  chwilę potym, jak podniósł do ust filiżankę z  aromatycz-

nym espresso.Jego oczy nagle pojaśniały.Porządnie przyrządzona kawa naprawdę czyni

cuda!Na szczęście nie przywraca do życia umarłych.Nie bez ubawu Roberto wyobraził sobie, jak

przy jego marmurowym barze, na wysokich baro-wych stołkach kołyszą się sączący cappuccino zom-bie.

- Wiele tam zwyczajnych śmieci, które obserwu-jemy nie w  trosce o  losy naszej cywilizacji, leczz  myślą o  planowaniu orbit satelitów telekomuni-kacyjnych. I, oczywiście, wojskowych. To cholerniedrogie zabawki...

- A  co zagraża Ziemi?

- Ziemi zagraża rachunek prawdopodobieństwa.Wielkie Wymieranie zdarzyło się już w  jej historiikilkakrotnie, nikt nie obiecywał że się nie powtórzy.Nie obawiamy się jednak tak naprawdę kolosów tejwielkości, co sprawca zagłady wielkich gadów. Senz  oczu spędzają nam drobiazgi, które jak dotądumknęły naszej uwadze.

- Pańskie październikowe odkrycie to taki wła-śnie okruch?

- W  skali kosmicznej – tak. Jednak kolizja z  bry-łą o  średnicy jednej trzeciej mili mogłaby zmieśćpod dywan całe to cholerne miasto!

- Dlaczego przypisuje mu pan swoje tarapaty fi-nansowe? Myślałem, że na odkrywcę czeka raczejpremia, niż ubóstwo...

-Żartuje pan? Straciłem prawie wszystko! Nieśledzi pan sytuacji na giełdach? Oszczędności całe-go mojego życia poszły się pieprzyć! W  ciągu nie-spełna tygodnia!

- Przepraszam, ale co ten kawałek skały możemieć wspólnego z  NASDAQ?!

- Aż za wiele, mój synu. Garstka cwaniakówupiekła niezłą pieczeń. Ci naprawdę wielcy, idąc zaich wskazówkami, wyprzedali kluczowe pakiety ak-cji, zamieniając obligacje na kruszec. Ma pan poję-cie jaka jest dzisiaj cena uncji złota? A  papierywartościowe wzięły w  łeb. Mam je sprzedać teraz,gdy warte są jedną czwartą? To dorobek trzech po-

PIOTR KNASIECKI - HOT CHOCOLATE

Page 36: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 36 -Via Appia

koleń!- Nadal nie pojmuję... – Nie udawał wcale. Mean-

dry giełdy były mu całkowicie obce.

- Zabrali mi tę sprawę. Pozwolili zajmować sięsetką innych, ale tę mi zabrali. Przyjechali czarnymilincolnami w  czarnych garniturach, zupełnie jak wy-jęci z  tego pańskiego filmu! Niech pies ich wszyst-kich trąca!

-Dlaczego nie wolno się już panu tym zajmo-wać??

- To było w  połowie stycznia. Nasze maleństwo,nazwijmy je 2007 TU24 od daty odkrycia, miałodrobną kolizję z  innym kosmicznym śmieciem. Nieucierpiało, ale zaczęło zachowywać się w  sposób od-biegający od przewidywań i  obliczeń. Również mo-ich.

- To znaczy?-Zmieniło trajektorię. Miało minąć Ziemię w  od-

ległości jednego i  czterech dziesiątych dystansu dzie-lącego ją od jej księżyca. Dzisiaj .

- A  po zmianie kursu?- Nie wiem. Zabrali mi tę sprawę, już mówiłem.

A  te pierdolone gazety aż do dzisiaj milczą!- Niech się pan uspokoi. Niepotrzebnie kojarzy

pan krach na giełdzie z  tym kawałkiem żużla...Roberto wyjrzał przez taflę okiennego szkła. Do-

strzegł jak kulawy Enzo ze sklepu z  owocami morzakuśtyka przez wymalowaną na asfalcie zebrę. Jak codzień o  tej porze wtoczy tu za chwilę swoje wielkiecielsko, ledwie mieszcząc je w  dwuskrzydłowychdrzwiach.

Enzo uwielbiał, gdy na jego ulubionym miejscuczekała na niego filiżanka gorącej czekolady i  poran-ne wydanie New York Times’a.

Roberto znał upodobania swoich gości, dziękiczemu ciągle jakoś radził sobie z  czynszem. Prze-rwał więc rozmowę i  przecisnął się za bar.

W  wysokim rondlu z  nierdzewnej stali zacząłspieniać świeże, pełnotłuste mleko. Szczodrym ge-stem dosypał jeszcze trochę czekoladowych wiór-ków. I  jeszcze trochę, po chwili. Miała to byćnajlepsza czekolada, jaką w  swoim życiu wypił tenpocieszny, niemiłosiernie otłuszczony kuternoga.Miała być też zarazem ostatnią.

Nad Wschodnie Wybrzeże, wlokąc za sobą war-kocz pomniejszych okruchów, nadciągało właśnie

Przeznaczenie.

Opowiadania

PIOTR KNASIECKI - HOT CHOCOLATE

Page 37: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Poezja

- 37 -Via Appia

Wychyla się tam, zza roguTwarz zmęczona i  owalna,Która pierwszą jest po Bogu,Bo wciąż taka nierealna.

Ona daje wszak nadzieję,Smutek niszczy beznamietny,Czy się jutro zapodziejeZnów ubrana w  strój odświętny?!

