20
Historia w szkole to już historia Zdejmujemy tabu z... egzorcyzmów Ulotna granica życia Kraków, nr 4 (13)/2012 ISSN: 2083-8948

Tryby. Katolicki miesięcznik studencki kwiecień 2012

Embed Size (px)

DESCRIPTION

13 numer Trybów. Katoliciego miesięcznika studenckiego - grzbiet główny - kwiecień 2012

Citation preview

Historia w szkoleto już historia

Zdejmujemy tabu z...egzorcyzmów

Ulotna granica życia

Kraków, nr 4(13)/2012 ISSN: 2083-8948

2 TRYBY nr 3(12)/2012

po drugiej stronie

fot.:

ww

w.m

orgu

efile

.com

,,Jeśli możemy zaakceptować to, że matka zabija swoje dziecko, to jak możemy mówić innym ludziom, by

nie zabijali drugiego człowieka”

Matka Teresa z Kalkuty

Katarzyna i Mariusz MarcinkowscyNPR jest O.K.! Nowy styl życiaWydawnictwo Rubikon 2012

Andrea Tornielli Współpracownicy prawdyWydawnictwo Salwator 2005

Karen Kingsbury W odcieniach błękituEdycja Świętego Pawła 2012

Tom DavisAdannaEdycja Świętego Pawła 2011

W szponach przeszłości

Brad pracuje w nowo-jorskiej agencji reklamowej, która należy do jego przyszłe-go teścia. Ślub z Laurą ma się odbyć za sześć tygodni, więc przygotowania do niego wchodzą w najgorętszą fazę. Niespodziewanie jednak naj-nowsze zlecenie blokuje całą jego kreatywność. Dzieje się tak za sprawą pewnej niedo-kończonej historii z czasów ogólniaka. Co takiego ukry-wa Brad przed swoją rodziną i przyszłą żoną? Czy bohater prosząc o wybaczenie, będzie potrafił wybaczyć sam sobie?

Wielokrotnie powtarzany w literaturze motyw rozlicza-nia się z własną przeszłością i wybaczenia w książce tej zy-skuje nowy wymiar, gdyż poja-wiają się tutaj liczne odwołania do wiary i do Biblii. Naprawdę warto przeczytać tę książkę!

Agata Gołda

Przełomy

Tom Davis wraz z głów-nym bohaterem, fotorepor-terem Stuartem Danielsem, zabiera czytelnika do afry-kańskiego kraju, Suazi. Wśród wszechobecnej nędzy, głodu, gwałtów i przemocy żyje tam dwunastoletnia dziewczynka, Adanna, której droga przetnie się z drogą zagubionego białe-go fotografa, który dzięki tej małej dziewczynce odnajdzie to, czego od dawna szukał.

Historia Adanny i jej roda-ków z pewnością zachęci wielu z was do modlitewnego i ma-terialnego wsparcia narodów afrykańskich, gdyż opisana w książce z brutalną szczero-ścią rzeczywistość, długo po lekturze nie pozwala o sobie zapomnieć.

Agata Gołda

NaPRawdę naturalnie

Książka to zbiór wywiadów z małżeństwami, naukowcami i osobami duchownymi. Osią wywiadów są metody natural-nego rozpoznawania płodności. Marcinkowscy i ich rozmówcy walczą z zabobonami, jakie krążą wokół NPR-u. Rozpra-wiają się z mitem „kalendarzy-ka”, mitem nieskuteczności, mitem „katolickiej antykoncep-cji” i mitem trudności prowa-dzenia obserwacji. Wyjaśniają na konkretnych przykładach, jak metody naturalne pomaga-ją budować więź małżeńską, analizują trudne, niepodręczni-kowe przypadki oraz pokazują, że NPR może być fascynującą przygodą intelektu.

Magdalena Guziak-Nowak

„Dążcie do prawdy...”

Po co czytać kolejną książ-kę o papieżu? Dla zrozumie-nia Papieża-Osoby i tego, co się działo i dzieje w Kościele. Książka przybliża historię Be-nedykta XVI od młodości do wyboru na Stolicę Piotrową.

Ważne, by ta biała postać pojawiająca się w oknie na Anioł Pański nie była anoni-mowa, cukierkowata. Joseph Ratzinger to człowiek nietu-zinkowy. Zarówno jako profe-sor, prefekt Kongregacji Nauki Wiary i papież uparcie dąży do poznania prawdy i przybliże-nia jej innym. To przykład na to, że nie tytuły zdobią czło-wieka, ale człowiek tytuły.

