4
I TRYBY – Warszawa NR 3(21)/2013 dodatek warszawski W oficynie kamienicy Zawsze gdy jestem w centrum Warszawy odczuwam to, że... jestem w Warszawie. To w okolicach Ronda Dmowskiego czuję MIASTO. Hałas, ruch, szybkość, tłumy. Reklamy, kolory, światła, neony. Ale jest tam jedno miejsce, którego próg wystarczy przekroczyć, aby poczuć się jakby było się w stolicy kilkadziesiąt lat temu – przed wojną. W kamienicy numer 51 przy Ale- jach Jerozolimskich, drugiej za hotelem Polonia, w podwórzu mieści się Fotopla- stikon Warszawski, tak niezmiennie już od przeszło 100 lat! Ni to beczka, ni to skrzynia – czyli cudowny wynalazek! Fotoplastykon to XIX-wieczny wynalazek niemiecki, który bardzo szybko zdobył popularność najpierw w Niemczech, a później w innych krajach Europy. Na przełomie XIX i XX w. ten nowatorski cud techniki był rozsiany po starym kon- tynencie w liczbie około 250. Do Polski, jak wspomniałam, pierwszy fotoplastykon przybył ponad wiek temu, a dokład- nie w roku 1905 i od razu podbił serca warszawiaków. Można śmiało stwierdzić, że był czymś w rodzaju „okna na świat” dosłownie i w przenośni. Dosłownie, ponieważ fotografie przesuwają się przez małe okienko, które widzi każdy oglą- dający, gdy spojrzy przez „lornetkę”, zamontowaną na zewnętrznych ściankach urządzenia. W przenośni, gdyż kiedyś w fotoplastykonie prezentowano fotografie z różnych krajów świata, tych bliskich i dalekich. Sam fotoplastykon wyglą- dem przypomina ni to dużą, wielokątną skrzynię, ni to ogromną beczkę. Dziś na ścianach pokoju, w którym znajduje się fotoplastykon, porozwieszane są rekon- strukcje starych, pięknie, ręcznie malo- wanych, pełnych kolorów plakatów, które zachęcały do obejrzenia zdjęć. Możemy dowiedzieć się, że przez „okienko” nasze prababcie i pradziadkowie mogli podzi- wiać Sumatrę, Afrykę, Indonezję czy Londyn i Rzym. Zapachy i melodie sprzed lat Kiedy weszłam do siedziby fotoplastyko- nu pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to wystrój miejsca. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że tu czas stoi w miejscu. Stare drzwi, pluszowe kotary, wiekowe biurko i serwantka. Także zapach tego miejsca, czuć historię, tajemnicę. A co usłysza- łam, gdy tam weszłam? Ano dawne, warszawskie melodie. Słychać było więc Mieczysława Fogga, „Sen o Warszawie” Czesława Niemena, piękną piosenkę „Warszawa jest smutna bez Ciebie” Jacka Lecha czy piosenkę wprost z warszawskiej Pragi „Chodź na Pragę”, a wykorzystaną w serialu „Kariera Nikodema Dyzmy”. A propos seriali, to Warszawski Fotopla- stikon wystąpił w 3. serii serialu „Czas Honoru” i był miejscem spotkań bohate- rów granych przez Pawła Małaszyńskiego i Krystiana Wieczorka. Wehikuł czasu na wyciągnięcie ręki Zdjęcia prezentowane w fotoplastykonie są wykonane tzw. techniką stereoskopową, czyli dająca wrażenie obrazu trójwymiaru. I pomyśleć, że już tyle lat temu ludzie cieszyli się obrazem 3D, który my dziś po- dziwiamy w kinach, uznając za osiągnię- cie naszych czasów. W zbiorach Warszaw- skiego Fotoplastikonu znajduje się obecnie ponad 5 tysięcy zdjęć przedstawiających takie wydarzenia, jak otwarcie Kanału Sueskiego, czy prezentujących warszaw- skie ulice sprzed wieku. Oglądać można wystawy tematyczne, które są zmieniane co miesiąc. Fotoplastykon jest czynny co- dziennie z wyjątkiem poniedziałku. Ceny biletów są dosłownie na każdą kieszeń, bi- let normalny to 4 złote, a ulgowy zaledwie 2, zaś w niedzielę wstęp jest bezpłatny. Zachęcam wszystkich, którzy lubią podró- że w czasie. Naprawdę warto to miejsce odwiedzić i niczym za pomocą wehikułu czasu przenieść się 100 lat wstecz. iPhone, smartphone, tablet, Blu-ray i wiele innych sprzętów czy nośników, dzięki którym każdy z nas w jednej chwili może zafundować sobie trochę rozrywki. Taki obecnie jest świat i takie prezentuje nam możliwości. A w jaki sposób i jakie rozrywki były modne w czasach naszych prababć? PAulinA JAworskA Zdjęcie retro klimacie... fot. wikipedia/wistula w