Myśli dziwnych plątaninęUskutecznia w  głowie, żebyTroski, kiedy już przeminęMogły przestać żyć z  potrzeby.

Z  taką twarzą mi do twarzyBo jest mojej tam odbiciemJakże chciałbym, by obnażyćPotrafiła podłe życie.

Teraz, kiedy się uśmiechaCzy to losu śmiech przekory,Czy też może nowa cecha,Która uczyć chce pokory?!

TWARZAUTOR: PAWEŁ BRONICKI

Page 38: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Poezja

- 38 -Via Appia

patrzparują z  metaforbetonowe domkimatowieją szybypóźną prozą

szare dni tak jaskraweże. . .

spuść wzrokkanapa nie jest w  kształcie serca

wiemuprawiamysportseks

czasem miłość. . .

w  plastikowych kubeczkachwylewa się zieleniąna obojętne parapety

może zdąży nim uschniena niedzielny rosółi  cztery krzesła przy stole

KOCHANIE, TO TYLKO EFEMERYDAAUTOR: KHEIRA

Page 39: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Poezja

- 39 -Via Appia

Kiedy weźmiesz w  palce pióro,By napisać oświadczenieCzas połączy się z  naturąI  nadejdzie pokrzepienie.

Kiedy wlejesz do zbiorniczkaCiecz od wspomnień lekko rdzawąMoże zgaśnie zapalniczkaI  zamieni się z  buławą?!

Kiedy wyjmiesz wreszcie skówkęŻeby dać snom podwalinyMoże życie da gotówkęBy odkupić wszystkie winy?!

Gdy trzymając w  palcach drżącychBędziesz znów do chrztu gotowyMoże z  oczu wciąż łzawiacychIskra przebłysk zrodzi nowy?!

Kiedy wreszcie w  myśl konceptuZaczniesz tworzyć dzieło życiaMoże zrodzi się wśród szeptuNowa jakość do zdobycia?!

Ale kiedy ze stalówkiKropla ścieknie już ostatniaZgasną wtedy serc żarówki,I  świat znów okryje matnia.

PIÓROAUTOR: PAWEŁ BRONICKI

Page 40: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Poezja

- 40 -Via Appia

Blady jak światłow  ciszy porankaprzebiega drżącoprzez lubieżny cień

po chwili pędzigorącą nutąi  w  mezzofortesiłą rodzi się

Nieznośnie długotłumi jej echoaby pozostaćtu gdzie rosną bzy

w  wodzie jeziorana akwamarynjuż nie narzekaże to kolor zły

Bezgłośnym śmiechembudzi do życiai  bezboleśniewykorzenia lęk

pasmem miłościoplata ludzipóźniej odchodzinie wiadomo gdzie.

JAK ŚWIATŁOAUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI

Jarosław Turalski. Urodzony 22 listopada w Końskich.

Od września 2009 mieszka w Kielcach. Interesuje się mu-

zyką (jazz, rock, klasyka - jest melomanem i audiofilem),

literaturą (wszystko co dobre, bardzo lubi SF) oraz do-

brym, nieszablonowym filmem.

Lubi ludzi, którzy mają jakąś pasję i potrafią znaleźć

czas by ją realizować. Przepada za zwierzakami, a sam

opiekuje się kotką Fridą, znalezioną na przystanku MPK.

Dla miłości potrafi rzucić wszystko i zacząć od nowa.

Page 41: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Poezja

- 41 -Via Appia

Nie ma w  tym mieściemiejsc jak dno oceanu,gdzie tajemnica jest ciężka i  kusząca,faktura powietrza tłumi oddech,a  dusza z  człowiekiem na ramieniuszeptem spowiada sięze zbyt szybko utraconego dzieciństwa.

Nie ma w  tym mieściemiłosnych wyznań forte unisono,wszystko sprowadza siędo przykrótkich spódniczek,przewoskowanych maseki  hermetycznych kawalerek solo, piano, silencio.

Nie ma w  tym mieścieludzi po prawdzie.W  wiecznych nadgodzinach przedśwituczarne ptaki tańczą w  ustach kościołów.Wyniosłe manekiny na cierpliwych wystawach,niemo witają nowy,martwydzień.

NIE MAW  TYM MIEŚCIE...AUTOR: PRZEMYSŁAW MAŁACHA

Page 42: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Poezja

- 42 -Via Appia

Ręceniewidzialnewyciągam do ciebiete w  prośbiemiłościmodlitwie i  gniewie

Czy czujeszna rękachna ustachna łonieże gładzą cię ciąglei  pieszcząme dłonie

Wiatr włosy rozwiewaza uchem łaskoczea  po kręgosłupieprzebiegają dreszczeco myśliszgdy ciałowyprężasz lubieżniea  oczy wciąż szepczątrwaj pieszczoto- jeszcze.

PIESZCZOTA METAFIZYCZNAAUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI

Page 43: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Poezja

- 43 -Via Appia

Jak odnaleźć pokrzepienieZatracone w  słów powodzi,Aby móc nowym marzeniemSkute serce rozpogodzić?!

Jak odzyskać zwiędły czasUtracony już na starcieI  zamienić zimny głazW  Asa na ostatniej karcie?!

Jak zakończyć lot koszącyI  się wznieść znów na wyżyny,Gdy nadziei cień parzący,Z  wiary za to - dym spaliny?!

Jak nauczyć się spojrzenia,Które będzie drogowskazemI  uczyni, że się zmieniaćJuż nie będzie myśl w  odrazę?!

Jak dokonać, żeby treściPrzyswajane przez te lataZamiast zmieniać w  smak boleściWiedzę niosły z  nas dla świata?

