24
SZUKASZ SWOJEGO POWOŁANIA? ZASTANAWISZ SIĘ, CO DALEJ? TO ZACZNIJ SŁUCHAĆ. BO BÓG WOŁA CIĘ PO IMIENIU. Powołanie Kraków, nr 7(34)/2014 PAŹDZIERNIK ISSN: 2083-8948 TRYBY K AT O L I C K I MIESIĘCZNIK STUDENCKI

Tryby październik 2014

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Październikowe wydanie "Trybów. Katolickiego miesięcznika studenckiego".

Citation preview

SZUKASZ SWOJEGO POWOŁANIA? ZASTANAWISZ SIĘ, CO DALEJ? TO ZACZNIJ SŁUCHAĆ. BO BÓG WOŁA CIĘ PO IMIENIU.

PowołanieKraków, nr 7(34)/2014

PAŹDZIERNIKISSN: 2083-8948

T R Y B YK A T O L I C K I

M I E S I Ę C Z N I KS T U D E N C K I

Dziękujemy Wszystkim,którzy odpowiedzieli na nasz czerwcowy apel i rzucili "piątaka" na "Tryby"! Jesteśmy dzięki Wam :)

Konto Pana Trybika ciągle czynne. Wszystkie wpłaty w całości przeznaczamy na pokrycie kosztów druku.Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Archidiecezji Krakowskiej 32 1540 1115 2111 6011 8024 0002„Darowizna na cele statutowe”

A gdybyście chcieli do nas napisać: [email protected]

Ruszyła rekrutacja

do „trybowej” redakcji!

T R Y B YK A T O L I C K I

M I E S I Ę C Z N I K

S T U D E N C K I

Jeśli chcesz do nas dołączyć,

napisz do matki naczelnej:

[email protected]

Zapraszamy!

O F E R U J E M Y :

fachową obróbkę Twojego talentu i dynamiczną karierę – już dwóch naszych

dziennikarzy awansowało na redaktorów naczelnych w innych pismach!

ciężką, ale kreatywną i satysfakcjonującą pracę dziennikarza,

grafika, fotografa, kolportera

możliwość współtworzenia najlepszego czasopisma studenckiego :)

kontakt z genialnymi, pozytywnymi ludźmi

Październik to miesiąc, kiedy częściej niż zwykle pytamy, co tak właściwie mamy w tym życiu robić. Czy studia, które wybrałam to droga tędy czy nie tędy? Dokąd mnie zaprowadzi? Czy da mi szczęście, czy odkryję na niej samą siebie? A może lepiej by było…?

Są takie słowa w szufladce „kościółkowe”, za którymi nie przepadam. Na przykład „powołanie”. Śmierdzi tamtą epoką i trąca patosem, ale jednocześnie jest bardzo pojemne i ważne. W „powołaniu” mieszczą się przecież wszystkie nasze życiowe role. Na pierwszym miejscu – rola dziecka Bożego. Potem rola żony albo męża, siostry zakonnej lub księdza, osoby samotnej, córki albo syna, przyjaciela, kolegi z pracy, sąsiada… Rola studenta, a potem lekarza, inżyniera, projektanta, rolnika. Mnóstwo ról, relacji, więzi.

To „powołanie”, za którym nie przepadam, kojarzy mi się z czymś bardzo poważnym, oficjalnym, na dystans. Kiedy uświadamiam sobie, że Pan Bóg mnie do czegoś powołuje, staję na baczność, w pełnej gotowości. Stresuję się i spinam, że za chwilę otrzymam ważne zadanie do wykonania. Czy do niego dorosłam, czy podołam? Adrenalina skacze, tętno przyspiesza, rozpędzam się, żeby wskoczyć na właściwe tory, zatrybić, bo przecież Ktoś mnie z tego rozliczy!

Nie, spokojnie, zwolnij, stój! Uff, to tylko zły sen… Nie, Pan Bóg nie tak się ze mną obchodzi. Nie każe wybrać drogi, którą nie chcę iść. Nie zmusza do wejścia w rolę, której nie czuję. Nie daje zadań ponad moje siły, by mnie złamały. Wręcz przeciwnie – czyta w moim sercu i szanuje moje pragnienia. Nie krzyczy na mnie tonem nakazowo-rozdzielczym, ale WOŁA Z MIŁOŚCIĄ. Jak swoją ukochaną córkę. POWOŁUJE mnie, czyli WOŁA po imieniu, bo jestem Jego (zobacz do Księgi Izajasza 43, 1). Woła też Ciebie i studentów z Twojego roku i z Twojego akademika. Nas woła, nas wszystkich, swoje dzieci.

A wiecie, co jest najlepsze? Że nie zawołał nas raz i wystarczy. On woła codziennie. Każdego dnia ma pomysł na nasze nowe role, a co za tym idzie – relacje i więzi. Tym sposobem kościółkowo-patetyczne „powołanie” staje się najpiękniejszą przygodą mojego życia!

Życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, twórczych przemyśleń o Waszych powoła-niach. Życzę, żebyście uwierzyli, że Pan Bóg woła Was po imieniu, a potem Go usłyszeli! Witajcie w nowym roku akademickim.

MAGDALENA GUZIAK-NOWAKREDAKTOR NACZELNY

3

PAŹDZIERNIK 2014w numerze:

rozmowa z charakterem: o. Jan Góra

mam start-up: Intelclinic

ona i on: O języku serca

temat numeru: 4–8

16–17

14–15

10–11

chcesz mieć zawsze Tryby papierowe?

[email protected]

Tryby. Dobra nowina dla studentów

Reda

ktor

nac

zeln

y:

Mag

dale

na G

uzia

k-N

owak

A

syst

ent k

ości

elny

: ks. Rafał Buzała

Sekr

etar

z re

dakc

ji:

Agata Gołda

Mar

keti

ng:

Mar

cin

Now

ak –

pro

moc

ja@

e-tr

yby.

plZe

spół

red

akcy

jny:

M

agda

lena

Indy

ka, K

arol

ina

Podl

ewsk

a, S

ara

Ryn

owsk

a, D

agm

ara

Śniowska, Michał W

nęk

DTP

, fot

o:

Mar

cin

Now

akKo

rekt

a:

Edyta Cybińska, Elżbieta Jaworek

Okł

adka

: ww

w.fr

eeim

ages

.com

yj

eran

2001

/Mar

cin

Now

akD

ruk: Printgraph Brzesko

Adre

s red

akcj

i:

ul. W

iślna 12/7, 31-007 Kraków

Dat

a za

mkn

ięci

a nu

mer

u:

13 października 2014 r.

N

akła

d:

8 500 egz.

Reda

kcja

zas

trze

ga s

obie

pra

wo

do

skr

acan

ia te

kstó

w i 

zmia

ny ty

tułó

w.

ww

w.e

-try

by.p

lbi

uro@

e-tr

yby.

pl W

ydaw

ca:

Orły Małopolski

Kat

olic

kie

Stow

arzy

szen

ie

Młodzieży Archidiecezji 

K

rako

wsk

iej Prenumerata

stop

ka:

wsp

ółpr

aca:

Powołanie

Dla czterech różnych ról życie napisało różne scena-riusze. Żaden nie jest słod-ko-cukierkowy, ale każdy zakończony mniejszym lub większym happy endem. Bo w każdym powołaniu można być szczęśliwym.

www.e-tryby.pl nr7/34/PAŹDZIERNIK2014

4

Odczarowane przyrzeczenie– Opowiem ci moją historię, ale to niełatwe, bo ciągle nad tym pracuję, żeby mówić o tym ze spokojem. Bo to wpłynęło na całe moje życie. I choć dziś już tak tego nie przeżywam, to ciągle jest we mnie – mówi Alicja, lat 26. Mówi „to”, bo ja wiem, o co chodzi, znamy się przecież. Mówi „to”, żeby jak najrzadziej nazywać sprawę po imieniu.

Wychowała się w domu, w którym nadopiekuńcza miłość mamy za wszelką cenę próbowała jej wynagrodzić alko-holizm taty. Alicja nie pamięta trzeźwych świąt, trzeźwych urodzin i trzeźwego zakończenia roku szkolnego. Bo okazja była zawsze i każda była dobra.

Alicja pochodzi z małego miasteczka, które kiedyś prawie zostało powiatowym. W mieścinie ciągle żyje przekonanie o „dobrym komunizmie”, bo wtedy wszystkie chłopy miały robotę i łatwy dostęp do lewego bimbru. – Komuna rozpiła mi ojca – mówi dziewczyna. – Choć na terapii dla DDA, czyli dorosłych dzieci alkoholików usłyszałam, że to wcale nie jest tak, że pijak pije, bo ma problemy, bo mu źle, bo komu-na, bo kapitalizm, bo go nikt nie lubi. Alkoholik pije dlatego, że pije. Po prostu, to jego sposób na życie – Alicja się zamy-śla. – Ale wiesz co, niechby sobie pił, ile chciał. Gdyby to na mnie nie wpływało, gdyby to mnie nie dotyczyło…

Ale wpływało i dotyczyło. Choroba alkoholowa W., taty Alicji, ustawiała życie całej rodziny. Przykłady? Kiedy W. pił, mama dziewczyny dłużej niż zwykle gotowała obiad, żeby zupa nie była za słona. Wychodziła do pracy bez makijażu, bo po co da-wać powody do zazdrości? Nie oglądała wieczorem ulubionego serialu, bo w domu musiała panować bezwzględna cisza.

Kiedy W. pił, Alicja nie zapraszała nikogo do domu. Nie dzwo-niła, tylko wysyłała smsy, bo głupio by było, gdyby znajomi przypadkiem usłyszeli dziką awanturę. Ubierała spodnie, bo spódniczki narażały ją na bolesne komentarze: „Ale masz gru-be nogi!”. Chodziła wcześnie spać i ściągała na sprawdzianach, bo ojca denerwowało zapalone w jej pokoju światło.

Miarka się przebrała, gdy szłam na mój bal maturalny – wspomina ze smutkiem. – Kupiłam wtedy ładną, czerwoną sukienkę. Skromną, do kolan, zakryte plecy i dekolt. Mimo to przed wyjściem na bal usłyszałam od ojca, że wyglądam jak „pierwsza lepsza”. Od wtedy nie nazywam go tatą, od wtedy jest zimno brzmiącym ojcem – po policzku Alicji płynie łza. – Tamtej nocy postanowiłam, że nigdy w życiu nie wyjdę za mąż i nigdy nie będę mieć dzieci. To było wbrew temu, co czułam, bo marzyłam o kochającym mężczyźnie i małych dzieciaczkach. Czułam, czułam zawsze, że to moja droga. Że chcę być żoną i mamą. Ale tamtej nocy płakałam w szkolnym wc i przyrzekałam sobie, że nigdy. Żadnego męża i żadnych dzieci – opowiada Alicja.

Jednak spotykamy się w jej domu, w którym codziennie gotuje obiad dla Pawła, ukochanego męża, i Julci, ukochanej

Powołania z życia wzięte

temat numeru > Powołanie

5

córeczki. – Tylko dlatego, że spotkałam niezwykłych ludzi, którzy pomogli mi „odczarować” tamto przyrzeczenie. Dzię-ki nim spełniło się moje marzenie o powołaniu żony i mamy – przyznaje Alicja.

Żyjąc sam, żyje dla innychMateusz pochodzi z okolic Warszawy. Jedynak. Chciał mieć rodzeństwo, jego rodzice planowali więcej dzieci. Nie udało się. W każdym razie mama i tata dobrze sytuowani. Ot, standardowa – jak mówi Mateusz – rodzina lekarsko-praw-nicza. Własny dom z ogródkiem i wypasione mieszkanko dla syneczka w prezencie na „życiowy start”.

– Pewnie sobie myślisz, że rodzice kazali mi pójść na prawo, żeby zachować rodzinną tradycję i przejąć kancelarię taty – mówi Mateusz, student prawa, III rok. – Zaskoczę cię, ale nie, nigdy w życiu, naprawdę nigdy nie namawiali mnie do wybrania jakiegokolwiek zawodu.

Kiedy Mateusz był dzieckiem i chciał zostać policjantem, rodzice kupili mu czapkę policjanta, wóz zdalnie sterowany i ogólnie wszystko kręciło się wokół tego tematu. Kiedy miał poważną fazę na gotowanie, co chwilę znosili do domu drogie książki kucharskie. Szanowali jego pasje, dawali prze-strzeń na próbowanie, smakowanie i rozwijanie talentów. Ucieszyli się, gdy oznajmił, że idzie na prawo. Ucieszyli się, bo to była jego decyzja.