Marcin Nowak

Recenzowane przez nas egzemplarze mogą trafić w Wasze ręce. Kwietniowy konkurs jest inspirowany wspomnieniem liturgicznym św. Wojciecha, które obchodzimy 23 dnia tego miesiąca. Pytanie: pod jakim innym imieniem jest znany w świecie chrześcijańskim św. Wojciech, biskup i męczennik?Na odpowiedzi czekamy pod adresem: [email protected] do końca kwietnia.

K O N K U R S

3

Redaktor naczelny: Magdalena Guziak-Nowak Redaktor prowadzący: Przemysław RadzyńskiSekretarz redakcji: Agata GołdaRedaktor dodatków uczelnianych i PR: Karolina Pluta Marketing: Marcin NowakZespół redakcyjny: Iwona Bielecka, Agnieszka Całek, Michał Chudziński, Marta Czarny, Diana Drobniak, Karolina Mazurkiewicz, Izabela Murzyn, Wojciech Podlewski, Dominik Sidor, Tomasz Wierzbicki, Michał WnękKorekta: Katarzyna BrzezowskaDTP, layout: Marcin NowakOkładka: Marcin Nowak

Foto: Katarzyna CieślikAsystent kościelny: ks. Rafał BuzałaAdres redakcji: ul. Wiślna 12/7, 31-007 KrakówData zamknięcia numeru: 4 kwietnia 2012Nakład: 6000 egz.Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania tekstów i zmiany tytułów.

[email protected]

Wydawca: Katolickie Stowarzyszenie MłodzieżyArchidiecezji Krakowskiej

od redakcj i

Marzec 2012

współpraca

Jesteśmy na: Akademii Górniczo-Hutniczej | Politechnice Krakowskiej | Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie | Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie |

Szkole Głównej Handlowej w Warszawie |

temat numeru: PIENIĄDZE W KOŚCIELE 4-7

Dać czy nie dać? Oto jest pytanieHigienicznie o pieniądzachDiabelska giełda?

rozmowa z charakterem 8-9o. Aleksander Posacki

w trybach historii 10Historia w szkole to już historia

media pod lupą 11Słupki oglądalności czy człowiek?

rodzynki radzyńskiego 11Z mar Twych wstań!

ona i on 12-13Wierny zanim powiesz tak

alfabet relacji 13

pro-life 14-15Ulotna granica życia

b16/jp2 16Orędzia Wielkanocne

inżynier ducha 17bł. Chiara Luce

encyklopedia wiary 17Czy muzułmanin i buddysta zostaną zbawieni?

ona i on 18Akceptacja czy przyjaźń

misz-masz 19

Czy wiecie, że codzienna lektura trzech rozdziałów ze Starego Testamentu i jednego z Nowego sprawi, że w rok przeczytamy całe Pismo Święte? Ktoś inny wyliczył, że czytając po 11,5 min dziennie, też powinno się zdążyć w 365 dni. Można też czytać po dwa rozdziały. Wtedy „połkniemy” Biblię w rok i 10 mie-sięcy. Ale możemy też czytać po jednym wersecie, uczyć się go na pamięć i chodzić z nim przez cały dzień na uczelnię, do pra-cy, kina i na zakupy.

Możemy przed Pismem klękać, jak się klęka przed sacrum i medytować w ciszy i skupieniu. Spotkanie ze Słowem Boga możemy potraktować jak wyśmie-nitą przygodę dla intelektu – tyle w nim przenośni, historycznych nawiązań, wia-domości o innych kulturach. Można też spojrzeć na Pismo Święte jak na dobrą powieść z wartką akcją. Wszystko może-my, jeśli ostatecznie przybliża nas to do

najważniejszego celu, jakim według św. Augustyna jest większa miłość do Boga i bliźniego.

Chcę siebie i Was zachęcić tą krótką refleksją do aktywnego przeżycia tego-rocznego Tygodnia Biblijnego, który pod hasłem „Kościół domem budowanym przez miłość” będziemy obchodzić od 22 do 28 kwietnia. Warto w tym czasie odkurzyć Biblię i zacząć czytać, zanim zżółknie od nieużywania. Jestem pewna, że wszyscy znajdziemy w niej coś dla sie-bie. Rolnikom polecam Księgę Rodzaju, ekonomistom – Księgę Liczb, przed egza-minami – Księgę Mądrości a wszystkim zakochanym – Pieśń nad Pieśniami.