Jak zamienić podłe słowaW  proste i  szczere owacjeAby dumę swą zachowaćI  odnaleźć własne racje?!

Czy naprawdę najpierw szlochaćTrzeba, że tak ciężko przeżyć,Aby mocno zacząć kochaćI  na serio w  to uwierzyć?!

JAK ODNALEŹĆAUTOR: PAWEŁ BRONICKI

Page 44: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Poezja

- 44 -Via Appia

Dwie połowy są nierównenie pomaga geometriadusza na dwie pękła równieżcóż do rzeczy ma symetria

Usta chłoną, węzły chłonąoczy chłoną, uszy chłonąwszystko żywe albo martweTylko taka jest symetriaTylko taka geometriaMózgi: białe, szare, czarne!

Nie porazi widok myszyona leży nic nie czujezamroczona dawką ciszygdzieś w  przestworza ulatuje

Będzie tęcza, ale szarai  kobieta, chociaż starawszystko żywe albo martweOna czuje, jeśli czujeKim się czuje, kogo czujeMózgi: białe, szare, czarne?

Dawca życia, siewca śmierciOn najstarszą geometriąbo nauczył swoje dziecico prawdziwą jest symetrią.

LEKCJA GEOMETRIIAUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI

Page 45: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Poezja

- 45 -Via Appia

Już od pierwszego dnia StworzeniaWszystko się kręci wokół siebieKurz w tkniętej blaskiem smudze cieniaI gwiazdy na sklepionym niebie

Wiruje każdy stan skupieniaWziarnach atomów ciągły obrótOd totalnego zakręceniaChciałby ucieczkę znaleźć człowiekLecz nie da rady gdyż na powrótOd rana kręci mu się w głowie

Wiruje wszechświat od niechceniaKręci się biznes gdyś obrotnyCzasem zastygam ze zdumieniaGdy w skroniach dudni puls dwukrotnyŻe Pan Bóg oparł plan zbawieniaNa ruchach posuwisto-zwrotnych

O OBROTACHAUTOR: PIOTR KNASIECKI

Page 46: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 46 -Via Appia

Biegł przez rozgrzane lampami plazmowy-mi ulice. Był 23 sierpnia. Dawniej to słoń-ce, nie lampy, nagrzewało w  sierpniuulice. Nie pamiętał tamtych czasów.

Wspomnienia ginęły w  chmurze pyłów i  gazów,przesłaniających niebo. 23 sierpnia, godziny szczy-tu. Przepychał się przez tłum. Potrącał przechod-niów i  maszyny do spowiedzi, a  to go spowalniało.A  przecież musiał na czas dotrzeć do celu, musiał!Jeśli mu się to nie uda… Wolał nawet nie myśleć,co się wtedy stanie. I  tak miał szczęście, że udałomu się zgubić wszystkich Łowców.

Wpadł na wysoką blondynkę, która wyszła z  mi-janego właśnie solarium. Kobieta przewróciła się,

a  on poleciał na nią. Dosłownie, nie w  przenośni –nie cierpiał plastiku, różu i  silikonu.

- Co pan…? – zaczęła i  urwała w  pół zdania, kie-dy spojrzała w  jego oczy. Czy aż taka wyzierałaz  nich determinacja? Warknął coś niezrozumialew  odpowiedzi, zerwał się na nogi i  pobiegł dalej , nieoglądając się za siebie. Skręcił w  jakiś boczny, nieza-tłoczony zaułek i  przystanął na chwilę. Musnął dło-

nią małą tabliczkę wszczepioną za uchem.Wyświetlił przed oczami holo mapy tego okręgui  chwilę je studiował. W  końcu ruszył dalej . Prze-skoczył przez mur, którym kończył się zaułek, poczym puścił się wąskimi i  pustymi uliczkami, mającw  pamięci trasę, którą sobie przed chwilą wyzna-czył.

Po niecałych dziesięciu minutach intensywnegobiegu dotarł do celu. Wszedł do starej , odrapanejbudki telefonicznej i  podniósł słuchawkę. Przyłożyłją do ucha i  przez krótką chwilę, kilka sekund zale-dwie, wsłuchiwał się w  jednostajny sygnał. Uspoka-jał myśli. W  końcu wykręcił numer. Znał go napamięć.

- Halo? – usłyszał metaliczny,zdeformowany głos.

- To ja – powiedział. – Jestem.Zdążyłem.

- Nie. Spóźniłeś się minutęi  czternaście sekund.

- Ale mój comdev...- zaczął.- Twój comdev nie ma tu nic

do rzeczy – przerwał głos. –Spóźniłeś się. Możesz to spraw-dzić po programie, mamy do-kładne nagranie, przecież wiesz.

Mężczyzna opuścił głowę, alenadal trzymał słuchawkę przyuchu. Czasem… czasem organi-zatorzy bywali łaskawi…

- Mamy jednak dla ciebie pro-pozycję. Oto warunki: twoja cór-ka traci teraz tylko prawą dłoń,zamiast życia. Podwajamy staw-

kę. W  puli jest teraz do wygrania... uwaga… sto ty-sięcy! Ale jest jeden warunek. Jako dodatkowegozakładnika bierzemy twoją żonę. A  celem będzietym razem uruchomienie syreny alarmowej naokręcie zadokowanym w  porcie i  strzeżonym przezoddział wojska. Mają rozkazy zastrzelić każdego,kto będzie chciał się wedrzeć na pokład. Zasady ta-kie jak zwykle - jeśli nie podołasz, zakładnicy tracą

REKLAMY I   IGRZYSK!, ZAKRZYKNĄŁ LUDAUTOR: PRZEMYSŁAW MAŁACHA

Shorty

Page 47: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 47 -Via Appia

życie. Jak zawsze, dzięki naszym sponsorom - bowszyscy wiemy, jak drogie są dziś te usługi - zapew-niamy żywego spowiednika i  ostatnią posługę. Decy-zja należy do ciebie. Przypominam, że wszystko, comówimy, leci na żywo. Oglądają cię miliony holowi-dzów!