Rodzicielską presję Mateusz odczuwał na innym polu. – Kie-dy miałem kilkanaście lat, mama i tata powiedzieli mi po raz pierwszy, że gdy dorosnę, kupią mi mieszkanie w Warszawie dla mnie, mojej żony i dzieci. I tak się stało – gdy zdałem na studia, dostałem kluczyki do niezłego M2 w stolicy – wspo-mina chłopak. – Od tej chwili zaczęły się jednak regularne kłótnie z moimi rodzicami. Za każdym razem, gdy wracałem do domu na weekend, wypytywali, czy mam już dziewczynę i kiedy wnuki. Kiedy natomiast przyjeżdżali do mnie, szukali w łazience pudru i drugiej szczoteczki do zębów. A ja nie chciałem być nigdy księdzem, ale też nie czuję się powołany do bycia mężem i ojcem – kontynuuje Mateusz.

Dużo czasu minęło, zanim jego rodzice zaakceptowali wybór drogi samotności i pogodzili się z tym, że nigdy nie zostaną dziadkami. Dziś już nie nazywają swojego syna egoistą i wygodnym singlem. Zobaczyli, że żyjąc w pojedynkę, tak naprawdę żyje dla innych – pomaga w organizacjach prospo-łecznych np. udziela darmowych porad prawnych biednym i bezdomnym.

Z Tym Jednym, JedynymPrzy kawałku pysznego ciasta sekretnej, zakonnej receptury oglądamy z s. Klarą stare fotografie, z których uśmiecha się do nas śliczna, pełna energii dziewczyna o imieniu Julia, oto-czona przystojnymi facetami. – Tak, tak, to ja, nie wierzysz? – przekonuje mnie s. Klara, ta, która jeszcze przed kilkoma laty, zanim zdecydowała się zostać mniszką, usilnie poszuki-wała kandydata na męża i ojca swoich dzieci.

Przy kolejnej dawce uwiecznionych na zdjęciach wspomnień opowiada mi swoją historię. Julka pochodzi ze zwyczajne-go, polskiego miasteczka w środkowej Polsce, w którym – oprócz dni miasta i dożynek raz w roku – nie działo się zupełnie nic spektakularnego. Wychowywała się z matką, siostrą i przyrodnim bratem – z kolejnego związku mamy. Jej rodzice rozwiedli się, gdy była mała – dobrze jednak pamię-tała ich awantury i raniące słowa. Odkąd pamięta, marzyła, żeby w przyszłości założyć rodzinę z prawdziwego zdarze-nia – w której ojciec będzie głową rodziny, matka opiekunką domowego ogniska, a dzieci ich wspólnym szczęściem. Już w gimnazjum była „królową parkietu”, atrakcyjną i lubianą

dziewczyną w okolicy. W ramionach wielu chłopaków szuka-ła swojego przeznaczenia.

Kiedy w czasach licealnych trafiła do franciszkańskiej wspól-noty, zmienił się jej sposób patrzenia na życie, utwierdziła się w powołaniu do prawdziwie chrześcijańskiej rodziny – właśnie takiej, jakiej nie było jej dane doświadczyć. Zaczęła spotykać się z naprawdę porządnym chłopakiem, a w mię-dzyczasie jeździła na niezobowiązujące rekolekcje dla mło-dych kobiet, które odbywały się w żeńskich klasztorach.

Na jednym z takich wyjazdów odkryła coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewała: poczuła, że wcale nie potrze-buje adoratorów, by być szczęśliwą – A właśnie wręcz prze-ciwnie! – mówi z błyskiem w oku s. Klara – To ja miałam od tej chwili adorować. Nagle zrozumiałam, że miłość samego Boga zrekompensuje mi wszystkie braki z dzieciństwa i że tu, właśnie w tym otoczonym ogrodem klasztorze, jest moje miejsce na ziemi – dodaje bez wahania. Od tamtej pory nie ma już małej, niedowartościowanej Julki – jest pewna swoje-go wyboru, szczęśliwa kobieta poślubiona Chrystusowi.

Ojciec na właściwym miejscuZ o. Łukaszem poznaliśmy się na jednym z festiwali muzyki chrześcijańskiej, wówczas był jeszcze początkującym klery-kiem. Mieliśmy okazję porozmawiać kilkakrotnie przy okazji spotkań w małych grupach. Zapamiętałam go wtedy jako dobry materiał na przyszłego przewodnika duchowego – niezwykle empatyczny i potrafiący słuchać gość. Kiedy spo-tykamy się dziś i wspominam dobre wrażenie, jakie wtedy na mnie zrobił, Łukasz wybucha śmiechem. – Ty chyba nie mówisz poważnie, przecież wtedy byłem jeszcze zupełnie „nie do ludzi”! – z zaskoczeniem reaguje na moje słowa. Kie-dy zaczyna wspominać tamte czasy i sięga jeszcze dalej, do szkoły średniej i dzieciństwa, powoli i ja zaczynam rozumieć jego zdziwienie.

Rodzina Łukasza raczej nie pałała szczerą miłością do Kościoła. Z jego opowiadań powstaje obraz rodziny, w któ-rej pierwsze skrzypce gra ojciec antyklerykał (nota bene pojawiający się co niedzielę w parafialnym kościele…), nie-znoszący księży i zakonnic, spędzający rodzinne imprezy na „najeżdżaniu” na kler i wyśmiewający syna, za bycie – pożal się, Boże – ministrantem. Wyśmiewający go zresztą za każdy jego wybór – gry na skrzypcach, studiów psychologicznych etc.

Pomimo całej tej antykościelnej atmosfery w domu Łukasz czuł, że ten właśnie znienawidzony przez rodzinę Kościół ma coś więcej do zaoferowania. Angażując się w działalność swojej parafii, coraz częściej myślał o radykalnej decyzji – „Być kapłanem. To jest to”. Powiedziałem to sobie w klasie maturalnej i wiedziałem, że przynajmniej muszę spróbować. Więc tak zrobiłem – opowiada.

Jednak nie okazało się to proste. Trudno mu było odnaleźć się w zakonnej rzeczywistości, nie potrafił odciąć się od swo-jej przeszłości, emocjonalnie zniewolony ciągnącą się za nim beznadziejną opinią jego własnego ojca i brakiem wsparcia matki. A jednak czuł, że nie może się poddać, że to jest ta właściwa droga. I mniej więcej wtedy się poznaliśmy. Choć wówczas sam oceniał siebie tak negatywnie, fakty mówiły co innego: doskonale nadawał się na kapłana, spowiednika i duchowego przewodnika. Dziś sam przyznaje, że dobrze przepracowana terapia i kilka lat formacji w seminarium uwolniły go od przeszłości i upewniły w powołaniu. I nie ma znaczenia, jaki był ojciec Łukasza – ważne, że teraz Łukasz jest dobrym ojcem.

MAGDALENA GUZIAK-NOWAK, IWONA SIDOR

fot.

: ww

w.p

ixab

ay.c

om/ P

ublic

Dom

ainP

ictu

res

temat numeru > Powołanie

www.e-tryby.pl nr 7/34/ PAŹDZIERNIK 2014

6

fot. www.pixabay.com/ Unsplash

Problemy z singlowaniemNo właśnie, bo singiel kojarzy się nam z hulaszczym sposo-bem bycia (także w sferze relacji damsko-męskich), skraj-nym egoizmem i brakiem odpowiedzialności. Poza tym dość trudno znaleźć nauczanie Kościoła na ten temat. Można się go doszukać w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Soboru Watykańskiego II, gdzie zauważono, że „niezwiązani mał-żeństwem” mogą „w niemałym stopniu przyczyniać się do świętości i pracy w Kościele”. A przecież już św. Paweł – też singiel – chciał, żeby wszyscy żyli tak, jak on. Chociaż miał świadomość, że każdy otrzymuje inny dar od Boga (por. 1 Kor 7,7).

Single mają jeszcze jeden poważny problem. W przeciwień-stwie do małżeństwa, kapłaństwa, życia zakonnego, nie ma momentu, w którym zaczyna się realizować swoje powoła-nie do życia w pojedynkę – nie składa się przecież żadnych ślubów czy przyrzeczeń. To rodzi poczucie, że bycie singlem jest na chwilę, że to coś przejściowego. I o ile po maturze można pójść do seminarium lub do klasztoru, a na studiach wziąć ślub, to czy przed trzydziestką można kategorycznie powiedzieć: „wybieram życie w pojedynkę”?

Takie życie ma sensChociażby z tych kilku powodów powołanie singla jest trudne i może spotykać się z niezrozumieniem otoczenia. Świadczy o tym chociażby fakt, że praktycznie nie istnieją duszpasterskie inicjatywy dla tego typu osób, bo nie można zaliczyć do nich kaliskiej pielgrzymki dla singli czy odbywających się tu i ówdzie Mszy św. i spotkań dla samotnych, których celem jest znalezienie so-bie drugiej połówki. Wyjątki stanowią rekolekcje organizowane przez Ognisko Miłości w Olszy czy Grupa 33 działająca w archidiecezji katowickiej. Na swojej stronie internetowej piszą: „Chcemy pokazać, że jesteśmy i że takie życie ma sens. Że nie będąc żoną czy mężem, matką czy ojcem, księdzem czy osobą konsekrowaną, można być szczęśliwym”.

Krystyna Osińska w jednej ze swoich książek nazywa chrześcijańskich singli „świeckimi pustelnikami”. Zaznacza, że zanim taka osoba podjęła decyzję o życiu w pojedynkę, poznała specyfikę innych dróg. Co więcej, osoba rozeznająca to powołanie byłaby zdolna do realizowania wymienionych dróg, a jej otoczenie jest przekonane, że byłaby doskonałym małżonkiem, rodzicem, księdzem czy zakonnicą (w przy-padku kobiety).

Przykłady pociągająPotwierdzają to historie chrześcijańskich singli. Mistyczka Marta Robin marzyła o Karmelu, ale uniemożliwiła jej to choroba. To było dla niej trudne doświadczenie, ale dopiero po jego zaakceptowaniu odmieniło się jej życie. Przestała pytać: „dlaczego to mnie spotkało?”. Pozornie samotna, przy swoim łóżku przyjęła kilkadziesiąt tysięcy osób, którym słu-żyła radą i Bożym światłem. Także na polskim gruncie jest przykład wyjątkowy. Singlem do końca swoich dni pozostał Edmund Bojanowski, który bardzo pragnął kapłaństwa. Ale to jako świecki mężczyzna założył żeńskie zgromadzenie zakonne – sióstr służebniczek. Kościół w Polsce przeżywa właśnie rok imienia tego Błogosławionego.

Aktualnie żyjący chrześcijański singiel? Doskonałym przykładem może być Kiko Argüello, który założył jeden z największych ruchów we współczesnym Kościele, czyli Drogę Neokatechumenalną. Całe swoje życie oddał służbie ewangelizacji.

W świadomym wyborze życia w pojedynkę – jak zresztą w każdym innym powołaniu – jest coś z tajemnicy. „Każ-de specyficzne powołanie rodzi się z inicjatywy Boga i jest dziełem miłości Boga” – napisał Benedykt XVI w orędziu na 49. Światowy Dzień Modlitw o Powołania. Odkrycie założonego u Góry planu wobec nas jest nie lada wyzwaniem dla każdego biorącego na serio swoje życie.

PRZEMYSŁAW RADZYŃSKI, WWW.MOJEPOWOLANIE.PL

świecki pustelniksingiel

Z myśleniem o życiu w pojedynkę w kategoriach powołania jest pewien problem. A nawet kilka. O ile coraz częściej można już usłyszeć, że także małżeństwo – obok kapłaństwa i życia konse-krowanego – jest powołaniem, to trudno tak myśleć o „chrześci-jańskim singlu” – jak lubię mówić.

temat numeru > Powołanie

7

Czym dla Pana jest powołanie?– Każdy ma przypisane cechy i talenty, które powinien

w życiu rozwijać. Jeden spełnia się w rodzinie, inny będąc księdzem. Podobnie wybierając drogę zawodową, kierujemy się swoimi predyspozycjami, bo nie każdy dobry lekarz byłby dobrym prawnikiem i odwrotnie. Najważniejsze to żyć w zgo-dzie ze swoim sumieniem.

Zastanawia mnie, kiedy można rozpoznać drogę kapłań-ską? Jak to wyglądało u Pańskiego syna?

– Konrad dawał takie sygnały, bo już od małego chłopca, razem ze swoim o pięć lat starszym bratem, służył w kościele. Tym bardziej, że u nas w rodzinie również są księża, a syn jest tak jakby już trzecim pokoleniem (śmiech).

Czy to nie oznacza że rodzina wywarła wpływ na podjęcie przez niego decyzji?