A na koniec przyjmijcie jeszcze po-świąteczne życzenia. Byśmy zbyt szyb-ko o minionej Wielkanocy nie zapo-mnieli, ale każdego dnia żyli w blasku Zmartwychwstania.

4 TRYBY nr 3(12)/2012

temat numeru > pieniądze w Kościele

Rozpocznijmy od pro-stej definicji Kościoła.

Kościół jest wspólnotą ludzi ochrzczonych, wierzących, gromadzących się na sprawo-waniu liturgii. Popatrzmy na działanie wspólnoty. Ma ona określony cel, zadanie. We wspólnocie na ogół jest jakaś jedna osoba odpowiedzialna, która ją prowadzi. Przykładem mogą być: wspólnota roczni-kowa na studiach czy osoby wynajmujące wspólnie miesz-kanie – mają cel nadrzędny, do realizacji którego potrzebne są środki finansowe pochodzące

od całej wspólnoty. Bardzo podobnie jest z Kościołem. Mamy nadrzędny cel – nie-bo. Drogą do nieba jest życie na ziemi. Człowiek jest istotą cielesno-duchową; do doznań duchowych (dusza) potrzebuje konkretnego fizycznego miej-sca – kościoła, budowli (ciało).

Czy potrzebny jest kon-kretny budynek? Tak, ponie-waż jest to Dom Boży i tylko w miejscach, gdzie znajduje się Najświętszy Sakrament, Jezus jest rzeczywiście obecny pod postacią chleba. Te miej-sca to kościoły i kaplice.

W pozostałych miejscach Bóg jest obecny w człowieku, w otaczającym nas świecie, jednakże nie jest to taka sama obecność, jak w tabernakulum. Utrzymanie budynków i opła-cenie osób dbających o nie, wymaga nakładów finanso-wych. Podobnie jest w na-szych własnych domach czy mieszkaniach.

Brać i ponosić odpowiedzialność

Bierzemy odpowiedzialność za nasze czyny, a ponosimy

ją po zrealizowaniu – bądź nie – powziętych zobowiązań. W świetle tych faktów trzeba zapytać, czy chcę być odpo-wiedzialny za moją wspólnotę parafialną, za mój Kościół? Czy to jest mój Kościół, czy tylko czuję się zmuszony, bo mnie ochrzcili, a pozytywnego przykładu wiary nie miałem? W dodatku jeszcze „ci księża”. Często rodzi się we mnie taka pokusa, by zmieniać świat i in-nych ludzi zamiast zacząć od siebie. Pewien reporter zapy-tał Matkę Teresę z Kalkuty: „jak zmienić świat?” Ona

Wiele artykułów mówiących o pieniądzach w Kościele, zaczyna się od stwierdzenia, że jest to sprawa trudna i delikatna. Ośmielę się stwierdzić, że wcale taką nie jest, jeśli popatrzymy na nią z odpowiedniej perspektywy.

Tomasz Mistur

Dać czy nie dać? Oto jest pytanie

fot.:

ww

w.fl

ickr

.com

5

temat numeru > pieniądze w Kościele

odpowiedziała: „ja zmie-nię siebie, pan zmieni siebie i proszę zobaczyć, zmieniamy świat”. Kiedyś też usłysza-łem takie powiedzenie: „pil-nuj siebie, będziesz w niebie”. Czy nie patrzymy na grzechy innych, chcąc usprawiedliwić swoje? Pamiętajmy! Kościół jest dla grzeszników, niebo dla świętych.