Tryby - marzec 2013 dodatek warszawski

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Marcowe wydanie Trybów. Dodatek warszawski.

Citation preview

I

TRYBY – Warszawa NR 3(21)/2013

dodatek warszawski

W oficynie kamienicy

Zawsze gdy jestem w centrum Warszawy odczuwam to, że... jestem w Warszawie. To w okolicach Ronda Dmowskiego czuję MIASTO. Hałas, ruch, szybkość, tłumy. Reklamy, kolory, światła, neony. Ale jest tam jedno miejsce, którego próg wystarczy przekroczyć, aby poczuć się jakby było się w stolicy kilkadziesiąt lat temu – przed wojną. W kamienicy numer 51 przy Ale-jach Jerozolimskich, drugiej za hotelem Polonia, w podwórzu mieści się Fotopla-stikon Warszawski, tak niezmiennie już od przeszło 100 lat!

Ni to beczka, ni to skrzynia – czyli cudowny wynalazek!

Fotoplastykon to XIX-wieczny wynalazek niemiecki, który bardzo szybko zdobył popularność najpierw w Niemczech, a później w innych krajach Europy. Na przełomie XIX i XX w. ten nowatorski cud techniki był rozsiany po starym kon-tynencie w liczbie około 250. Do Polski, jak wspomniałam, pierwszy fotoplastykon przybył ponad wiek temu, a dokład-nie w roku 1905 i od razu podbił serca warszawiaków. Można śmiało stwierdzić, że był czymś w rodzaju „okna na świat” – dosłownie i w przenośni. Dosłownie, ponieważ fotografie przesuwają się przez małe okienko, które widzi każdy oglą-dający, gdy spojrzy przez „lornetkę”, zamontowaną na zewnętrznych ściankach urządzenia. W przenośni, gdyż kiedyś w fotoplastykonie prezentowano fotografie z różnych krajów świata, tych bliskich i dalekich. Sam fotoplastykon wyglą-dem przypomina ni to dużą, wielokątną skrzynię, ni to ogromną beczkę. Dziś na ścianach pokoju, w którym znajduje się fotoplastykon, porozwieszane są rekon-strukcje starych, pięknie, ręcznie malo-wanych, pełnych kolorów plakatów, które zachęcały do obejrzenia zdjęć. Możemy dowiedzieć się, że przez „okienko” nasze prababcie i pradziadkowie mogli podzi-wiać Sumatrę, Afrykę, Indonezję czy Londyn i Rzym.

Zapachy i melodie sprzed latKiedy weszłam do siedziby fotoplastyko-nu pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to wystrój miejsca. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że tu czas stoi w miejscu. Stare drzwi, pluszowe kotary, wiekowe biurko i serwantka. Także zapach tego miejsca, czuć historię, tajemnicę. A co usłysza-łam, gdy tam weszłam? Ano dawne, warszawskie melodie. Słychać było więc Mieczysława Fogga, „Sen o Warszawie” Czesława Niemena, piękną piosenkę

„Warszawa jest smutna bez Ciebie” Jacka Lecha czy piosenkę wprost z warszawskiej Pragi „Chodź na Pragę”, a wykorzystaną w serialu „Kariera Nikodema Dyzmy”. A propos seriali, to Warszawski Fotopla-stikon wystąpił w 3. serii serialu „Czas Honoru” i był miejscem spotkań bohate-rów granych przez Pawła Małaszyńskiego i Krystiana Wieczorka.