– Broń Boże. My nigdy nie mówiliśmy ani tak, ani nie, przecież to powinna być i była tylko i wyłącznie jego decyzja. Natomiast Konrad widział, jak wygląda modlitwa, widział, że kapłaństwo czemuś służy, że jest w nim coś więcej, jakaś głębia. Będąc dzieckiem otrzymał w prezencie od swojej babci ilustrowane Pismo Święte – zresztą do dzisiaj jest ono u nas w domu – i obietnicę, że jeżeli przeczyta je w całości, to będzie potrafił czytać. I tak dzień po dniu, angażując w to swojego dziadka, składał litery, a gdy dotarli do końca, umiał samo-dzielnie czytać.

Pamięta Pan, kiedy syn pierwszy raz zaczął wspominać, że chce zostać księdzem?

– W młodych latach na swojej drodze spotkał ks. Kuska – wikarego rodzinnej parafii. To on zaczął go zachęcać do udziału w życiu Kościoła. Konrad został lektorem, stał się ak-tywnym członkiem wspólnoty. Z biegiem czasu jego zaintere-sowania się rozwinęły.

A dzień, kiedy oznajmił: „Mamo, tato, idę do seminarium”?– Po szkole średniej musiał wybierać. Pojechał na rozmowę

kwalifikacyjną do Krakowa, rozmawiał z ówczesnym rekto-rem, a gdy wrócił powiedział, że wybrał swoją drogę – semina-rium. Nie będę ukrywał, że razem z żoną bardzo się ucieszyli-śmy.

Czy siedząc czasami w fotelu nie żałuje pan, że Konrad nie przyprowadzi wnuków, że nie będzie gwarniej na święta?

– Ja jestem z wielodzietnej rodziny, więc wiem jak wyglą-dają takie święta. Natomiast nie jest też tak, że my z synem nie widzimy się w ogóle. Odnośnie wnuków to drugi syn ma dziecko, więc mam wnuka i czuję się spełniony. Przecież w Biblii jest napisane, że celem życia jest doczekanie się syna i wnuka oraz życie w bojaźni Bożej.

Kościół w dzisiejszych czasach jest mocno atakowany. Jak Pan, jako ojciec księdza, to przyjmuje? Nie obawia się o swojego syna?

– Zawsze były obawy, jednak czy byłby lekarzem, czy nauczycielem, to tak samo byśmy się o niego martwili. Jeżeli chodzi o Kościół, to zawsze wychodził z takiej walki jesz-cze mocniejszy, bo w końcu z czego byłaby świętość jak nie z ofiar?

Co jest najważniejsze dla młodego księdza?– Dobry przykład proboszcza z pierwszej parafii, do której

idzie. To jest bardzo ważne, aby na początku się nie zraził, oraz by widział, jak kapłan powinien żyć. Konrad na takiego właśnie trafił. W Osielcu, oprócz tego, że uczy religii, ma 60 ministrantów, a parafia nie należy do największych.

Czego można życzyć na początku kapłańskiej drogi?– Wytrwałości w podjętej decyzji oraz przychylnych i wy-

rozumiałych parafian.

Mój syn jest księdzemPodjąć właściwą decyzję na początku

drogi w dorosłość nie jest łatwo. Czasami jest ona jednak łatwiejsza,

niż by się mogło wydawać. Z panem Kazimierzem

Natkańcem, tatą ks. Konrada, rozmawia Michał Wnęk.

Kazimierz Natkaniec – ojciec ks. Konrada, który święcenia kapłańskie przyjął w Wigilię Uroczy-stości Trójcy Przenaj-świętszej, 25 maja 2013 r., w Katedrze Wawelskiej z rąk kard. Stanisława Dziwisza

temat numeru > Powołanie

8

www.e-tryby.pl nr7/34/PAŹDZIERNIK2014

Kiedy myślę o moim powołaniu, to pierwszym, co mi przychodzi do głowy jest fakt, że nie robię nic, co byłoby jakieś wyjątkowe, w czym nikt nie mógłby mnie zastąpić… To dokładnie odwrotnie, niż w życiu kapłana. Jego nikt nie zastąpi przy ołtarzu czy w konfe-

sjonale. Żeby zaistniał sakrament Eucharystii czy pokuty i pojednania,

potrzebny jest ksiądz z ważnymi święceniami. A ja? Wszystko, co robię

jako siostra, każda moja praca, może być z powodzeniem wykonywana przez ludzi świeckich. Mogą uczyć w szkołach, opiekować się dziećmi, staruszkami, ubogimi, obsługiwać zakrystię, grać na organach, gotować i co tam jeszcze przyjdzie nam do głowy. Ba, niejednokrotnie robią to o wiele lepiej, niż my, a już na pewno niż ja. Po co więc jestem? Jaki jest sens mojego bycia siostrą? Czy mam coś, czego nie ma nikt inny? Czy mogę obdarować świat, ludzi czymś, czym nikt inny ich nie obdaruje?

Pamiętam, że odkrycie odpowiedzi na te pytania było dla mnie przełomem. Chyba dopiero wtedy zrozumiałam, kim tak naprawdę jestem i o co chodzi w moim życiu. Pan pokazał mi, że mam coś, czego nie posiada nikt inny i czego nikt inny nie może dać. Tym czymś jest szczególny wymiar bycia z Nim, czyli OBLUBIEŃCZOŚĆ. Składając śluby zakonne, przyj-mując dar konsekracji, wchodzę z Jezusem w relację oblubieńczą, wyłączną. I jeśli nie żyję tym, nie obdarowuję ludzi owocami tej relacji, nie pokazuję im, jak bardzo Bóg ich kocha i jak bardzo ich pragnie, to jestem bezużyteczna. To ci, którym próbuję słu-żyć, mogą mi powiedzieć: „Przykro nam, ale cię nie potrzebujemy, bo nie dajesz nam tego, co powinnaś, co możemy otrzymać tylko od ciebie”. Mogę nawet świetnie pracować, być mistrzem w swoim fachu. I co z tego, skoro jestem bezużyteczna?

Taka świadomość stawia na nogi. Genialne jest od-krywanie w swojej codzienności tego, kim jestem dla Boga i kim On czyni mnie dla innych. I, jeśli pozwoli-cie, czasem się tu z Wami tym trochę podzielę…

S. MAGDALENA WIELGUS MCHR

Kiedy w klasie maturalnej zastanawiałem się nad swoim powołaniem, często pojawiała się w mojej głowie myśl o zostaniu księdzem. Ostatecznie jednak tak wyszło, że wyjechałem na studia do Warszawy. „Tak wyszło” – bo do końca nie umiałem rozpoznać swojego powołania i nie podjąłem jasnej decyzji. Studia w stolicy nie były moim wielkim pragnieniem, ale na seminarium też nie byłem zdecydowany. W końcu, zobligowany terminami, złożyłem papiery na uniwersytet.

Teraz widzę, że potrzebowałem wtedy czasu na osiągniecie zwyczajnej ludzkiej dojrzałości. Pobyt w Warszawie, z dala od domu rodzinnego, sprzyjał zrealizowaniu tego celu. Po kilku latach studiowania byłem już trochę innym człowiekiem: odważniej-szym, pewniejszym siebie, łagodniejszym. Łatwiej było mi więc planować swoje życie. Myśl o kapłań-stwie jednak powoli gasła (choć ciągle byłem blisko Pana Boga) i nadszedł taki czas, że intensywnie szukałem dla siebie dobrej żony.

Na ostatnim roku studiów znowu zacząłem poważ-nie myśleć nad swoim powołaniem, tym razem pod kątem zawodowym. Miałem wtedy takie olśnienie, że to przecież głoszenie Ewangelii jest tym, na co mógłbym poświęcić całe swoje życie, nawet gdyby mi nikt nie zapłacił za to ani grosza. Przez kilka tygodni czułem mocno i jasno, że moim powołaniem jest kapłaństwo. Jednak ten zapał z czasem minął i gdy kończyłem studia, znowu byłem w rozterce. Pamiętam, że wówczas bardzo podrażniły mnie słowa pewnego księdza, który żartował, że są

ludzie, których ulubionym słowem jest: „rozeznaję”. Oni całe życie rozeznają i nigdy nie potrafią się zdecydować. Mając dość tego ciągłego rozeznawania, postano-wiłem zawrzeć pewną umowę z Panem Bogiem. Powiedziałem tak: „Boże, daję sobie trzy mie-siące (czerwiec, lipiec, sierpień) na ostateczne podjęcie decyzji co do mojej drogi życiowej. Będę w tym czasie gorliwie szukał Twojej woli, a Ty, Panie, prowadź mnie w tym poszukiwaniu”. I stała się rzecz cudowna: Bóg tak mnie poprowa-dził, że w połowie wakacji po prostu zrozumiałem, jaki jest Boży plan dla mnie. Szczególnie pomogła mi w tym konferencja (dostępna w Internecie) o powołaniu o. Pelanowskiego, który rozróżnił dwa pojęcia: marzenie i pragnienie. Marzenie jest powierzchowne i jest to tylko moja zachcianka, a pragnieniem jest to, co naprawdę mam w sercu. Pragnienie daje Bóg, a marzenie pochodzi ode mnie. To rozróżnienie pomogło mi odkryć, że moim pra-gnieniem jest kapłaństwo. Przecież zawsze sprawy związane z ewangelizacją dawały mi najwięcej radości. To takie proste. A jednak musiałem tyle przeżyć, żeby to zrozumieć.

Rozpoczynam obecnie swój drugi rok w semina-rium i jestem tu szczęśliwy. To moja droga. Jestem wdzięczny Bogu za moje powołanie i za to, jak mnie dotychczas prowadził.

KL. WOJCIECH BIŚ

Tak wyszło?temat numeru > Powołanie

Już w przedszkolu wykazy-wała się silnym charakte-rem, dyrygowała grupą i zaj-mowała wszelką organizacją – jej pani przedszkolanka do dziś nazywa ją „swoją kierowniczką”. Na kogo taki brzdąc mógł wyrosnąć?

Niezły „agent”Podobno był z niej niezły „agent” – rozstawiała koleżanki i kole-gów po kątach i wyznaczała każdemu zadania. Do dzisiaj żartuje, że zastanawia się, czy wszystkie dzieci w przedszkolu ją lubiły. Na pewno była odważna – gdy miała kilka lat, sama zadzwoniła na pogotowie. Zawsze brała sprawy w swoje ręce, szukała własnej drogi i podążała za głosem serca. Teraz jest wokalistką i autorką tekstów zespołu Anielsi oraz od niedawna świeżo upieczoną stu-dentką wymarzonej uczelni. I wciąż ma plany, marzenia…

Muzyczny domPochodzi z Dachnowa pod Lubaczowem, a obok jej rodzinnego domu jest dużo spokojnej i zielonej przestrzeni. Tu też właśnie zaczęła rozwijać swój talent artystyczny, do czego przyczyniło się muzy-kowanie w rodzinie. Nie pamięta nawet, kiedy to się stało, że zaczęła „podśpiewywać” – naturalnie

motywowało ją do tego śpiewanie siostry, a rodzice dopingowali ją i umożliwiali rozwijanie pasji.

AnielsiZespół tworzą z nią: jej siostra Paulina, Jacek i Patrycjusz. Skład powstał na potrzeby przeglądu grup kolędniczych w 2009 r. i po tym wydarzeniu zespół nie planował kontynuować współpracy. – Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że to się później tak rozwinie, to nie wiem, czy byśmy się w to wszyscy zaangażowali – mówi Jagoda. – W tym czasie każdy z nas grał w jakimś innym zespole, miał inne zajęcia dodatkowe. Myślę, że to był chytry plan Pana Boga, który złączył nas na ten przegląd. Po nim byliśmy proszeni o powtarzanie materiału na innych koncertach. Spodobało nam się to – podsumowuje Jagoda. I ruszyła lawina: wygrana Debiu-tów podczas Chrześcijańskiego Grania w Warszawie, Grand Prix podczas festiwalu Soli Deo w Biłgoraju, pierwsze miejsce na festi-walu Maranatha w Świdniku, drugie podczas festiwalu Dawid.Fm w Lublinie. Mają też na koncie pięć hymnów spotkania młodzieży Exodus Młodych – dokładnie tyle, ile odbyło się tych spotkań.

W jednej z piosenek Anielsów Jagoda śpiewa: „Wybieram miłość na start, co dzień i po stokroć ja wybieram miłość”. – Człowiek po stokroć musi zawracać z dróg, które podsuwa świat – tych bocznych, może prostszych, może bardziej kuszących – mówi. – Musi zdecydować się na Boga. Jeśli zdarzy nam się tej miłości nie wybrać, na nowo mamy się podnieść i po raz setny wybrać dobro.