Odpowiedzialność za Kościół ma dwa wymiary. Ważniejszy jest duchowy. Tu trzeba sobie postawić pytanie: czy modlę się za Kościół, czyli papieża, biskupów, kapłanów i wiernych, siebie oraz za dzie-ła Kościoła? Drugi wymiar ma charakter materialny. Tu z ko-lei należy zadać sobie pytanie: czy troszczę się o dobra mate-rialne Kościoła? Jeżeli jestem wierzący czyli praktykujący (nie można być wierzącym i niepraktykującym, gdyż jest to nielogiczne, bo czy można żyć i nie oddychać?), to spra-wą oczywistą jest, że będę się troszczył o mój Kościół, gdyż dbamy o to, co jest nasze. Im bardziej jest to dla mnie drogocenne, tym więcej sta-rań włożę, aby zachować ten skarb. Jeżeli odkryję, iż wia-ra jest drogocenną perłą, to będę o nią zabiegał, troszczył się. Im słabiej czuję się zwią-zany z Kościołem, tym mniej o niego dbam. Bardzo ważna jest postawa – dbam o Kościół, potrafię sobie odmówić cze-goś. Okazją do tego jest choć-by Wielki Post i każdy piątek (w którym obowiązuje nas

post jakościowy), kiedy za-oszczędzone pieniądze można przekazać np. na pomoc bied-nym. Jest to ofiara wynikająca z miłosierdzia.

Mój wujek, deklarujący się jako niewierzący, podaje pewien przykład, który poka-zuje inną motywację. Mówi on: „jak idę do kościoła, np. na pogrzeb, to zawsze daję na składkę, gdyż jak idę do teatru, to przecież płacę za sztukę”. Ta zasada dobroczynności bazuje na bona superflua, są to do-bra wykraczające poza te nie-zbędne do życia i nimi właśnie

powinniśmy się dzielić z in-nymi – jest to dobroczynność ze sprawiedliwości. Jednak, jeżeli ktoś potrzebuje pomocy – jałmużny, to powinien ją od nas otrzymać bez względu na to, czy dawca posiada nadmiar dóbr, czy też nie.

Obowiązek czy przyjemność?

Myślę, że dla osób moc-no związanych z Kościołem – przyjemność, dla mniej za-angażowanych – obowiązek, a dla obojętnych czy kryty-ków – banał. Ale to przecież ci ostatni, z mojego doświadcze-nia, mają na ogół najwięcej do powiedzenia w tym temacie.

Najczęściej składaną ofia-rą są pieniądze wrzucane na tzw. tacę, czyli w czasie nie-dzielnych Mszy św. i pod-czas uroczystości. Historia tej ofiary sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Po Eucharystii odbywała się aga-pa, czyli uczta miłości brater-skiej. Każdy przynosił dary, które spożywano, a to, co po-zostawało, rozdawano bied-nym. Z upływem czasu agapy zaczęły zanikać – wierzących przybywało, więc rodziły się problemy natury czysto or-ganizacyjnej, a z przechowy-waniem darów były kłopoty, choćby ze względu na brak miejsca na magazynowanie. Z tego powodu łatwiejszym rozwiązaniem było wprowa-dzenie systemu składki pie-niężnej, a za zebrane środki

zakupywano to, co było akurat potrzebne.

Pieniądze z tacy są prze-znaczone na utrzymanie infra-struktury parafialnej, opłaty za media, remonty, na wypłaty dla pracowników, na podatek od wiernych. Jednakże, często po-łowa ze składek niedzielnych przekazywana jest na inne cele Kościoła, poza właściwą pa-rafię, np.: na Kurię Rzymską, kurię diecezjalną, seminaria duchowne, dzieła apostolskie, na budowę nowych kościołów, na misje. Pewien znajomy ka-płan powiedział mi, że połowa

pieniędzy, jakie zbiera w ciągu miesiąca, idzie poza parafię, a opłaty rosną.

Często dodatkowo w para-fiach zbierane są pieniądze na budowę kościoła czy remonty. Takie składki przeprowadzane w dwojaki sposób – albo w ko-

pertach na tacę, albo kapłani proszą o wpłacanie na konto parafii. Kolejna zbiórka często jest prowadzona podczas ko-lędy. Ofiary z niej dzielone są na dwie części: jedna idzie na parafię, a druga dla kapłanów.

W parafiach powinny ist-nieć rady ekonomiczne. Mają one głos doradczy w spra-wach finansowych wspólno-ty. Po wysłuchaniu opinii, ksiądz proboszcz podejmu-je ostateczną decyzje, mówi o tym kan. 597 Kodeksu Prawa Kanoniczego.

Co dzieje się z pieniędzmi danymi na tacę od strony du-chowej? Zostają one złożone jako nasza ofiara, dar wypraco-wany przez nas. Jezus je przyj-muje, jako owoc naszej pracy i uświęca. Stają się częścią ofiary Chrystusa. Ksiądz, któ-ry kradłby pieniądze ze skład-ki (czasem słyszę takie zarzu-ty), popełniałby najcięższy grzech, czyli świętokradztwo.