Nie wytrzymał. Rozpłakał się. Taka szansa! Zno-wu opuścił słuchawkę. Uniósł głowę i  błagalnie spoj-rzał w  wypukłe oko jednej z  wszechobecnychkamer CCTV. Nie wiedział, co ma zrobić, łzy ciekłymu po twarzy. Tak bardzo chciał ten nowy, stucalo-wy model holowizora 3D! Wypruwając sobie żyływ, o  ironio, fabryce holoekranów, nigdy nie będziemógł sobie na niego pozwolić. Z  drugiej stronyszkoda mu było żony, w  końcu byli razem całe trzylata... Tyle samo miała ich córka, jej było mu jeszczebardziej szkoda. Czytał gdzieś, że kiedyś małżeń-stwa trwały po czterdzieści, pięćdziesiąt lat! Jakośnie chciało mu się w  to wierzyć. Bił się z  myślamii  te walkę widać było na jego twarzy. W  końcu po-nownie przyłożył słuchawkę do ucha.

- Nie wiem, sam nie wiem czy się zdecydować –powiedział drżącym głosem. Chwilę milczał. Czywarto dodatkowo ryzykować życie żony? Był roze-rwany wewnętrznie. Reklamy tego holowizora wy-glądały rewelacyjnie! W  końcu odezwał się.

- Chcę wykorzystać ostatnie kolo ratunkowe. Po-proszę o  pomoc publiczność.

Zapadła cisza. Po chwili w  całym Mieście milio-ny gardeł spragnionych rozrywki zawyło w  jedno-głośnej aprobacie.

PRZEMYSŁAW MAŁACHA - REKLAMY I  IGRZYSK!, ZAKRZYKNĄŁ LUD

Shorty

NEWS

Z RADOŚCIĄ INFORMUJEMY, ŻE FORUM

INKAUSTUS.PL

ZOSTAŁO MIANOWANE

ZŁOTYM FORUM MIESIĄCA

W EDYCJI CZERWIEC-LIPIEC 2010 KONKURSUORGANIZOWANEGO PRZEZ STRONĘ

MYBBSITE.PL!

Page 48: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 48 -Via Appia

Gdy nie mam z  kim pogadać, to rozma-wiam z  rzeczami. Tematy mamy różne,a  i  dyskusja potrafi być ciekawa. Najbar-dziej lubię kredens, który przeszedł nie-

jedno i  wie o  życiu tyle, że nigdy nie wiem, copowie. Czasami wtrąci coś lampa i  bywa zabawnie.Są jednak sprzęty, z  którymi ciężko złapać kontakt.Na przykład z  krzesłem gadka zawsze wychodziłami krzywo. Tak samo jest z  obrazem, do któregomożna mówić godzinami i  nie usłyszy człowiekw  zamian złamanego słowa. Natomiast szafa... Ta toma gadane! Skrzypi na wszystkie strony, ale jest zu-pełnie do rzeczy. Zdarzają się jednak dni, gdy stroifochy i  ciężko z  nią wytrzymać. Tak było wczoraj,gdy wybierałem się na randkę. Na Arlecie zależałomi od dawna i  postanowiłem wyglądać zabójczo.Stanąłem więc przed szafą i  zagaiłem:

- To co mam włożyć?- Garnitur.- No, co ty?- Przynajmniej będziesz wyglądał jak człowiek.- Garnitur to obciach. Założę sweterek.- Który?- W  paseczki.- Po moim trupie! - zaskrzypiała szafa. - Nic z  te-

go!Podszedłem do szafy, przekręciłem klucz, ale nie

chciała się otworzyć. Dlatego z  całą surowością, najaką było mnie stać, powiedziałem:

- Daj mi sweterek.- Nie.- Nie żartuj.- Nic z  tego!Podrapałem się w  czerep, spojrzałem na zegarek

i  zrozumiałem, że do spotkania pozostał kwadrans.W  końcu nie wytrzymałem i  krzyknąłem:

- Oddawaj sweterek!- Nie.- Nie rżnij księżniczki, bo nie jesteś gdańska!- Cham! - padło w  odpowiedzi. - Wychodzę!

SZAFA WYCHODZI, JA ZOSTAJĘAUTOR: MARCIN BRZOSTOWSKI

Shorty

Page 49: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 49 -Via Appia

Przeptaszenie stało się ciałem; na dzień dzi-siejszy jest nas dziesięć, no, może dwa-dzieścia miliardów z  hakiem i  całympogłowiem obijamy się na drzewach. Na-

tomiast na dzień wczorajszy było nas, średnio li-cząc, ze dwa razy mniej .

Poprzednio nie mogliśmy swobodnie drzeć mor-dy, bo każdy ptaszek miał swoją prywatną gałąź, ko-nar z  podsłuchem przebranym za dzięcioła. Teraz,jak wszyscy, mamy sublokatorów. Im kto szybciejzawodzi, tym prędzej wywrzeszczy sobie większąsubstancję odpoczynkową, tego co rychlej przeno-szą aż pod koronę drzewa, gdzie przewidziano dlanamolnych większe metraże, znośne warunki, istneraje.