Ambitne planySkończyła liceum ogólnokształcące przy Zespole Szkół im. gen. Józefa Kustronia w Lubaczowie, profil humanistyczno-dziennikar-ski. W tym roku zdawała egzamin dojrzałości i zaczęła iść w długo przemodlonym kierunku. Złożyła papiery na wymarzoną uczel-

nię… i dostała się do łódzkiej Szkoły Filmowej na Wydział Organizacji Sztuki Filmowej. Są to studia dzienne,

zatem nie będzie już mieszkała w zaciszu Dachnowa. Patrząc przed siebie, widzę same wyzwania – mówi

Jagoda. – Sam fakt, że idę na studia, to już pierwsze z nich. Nie wiem, z czym będę musiała się zmie-

rzyć, tak czy owak jestem pozytywnie do tej przygody nastawiona, na pewno rozpoczyna

się dla mnie nowy rozdział, inne życie. Będą zapewne plusy, takie jak nowi ludzie, roz-wijanie pasji, nowe miejsca, ale również i minusy – rozłąka z domem i rodziną. Podobno zaczyna się dla mnie najlepszy czas w życiu, ponadto idę drogą, którą chciałam iść, więc jestem podwójnie za-dowolona i podekscytowana – dodaje. Nadal ma w planie występy z Anielsa-mi i śpiewanie o Miłości. Powodzenia!

MONIKA MAŚNIK

portret

Jagoda Mazepa:

Idę drogą,

chciałamktórą

iść

9

www.e-tryby.pl nr7/34/PAŹDZIERNIK2014

10 rozmowa z charakterem

Po studencku i prosto z mostu – co to jest powo-łanie?

– To, co Pan Bóg wymyślił właśnie dla mnie. Ja po coś jestem i to coś, po co jestem, to jest powo-łanie. Mam coś do zrobienia. Każdy został po coś stworzony, po coś się urodził i po coś żyje. Nieszczę-ściem człowieka jest, jeśli tego nie wie.

Ale skąd mam wiedzieć, po co żyję?– Dawniej nazywano to odczytaniem woli Bożej

i rozpoznaniem własnego, życiowego powołania. To i trudne, i łatwe. Mamy jakieś predyspozycje i one mogą nam tutaj pomóc. Naukowo mogę powiedzieć, że rozeznanie powołania to aktualizacja potencjału, którą Bóg we mnie włożył. W powołaniu musi być progres, nic tak nie boli jak niedorozwój.

A czy Pan Bóg chce dla nas czegoś innego niż my sami?

– Naturalnie! Ja jestem tego żywym przykładem. Chciałem pracować naukowo, a zajmuję się bacho-rami. Młodzież, z którą pracuję, to moje niechciane dziecko. Ale to dziecko przyniosło mi najpiękniejszą miłość!

Kiedy rozeznajemy, słyszymy w głowie głosy, pod-szepty. Jak rozróżnić, czy to Boże natchnienia?

– Są dwie szkoły: jezuicka i dominikańska.

Dominikanie tracą energię na teoretyczne, demokra-tyczne dyskusje, a często nie dochodzą do wyko-nawstwa. Tymczasem szkoła jezuicka nie traci czasu na debaty, ale koncentruje się na zadaniu. Jezuita działa ślepym pędem woli chciwej posłuszeństwa. W rozpoznaniu powołania ważną rzeczą jest wła-śnie posłuszeństwo, bardzo często odrzucane przez współczesnych ludzi.

To takie niemodne słowo.– Bardzo. Bo ludzie są wolni i nie mają najmniej-

szego zamiaru słuchać kogokolwiek innego.

Ojciec chyba też nie jest zbyt posłuszny…– Ja? Ja jestem bardzo posłuszny nakazowi moich

przełożonych i papieża. Przełożeni posłali mnie do pracy z młodzieżą i ponoszą tego konsekwen-cje. A Jan Paweł II kazał mi robić Lednicę, czym wprawiał w zakłopotanie wielu ludzi. Staram się też słuchać Pana Boga.

Czy nam, dzisiejszej młodzieży, trudniej jest od-czytać powołanie? Trudniej niż było kiedyś?

– Ja nie wierzę w bajeczki o wyjątkowości na-szych czasów. Kiedyś też było trudno. Ale św. Jan Paweł II powiedział w Krakowie, że musimy być mocniejsi, niż warunki, w których przyszło nam żyć. Musimy być mocni mocą wiary. Musimy też mieć

O tym, czym jest Boża siła przebicia oraz podejmowa-niu „długoterminowych de-cyzji” z o. Janem Górą, do-minikaninem, rozmawiają Magdalena Guziak-Nowak i Marcin Nowak.

Zaktualizuj swój

fot. www.wikimedia.commons.pl

potencjał

11rozmowa z charakterem

siłę przebicie. A składowe siły przebicia to kreatyw-ność i Eucharystia. To jest petarda.

Czyli zawsze było trudno. Ale dzisiaj bardziej niż w przeszłości boimy się „decyzji długotermino-wych”. Odwlekamy decyzje o usamodzielnieniu się, założeniu rodziny, choćby to.

– Jest kilka przyczyn, dlaczego ludzie panicznie boją się jakichkolwiek deklaracji: konsumizm, permi-sywizm moralny, niepoważne podejście do warto-ści. Poza tym dzisiejsze czasy nie służą budowaniu osobowości. Mojego starego przyjaciela nie ruszy nic, co nie wypływa z niego. A oni, ci młodzi, są do ruszenia, bo nie mają korzenia i trwałego stosunku do wartości. Czy tak, czy siak – jest im wszystko jed-no. A to nie jest wszystko jedno! Europa zapomniała o swoich chrześcijańskich korzeniach i jest chora na Alzheimera. Na tym polega jej problem.

A może nie podejmujemy kluczowych decyzji, bo się boimy? Boimy się, że się pomylimy. Czy w wy-borze powołania można się pomylić?

– Nie, raczej nie. Jeśli człowiek jest głęboko zakorzeniony w Bogu, a męża czy żony ma nie z ła-panki, to się nie pomyli. Jeśli dziewczyna i chłopak naprawdę są razem i się sobie przyglądają, poznają nawzajem, to jak się mogą pomylić? Nie ma takiej możliwości.

Lubi Ojciec swoje powołanie?– Uwielbiam. Ja nie mógłbym być nikim innym.

Jestem na swojej drodze i codziennie Pan Bóg mi to potwierdza.

To chyba wielkie szczęście.– Tak. Tym bardziej, że w tym roku mija 45 lat

mojego kapłaństwa. Dlatego też napisałem książkę „…Znaczy ksiądz”. Trzeba powiedzieć ludziom, że jest się szczęśliwym, że w swoim życiu widzi się sens. Takie świadectwa są potrzebne. Przecież nie będę po krakowsku narzekać.

Ojca droga do kapłaństwa to dość barwna histo-ria. Opowie Ojciec, jak wyglądał moment rozezna-wania?

– Naturalnie. Moja mama zaprowadziła mnie w nocy na adorację Najświętszego Sakramentu przy Bożym grobie i nauczyła mnie osobistej relacji

z Tym, który nas pierwszy umiłował. Nie pamiętam, ile miałem lat, byłem dzieckiem. Klimat pustego kościoła wypełnionego obecnością Najświętszego Sa-kramentu, zrobił na mnie ogromne wrażenia. Druga sprawa to fakt, że gdy dorosłem, Pan Jezus przema-wiał do mnie ciszej, niż moje piszczące koleżanki.

Miał Ojciec powodzenie?– Nie pamiętam (śmiech). A po trzecie w mojej

młodości mówiono, że wierzą tylko ludzie starzy i niewykształceni, a religia przeminie wraz z rozwo-jem nauki. W szkole, a były to lata 50., tłuczono nam pozytywistyczne idee z XIX w. Byliśmy za żelazną kurtyną. Kiedy po maturze przyjechałem do nowi-cjatu w Poznaniu, poszedłem do kościoła. Śpiewał Chór Stuligrosza, a w ławkach siedzieli profesorowie akdemiccy. Studia otworzyły mi oczy. Wyszedłem z ciasnoty komunistycznej, zobaczyłem świat. Dla waszego pokolenia jest to niewyobrażalne. I drugi raz papież, gdy zaczął mówić po polsku, otworzył nam oczy. Wcześniej wszystko było po polsku, ale jakby nie po naszemu. Gdy Ojciec Święty mówił, to jakbym polską mowę usłyszał na nowo.

Ojca działalność jest zatopiona w pontyfikacie Jana Pawła II. Ojciec Święty pozostawił nam mnóstwo tekstów do rozważenia i przeżycia. Takie mnóstwo, że można się w tym zagubić. Załóżmy, że w ogóle nie znam jego nauki. Od którego doku-mentu najlepiej rozpocząć zgłębianie myśli tego świętego?

– To trudne pytanie… Ale chyba najlepiej zacząć od encykliki Redemptor homonis, która dotyczy fundamentu, czyli Chrystusa. Papież nosił ją w sercu, wymyślił w Krakowie i przywiózł do Rzymu. Od tego warto rozpocząć, żeby się nie zagubić. Poza tym osobie, która dopiero zaczyna przygodę z naucza-niem JP2 powiedziałbym, że kluczem do niego jest słowo „dar”. Jeśli się tego uchwyci, to łatwo wszystko zrozumie. Bo Chrystus jest darem dla nas wszyst-kich.

A główne papieskie przesłanie, najgłębiej wyryte w Ojca sercu?

– Musicie być mocniejsi, niż warunki, w których przyszło Wam żyć. Musicie mieć siłę przebicia, której składowymi są kreatywność i Eucharystia. Powtarzam się. Ale człowiek kreatywny, inteligent, jest nie do pokonania.

Kiedyś powiedział Ojciec, że widzi swój „sukces” duszpasterski, kiedy przychodzący na wywiad dziennikarze pytają nie o Ojca, ale o Boga. I o to będzie ostatnie pytanie. Jak buduje z Nim Ojciec relację?

– Dziękuję za odwagę do zadania tego pytania. Bez Boga moje życie jest bez sensu. Istotą życia człowieka jest osobista więź z Chrystusem. Osobista, nieprzekazywalna, do której nikogo się nie dopusz-cza. Ona promieniuje na moje życie i zobowiązuje.

Zobowiązuje do czego?– Żeby żyć przyzwoicie, po Bożemu. Cieszę się,

że o to pytacie, bo bez tego nie jestem zrozumiały. Więź z Bogiem przypomina mi, że zyskam siebie, będąc dla drugich. I to jest najważniejsze.

Dziękujemy za rozmowę.

Studia otworzyły mi oczy. Wyszedłem z ciasnoty komunistycznej, zobaczyłem świat. A potem papież otworzył mi oczy, gdy zaczął mówić po polsku. Wcześniej wszystko było po polsku, ale jakby nie po naszemu. Gdy Ojciec Święty mówił, to jakbym polską mowę usłyszał na nowo.

o. Jan Góra OP - urodził się w 1948 r.,

doktor teologii, duszpasterz akade-

micki w Poznaniu, rekolekcjonista, prozaik, twórca

i animator ośrod-ków duszpaster-skich na Jamnej, w Hermanicach

i nad Lednicą, organizator co-

rocznych spotkań młodych Lednica

2000, twórca Domu Jana Pawła II nad

Lednicą.

12

www.e-tryby.pl nr7/34/PAŹDZIERNIK2014

inżynier ducha > św. Stanisław Kostka

graf. Przemysław Wysogląd SJ

Wśród wielkich i szanowanychRodzina Stanisława wyróżniała się. Jego krewni zajmowali ważne i poważane stanowiska. Dzieci Kostków wycho-wywane były twardą i ostra ręką w wierze katolickiej, do pobożności, skromności, uczciwości. Stanisław, jak każde dziecko, kształcił się najpierw w domu, a następnie wyjechał do Wiednia wraz ze swoim bratem. Tam jego edukacją zajęli się jezuici. Z początku nie szło mu tam najlepiej, jednak już po trzech latach był jednym z najlepszych uczniów.

Trzy drogiWiedeńskie życia Stanisława opierało sie na przemierzaniu trzech dróg - do Kościoła, do szkoły i do domu. Nigdy nie cieszyła go rozrywka. Wolał raczej czytać lub też modlić się. To drugie pochłaniało również część nocy, gdyż w ciągu dnia nie było na to zbyt wiele czasu. Ten styl życia nie należał do popularnych, dlatego Stanisław spotykał się często ze złośliwościami, obelgami, niezrozumieniem nie tylko rówie-śników, ale również wychowawców.