Wehikuł czasu na wyciągnięcie rękiZdjęcia prezentowane w fotoplastykonie są wykonane tzw. techniką stereoskopową, czyli dająca wrażenie obrazu trójwymiaru. I pomyśleć, że już tyle lat temu ludzie cieszyli się obrazem 3D, który my dziś po-

dziwiamy w kinach, uznając za osiągnię-cie naszych czasów. W zbiorach Warszaw-skiego Fotoplastikonu znajduje się obecnie ponad 5 tysięcy zdjęć przedstawiających takie wydarzenia, jak otwarcie Kanału Sueskiego, czy prezentujących warszaw-skie ulice sprzed wieku. Oglądać można wystawy tematyczne, które są zmieniane co miesiąc. Fotoplastykon jest czynny co-dziennie z wyjątkiem poniedziałku. Ceny biletów są dosłownie na każdą kieszeń, bi-let normalny to 4 złote, a ulgowy zaledwie 2, zaś w niedzielę wstęp jest bezpłatny. Zachęcam wszystkich, którzy lubią podró-że w czasie. Naprawdę warto to miejsce odwiedzić i niczym za pomocą wehikułu czasu przenieść się 100 lat wstecz.

iPhone, smartphone, tablet, Blu-ray i wiele innych sprzętów czy nośników, dzięki którym każdy z nas w jednej chwili może zafundować sobie trochę rozrywki. Taki obecnie jest świat i takie prezentuje nam możliwości. A w jaki sposób i jakie rozrywki były modne

w czasach naszych prababć?PAulinA JAworskA

Zdjęcie retro klimacie...

fot.

wik

iped

ia/w

istu

la

w

II

www.e-tryby.pl

dodatek warszawski

Kilka lat temu po raz pierwszy spo-tkałam ewangelizatorów ulicznych. Wtedy bardzo dziwiłam się, bo nie wiedziałam, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Czy mógłby Ksiądz wyjaśnić ludziom, którzy mają podobne dylematy, jaki jest cel i główne przesła-nie ewangelizacji ulicznej?

– Myślę, że jest to pierwszy sposób ewangelizacji człowieka. Z przesłaniem Dobrej Nowiny chcemy dotrzeć przede wszystkim do ludzi, którzy nie znają Jezusa. Ewangelizacja uliczna ma tę dobrą stronę, że daje szansę wyjścia do tych, którzy może nigdy w swym życiu nie spotkali Chrystusa, nie zetknęli się z przesłaniem wiary chrześcijańskiej albo mają tak wielki dystans do spraw związa-nych z Kościołem, że nie mają możliwości usłyszenia Dobrej Nowiny.

Czy można powiedzieć, że jest to taka najbardziej istotna różnica, która wy-różnia ewangelizację uliczną od innych form ewangelizacji?

– Tak. Najważniejsze jest to, że wy-chodzimy poza mury kościoła, wychodzi-my z propozycją życia ewangelicznego do ludzi, którzy mają zbyt słabą możliwość kontaktu z osobami wierzącymi i dlatego być może do kościoła nigdy nie trafią. Mogą też pochodzić ze środowisk, w któ-rych brak jest prawdziwego świadectwa chrześcijańskiego. Ewangelizacja uliczna jest często jedyną ich możliwością, aby zorientowali się i poznali Chrystusa, aby mogli pomyśleć o Dobrej Nowinie w od-niesieniu do samych siebie.

Przyjmijmy, że jakaś wspólnota ewan-gelizacyjna chciałaby we własnym gro-nie przeprowadzić takie samo działa-nie. Od czego zacząć i co jest niezbędne, aby móc wyjść z Ewangelią na ulice?