Z  czasem i  dla nich wprowadzono szlaban na kła-panie dziobem. Kto został przyłapany na lamento-waniu bez zezwolenia i  pytlował na dziko, traciłprawo do stałego zasiedlania gałęzi. Z  punktu dosta-wał skierowanie do bajora na zadupiu i  tam, do upa-dłego, mógł zajmować się roszczeniami. Niewieluwięc było chętnych do oficjalnego kręcenia dzio-bem.

Ten, co pomstował po cichu i  na pół gwizdka,bez uprzedzenia zostawał odgórnie docenionyi  mógł dopraszać się podciągnięcia pod ulgowy prze-pis gwarantujący możliwość zasiedlenia całego drze-wa. Wtedy wywyższał się na swojej powierzchni,puszył się, szarogęsił i  kokosił ze swoją metrażowąpomyślnością, aż wszystkich przestrzennie upośle-dzonych za mocno kłuło to w  oczy i  nie było wyj-ścia: musieliśmy przywołać go do porządku i, dlaprzykładu, walić go w  cztery litery, by nabył ogłady.

A  cały ten galimatias z  zagęszczeniem powstałz  powodu wron; wrony od zamierzchłych czasówżyły w  opozycji do logiki:

1 .

opowiadały się za nieskrępowanym znoszeniemjaj,

2.

zawzięły się na nas złośliwie postanawiając prze-kształcić się w  liczebniejsze stado i  zajęły się na-uczaniem śpiewu.

KRACZYDŁAAUTOR: MAREK JASTRZĄB

Shorty

Page 50: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 50 -Via Appia

NAOCZNIEAUTOR: EL TIGRE

Shorty

Co roku, na jesień, jechaliśmy nad jezio-ro. Rodzice potrzebowali odrobinę odpo-czynku od natłoku miasta. Uwielbiałem:pakować się, składać ubrania i  ręczniki

a  także samą trasę samochodem. Siostra zawsze na-grywała płytę z  popularnymi piosenkami, do któ-rych wymyślaliśmy swoje własne, oryginalne teksty.Dzięki temu podróż nie zdawała się wcale długa.

Na miejscu, zaraz po wrzuceniu bagażu przezpróg, musieliśmy pobiec przywitać się z  huśtawkąna gałęzi drzewa i  cegłówkami ułożonymi w  stół dogrania w  wojnę. Ojciec powtarzał zawsze, żebyśmynie odpływali za daleko. Tego razu jednak czuliśmysię już dostatecznie dorośli, by wykroczyć poza ob-szar mielizny.

Wyciągnęliśmy więc tratwę, do tej pory skrzęt-nie schowaną w  krzakach. Po zreperowaniu kilkuspróchniałych wiązań, położyliśmy ją na wodzie.Odrzuciliśmy wesoło trampki, niczym birety na za-kończeniu studiów.

Kiedy tafla na mieliźnie przestała być już przej-rzysta, rozpostarły się przed nami połacie błękitu.To był niesamowity widok. Zaczęliśmy wiosłowaćjeszcze bardziej zacięcie. Po chwili wpłynęliśmy nawody ciemne niczym czeluście piekielne…

I  nagle uderzyła nas fala powieki.

Page 51: Via Appia #2

Inkaustus.plPiaskownica

- 51 -Via Appia

Mały puszaczeknad rzekąfuterko czesałwytrwale

Wstał wcześnie ranoi  szyszkąwłosy szczotkowałz  zapałem

I  był już pięknypuszystykoło południa- nie wcześniej

Lecz wiatr mu zmierzwiłfuterkopuszak to przeżyłboleśnie

Więc od południaznów czesałaż szyszka w  łapkachtrzeszczała

Wieczorem skończyłlecz burzaznowu mu włoskirozwiała.

PUSZAKAUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI

Page 52: Via Appia #2

Inkaustus.plPiaskownica

- 52 -Via Appia

Kim króliczki małe sąa  kim nie są chociaż śpiąco na wiosnę gada deszczi  gdzie jesteś jeśli chcesz

Zieleń groszku cieszy mniei  króliczka w  jego śnieelektryczny płynie prąddokąd idę a  nie skąd

Czy króliczek przerwie sengdy zaśpiewam refren ten:„Uszka jak dwa strączki maszczy mi chociaż jedno dasz ?”

KRÓLICZEKAUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI

Page 53: Via Appia #2

Inkaustus.plPiaskownica

- 53 -Via Appia

Reniferek malutkimiał czerwone futerkomatce rzekł w  świat wyruszami  powrócę nieprędko

Tuż na leśnej polaniespotkał młodą ośliczkężuła trawę pomałuwyglądała prześlicznie

więc zakochał się naglei  swój rozum gdzieś zgubiłwiedząc raczej niewieleczule do niej przemówił

Słuchaj piękna sarenkonie namyślaj się długopasujemy do siebieczy zostaniesz mą lubą?

Renie mój ty zabawnyjesteś jeszcze zbyt młodyale osioł jest z  ciebiedałeś tego dowody

Wracaj prędko do mamynie zawracaj mi głowydość mam ciebie głuptaskukoniec naszej rozmowy.

RENIFEREKAUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI

Page 54: Via Appia #2

Inkaustus.plPogranicza

- 54 -Via Appia

Przedmowa: Pod pseudonimem Robert Nowakukrywa się absolwent studiów technicznych, na któ-rych wyspecjalizował się w  grafice i  animacji kom-puterowej. Zgodził się on dać odpowiedzi na kilkapytań. Może przekona to kogoś do obrania podob-nej ścieżki?