Szczególna Komunia ŚwiętaŁaska Boża nieustannie wzrastała w Stanisławie. Był szczególnym młodzieńcem. Kiedy zachorował i wydawało się, że jego życie zmierza ku końcowi, bardzo pragnął przyjąć Komunię Świętą. Jednak właściciel, u którego mieszkał Stanisław, był protestantem i nie chciał wpuścić księdza z komunią do domu. Wtedy stał się cud. Św. Barbara,

patronka dobrej śmierci, w otoczeniu aniołów udzieliła umierającemu Stanisławowi Wiatyku. Natomiast Maryja zło-żyła w jego ręce Dzieciątko Jezus. Wtedy doznał cudownego uzdrowienia i otrzymał polecenie, że ma zostać jezuitą.

Uciec, ale jak?By wstąpić do zakonu, brakowało mu jednej, podstawowej rzeczy – pozwolenia rodziców. To w jego przypadku było niemożliwe do osiągnięcia. Jednak Stanisław wykazał się nie tylko pomysłem, ale również odwagą. Postanowił uciec, ale najpierw się do tego dobrze przygotował. Uciekł w prze-braniu żebraka z Wiednia i pokonał na nogach 650 km do Bawarii. Tamtejsi jezuici przyjęli go na próbę. Przełożony prowincji, w obawie przez ojcem Stanisława, wysłał go jednak wraz z innymi dwoma braćmi do Rzymu. Wręczył mu także list polecający dla generała zakonu. Młodzieniec ponownie musiał pokonać trudną drogę, tym razem przez Alpy. Niezwykła determinacja młodzieńca z Polski wywarła w Rzymie ogromne wrażenie. Stanisław został przyjęty do nowicjatu. Już po roku złożył śluby zakonne. Jego cel na ziemi został spełniony.

Umrzeć to jego pragnienieStanisław miał wymarzoną śmierć. W dniu św. Wawrzyńca prosił świętego, by zabrał go w święto Wniebowzięcia. Mo-dlitwy zostały wysłuchane. Po północy 15 sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności.

Mały wielki StaśW jego życiorysie głównie zaznacza się, że był młodym chłopcem o wątłym zdrowiu. Warto jednak zastanowić się, czy tylko to warto za-pamiętać o św. Stanisławie Kostce. To przede wszystkim chłopak z wielką duszą i miłością. KAROLINA PODLEWSKA

CV Świętego:Grudzień 1550 r. – narodziny1567 r. – ucieczka z Wiednia1568 r. – śluby zakonne1606 r. – beatyfikacja31 grudnia 1726 r. – kanonizacjaMotto: „Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich wi-nienem żyć”Patron: młodzieży, KSM

13encyklopedia wiary

Każdy kto dojrzewa w wierze zadaje sobie w pewnym momencie pytanie – jaki jest Bóg? Bardziej sprawiedliwy czy może jednak góruje miłosierdzie? Nie należy sie jednak przejmować takimi wątpliwościami, ponieważ podobna niepewność towarzy-szyła człowiekowi od dawna. Już autorzy Starego Testamentu zauważali, że człowiek zły, podstępny, radzi sobie w życiu dobrze – powodzi mu się. Poprzez złe wybory osiąga wymierne dla siebie profity. Natomiast ten, który jest ubogi i próbuje kroczyć przez życie w sprawiedliwości Bożej, ma zawsze „pod górkę”. Kiedyś nawet nasi dziadkowie posługiwali się powiedzeniem „Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy”. Wynikało ono pewnie z obserwacji życia, że jednak Bóg pewnego dnia upomni się o swoje. My jednak powinniśmy mieć swój wzór w Chrystusie, który łączy nie tylko sprawiedliwość, ale też miłosierdzie: nie mści się, lecz wychowuje, zwłaszcza poprzez niełatwe doświadczenia. Po ludzku to trudne, dlatego - zważywszy na to, co wyżej - nie można stawiać między sprawiedliwością a miłosierdziem spójnika „lub”. Właściwszym byłoby „i”. Ten, który motywuje nas w wierze – czasami trudnej i wymagającej, bo każe zanegować swoje ego – to Chrystus, zapraszający do prakty-kowania miłosierdzia, ale i do stawania w prawdzie.

Słowa św. Faustyny mogą w pewnym sensie nas zmylić. Mówiła, że największym przymiotem Jezusa jest miłosierdzie. W tym kontekście można przywołać tezę o pu-stym piekle, którą stawiał swego czasu o. Hryniewicz. Rozumiał, że skoro Bóg jest tak nieskończenie miłosierny, to nawet tym, którzy są w piekle, daje szansę na zba-wienie. Nie jest to do końca prawidłowe myślenie teologicznie, bo w tym wypadku jaki sens miałaby pokuta czy modlitwa, do której wzywa Chrystus? Dlatego też nie można mówić o jedynym przymiocie Boga – miłosierdziu. Z drugiej strony, jeśli Bóg byłby tylko sprawiedliwy, wówczas przeważającą formą Jego działania byłaby kara. Stąd też musi w tym istnieć pewna harmonia, jednak ciężko określić jej właściwe proporcje.

Nawiązując do przytoczonego wyżej powiedzenia, należy pamiętać – co wynika z Biblii – że Pan Bóg nie pozwala z siebie kpić. Katechizm Kościoła Katolickiego w artykule 2 w dziale „Powołanie człowieka, życie w Duchu Świętym” wyraźnie mówi, że Bóg zawsze daje nam stosowny czas do nawrócenia. A kiedy ktoś nie wyko-rzystuje odpowiedniej chwili żyjąc nadal w grzechu, nagle Bóg dopuszcza określone doświadczenia, byśmy w końcu mogli się opamiętać.

Jesteśmy także przekonani, że w momencie śmierci największego grzesznika, nie możemy Bogu odmówić Jego działania, wszechmocy i miłosierdzia. Św. Faustyna bardzo często mówiła, że w tych ostatnich chwilach życia toczy się walka między szatanem a Bogiem właśnie o duszę grzesznika. Stąd też zachęca do odmawiania Koronki do Bożego miłosierdzia. Bo tylko od nas zależy, jaką drogę wybierzemy. Nie zapominajmy, że największym darem od Boga jest nasza wolna wola.

O. PRZEMYSŁAW MICHOWICZ, MICHAŁ WNĘK

o. Przemysław Michowicz ukończył studia teologiczne na Papieskim Fakultecie św. Bonawentury w Rzymie, uzyskał tytuł doktora Obojga Praw na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim, absolwentem kursu Praxis Canonizationis w Kongre-gacji d/s Świętych. Obecnie wykładowca Prawa kanonicz-nego i Prawa wyznaniowego w Wyższym Seminarium Duchownym Franciszkanów w Krakowie.

KORONKA  DO  MIŁOSIERDZIA 

BOŻEGO do odmawiania na zwykłej

cząstce różańca

Na początku Ojcze nasz,

Zdrowaś Maryjo, Wierzę w Boga, Ojca wszechmogącego,

Na dużych paciorkach (1 raz) Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało

i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy

nasze i całego świata.

Na małych paciorkach (10 razy) Dla Jego bolesnej męki, miej miłosierdzie

dla nas i całego świata.

Na zakończenie (3 razy) Święty Boże, Święty Mocny, Święty

Nieśmiertelny zmiłuj się nad nami i nad całym światem.

Miłosierdzie i SprawiedliwośćZastanawiamy się czasami, czy miło-sierdzie i sprawiedliwość mogą iść w parze. Przecież z ludzkiego punk-tu widzenia te dwie rzeczy powinny wzajemnie się wykluczać. Jednak u Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

fot.

: ww

w.p

ixab

ay.c

om/ P

ublic

Dom

ainP

ictu

res

14

www.e-tryby.pl nr7/34/PAŹDZIERNIK2014

NVC to termin wprowadzony przez Marshalla Rosenberga. Rozwijał on swoją koncepcję od lat 60. XX w. Stworzył metodę komunikacji, która jest czymś więcej niż narzędziem. Jest sposobem pa-trzenia i słuchania, tak by możliwe było nawiązanie autentycznego, głębokiego kontaktu z samym sobą i drugim człowiekiem.

Takie same potrzebyTo podstawowe założenie PbP. Potrzeby są uniwer-salne, czyli wspólne wszystkim ludziom niezależnie od statusu czy szerokości geograficznej. Potrzeby nie podlegają ocenom moralnym, po prostu są. Jest ich ograniczona ilość i dotyczą poszczególnych aspektów życia. Wyróżniamy więc: fizyczne (np. powietrza, wody, snu), autonomii (np. wolności, przestrzeni, niezależności), kontaktu z samym sobą (np. autentyczności, rozwoju, prywatności), związ-ku między ludźmi (np. bliskości, kontaktu, współ-pracy), związku ze światem (np. piękna, porządku, kontaktu z przyrodą). To serce NVC.

Mówi o tym Monika Szczepanik, pedagog i trenerka empatycznej komunikacji (więcej o Monice: swiat-zyrafy.pl): – Istotą PbP jest intencja, która osadza się na przekonaniu, że wszyscy mamy takie same potrzeby, potrzeby wszystkich są ważne i warto brać je pod uwagę. Co za tym idzie, istotą PbP jest świadomy, odpowiedzialny wybór dokonany przez pryzmat potrzeb, czyli wzięcie pod uwagę tego, czego ja chcę i czego ty chcesz.

Spojrzenie przez pryzmat potrzeb zmienia optykę. Zamiast próbować wymuszać zmianę na drugiej osobie czy forsować swoje racje, pytamy sami sie-bie: o co mi chodzi? I o co chodzi temu drugiemu? Jak to wygląda w praktyce? Monika Szczepanik: – Kiedy jest się w relacji bezprzemocowej, częściej

niż słowa słyszy się intencje, marzenia, plany, częściej niż zachowania widzi się potrzeby. Częściej niż słucham – słyszę, częściej niż patrzę – widzę. To daje w relacji jasność, bezpieczeństwo, zgodę na współzależność.

Ścieżka do sercaSkoro potrzeby są sercem, znajdźmy sposób, by do nich dotrzeć. M. Rosenberg daje narzędzie: to 4 kro-ki PbP. Można je skierować do siebie lub w stronę drugiej osoby.

Krok 1. Obserwacja – bez ocen, porównań, inter-pretacji. To bardzo trudny krok, bo na co dzień jesteśmy przyzwyczajeni do wydawania ocen i ferowania wyroków. – Trudno jest przestać myśleć porównaniami, etykietami, osądami moralnymi i zamienić to na obserwację. Często ćwicząc to na warsztatach, ludzie mówią coś, co wydaje im się obserwacją, a jest oceną, np. „lepiej”, „właściwie” – mówi Monika Szczepanik. Obserwacją jest tylko to, co widzimy i słyszymy.

Krok 2. Wyrażenie uczucia. To, co obserwujemy, sprawia, że pojawiają się w nas uczucia. Nazywa-my jedno, najintensywniejsze. Również to bywa niełatwe: –Trudno rozpoznawać, co się czuje, bo o emocjach nie rozmawia się, nie wspiera się ich w dziecięcym wieku. Tak przynajmniej było w moim pokoleniu. Dziś na szczęście wygląda to nieco inaczej – zauważa Monika. Jednak właśnie uczucia wskazują nam, jaka potrzeba jest w nas żywa. W uproszczeniu można powiedzieć, że przy-jemne uczucia informują o potrzebach zaspokojo-nych, nieprzyjemne – o niezaspokojonych. A więc: czuję, bo...

Krok 3. Wyrażenie potrzeby. Określenie swoich potrzeb też często sprawia problemy. Na początku może pomóc lista potrzeb opracowana przez trenerów NVC. Gdy rzeczywiście jesteśmy w tym kroku, jesteśmy w kontakcie z tym, co najbardziej żywe w nas lub w drugim człowieku. Aby jednak w naszym życiu nastąpiła zmiana, potrzebne jest przełożenie tego, co doświadczamy, na konkret. Dlatego:

Krok 4. Sformułowanie prośby, której spełnienie może ułatwić zaspokojenie potrzeby. Intencją nie jest nakłonienie drugiej osoby do spełnienia naszych życzeń, lecz zaproszenie do współpracy, z gotowością na przyjęcie odpowiedzi negatywnej. Jak wynika z praktyki: – Dość często ludzie mówią, że w teorii przyjęcie „nie” jest ok., ale gdy ma to miejsce w rzeczywistości, zwłaszcza w domu – pojawia się myśl o odrzuceniu, byciu nieważnym, niebraniu pod uwagę – opowiada Monika. Sztuką jest prosić, a nie żądać, a o tym, czy rzeczywiście

O języku

Jest taki sposób komunikacji, w któ-rym ważniejsze niż udowodnienie swojej racji jest uwzględnienie potrzeb obu stron i wspólne znale-zienie rozwiązania. To Nonviolent Communication (NVC), a po polsku: Porozumienie bez Przemocy (PbP).MAGDALENA URLICH

sercaona i on

www sieci:www.jezyk-serca.pl – strona Zofii Schacht-Peterson, jednej z pierwszych trenerek roz-powszechniających NVC w Polsce, autorki książki „Wychowanie bez klapsa”

www.swiatzyrafy.pl – strona Moniki Szczepanik z infor-macjami o warsztatach i nowym blogiem

wswieciezyrafy.blogspot.com – blog Moniki Szczepanik, przede wszystkim o NVC w kontekście wychowania, ale nie tylko

projektzyrafa.wordpress.com – projekt spotkań i warsztatów skierowany do młodych ludzi, są też artykuły, z których można dowiedzieć się więcej o NVC

15

wypowiadamy prośbę, decyduje właśnie zgoda na „nie” drugiej osoby.