– Nie ukrywam, że dla niektórych wspólnot takie działanie może być zbyt trudne do zrealizowania. Zakłada ono

bowiem wiele pomniejszych aktywności w ramach całej grupy. Najważniejsi są ci, którzy podejmują rozmowę z zaintereso-wanymi. To nie mogą być ludzie „z przy-padku”, ale ci odpowiednio uformowani, którzy przeszli już jakiś kurs albo szkołę ewangelizacji i dobrze wiedzą, czym jest kerygmat oraz jak go przekazywać.

Jezus o tym, że Ewangelię można usłyszeć na ulicy oraz o kościele, który dociera z Bożym słowem

w każdy obszar ludzkiego życia – z ks. Andrzejem Grefkowiczem rozmawia Anna Mularska.

Najważniejsze jest to, że wychodzimy poza mury kościoła, wychodzimy z propozycją życia ewangelicznego do ludzi, którzy mają zbyt słabą możliwość kontaktu z osobami wierzącymi i dlatego być może do kościoła nigdy nie trafią.

fot.

arch

iwum

aut

orki

wyw

iadu

ks. Andrzej Grefkowicz – koordy-nator diecezjalny ruchu odnowy w Duchu Świętym archidiecezji warszawskiej, przewodniczący komisji egzorcystów polskich, znany rekolekcjonista i organizator ewangelizacji ulicznych.

III

TRYBY – Warszawa NR 3(21)/2013

dodatek warszawski

W tym obszarze profesjonalizm jest najważniejszy! Trzeba też wcześniej „poćwiczyć” rozmowy z indywidualnym człowiekiem. Nie można bowiem iść w spontanicznym działaniu, będąc jedy-nie „rozgrzanym” emocjonalnie.

Inne posługi, które już wydają się trochę łatwiejsze, to zespół muzyczny. W wydaniu ulicznym nie musi być tym „o najwyższej jakości”, ale ma być na tyle atrakcyjny, aby był w stanie zatrzymać i zainteresować przechodniów. Konieczna jest większa grupa muzyczna i dobrze byłoby, gdyby towarzyszyły jej różne instrumenty. Nie wystarczy kilka tylko osób śpiewających, ponieważ warunki ulicy powodują, że będą niesłyszani i nie spełnią swego zadania.

Potrzeba też ludzi, którzy będą „na zapleczu” modlić się osłonowo za posługujących ewangelizatorów i za rozmowy, które będą prowadzone na ulicy. Dobrze byłoby w ewangelizację uliczną włączyć także osoby, które przedstawią scenki teatralne, pantomi-mę lub powiedzą świadectwo. Nie jest to jednak konieczne, choć może bardzo wzmocnić całą inicjatywę. Ważne jest to szczególnie wtedy, kiedy zatrzymuje się duża grupa osób, a ewangelizatorzy nie są w stanie dotrzeć indywidualnie do każdego człowieka.

Chciałabym jeszcze wrócić do począt-ków. Czy pamięta Ksiądz, jakie były te największe trudności w rozrusza-niu ewangelizacji przy ul. Długiej? Trudności, jakie dziś także mogą dotknąć tych początkujących ewange-lizatorów?

– Kiedy podejmowaliśmy pierwsze ewangelizacje w Warszawie, to podsta-wową trudnością było to, że nas po prostu „przepędzali” z tych miejsc. Zabrali mnie kiedyś na posterunek milicji, gdzie musia-łem dokonywać mediacji, aby wyrażono zgodę na nasze ewangelizacyjne działanie na ulicy. To chyba była ta największa trudność. Jednak dziś na szczęście chyba nikt się już z nią nie spotka.

Czasem napotykaliśmy pojedyncze osoby, zwykle te pod wpływem alkoholu, które usiłowały przeszkadzać nam w gło-szeniu Ewangelii. Niekiedy przystawiały się do nas „małpując” nasze zachowanie albo wychodziły z jakimiś bezpodstawny-mi pretensjami. Miało to na celu szerzenie zamętu podczas ewangelizacji. Z pomocą przychodziła nam wtedy gorąca modli-twa wstawienników, dzięki której takie problemy udawało się „bezboleśnie” rozwiązywać.