Ile dawać?

Na początek anegdota, jak-że prawdziwa: dwie starsze panie rozmawiają o niedogod-nościach w kościele – że zim-no, że kiepsko słychać i jakoś w ogóle nie tak w tej świątyni, a bawiąca się obok wnuczka mówi: a czego spodziewacie się za złotówkę?

Odnośnie ofiar składa-nych na tacę są trzy punkty widzenia. Pierwszy bazuje na Starym Testamencie, gdzie jest mowa o dziesięciu pro-centach od zarobków – tyle miał przekazywać każdy dla lewitów, którzy opiekowali

się świątynią. Druga, wypły-wająca z Nowego Testamentu, mówi: daj tyle, ile podpowiada ci serce. Trzecia, nowa świec-ka, mówi: nie daj nic.

Uczniowie czy studenci za-stanawiają się, czy mają dawać, skoro nie zarabiają. Należałoby się zastanowić, skąd pocho-dzą ich środki utrzymania. Otrzymują pieniądze od rodzi-ców, państwa, czy sami wypra-cowują stypendium? Gdy na-uczą się dzielić z innymi tym, co otrzymali, będą otwarci na biedę drugiego. Zobaczmy też, na co wydajemy. Czy nie można sobie odmówić jakiejś rzeczy czy zachcianki? Można zapytać wprost – ile wydaję choćby na kosmetyki, piwo, komórkę, sprzęt multimedial-ny, komputerowy? Jeżeli rze-czywiście nie mogę wspomóc finansowo, to powinienem się dużo modlić i pościć w intencji Kościoła.

Kan. 222 KPK mówi, że oprócz obowiązku dbania o Kościół, mamy obowią-zek troszczyć się o szafarzy Kościoła. Kapłan otrzymuje pieniądze za intencje mszal-ne, czyli odprawione Msze św. Może przyjąć pieniądze za jedną Mszę św. odprawioną w danym dniu, a pieniądze za pozostałe mają być przesyłane do kurii. Dodatkowymi pie-niędzmi są te za iura stolae (z łac. prawa stuły), czyli ofia-rowane kapłanom za chrzty, śluby i pogrzeby oraz inne po-sługi. Jeżeli kapłan sprawuje dodatkowe funkcje, np. praca w szkole, to również otrzymu-je wynagrodzenie. Większość tych pieniędzy trafia do kapła-nów. Jeżeli parafia jest biedna, to część pieniędzy z iura stolae trafia do kasy parafii. Kapłani ze swoich pieniędzy płacą co-miesięczne składki na kurię i seminarium duchowne.

W niektórych parafiach istnieją cenniki – powinny być czy nie? Nie powinno ich być, gdyż II Synod Plenarny, odbywający się w latach 1991-1999, zabronił wyznaczania wysokości ofiar przy okazji sprawowania sakramentów i sakramentaliów.

Każdemu, kto chciałby poznać stan finansowania Kościoła, polecam przygoto-wany przez Katolicką Agencję Informacyjną raport o finan-sach Kościoła w Polsce, zapre-zentowany 27 lutego 2012 r.

dwie starsze panie rozmawiają o niedogodno-ściach w kościele – że zimno, że kiepsko słychać i jakoś w ogóle nie tak w tej świątyni, a bawią-ca się obok wnuczka mówi: a czego spodziewa-cie się za złotówkę?

Czy potrzebny jest konkretny budynek? Tak, ponieważ jest to Dom Boży i tylko w miejscach, gdzie znajduje się Najświęt-szy Sakrament, Jezus jest rzeczywiście obecny pod postacią chleba.

6 TRYBY nr 3(12)/2012

fot.:

ww

w.m

orgu

efile

.com

Higienicznie o pieniądzach

„W stosunku do pieniędzy potrzebujemy jakiejś ramy, wyrzeczenia. Zaworu bezpieczeństwa, samoregulatora, który pozwoli zachować

właściwą higienę relacji z pieniędzmi.”