1. Opowiedz, proszę, jak się zaczęły Twoje po-czątki z  grafiką komputerową?

Wszystko miało swój początek przy grach kom-puterowych, ze szczególnym nastawieniem na gryFPP (gry z perspektywy pierwszej osoby - dop.redakcja). Następnym milowym krokem była chęćtworzenia lokacji dla tych ulubionych - Unreal To-urnament, Quake 3 i  Return do Castle Wolfenstein.

Później spróbowałem swoich sił w  krótkich ma-chinimach (gatunek animacji tworzonej na silnikuwybranej gry). Mój wybór padł na engine Return tocastle Wolfenstein, dzięki czemu poznałem pro-gram 3DsMax i  zacząłem stawiać pierwsze krokiw  tym właśnie programie.

2. Dlaczego poszedłeś w  kierunku animacji?

W  pewnym sensie animacja komputerowa todziedzina filmu, gdzie aktorami są wykorzystywaneprzez animatora wirtualne "kukiełki". Dzięki temukażdy ma okazje opowiedzieć całkiem nieprawdo-podobne historie na pozór nie mające nic wspólne-go z  rzeczywistością. Przekazywać własne myśli,wizje, bawić i  szokować, czego zresztą próbują lu-dzie na całym świecie.

3. Czym się inspirujesz przy swoich pracach?

Przede wszystkim filmem, ponieważ obraz madla ludzi najpotężniejszą siłę przekazu i  inspiracji.Oczywiście w  tym celu zapoznaję się z  produkcjamizarówno animowanymi jak i  fabularymi. Nie ważnedla mnie, jak stary jest ten film, czy z  jakiego zakąt-ka świata pochodzi. Staram się jedynie omijać sze-rokim łukiem wszelkie "megaprodukcje" rodemz  Hollywoodu.

ANIMATORWYWIAD MICHAŁA OLEJARSKIEGO Z ROBERTEM NOWAKIEM

Page 55: Via Appia #2

Inkaustus.pl

4. Możesz opisać nam na czym polega pracaanimatora?

Sposobów animacji są dziesiątki, a  z  kolejnymilatami rozwoju przychodzą kolejne. Różni animato-rzy pracują całkiem innymi metodam, i  posługująsię zupełnie innymi narzędziami. Tym narzędziemmoże być najzwyklejszy ołówek w  animacji tradycjy-nej, poprzez plastelinę przy robieniu filmu stop-mo-tion aż po przechwytywanie i  czyszczenieMotionCapture, która polega na zgrywaniu ruchówciała żywego człowieka przy pomocy specjalistycz-nej aparatury.

5. Posiadasz swoich idoli w  świecie animacji?

Moim niedoścignionym wzorem jest Sylvain

Chomet. Na dzień dzisiejszy jest autorem led-wie dwóch filmów, krótko i  długo-metrażowe-go, a  mimo to uważam jego prace za genialnepołączenie oryginalnego designu postaci, cieka-wej historii i  humoru. Już niedługo ukaże sięnajnowsze dzieło francuskiego mistrza - 'TheIllusionist', tym razem historia oparta będzie nascenariuszu samego Jacques'a  Tati. Nie mogęsię już doczekać kiedy będę mógł zawiesić naniej oko.

6. Czy uważasz, że czeka Cię łatwa przy-szłość jako animatora? W  Polsce? Na świecie?

Animacja komputerowa cały czas się rozwija naświecie. Oczywiście największy rozpęd w  tym kie-runku jest w  USA. gdzie przemysł ten jest w  chwiliobecnej niezwykle konkurencyjny. W  Polsce niema jeszcze wielu animatorów, co pozwala mi miećnadzieje na znalezienie pracy w  niedalekiej przy-szłości. W  zawodzie tym, jak w  wielu innych, szcze-gólnie związanymi z  przemysłem IT, trzeba sięnieustannie rozwijać, poznawać technologie i  aktu-alizować z  prędkością światła wykorzystywaneoprogramowanie.

Mimo to satysfakcja z 'dawania życia' wirtual-nym postaciom i imitacji świata jest na tyle duża, żewarto próbować sił w tej dziedzinie.

AUTOREK - JAKIŚ TAKIŚ TYTUŁPogranicza

Page 56: Via Appia #2

Inkaustus.plPogranicza

- 56 -Via Appia

WOBIEKTYWIE AMATORAGALERIA: MARTA DUBIEL

Page 57: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 57 -Via Appia

GAERIA - MARTA DUBIELPogranicza

Sposób życia... Lu-dzie mają wiele różno-rakich talentów. Jedniporuszają nasze sercaśpiewem inni oczaro-wują malarstwem,jeszcze inni lepią z  pla-steliny pieski i  kotki,a  Marta fotografuje.Przy czym nie traktujetego z  jakąkolwiek dozą niezwykłości,a  wręcz przeciwnie.

W  obecnych czasach to raczej normal-ność, bowiem wejście fotografii w  świat cy-frowy pozwolił robić zdjęcia wszystkim.Warto jednak wspomnieć, że „posiadanie lu-strzanki nie uczyni z  nas prawdziwego foto-grafa, tylko posiadacza lustrzanki”. Kim wtakim razie jest Marta: posiadaczem, czy jużfotografem?

Autorka galerii ma zaledwiedwadzieścia lat, a  fotografujeod pięciu. Studiuje socjologięreklamy i  komunikacji spo-łecznej na UniwersytecieŚląskim w  Katowicach. Im-prezuje, gra w  siatkówkę,jeżdzi na rowerze i  uwiel-bia objadać się lodami.