U żyrafy i szakalaTe dwa zwierzęta pomagają zilustrować, o co tak naprawdę chodzi w PbP. Dwa zwierzęta to dwie postawy. Żyrafa jest wysoka, patrzy na świat z takiej perspektywy, w której łatwiej wznieść się ponad oceny, osądy, naturalnym stanem jest

obserwacja i empatia. Bierze odpowiedzialność za swoje uczucia, kiedy trzeba, potrafi się obronić.

Jest roślinożerna, nie krzywdzi innych, by zaspokoić swoje potrzeby. Szakal przeciwnie.

Szczeka i kąsa. Jest padlinożercą, czerpie siły z porażki innych. Jest blisko ziemi, brak

mu perspektywy, nie widzi świata poza własnymi emocjami, także trudnymi,

którymi zazwyczaj obarcza innych. W każdym z nas jest żyrafa i szakal.

Od wielu czynników zależy, w jaki sposób częściej reagujemy. PbP

pokazuje nam, w jaki sposób bardziej być żyrafą, a oswajać

swojego szakala.

Typowy przykład często używany przez trenerów na warsztatach, by zobrazować nasze sposoby reagowania, to sytuacja spóźnienia. Siedzimy w ka-wiarni, czekając na naszą sympatię, która spóźnia się pół godziny. Denerwujemy się, bo mieliśmy dziś dużo zajęć i dotarcie na spotkanie wymagało sporo wysiłku. Wreszcie pojawia się on/ona i z uśmie-chem rzuca „przepraszam”. Co mówi szakal? Może zacząć robić wyrzuty: „No, nareszcie! Wiesz, ile mnie kosztowało, żeby być tu punktualnie?”. Albo cięższy kaliber: „Ty zawsze się spóźniasz! Nigdy nie można na ciebie liczyć! W ogóle ci na mnie nie zależy!”.

Żyrafa przygląda sie najpierw sobie i wie, co się w niej dzieje. Rozumie, że zdenerwowanie wynika z jej dzisiejszego stanu. Innego dnia mogłaby przecież spokojnie poczytać książkę i ucieszyć się z chwili dla siebie. Tego dnia jest inaczej, może więc powiedzieć np.: „Kiedy spóźniasz się 30 minut na spotkanie (obserwacja), bardzo się denerwuję (uczucie), bo zależy mi, żeby jak najefektywniej spędzić czas (potrzeba – niezaspokojona). Czy mógłbyś/mogłabyś następnym razem uprzedzić mnie, że chcesz przesunąć godzinę spotkania? (prośba)”.

Pozostać w kontakcie

Jak sprawić, by teoria wniosła praktyczną zmianę w nasze życie? Monika Szczepanik poleca na po-czątek lekturę książki M. Rosenberga „W świecie Porozumienia bez Przemocy”. Następnie warsztaty, bo „dają możliwość skonfrontowania codzienności z marzeniem. Dają szansę przerobić to, co chcę zmienić, w bezpiecznych warunkach, z ludźmi, któ-rzy myślą podobnie jak ja”. A na co dzień – uważ-

ność na swoje ciało, emocje, na otaczający świat.

A wszystko po to, by być w kontakcie z sobą, ze światem, i by dokoła nas było więcej

prawdziwego pokoju.

fot.

: ww

w.p

ixab

ay.c

om/z

gmor

ris1

3

ona i on

Anioł stróżdobrego snu

16

www.e-tryby.pl nr7/34/PAŹDZIERNIK2014

O marzeniu o globalnej firmie i spektakularnym sukcesie opaski na dobry sen z Januszem Frączkiem, jej wynalazcą, CTO i szefem hardware-’u we własnej firmie Intelclinic, roz-

mawia Magdalena Guziak-Nowak.

mam start-up > Intelclinic

Wyspałeś się dzisiaj? – Tak, poza tym jestem już po jednej kawie.

Kiedy Twoja cudowna opaska wejdzie do produkcji, może kawa nie będzie już potrzebna? – Być może.

Jesteś jednym z pomysłodaw-ców i projektantów urządzenia, o którym mówisz „anioł stróż naszego snu”. O co chodzi i jak to się zaczęło?

– Zaczęło się od tego, że byłem szefem koła studenckiego Cyberne-tyki na Politechnice Warszawskiej, gdzie razem z Krzyśkiem Chojnow-skim studiowaliśmy elektronikę. W czasach studenckich poznaliśmy Kamila Adamczyka, który z kolei szefował kołu naukowemu Neuro-logii na swojej uczelni – Uniwersy-tecie Medycznym. Mieliśmy świadomość, że świat medycyny i techniki spotykają się zbyt rzadko, a szkoda, bo specjaliści z tych dwóch dziedzin mogliby wspólnie wykreować wiele rozwiązań, które przysłużą się człowiekowi. My wpadliśmy na pomysł, że wymyślimy urządzenie, które pomoże zarządzać snem. Które będzie odpowiedzią na nieregu-larny tryb życia. Które podniesie efektywność snu i rozłoży go racjonalnie w ciągu doby.

Bieżące kontrolowanie jakości naszego snu jest bardzo trudne. Często nie wiemy, ile tak naprawdę nam go brakuje, bo wychodzi to zwykle po kilku dniach. Odpowiedzią na te zagad-ki ma być zaprojektowana przez nas opaska Neuro:on. Podczas snu monitoruje różne parametry m.in. fale mózgowe (EEG), napięcie mięśni (EMG), ruchy gałek ocznych (EOG), tętno, temperaturę ciała i kilka innych. Wiemy, że w naszym śnie

występuje kilka faz. Mówiąc w olbrzymim skrócie, w zależno-ści od tego, w której fazie się obudzimy, jesteśmy wypoczęci albo zmęczeni. Opaska Neuro:on ma nas wybudzić właśnie w tej „dobrej” fazie. Dzięki temu będziemy wyspani i gotowi do pełnej aktywności zarówno po nocnym śnie, jak i krótkiej, regenerującej drzemce w ciągu dnia.

Masz małe dziecko. Czy Twoja żona korzysta z opaski?– Na razie urządzenie jest w fazie testów. Korzystają na nich

nasi znajomi, beta-testerzy i my sami. Zdanie mojej żony jest dla mnie podwójnie ważne, bo szczególnie dla kobiet istot-ne jest nie tylko to, co nasza opaska potrafi, ale też… jak się w niej wygląda. Podpowiada nam różne rozwiązania dotyczące dizajnu.

17mam start-up

Dlaczego postawiliście na własny biznes? Nie lepiej by było prowadzić prace na uczelni albo pójść do firmy, która dała-by Wam wygodny etacik i tam spokojnie skubalibyście sobie swój projekcik?

– Każdy z nas miał doświadczenia, jak wygląda wdrażanie innowacji w firmach, gdzie szeregowemu pracownikowi trudno przebić się ze swoim pomysłem. Z kolei uczelnie są nastawione na badania, publikacje, granty, rzadko współpracują z przemy-słem. Choć spotkaliśmy się z życzliwością wielu profesorów na PW, postanowiliśmy jednak, że chcemy być niezależni.

Zatrudniacie obecnie ponad dziesięć osób, to dużo jak na start-up. Damy i dżentelmeni nie rozmawiają wprawdzie o pieniądzach…

– Ale oczywiście nie mieliśmy kasy, żeby się w krótkim czasie sprofesjonalizować. Kiedy jeszcze działaliśmy tylko we trójkę, czyli ja, Krzysiek i Kamil, to jednego dnia byłem księgową, drugiego prawnikiem, a trzeciego chodziłem po urzędach. Na pracę nad płytką elektroniczną – a było to moje najważniejsze zadanie – prawie nie miałem czasu.

Mogliśmy ruszyć z kopyta, kiedy zatrudniliśmy fachowy zespół: inżynierów, osoby do kontaktu z klientami, biuro projektowe. Było to możliwe, bo znaleźliśmy prywatnego inwestora. Dzięki niemu przygotowaliśmy prototypy, które znalazły się na Kickstarterze. Cieszymy się, bo wsparcie od naszego inwestora to prawdziwe smart money. Za pieniędz-mi idzie bardzo konkretne biznesowe know – how. Oprócz wsparcia finansowego mamy po swojej stronie kompetentną osobę z szeroką wiedzą i umiejętnościami. To dla nas nie-zwykle cenne.

Kickstarter Was zaskoczył.– Założyliśmy, że za jego pomocą zbierzemy 100 tys. do-

larów. Mieliśmy wątpliwość, czy to nie jest zbyt wysoki próg. Tymczasem całą kwotę zebraliśmy w jeden dzień!

Dlaczego zainteresowania Waszym projektem szukaliście za Oceanem a nie w Polsce?

– W Polsce też szukaliśmy. Tylko to są dwa różne światy, dwie różne mentalności. W USA mówiono nam: „Chłopaki, musicie to i to dopracować i będzie great product. Ja chcę na

nim pracować w mojej klinice”. A w Polsce? „Nie no, co wy, przecież tego nie da się zrobić”.

Kiedy opaska trafi na rynek?– Lada chwila ruszamy z produkcją. Mamy teraz na głowie

logistykę – zastanawiamy się, jak sprawnie przesyłać opaski do przyszłych użytkowników. A mamy ich na całym świecie. Z danych z Kickstartera wiemy, że najwięcej opasek kupili Azjaci, potem Amerykanie i na końcu Europejczycy. Premiera będzie w pierwszym kwartale przyszłego roku.

Czyli zdążycie na sesję letnią 2015?– Jasne. W naszym zespole jest kilku studentów, poza tym

wszyscy jesteśmy przed trzydziestką, więc dobrze pamiętamy i rozumiemy, że szczególnie w czasie sesji opaska może mieć wzięcie.

Idziecie jak burza. To prawda, że otworzyliście biuro Intelc-linic w San Francisco?

– Tak. Na stałe pracują w nim osoby, których zadaniem jest kontaktowanie się z inwestorami. Dolina Krzemowa jest koleb-ką start-upów. Do Polski ruch start-upowy dotarł stosunkowo niedawno, natomiast w Stanach rynek start-upowy jest już dojrzały. Inwestorzy chętniej dają pieniądze na innowacje, mają lepsze wyczucie, co może się przyjąć a co nie.

Czy zanim założyliście swoją firmę, mieliście doświadczenie w samodzielnym prowadzeniu biznesu?

– Nie. Każdy z nas gdzieś pracował, natomiast prowadzenie firmy to dla nas nowość. Cenimy sobie biznesową pomoc ze strony naszego inwestora, mamy też innych życzliwych ludzi wokół siebie. Ale jest stres i niepewność. Czy uda nam się zre-krutować dobrych inżynierów? Czy zepnie się ustalony budżet? Intelclinic to najbardziej emocjonująca przygoda w naszym życiu i jestem pewien, że Kamil i Krzysiek podzielają mój pogląd.

Lubicie ryzyko?– Ryzyko jest wpisane w cenę. Ryzyko to koszt, który

ponosimy. Pomaga nam świadomość, że robimy coś, co może się przydać naprawdę wielu ludziom. Fakt, nie ma się komu wypłakać, bo nad nami nie ma już żadnego szefa. Ale sukcesy, kiedy się pojawiają, smakują o wiele lepiej.

Wasze marzenie?– Pomagać ludziom. A dobrze pomagając – stać się globalną

firmą.

Tego Wam życzę! Dziękuję za rozmowę.

18

www.e-tryby.pl nr7/34/PAŹDZIERNIK2014

fot.

: ww

w.p

ixab

ay.c

om/P

ublic

Dom

ainP

ictu

res

pro-life

Zapraszam na stronę: www.pro-life.pl, polecam w szczególności filmy pro-life

Procedura „in vitro” to procedura śmierci i kalectwa!

Rządowemu projektowi legalizacji in vitro – nie!