Katarzyna Cieślik

Jesteśmy już wyleczeni z wszel-kich epidemii gruźlicy, dżumy czy

cholery. Znamy lekarstwa na przeróżne choroby. Mimo to nadal leczymy się my sami, leczą się nasi rodzice i przyjaciele. W kolejce do lekarza ustawiają się nasze sąsiadki. U drzwi psychologa siedzi grup-ka osób znękanych problemami. Chcemy uzdrowić nasze ciało, ale nie zapominaj-my również o naszej duszy…

Wspaniała homeostaza organizmu po-zwala nam żyć dłużej, lepiej i piękniej. Leczymy raka, dlaczego zatem nie mieli-byśmy leczyć uzależnienia od pieniędzy? Przesyt dóbr, promowany konsumpcjo-nizm ponad miarę, pragnienie luksusu i dobrobytu. To tylko nieliczne zjawiska, które są dziećmi obrzydliwej potrzeby posiadania, potrzeby rodzącej coraz to

większe dysproporcje między przejadają-cymi się a niedojadającymi. Przytoczony na wstępie cytat z książki Bóg, kasa i roc-k’n’roll, daje rozwiązanie promujące higie-nę stosunków na linii człowiek-pieniądz. Nie wybrzmiewa tak mocno, jak Dekalog z góry Synaj, przez co ciężko próbować adaptować go na jedenaste przykazanie, które de facto z takim przesłaniem przy-dałoby się współczesnemu człowiekowi.

Jest to droga, którą warto wybrać, by nie dać się uwięzić w klatce ze złota, któ-ra, mimo że piękna, jednak zabiera wol-ność. Droga, która powstała w odpowiedzi na to, co obecnie rozgrywa się na wielkich rynkach finansowych, ale i w naszych ma-łych gospodarstwach domowych. Uczeni, że potrzeby człowieka są nieograniczo-ne, ciągle odczuwamy presję posiadania,

która rodzi destrukcyjną konkurencję. Sprawę pogarsza nasza spaczona men-talność. Widząc, że sąsiad ma lepszy sa-mochód, po cichu życzymy mu, aby ktoś na tej pięknej karoserii wydziergał coś ostrym nożem. Brakuje nam dystansu do pieniądza, a co za tym idzie – do dobra materialnego. Brakuje nam przyzwoitości, która określałaby nasze człowieczeństwo w tym względzie. Wreszcie – brakuje nam granicy, której przekroczenie odziera nas z godności. Mówi się, że dla pieniędzy człowiek zrobi wiele. Nie mówi się nato-miast, że za te same pieniądze człowiek może zmieniać świat – ten wielki, ale i ten osobisty. Pieniądz = dobro, ale tylko wte-dy, gdy istnieje silny „zawór bezpieczeń-stwa”.

temat numeru > pieniądze w Kościele

7

fot.:

Mic

hał C

hudz

ińsk

i

Diabelska giełda?

„Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.” Groźba wypowiedziana ustami Jezusa odnosi się do inwe-stowania pieniędzy? Dotyczy maklerów i inwesto-

rów? Nic bardziej mylnego.

Michał Chudziński

Są to przecież ostatnie słowa przypowieści

o talentach (Mt 25, 14-30). Skarcony w niej został ten słu-ga, który powierzony talent (około 240 tysięcy złotych) zakopał w ziemi, zamiast za-inwestować go, jak zrobi-li to inni słudzy. Nie był on w stanie zdobyć się na ufność i zaryzykować swojego życia. Tymczasem Jezus uczy, że na-leży podejmować niezbędne ryzyko. Daje nam też niepod-ważalny przykład – własną

śmierć na krzyżu.Tak też jest i dzisiaj.

Zetknięcie się z pieniędzmi stanowi punkt wyjścia do po-znania głębszej prawdy o nas samych i naszym stosunku do Boga. Wszystko, co otrzymali-śmy od Stwórcy, jest nam dane, aby z tego korzystać i słu-żyć innym. Także pieniądze. Lepiej służyć własnymi ręka-mi? Oczywiście, ale chcąc po-móc dzieciom w Afryce, dużo łatwiej (i taniej) przekazać jest

pieniądze na ten cel odpowied-nim organizacjom, które są na miejscu i mają potrzebną wiedzę.

Skąd brać pieniądze? Pracując, „bo zasługuje ro-botnik na swoją zapłatę” (Łk 10,7). Skąd mieć tyle, aby god-nie żyć i móc pomagać innym? Inwestując! „Powinieneś więc był oddać moje pieniądze ban-kierom, a ja po powrocie był-bym z zyskiem odebrał swoją własność” (Mt 35, 27).