Page 58: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 58 -Via Appia

Pogranicza

Gdy tylko ma wolną chwilę, bierze apa-rat i rusza w świat. Kocha to, wkładając w fo-tografowanie całe serce. Większośćwykonanych przez Martę fotografii to zdję-cia robione "przy okazji", podczas wyjazdówczy wakacji.

Uwielbia chodzić po górach prawie taksamo jak robić zdjęcia, więc obie te pasjeidealnie się ze uzupełniają.

Wielu ludzi pyta, czy nie chciała iść dotechnikum fotograficznego, studiować naASP, ale zdecydowanie temu zaprzecza. Fo-tografia to dla niej sposób wyrażenia siebie,własnych pragnień i potrzeby ekspresji. Za-rabianie na życie? Przymus? Stres z powoduterminów? To nie dla Marty. Woli robić to zuśmiechem na twarzy, wtedy kiedy maochotę, robiąc to starannie.

Jest amatorem. Nie wstydzi się tego, conie znaczy, że nie chce być coraz lepsza. Jejpragnieniem jest dojście do perfekcji, co za

tym idzie poczuć się spełnioną.

WIĘCEJ ZDJĘĆ MARTY MOŻECIE

ZNALEŹĆ POD ADRESEM:

HTTP://TRUSKAWKOVA.DIGART.PL/

GAERIA - MARTA DUBIEL

Page 59: Via Appia #2

Inkaustus.plPublicystyka

- 59 -Via Appia

Czy Polak w  Wielkiej Brytanii jest tylkorobolem? Otóż po pierwsze tak, po dru-gie nie. Tak, bo emigracja post-2004twórczo żyć potrafi i  to udowadnia; nie,

bo skutecznie obala stereotyp Polaka tylko i  wyłącz-nie robola.

W  sobotę 12 czerwca w  Polskim Ośrodku w  Le-eds odbyła się wystawa pod nazwą Fabryka Pozy-

tywnych Emocji. Byłato druga impreza kolek-tywu artystycznego Po-lish InvadARTs, któryzainicjował swoją dzia-łalność w  listopadzie2008 roku. Wystawaspotkała się z  niema-łym zainteresowaniem,przyciągając w  fabrycz-ne podwoje różnorod-ne gronozwiedzających – doro-słych, dzieci, świeckichi  duchownych, przyja-ciół przyjaciół i  znajo-

mych. InvadARTsom udało się równieżzainteresować sobą media i  stowarzyszenia kultural-ne. Fabrykę odwiedziła telewizja internetowatvpl.tv, radio Humber, portal internetowy londy-nek.net oraz przedstawicielka Polskiego OśrodkaSpołeczno-Kulturalnego w  Londynie.

W  wystawie wzięli udział fotografowie: Radek Ja-

nicki, Karol Wyszyński i  Paweł Łuszkiewicz orazfotografki: Dorota Kordecka, Asia Pawlak i  Ola Gi-żewska, która oprócz fotografii pokazała równieżswoje grafiki i  anima-cje. Irek Tankpetrolprezentował street art,Dorota Kmiecik plaka-ty i  wlepki, JustynaKmiecik grafiki trans-ferowane następnie natkaninę. Paulina Łusz-kiewicz body painiting,Norbert Stachurskimalarstwo, PrzemekMałacha literaturę, Pa-weł Godlewski anima-cję, Agata Szmytkai  Magda Drobnik po-kazały wyroby z  filcu,Ewa Piechota biżuterię z  kamieni szlachetnych.Zwiedzający Fabrykę, mogli zakupić wystawianeprace.

Wejście na wystawę umożliwiały fabryczne kar-ty wstępu, nabywane i  stemplowane na miejscu. In-avdARTsi, tak jak na fabrykę przystało, ubrani byliw  robocze fartuchy i  nie tylko prezentowali swojeprace, ale także pokazywali proces twórczy, próbu-jąc zaangażować zwiedzających. Ola tworzyłaz  dziećmi rysunki, Paulina wykańczała swoje srebr-no-złote dzieło na żywej modelce, a  także malowałatwarze dzieci, Magda z  Agatą pokazały, jak z  wełnyufilcowac szal. Irek tworzył na miejscu grafitti. Ka-rol i  Radek w  srebrnej izolatce realizowali interak-tywny projekt fotograficzny, z  którego powstanieseria animownaych gifow przedstawiajacych zmia-ny w  emocjach, poddanych eksperymentowi osób.W  kąciku literackim można było  m.in. dopisać dal-szy ciąg do rozpoczętego opowiadania. Podczas wy-stawy, prezentowane były animacje poklatkowezrealizowane przez Olę, pt. Circles i  Kres-kówka,z  muzyką Radka. O  godzinie 22:00 swój pokaz mia-ła animacja Pawła pt. Peter and the Wolves, która

POLISH INVADARTS W  FABRYCEAUTOR: ANNA LEWANDOWSKA, ZRÓDŁO: WWW.LEEDS-MANCHESTER.PL

Page 60: Via Appia #2

Inkaustus.pl

- 60 -Via Appia

była jednocześnie jego pracą dyplomowa. Wartowspomnieć, że Paweł, tegoroczny absolwent Multi-media Desing na Universytecie Huddersfield, zdo-był za nią pierwszą nagrodę przyznawaną przezniezależnego egzaminatora, dyrektora artystyczne-go firmy Roxter Games.

Po godzinie 22:00 i  pięciu minutach dla fotore-porterów, rozpoczęło się after party z  muzyka mini-mal, DnB i  house tworzone wspólnie przez DJBonn’a, Pj’a, Nair’a  i  Slug’a.