Media rzadko informują o śmiertelności dzieci poczę-tych in vitro. Poniżej podaję najobszerniejsze dane na temat śmiertelności poczętych in vitro dzieci z Wielkiej Bry-tanii.

Brytyjski dziennik „Daily Te-legraph” opublikował wyniki badań, z których wynika, że aby mogło urodzić się jedno dziecko poczęte w ramach procedury in vitro, blisko 40 innych musi umrzeć. «Od 1990 r. brytyjski Depar-tament Zdrowia za pomocą metody sztucznego zapłod-nienia „stworzył” ponad 3 mln 800 tys. ludzkich embrionów. Ale między 1992 a 2006 r. uro-dziło się tylko 122 tys. dzieci poczętych tym sposobem. Oznacza to, że blisko 3,5 mln ludzi nie miało szansy na narodziny. („Nasz Dziennik”, 22.08.2013 r.).

Wady u dzieci poczętych in vitro:Kilkakrotny: prawie trzykrotny wzrost występowania wad wrodzonych u dzieci poczętych „in vitro”. Australijskie badania 4000 dzieci urodzonych między 1993 a 1997 r. wykazały, że wśród dzieci poczętych w sposób naturalny 4,2proc. ma wady wrodzone, natomiast wśród dzieci poczętych in vitro 9proc. (New England Journal of Medicine, 2002 Mar 7).

We wrześniu 2009 r. Aleksander Baranow, wiceprzewodniczący Rosyjskiej Akademii Nauk Medycznych, przemawiając w Dumie Państwowej, apelował do władz, aby nie refundowały zabiegów in vitro. Powołując się na światowe statystyki, powiedział, że „przy stosowaniu metody in vitro wzrasta ryzyko urodzin dzieci z wadami. W Rosji 75 proc. dzieci z probówki rodzi się inwa-lidami. Jeśli wydajemy pieniądze na in vitro, to od razu powinniśmy szykować pieniądze na opiekę nad inwalidami urodzonymi dzięki tej metodzie”. („Dziennik Polski” 15.10.2009).

Serwis LifeSiteNews.com podał wyniki analiz szwedzkich naukowców, którzy wykazali, że u dzieci poczętych in vitro stwierdzono ponad 40 proc. wzrost zachorowań na nowotwory złośliwe w porównaniu do dzieci poczętych naturalnie.

Proszę o listy, telefony, maile do parlamentarzystów z żądaniem odrzuce-nia tego projektu, a podjęcie promocji i wspierania naprotechnologii. 

dr inż. Antoni Zięba prezes Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka

Rząd przygotował projekt ustawy „O leczeniu niepłod-ności”; niestety to jest projekt legalizujący procedurę in vitro i całkowicie pomijający naprotechnologię. Projekt jest kłamliwy już w samym tytule bo in vitro nie leczy niepłodności; kobieta jak była niepłodna przed zastosowaniem in vitro tak pozostaje niepłodną po jej zastosowaniu.

Procedura in vitro, jako że powoduje śmierć ogromnej większości poczynanych nią dzieci powinna być zakaza-na; należy promować i wspierać naprotechnologię -  etyczną, szanującą godność małżonków i życie poczętych dzieci. Naprotechnologia, w porównaniu do in vitro, jest dwa-trzy razy bardziej skuteczna i ponad dwukrotnie tańsza. Więcej na temat naprotechnologii na stronie www.pro-life.pl.

19

Po wakacyjnej przerwie poruszę sprawę, która ostat-nio wzbudziła wiele emocji. Skandaliczną i bulwer-sującą sprawę lekarza, który odważył się powiedzieć „nie zabijam”.

Prof. Chazan uznał, że lekarz jest od pomocy choremu, a nie od likwidacji chorego. Na tak skrajne i fana-tyczne twierdzenia nie można sobie pozwolić. Toteż zabrzmiały medialne autorytety – prof. Chazan jest winny śmierci dziecka (jakby zabił je wcześniej, to by nie umarło później) i cierpieniu matki (przecież to wina prof. Chazana, że zdecydowała się na in vitro, choć wiąże się ono ze zwiększonym ryzykiem chorób).

Kobiety z „Twojego Ruchu” zapowiedziały szumnie (ostatecznie na jednej jedynej demonstracji pojawiły się DWIE osoby), że będą pokazywać zdjęcia zdefor-mowanych dzieci, aby udowodnić społeczeństwu, że takie potwory nie powinny mieć prawa do życia. Są brzydkie i ogólnie nieestetyczne. Panie nie wykazały się zbytnią oryginalności, w III Rzeszy też pokazywano obrazki z niepełnosprawnymi i chorymi psychicznie z adnotacją, że na tych właśnie darmozjadów tracone są pieniądze podatników.

Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz Waltz zwolniła prof. .Chazana z funkcji dyrektora szpitala im. Świętej Rodziny (!). Nieważne, jak bardzo zasłużył się przy doprowadzeniu placówki do obecnego stanu świetności (teraz, w wyniku podniesienia standardu, rodzi się tu kilkakrotnie więcej dzieci niż wtedy, gdy Profesor obejmował stanowisko). Ważne, że dyrektorem szpitala absolutnie nie może być katolik, który w dodatku wierzy w tak archaiczne normy jak V przykazanie.

Ewa Kopacz uznała, że lekarz DLA DOBRA PACJENTA powinien zostawić swoje sumienie za drzwiami gabi-netu. Zewsząd podnosiły się głosy o potrzebie zniesie-nia klauzuli sumienia. Napisała do mnie na Facebooku pewna pani, która zakomunikowała mi, że ktoś, kto nie wykonuje aborcji, nie powinien w ogóle być lekarzem.

We wszystkich argumentach i sporach, w krzyku femi-nistek, we wrzaskach o „okrucieństwie” prof. Chazana (jak wiadomo aborcja w 22. tygodniu ciąży wcale by dziecka nie bolała), zabrakło mi jego. Maleństwa, o które toczył się spór. Przez cały okres krótkiego życia chłopczyka mało komu rzeczywiście było go żal. Mało kto rzeczywiście się o niego zatroszczył. Nawet własnym rodzicom trudno było na niego patrzeć. Dziecko tak samo potrzebujące miłości jak każde inne. Albo nawet bardziej. Przykre to.

EWA REJMAN

Lekarz mówi „nie zabijam”

Jeśli dzieci nie mają głosu, to ktoś musi mówić za nie! Według badań Światowej Organizacji Zdrowia co roku na świecie wykonuje się 53 miliony aborcji, a w ciągu ostatnich 30 lat przeprowadzono ich ponad miliard!

W zeszłym roku doszłam do wniosku, że samo nagła-śnianie problemu, jakim jest aborcja, tworzenie grafik, pisanie, że jest to morderstwo, to tak naprawdę bardzo mało. Dlatego postanowiłam podjąć konkretne działa-nia i w wakacje 2013 r. zapoczątkowałam akcję modli-tewną Różaniec dla Życia – Rosary for Life. Napisałam o tym na moim blogu, a znajomi i administratorzy za-przyjaźnionych ze mną stron bardzo pomogli mi w jej nagłośnieniu. Zaangażowanie ponad tysiąca często nieznanych mi osób pokazało, że wielu ludziom leży na sercu obrona nienarodzonych. Tak duży odzew bardzo mnie ucieszył, ale uświadomił mi także powagę pro-blemu. Aborcja to nic innego, jak zabójstwo człowieka, nieważne jak małego. Niedawno postanowiłam reak-tywować tę akcję i trafić do większej liczby osób niż w zeszłym roku. Uważam, że musimy w każdy możliwy sposób walczyć z aborcją, a modlitwa to najsilniejsza i najskuteczniejsza broń!

KASIA POTARZYCKA, LICEALISTKA Z POZNANIA

Więcej informacji znajdziecie na moim blogu oraz stronie na Facebooku:

http://kaasiap.blogspot.com www.facebook.com/ RozaniecDlaZycia

pro-lifefo

t.: w

ww

.flic

kr.c

om/R

ebec

ca B

arra

y

20

www.e-tryby.pl nr7/34/PAŹDZIERNIK2014

nie tylko w październiku...

Jedyna słuszna modlitwa. Amen!Najczęściej spotykamy takie okazy na Mszy św. Wygląda zawsze podobnie – siada pan/pani w ławce i kiedy tylko ksiądz wyjdzie na ambonę, zaczyna przesuwać paciorki różańca. Jeśli ma dobre tempo, odmówi dwie części za jednym posiedzeniem. A spróbuj zwrócić uwagę, to cię od antychrystów zwymyśla… Czy Maryja aby na pewno chciała, żeby jej kult zastąpił kult Jedynego, stał się „różańcopatią”? Na ile traktuję moją Modlitwę różańcową jako jedyną możliwą drogę dotarcia do Pana?

Bezsens i strata czasuTwarda i zwarta grupa tych, którzy o Maryi woleliby zapomnieć. Kult Maryjny bez sensu, że to niby jakaś Bogurodzica czy coś… a kogo Ona właściwie obchodzi? Jest nieważna, he-retycy maryniści… eee… mariolodzy?... na stos! Modlić się do Niej chcą! Czuje-cie bluesa? Jeśli brać dosłownie takie słowa – faktycznie, smutne zjawisko. Skrajności są najgorsze, a odrzucenie Maryi i Jej wstawiennictwa jako daru Bożego, to taka skrajność. Kto rezygnu-je z Niej, rezygnuje z broni grubego ka-libru w walce duchowej, a co więcej – z człowieczeństwa samego Jezusa. Całe szczęście, że Maryja z nich właśnie nie rezygnuje.

Mamrotanie i odklepywanieKiedy modlę się Różańcem, często mamroczę pod nosem, bo pomaga mi to w wielokrotnym powtarzaniu tych samych słów – trochę jak mantra, tylko lepsze. W tym miejscu chodzi mi o inne mamrotanie – bezmyślne odklepy-wanie Zdrowasiek, bez świadomego ukierunkowania na Boga. Rutyna dopa-da każdego, warto jednak zadać sobie pytanie, na ile nasza modlitwa dawno przestała być szczera, zamieniając się w… no właśnie, w co? W wierszyki? Maryja ucząc nas Różańca nie chciała chyba uczynić z nas „zacinających się płyt”, ale wprowadzić w rytm Jej wła-snego oddechu, w rytm życia w Duchu Świętym.

Trzy różne opcje, a znalazłoby się z pewnością i więcej. Kim jestem ze swoim Różańcem? Snobem podążają-cym jak fetyszysta za modą, „różańco-patą”, wojującym przeciwnikiem czy zrutyniałym mamrotem?

Strach się bać… To może jeszcze jedno podejście?

Spróbuj, a będą dziać się cuda

Siedzę przy biurku, patrzę na swój różaniec. Drewniany, prosty, taki jak lubię. Po chwili zaczynam przeglądać zdjęcia w Internecie i widzę buddyjską wersję, na której mnisi odmawiają swoje modlitwy. Cieszę się, że przed-miot służy duchowemu życiu. Potem jednak moje serce zamiera, bo, buszu-jąc w sieci, znajduję naszyjniki, kolczy-ki w kształcie różańca, koszulki z na-drukami, a co już chyba najbardziej dla mnie przewrotne – także wielkie jak smok tatuaże „różańcowe”. Dobrze, że Maryja została wzięta do Nieba, bo by się w grobie przewracała… Przychodzi mi do głowy myśl: po co to wszystko? Czy te paciorki dla wszystkich, którzy ich używają, mają głębokie znaczenie, czy też stały się jedynie chwilową modą, nie mającą z wiarą niczego wspólnego? Często mam wrażenie, że zupełnie przeinaczamy słowa Maryi o tym, że Różaniec (tak, tak… wielkie „R”!) ma być naszym duchowym orę-żem, ale nie jako talizman i magiczna zabawka, tylko jako modlitwa pełna pokory i całkowicie poddana Bogu, u którego Matka Boża ma całkiem nie-złe „chody” i może dużo wyprosić.

Trzy to cyfra o pięknej symbolice, dlatego też krótko o trzech różnych podejściach do Różańca.

Modlitwa zaufania

...odmawiamy Różaniec 21

fot.

ww

w. f

lickr

.com

/Bri

tt-k

nee

Świadectwo Mam Mamę w Niebie

Zawsze szczególnym nabożeństwem darzyłam Matkę Bożą. Gdy byłam dzieckiem, wraz ze znajomymi od-

mawialiśmy Różaniec w Bazylice Mariackiej podczas październikowych nabożeństw. Do dzisiaj staram się

odmawiać codziennie choć dziesiątkę Różańca, którą ofiaruję w intencji dusz w czyśćcu cierpiących. Wiele też dla mnie znaczą

nabożeństwa majowe. Wezwania Litanii Loretańskiej we wspaniały sposób określają to, kim jest Matka Boża. Do tej pory wzięłam też udział w siedmiu pieszych pielgrzymkach z Krakowa na Jasną Górę, by wyprosić łaski dla bliskich mi osób.