A co z oskarżeniami ze strony innych ludzi, że całe to działanie to taki „Ko-ściół nachalny”, który atakuje czło-wieka zewsząd, dosłownie w każdym zakątku ulicy? Oskarżeniami o uznanie ewangelizatorów za sekciarzy?

– Ewangelizując, musimy szanować drugiego człowieka. Dlatego wydaje mi się, że ta forma, na którą się zdecydowa-liśmy, jest niezwykle subtelna i delikatna. Nikomu się nie narzucamy, nie zatrzymu-jemy na siłę ludzi ani też nie domagamy się rozmowy. My po prostu jesteśmy na ulicy, śpiewamy pieśni religijne… Każdy przechodzień może sobie spokojnie pójść dalej, ale może także przystanąć, by nas posłuchać. Kiedy to uczyni, to niejako daje nam prawo, abyśmy się do niego zwrócili z propozycją rozmowy. Dlatego też absolutnie nikt nie powinien czuć się w jakikolwiek sposób atakowany naszą ewangelizacją.

Podejrzenia o to, iż jesteśmy sektą, czasami się niestety pojawiały. W związku z tym zawsze pilnowałem tego, aby być obecnym podczas podejmowania ewan-gelizacji ulicznej. Jeżeli ja nie mogłem tego zrobić, to prosiłem o pomoc innego księdza. Ważne było, aby kapłani, obowiąz-kowo ubrani w sutanny, byli jasnym komu-nikatem i „legitymacją”, skąd są ewange-lizatorzy. Innym rodzajem „obrony” przed takimi zarzutami jest transparent, którego używamy podczas każdej ewangelizacji ulicznej, z napisanymi słowami bł. Jana Pawła II: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”. Jest to jednocześnie przesłanie ewangelizu-jące oraz subtelne wskazanie, kto pod tym podpisem może się znaleźć. Każdy, kto choć odrobinę orientuje się w strukturach

chrześcijańskich, otrzymuje jasną wiado-mość, kto jest kim.

Na koniec zadam najważniejsze py-tanie. Czy ta forma ewangelizacji jest skuteczna? Może poda Ksiądz jakieś konkretne przypadki nawróceń, pewnej przemiany serca, jakie dokonały się przy ul. Długiej?

– Przyznam się, że nie mamy żadnych statystyk ani rejestrów, które by obra-zowały owoce naszych ewangelizacji na ulicy. Myślę, że jednym z takich efektów są słowa niektórych katolików, którzy spotykając ewangelizatorów, cieszą się ich obecnością mówiąc np.: „Dobrze, że jesteście! Dobrze, że słychać tu głos Kościoła!”. Nie jest to nasz zasadniczy cel, ale efekt, którym nie wolno gardzić! Ze świadectw osób, które podejmują rozmowy z ludźmi, wynikają różne du-chowe owoce. Bywa, że ktoś postanawia zdecydować się na spowiedź po wielu dziesiątkach lat oddalenia od Kościoła. Był też młody chłopak, z którym kiedyś rozmawiano o Bogu, a następnie „pod-sunięto” go innym, aby modlili się za niego wstawienniczo. Po godzinie, gdy zbieraliśmy się już do odjazdu, jeden ze wstawienników zobaczył przez okno samochodu, że ten chłopak siedzi na chodniku i czyta ze skupieniem słowo Boże, skierowane do niego, które wcze-śniej mu podarowaliśmy. Nie wiemy, co stało się dalej z tym młodym człowie-kiem, ale ten epizod sugeruje, że to było ważne wydarzenie w jego życiu. Inne efekty, o których można mówić, to pyta-nia ze strony przechodniów o możliwości wstąpienia do wspólnoty oraz o kolejne akcje ewangelizacyjne. Warto wspomnieć, że te pytania są powiązane z naszym głoszeniem. Bo zachęta do włączenia się we wspólnotę i prośba o aktywne zaan-gażowanie w życie Kościoła jest ostatnim i najtrudniejszym punktem kerygmatu.