Skoro mamy inwestować oraz podejmować ryzyko, na-sze drogi prowadzą już wprost na giełdę. A tutaj, aby nie stra-cić, konieczne jest przestrzega-nie pewnych zasad. Chłodne myślenie, operowanie tylko wolnymi środkami i dywersy-fikacja ryzyka, to tylko kilka z nich. Dodatkowo, a może nawet przede wszystkim, trze-ba ustrzec się przed chciwo-ścią i żądzą pieniądza. Aby to zrobić, należy zdobyć się na

ufność i wewnętrzną wolność w stosunku do posiadanego majątku. Nie wolno się od nie-go uzależnić!

Aby służyć innym inwestu-jąc na giełdzie, nie jest koniecz-ne oddawanie całego zysku na cele charytatywne. Kupując akcje, nabywamy część firmy, którą wspieramy swoimi pie-niędzmi. Dzięki temu wsparciu pozwalamy komuś na rozwój. Z szerokiego wachlarza firm należy więc wybierać te, któ-re działają zgodnie z zasada-

mi zrównoważonego rozwoju oraz służą życiu. Warto także trzymać się z daleka od tych szkodliwych, np. producentów papierosów czy alkoholu.

Przykładem dobrego in-westowania jest Kościół Anglikański, który dzięki inwe-stycjom finansowym w ostat-nich dwóch latach podwoił swój majątek (5,5 mld funtów). Inwestujmy więc mądrze oraz dzielmy się zyskiem z tymi, którzy tego potrzebują.

temat numeru > pieniądze w Kościele

8 TRYBY nr 3(12)/2012

rozmowa z charakterem

Zdejmujemy tabu… z egzorcyzmów

Egzorcyzmów nie można się bać, trzeba je zrozumieć. Jak one wyglądają i czy różnią się od tych pokazanych w filmach? Na

wszystkie te pytania odpowiada o. Aleksander Posacki.

Rozmawia Michał Wnęk

Powiedział kiedyś Ojciec: Posługa egzorcyzmu jest czymś normalnym w Koście-le, to odwieczna praktyka, której nie trzeba się bać. Dlaczego więc egzorcyści są tak chronieni w Kościele?

– W niektórych diecezjach obowiązuje pewna selekcja. Osoba zgłaszająca się do kurii w pierwszej kolejności kierowana jest do poradni psychologicznej – tak jest np. w Krakowie czy Warszawie – a dopiero później podawany jest jej kontakt do konkretnego egzorcysty. Nie jest to jednak praktyka objęta jakimikolwiek przepisami, a służy jedynie do „przecedzenia” różnych przy-padków. Rytuał egzorcyzmu nie wspomina o konieczności konsultacji z psychologami czy psychiatrami każdego przypadku, jednak aby od-ciążyć egzorcystów od ludzi chorych, czasami wprowadza się tę formę porady.

Z czego wynika tak duże zainteresowanie egzorcysta-mi?

– W tej chwili zaintere-sowanie egzorcyzmami jest na drugim miejscu po seksie, jeżeli mówimy o Internecie. To wynika w pewnym stopniu ze skłonności człowieka do poszukiwania sensacji, do czegoś tajemniczego, niesamo-witego. Ludzie zgłaszający się do egzorcystów bardzo często taką wizytę poprzedzają spo-tkaniem z magami lub okulty-stami. Wiąże się to z pewnym typem ludzi, nie tyle nie-umiejących, co niechcących, poradzić sobie z własnymi problemami i starających się zrzucić je na kogoś innego. Duchowni i psycholodzy zawsze zwracają dużą uwagę na problem wolności, czyli sa-mostanowienia człowieka. Na pierwszym miejscu człowiek sam musi sobie chcieć pomóc, sam się o to starać, a dopiero później szukać pomocy.

Aby zacząć szukać pomo-cy musimy zdefiniować pro-blem. Czy samemu można zaobserwować jakiekolwiek symptomy wskazujące na to, aby porozmawiać z egzor-cystą czy swoim przewodni-kiem duchowym?