Kilka lat temu miało miejsce wydarzenie, które, można powiedzieć, otwo-rzyło mi na nowo oczy. Byłam w jednym z krakowskich szpitali. Umierała tam moja mamusia. Poszłam do szpitalnej kaplicy, by się pomodlić. Otwo-rzyłam drzwi do kaplicy w momencie, gdy wychodził z niej kapelan. By-łam bardzo zapłakana, bo choć nie chciałam tego przyjąć do wiadomości, w głębi serca wiedziałam, że moja ukochana mamusia umiera. Tego dnia rano lekarka powiedziała mojej siostrze i mnie, byśmy były przygotowane na najgorsze. W kaplicy były pogaszone światła. Panowała w niej ciem-ność. Kapelan w drzwiach zapytał mnie, czy jestem wolontariuszką. Od-powiedziałam mu, że nie i że przyszłam się pomodlić, bo moja mamusia jest bardzo poważnie chora i może umrzeć. Wtedy on wszedł ze mną do kaplicy, choć przecież właśnie z niej wychodził, zapalił światło, uklęknął ze mną przed Najświętszym Sakramentem i wraz ze mną się pomodlił. Nie pamiętam tej modlitwy, ale pamiętam do dziś, że powiedział mi, żebym pamiętała, że mam mamę w Niebie – Matkę Bożą, która jest i będzie przy mnie zawsze, nawet wtedy, gdy mojej mamusi już przy mnie nie będzie.

Mojej mamusi przy mnie już nie ma. Zmarła rano następnego dnia po tej modlitwie. Bardzo mi jej brakuje, ale nawet nie potrafię wyrazić słowami, jak wiele dla mnie znaczy to, że choć nie mam ziemskiej mamy, to mam Tę w Niebie. Wiem, że kocha mnie najwspanialsza z Matek. Do dzisiaj uważam, że śmierć mojej mamusi w dniu święta Matki Bożej Nieustającej Pomocy była znakiem od Matki Bożej, przypominającym mi, że Ona będzie przy mnie zawsze i będzie mnie otaczała płaszczem swej macie-rzyńskiej opieki. Uważam też, że to nie przypadek, że pół roku później, w dniu, w którym umarł mój tata, zanim się jeszcze o tym dowiedziałam, odczułam ogromną potrzebę odmówienia za niego Różańca, a pani, która przebywała w szpitalu na sali z moją mamusią, praktycznie nie wypusz-czała różańca z ręki.

AGATA GOŁDA

Z nieba nam spadła, czyli kilka słów o Objawieniach Maryjnych

Gdyby przysłuchać się porządnie głosowi społeczeństwa, można by dojść do wniosku, że praktycznie wszyscy przeżywają permanentne objawienia Matki Bożej. Co chwilę ktoś krzyknie „o, Matko!”, „Matko Święta!” czy „Matko Boska!”, zazwyczaj w najważniejszych kwestiach (potknięcie się na chodniku, tak dla przykładu). Sprawa jednak nie jest taka prosta, bo Maryja nie jest tanią rozrywką i jak już się faktycznie objawia, to z ważną wiadomością i raczej nieczęsto (przynajmniej nie TAK często, jak wskazują badania niepubliczne). Żeby pokazać, że nie robi tego dla rozrywki, krótki przykład. FATIMA, rok 1917. Troje małych dzieci: Hiacynta, Łucja, Franciszek. Przekaz: życie bez Boga jest największą tragedią człowieka, a konsekwencją jest potępienie. Lekarstwo? Poświęcenie się Niepokalanemu Sercu Maryi i odmawianie Różańca, pragnąc szczerze Boga.

Proste? Jasne? Tak, bo Maryja taka jest. Konkretnie, konstruktywnie i z miłością, a nie jakieś tam chodnikowe „ło-matki-boskie”.

SARA RYNOWSKA

Wierzący i praktykującyRóżaniec rodziców za dzieci, Różaniec dla Życia, Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego, Róże Żywego Różańca… Serce rośnie, kiedy dowiaduję się o inicjatywach modlitewnych zwią-zanych z Różańcem. Nie trzeba nawet w Internecie szukać, proboszcz na ogłoszeniach zaprasza do modlitwy i do przyłączenia się. Po przebudze-niu, w drodze do pracy, na nudnym wykładzie, w wolnej chwili (w zajętej też), stojąc w korku… oni się modlą na różańcu. Nie dlatego, że im się nudzi, ale dlatego, że wierzą Bogu i ufają Maryi, że nie kłamała, mówiąc o mocy tej modlitwy. Tego Maryja z pewnością chciała.

Taki nasz Różaniec. Spróbuj tej prostej modlitwy. Będą dziać się cuda, nawet się nie obejrzysz. Matka Boska to „rów-na babka” i dba o swoich!

Ach, i byłabym zapomniała – ściągnij tę różańcową bluzkę, nie bądź snob!

SARA RYNOWSKA

22

www.e-tryby.pl nr7/34/PAŹDZIERNIK2014

Rok akademicki to spor obciążenie dla młodych, studenckich orga-nizmów: stres, niedojadanie, spożywanie (czasem) zbyt dużej ilości trunków wyskokowych... I dziś o alkoholu właśnie będzie mowa. Skoro student pije, to niech i wie, co się z procentowym napojem dzieje po tym, jak znika w gardła czeluściach.

Początek wędrówki jest typowy: jama ustna, przełyk, żołądek , jelita. Z żołądka i jelit jest wchłaniany do krwi i transportowany do wątroby. W wątrobie następuje rozkład alkoholu do aldehydu octowego (przez enzym dehydrogenazę alkoholową), a następnie przez inne enzymy zostaje rozłożony do octanu, ostatecznie zaś do dwutlenku węgla i wody, których łatwo pozbyć się z organizmu (siusiu, pot, oraz CO2 wydychany przez płuca). Powyższe enzymy znajdują się również w komórkach błony śluzowej żołądka, więc pewna ilość alkoholu jest metabolizowana już w nim. Natomiast 5 proc. wypitego alkoholu jest wydalanych przez nasz organizm w formie niezmienionej.

I nie ma nic złego w umiarkowanym raczeniu się trunkami z eta-nolem. Baa, nawet są tego pozytywne aspekty, zwłaszcza, jeśli wybieramy czerwone wino. Ma ono właściwości antyoksydacyjne i przeciwnowotworowe (ze względu na zawarte w nim polifeno-le), działa przeciwmiażdżycowo, przeciwzawałowo (wpływając korzystnie na przemiany tłuszczów w organizmie) oraz bakterio-bójczo (zwłaszcza na szczepy bakterii: Salmonella typhimurium, Shigella sonnei, Escherichia coli, a nawet Helicobacter pylori, który jest odpowiedzialny za chorobę wrzodową).

I od razu nadmienię, że umiarkowane ilości to nie „butelczyna na łebka”, lecz mała lampka.

Gdy natomiast brak powściągliwości (mam tu na myśli upijanie się), już nie jest tak różowo. Nadmiar alkoholu, a tym samym powstający w dużej ilość aldehyd octowy (toksyczna substancja rozkładu al-koholu), może powodować uszkodzenia błon śluzowych przewodu pokarmowego. Systematyczne nadużywanie alkoholu wpływa na zmniejszone przyswajanie witamin B1 i B12 oraz wapnia, co w konse-kwencji prowadzi do ich deficytów w orga-nizmie. Ponadto regularne picie, zwłaszcza piwa i mocnych trunków, zwiększa zapa-dalność na nowotwory, doprowadza do stłuszczenia wątroby, a w konse-kwencji do jej marskości. Stąd już blisko do niebios bram.

DOROTA SOKÓŁDORADCA DS. ŻYWIENIA

www.newsdieter.pl

Alkohol to prawdziwa

bomba kalorycznaPiwo 500 ml = 245 kcalWino 150 ml = 144 kcalWódka 25 ml = 55 kcal

Alkohol wypity po pełnowartościowym posił-ku wchłaniany jest do krwioobiegu trzy razy wolniej, niż gdybyśmy pili na pusty żołądek. WNIOSEK: Ze zdrowotnego punktu widzenia lepiej zjeść przed piciem, z ekonomicznego zaś – lepiej nie.

Kobieta upija się szybciej niż mężczyzna tą samą ilością alkoholu, ponieważ jej organizm wytwarza mniejsze ilości dehydrogenazy alkoholowej, odpowiedzialnej za rozkład alkoholu. WNIOSEK: Nie pijmy z facetami, jak równa z równym.

Ok. 50 proc. Azjatów cierpi na podwyższoną podatność na alkohol, powodem jest dys-funkcja enzymu dehydrogenazy aldehydowej (enzym odpowiedzialny za rozkład aldehydu octowego, powstałego po rozkładzie alko-holu). Już mała ilość wypitego przez nich alkoholu może powodować takie objawy jak: zaczerwienienie twarzy, palpitacje serca, zawroty głowy, nudności. WNIOSEK: Jak dobrze być Europejczykiem!

Nawet nieznaczna ilość alkoholu w połą-czeniu ze środkami przeciwbólowymi, jak aspiryna czy ibuprofen, może spowodować krwotok wewnętrzny i uszkodzenie wątroby. WNIOSEK: Jesteś chory nie pij, chcesz pić, nie lecz się.

CIEKAWOSTKI:

O alkoholusłów kilka

fot. www.pixabay.com

dr Trybik

wejdź na cyfrostudnia.pl

tech-info23

Bezpieczne konta w InterneciePodstawowym wymogiem dla tych, którzy chcą dbać o bezpieczeństwo kont zakładanych w In-ternecie, jest ustalenie mocnego hasła, innego dla każdego konta w serwisach i portalach internetowych. Powinno być trudne do odgad-nięcia i zawierać litery, cyfry oraz inne znaki. Na pewno nie może to być więc „123456” czy „haslo”.

Zamiast zapisywać hasła do różnych serwi-sów na kartce, można skorzystać z programów do bezpieczne-go przechowywania haseł, np. Password Safe.

Wiele serwisów, jak chociażby Google czy Facebook, oferuje autoryzację wieloetapową. Polega ona np. na wysyłaniu sms--em kodów potwierdzających pierwsze logowanie do konta pocztowego na nowym komputerze czy urządzeniu mobilnym.

Warto zadbać o bezpieczeństwo, bo konsekwencją może być nie tylko „karniak” na portalu Facebook, ale uzyskanie dostępu do prywatnej poczty przez nieuprawione osoby.

Kwantowy Kot z ChesireSpecjaliści z wiedeńskiego Uniwersytetu Technologicznego po raz pierwszy oddzie-lili neutron od jednej z jego właściwości fizycznych – momentu magnetycznego. Na skutek przepuszczenia wiązki neutronów przez kryształ krzemu cząstka znalazła się w jednym miejscu, a jej moment magne-tyczny w innym. Eksperyment zawdzięcza swoja nazwę bohaterowi książki „Alicja z Krainy Czarów” – kotu, który znikał nagle, pozostawiając po sobie w przestrzeni jedynie tajemniczy uśmiech.

Technika ta może znaleźć zastosowanie w meteorologii do odfiltrowywania zakłóceń podczas precyzyjnych pomiarów systemów kwantowych.

Telepatia jednak możliwa?Po raz pierwszy udało się, dzięki wsparciu technologii, prze-słać telepatycznie wiadomość między osobami znajdującymi się w Indiach i we Francji. Uczestnicy badania mieli na głowach czepki EEG odczytujące aktywność mózgu, które podłączono do specjalnego interfejsu mózg–komputer. Urządzenie tłuma-czyło wysyłane sygnały na zera i jedynki oraz przesyłało przez Internet. Dzięki umiejętności interpretacji fal elektromagne-tycznych mózg odbiorców odczytywał wiadomości odebrane w postaci błysków światła.

KAROLINA PLUTA

W sklepie można kupić także książki i czasopisma w wersji elektronicznej, w każdy wtorek pojawiają się nowości. Uwaga! Obok treści do kupienia, w cyfrostudnia.pl znajdują się także zupełnie darmowe materiały, m.in. „Tryby”. A więc klikajcie, pobierajcie i dalej swoim przyjaciołom przesyłajcie!

Zajrzyjcie, gorąco polecamy!

Kultura w studni?Tania muzyka i filmy oraz ekspresowa „dostawa” dzięki mechanizmowi „płacisz i pobierasz” – to największe zalety nowego sklepu internetowego z dobrą kulturą cyfrostudnia.pl.

fot. www.pixabay.com