A gdyby ktoś w Warszawie chciał się włączyć w ewangelizację przy ul. Dłu-giej, to jak może to uczynić?

– Przede wszystkim trzeba przyjść na ewangelizację! Najłatwiej jest się włą-czyć, gdy ktoś śpiewa lub gra na jakimś instrumencie muzycznym. Jeżeli modli się w jakikolwiek sposób, to może dołą-czyć do grupy modlitwy osłonowej. Jeżeli zaś ma stały kontakt z grupami Odnowy w Duchu Świętym lub wspólnotami „brat-nimi”, może pomyśleć o jakimś większym zaangażowaniu w ewangelizację uliczną.

Dziękuję za rozmowę.

chodzi po ulicy

Ze świadectw osób, które podejmują rozmowy z ludźmi, wynikają różne duchowe owoce. Bywa, że ktoś postanawia zdecydować się na spowiedź po wielu dziesiątkach lat oddalenia od Kościoła.

IV

www.e-tryby.plwww.e-tryby.pl

dodatek warszawski

Skoro Bóg, który objawia się w chrześci-jaństwie, objawia się jako miłość i jako radość, to dlaczego także chrześcijanie czasem cierpią? I to nawet wtedy, gdy trwają przy Bogu i gdy uczą się kochać na wzór Jezusa! Otóż dlatego, że nikt z ludzi, których kochamy, nie jest doskonały.

Cierpienie nie jest tylko konsekwencją naszych grzechów, jak to miało miej-sce w przypadku syna marnotrawnego, czy konsekwencją naiwności, jak to ma miejsce wtedy, gdy ktoś podejmuje błędne decyzje i wiąże się małżeństwem z osobą, która nie kocha. Chrześcijaństwo nie jest religią cierpienia. Nie jest religią Wielkie-go Piątku, lecz Radosną Nowiną Wielka-nocnego Poranka. Bóg nie jest krzyżem, lecz radosną miłością. Jest Bogiem, który pozwala się ukrzyżować, bo wie, że

zmartwychwstanie, powróci i pozostanie z nami po to, żeby już więcej nikt nikogo nie krzyżował. Warunkiem życia w rado-ści jest naśladowanie miłości, której uczy nas Jezus.

Gdy ona i on spotykają się, poznają, zako-chują w sobie, gdy wspólnie marzą o wiel-kim szczęściu w małżeństwie i rodzinie, to zaczynają drogę radości lub drogę krzyżo-wą, drogę rozczarowań, cierpień, a czasem nawet wielkich krzywd, po których rany się nie goją. Bóg daje nam złotą regułę, byśmy się nie pomylili, bo wyjaśnia, że mamy wybrać na męża/żonę kogoś, kto nie tylko chce, ale też potrafi wypełnić przysięgę małżeńską, czyli przysięgę największej miłości, jaką można sobie wyobrazić między mężczyzną a kobietą. Początek relacji dziewczyny i chłopaka wiąże się z zakochaniem, zauroczeniem, z radosnymi spacerami we dwoje. Naj-pierw jest miło i przyjemnie: w brzuchu szaleją „motyle”, w głowie jedna radosna myśl ściga się z następną, a serce nie może doczekać się kolejnego spotkania. Nie da się jednak przeżyć zakochania bez do-świadczenia trudnych chwil. Nieuchron-ne są nieporozumienia, rozczarowania,

bolesne nieraz uczenie się realizmu. W tej fazie odkrywamy, że pochodzimy z innych rodzin, że nie zawsze wsłuchujemy się wzajemnie w to, co do siebie mówimy, że dotąd kierowaliśmy się bardziej uczuciami niż zdrowym rozsądkiem. To szansa na przejście od zakochania i zauroczenia do miłości i realizmu. Od tego, czy to przej-ście nastąpi, zależy dalszy los dziewczyny i chłopaka oraz to, czy ich życie okaże się coraz większą radością, czy może coraz większym rozczarowaniem.