Dla InvadARTsów Fabryka była niemałym prze-życiem. Impreza two-rzona po godzinach,nocami, często do białe-go rana była dla nich te-stem osobowości,charakterów i  umiejęt-ności nie tylko organiza-cyjnych, ale teżkompromisu.

Pozostaje mieć na-dzieję, że InvadART-som wystarczy weny,odwagi i  entuzjazmudo dalszych przejawówpracy twórczej, a  także

chęci dzielenia się z  szerszą publicznością pozytyw-nymi emocjami, które Fabryka miała na celu wyge-nerować.

Grupa Polish InvadARTs chciałaby podziękowaćwszystkim sponsorom, dzięki którym realizacja wy-stawy była możliwa. Dziękujemy również patronommedialnym, którzy pomogli nam nagłośnić wydarze-nie; a  także wszystkim osobom z  grupy wsparciatechnicznego, bez których nie powstałyby chociażbyścianki wystawowe. Dziękujemy także Kasi i  jej po-mocnikom, którzy podczas trwania wystawy prowa-dzili kawiarenkę

ANNA LEWANDOWSKA - POLISH INVADARTS W  FABRYCEPublicystyka

INFORMACJA

Z RADOŚCIĄ INFORMUJEMY, ŻE WYSTAWAKULTURALNA

POLISH INVADARTS II

BYŁA OBJĘTA PATRONATEM MEDIALNYM ZE

STRONY FORUM

INKAUSTUS.PL

Page 61: Via Appia #2

Inkaustus.plPublicystyka

- 61 -Via Appia

Tak sobie właśnie lecą w  tle The Streets.Wpadłem na chwilę w  tym zalatanymmoim życiu, żeby generalnie tym nielicz-nym, którzy tu jeszcze wpadają, powie-

dzieć, że w  tym wszystkim jednak ważniejsze jestszaleństwo, a  nie przyczyna. Nikt już dziś się nie za-stanawia nad tym, dlaczego coś jest, albo dlaczegoktoś zrobił coś, albo powiedział, albo co się stało, żedoszło do tego, że coś się stało... Dziś jest, bo jest i  fi-nał. Rozważań w  tej kwestii niewiele i  raczej nie za-nosi się na zmianę w  tej materii. I  nie wynika toraczej ze znieczulicy, jaka obecnie panuje w  lu-dziach. To raczej z  rozkwitu egoizmu, który w  do-bie internetu i  załatwiania wszystkiego przezkomórkę święci swoje złote lata. Po raz kolejny do-chodzę do wniosku, że teleportowali mnie do tejepoki z  jakiejś innej, wcześniejsze. Ale, jak to mawia-ją, nigdy nie jest za późno... póki się nie ma skostnia-łej psychiki i  dwustu tomów śmiesznych zasad,zawsze jest możliwość przejścia 'na ciemną stronęmocy'. Jeśli wszystkie dobre uczynki, które do tej po-ry zgromadziłem, były błędem (a  wszystko na towskazuje) to jedyną drogą ma być brnięcie w  tej ob-łudzie? I  tu wracamy do tego o  czym pisałem na po-czątku - nikt nie zastanawia się nad tym 'dlaczego?'ponieważ jego decyzje są tego pozbawione. W  po-śpiechu życia większość zatraca umiejętność zasta-nawiania się i  dociekania. Już nie tylko 'prawdy', aletakże 'możliwości zrównoważenia swojej dotychcza-sowej bezmyślności'. Myślenie o  tym, co będzie za xlat i  co trzeba w  tym celu zrobić przyćmiewa im 'dzi-siaj ' i  'jutro'. Tak traci się osobowość. Ludzie bezosobowości nie interesują się innymi i  na odwrót.Inni nie interesują się ludźmi bez osobowości. Po-wstaje obłuda 'spędzania czasu'.. . i  masowa hipokry-zja. Przykro mi jak to widzę, bo mamy takie pięknelato i  Peugeot'y mają teraz takie piękne oczy, a  naj-piękniejsze z  tego wszystkiego jest to, że w  skraj-nym zmęczeniu, po kilku godzinach marudzeniai  wkurwiony z  powodu braku opalenizny, ale jed-nak potrafię to docenić.

CIEMNA STRONA POSTĘPUAUTOR: EL TIGRE

Page 62: Via Appia #2

Inkaustus.pl

Koniec

- 62 -Via Appia

NIESTETY TO CO DOBRE, SZYBKO SIĘ KOŃCZY.

Wszystkim autorom i autorkom serdeczniedziękujemy za możliwość publikacji ich utworów.Tylko dzięki Wam jesteśmy w stanie się rozwijać!

Stała Redakcja:

Artur "Kot" BiałackiMichał "Zguba" OlejarskiPrzemek "Rootsrat" Małacha

Asysta:

El TigreSileana

Jesteś osobą kreatywną?

Kochasz wszelakiego rodzaju literaturę,zarówno prozę, jak i poezję?

Pragniesz poznać opinię o swoich utworach,bez złosliwosci i obrazliwych komentarzy?

Chcesz poprawiać swój warsztat pisarski wprzyjaznym gronie?

Lubisz poznawac nowych, ciekawych ludzi ijednostki bardziej szalone?

Jezeli na którekolwiek pytanie mozeszodpowiedziec "tak", to z radością zapraszamy na

forum literackie:

INKAUSTUS.PL

PRZYJDŹ. POCZYTAJ. POZOSTAŃ

[email protected]

Do zobaczenia w następnym numerze ;)