Poważny problem pojawia się wtedy, gdy napięcia między dziewczyną a chłopakiem wynikają nie tylko z braku zrozumienia dla naturalnych różnic między kobietą i mężczyzną (różnimy się między innymi tym, że dziewczyna ma nieporównywal-nie delikatniejszą skórę i serce…), ale też

biorą się z tego, że ta druga osoba okazuje się niedojrzała w sposób, który czyni ją niezdolną do miłości ofiarnej i odpo-wiedzialnej. Dyskwalifikuje sytuacja, w której niedojrzała osoba przyznaje się do własnych słabości, ale nie zmienia się i lekceważy pracę nad własnym cha-rakterem. Gdy dziewczyna uświadamia sobie, że mimo zakochania cierpi i nie jest szczęśliwa w relacji z tym chłopakiem, gdy mówi mu o tym wprost, a on mimo wszystko „zapomina” o swoim problemie, to taka para traci szanse na szczęśliwe małżeństwo (na małżeństwo nieszczęśliwe szansa jest zawsze duża…).

Drugi, równie poważny problem, pojawia się wtedy, gdy jedna z osób odkrywa, że kandydat czy kandydatka na małżonka kieruje się innymi wartościami, inną wraż-liwością moralną, innymi priorytetami, a także innym spojrzeniem na małżeństwo, rodzinę, szczęście, czystość, wierność, seksualność. W pierwszej fazie zakocha-nia wiele poważnych problemów wydaje się drobnostkami, podczas gdy w rze-czywistości chodzi o poważne słabości czy o niezdolność danej osoby do pracy nad własnym charakterem. W swoich

konferencjach i publikacjach dla młodzie-ży ks. Marek Dziewiecki stwierdza, że zakochanie albo kończy się miłością, albo nicością. Najgorsza jest sytuacja wtedy, gdy ona i on pobierają się z pożądliwości czy naiwności, a po ślubie pozostaje już tylko nicość, która rani. Zwykle zdecy-dowanie bardziej cierpią wtedy kobiety. Czasem przepłakują całe noce. Czasem wikłają się na dziesięciolecia w toksyczne więzi z mężczyzną, który ślubował im mi-łość, a później zamienił ich życie w Wielki Piątek.

Sługa Boży ks. kard. Stefan Wyszyński wyjaśniał, że „każda miłość musi być próbowana i doświadczana. (…) Każda miłość prawdziwa musi mieć swój Wielki Piątek... (…) Ale gdy wytrwa, doczeka się nagrody – zwycięskiej radości”. Warun-

kiem tego, by i w naszym życiu spełni-ły się słowa Prymasa Tysiąclecia, jest odróżnianie miłości od naiwności. Maryja wybrała sobie męża, który we wszystkim Jej ufał i który we wszystkim Ją wspierał. A pod krzyżem wytrwała przy Tym, który zawsze kocha. Przed innymi ludźmi trzeba czasem się stanowczo bronić. Nawet wbrew własnemu zakochanemu sercu…

Bez pomocy Boga i Bożych ludzi trud-no rozwiązywać problemy serca, będąc sędzią we własnej sprawie. Czasem warunkiem powrotu na drogę radości jest decyzja o tym, że dana relacja kończy się. Dobrze, że są takie kobiety, które mają odwagę stanowczo bronić się przed mężczyzną, który obiecywał im miłość, a zaczął krzywdzić. Piszę z perspektywy kobiety, lecz identyczne zasady dotyczą oczywiście obydwu stron. Mężczyzna, który odkryje, że kobieta, z którą się zwią-zał, jest niedojrzała i nie potrafi kochać mimo wzruszających deklaracji, powinien zakończyć relację. Wielki Piątek trudnych relacji może zakończyć się zmartwych-wstaniem miłości tylko w jednej sytuacji: gdy ona i on zaczną stawać się taką osobą, której warto zawierzyć życie.

musi mieć swój wielki Piątek…”MAGDAlEnA korzEkwA

fot. sxc.hu

„każda Prawdziwa miłość