– Istnieje możliwość zaob-serwowania u siebie problemu zniewolenia. Jeżeli ktoś nie panuje nad jakąś sferą swojego

życia, psychi-ką… Oczywiście wchodzi to w obszar kom-petencji nauk humanistycznych, medycznych, psychiatrycznych, dlatego też eg-zorcyści działają jakby równolegle z lekarzami, za-chowując jednak pewną autonomię. Niestety, nie każ-dy terapeuta może współpracować z egzorcystami. Problemem jest ukryty materia-lizm w naukach humanistycz-nych, mający swoje początki w oświeceniu, a przyjęty przez część psychiatrów i psychologów jako coś oczywistego. Większość tych nauk ma piętno, żeby nie powie-dzieć przekleństwo, materialistycznej opcji. Człowieka się postrzega jako istotę biologicz-ną, materialną, psychobiologicz-ną i w tym duchu próbuje się go le-czyć, nie zważa-jąc na to, że może mieć on problem duchowy. Ja sta-ram się przywró-cić w głowach ludzi możliwość istnienia świata duchów, czyli czegoś, co po oświeceniu zostało dogma-tycznie i prymitywnie „zdele-galizowane”. To bardzo ważne – możliwość, czyli że pewne problemy, które mają nie tylko ludzie młodzi ale też starsi, niekoniecznie muszą wycho-dzić z wnętrza organizmu. Człowiek nie jest zamkniętą puszką sardynek, ale układem otwartym, podatnym na pew-ne siły pozaosobowościowe, które mogą spowodować jego problemy aż do tzw. opętania.

A jak wygląda sytuacja w przypadku, gdy ktoś jest niewierzący? Czy ateista może zostać opętany?

– Jak najbardziej. Można

powiedzieć, że demon jest transkulturowy, a co za tym idzie, każdy może zostać opętany. Szatan nie pyta, czy ktoś jest ateistą, wierzącym w Boga lub czy jest na etapie poszukiwania. Podstawą opętania jest zło. Można popełniać grzech nie mając o tym świadomości. Podobnie było w tradycjach pogańskich, gdzie zabijano ludzi rytualnie myśląc, że jest to coś normal-nego. I zdarzają się przypadki opętań pogan. Gdy misjonarze jadą na misje, to w odległych krajach spotykają takich ludzi. Opętany czy zniewolony może zostać człowiek niezależnie od kultury czy mentalności.

Ojciec opisał, jak roz-poznać u siebie oznaki opętania, a czy istnieje jakiś sposób, aby się przed nim uchronić?

– Z naszego punktu wi-dzenia, działanie demonów związane jest ze złem czyli grzechem. Nie jest natomiast uwarunkowane wrażliwością człowieka, jak to pokazują niektóre filmy. Istnieje kilka przepisów, aby ustrzec się przed demonicznym opęta-niem. Przede wszystkim nale-ży unikać grzechu i zachować Prawo Boże czyli Dekalog, a po drugie unikać praktyk mediumicznych osłabiających barierę obronną osobowości.

fot.:

Kar

olin

a O

rłow

ska

9

rozmowa z charakterem

Nie powinno uczestniczyć się w doświadczeniach trans-owych czy psychodelicznych, ponieważ połączenie tego z grzesznością człowieka stwarza otwarta furtkę naj-pierw do zniewolenia, a w dal-szej kolejności opętania.

Czy można określić grupy grzechów, które bar-dziej narażają nas na takie niebezpieczeństwo?

– Z naszych doświadczeń wynika (a związane jest to z logiką teologiczną), że naj-bardziej otwierają na działanie złych duchów grzechy bał-wochwalstwa różnego typu, z satanizmem na czele. Na drugim miejscu jest okultyzm ze wszystkimi swoimi prakty-kami i stanami pseudomedy-tacyjnymi. Nie możemy także lekceważyć notorycznie po-pełnianych grzechów ciężkich. W tym wypadku przykładem może być nienawiść, która jest bliska czarnej magii lub grzech przeciwko Duchowi Świętemu, czyli negowanie swojej grzeszności. Istnieją różnego rodzaju niby-psycho-logiczne nurty, wmawiające człowiekowi, że jest bogiem bezgrzesznym i doskonałym. Natomiast w chrześcijaństwie człowiek musi przyznawać się do swojej słabości i prosić nieustannie o miłosierdzie. We wspomnianych ruchach jest zupełnie odwrotnie. Nie dość, że się temu zaprzecza, to jeszcze rozwija złudne prze-konanie, że takiego człowieka biorącego udział w spotkaniu grzech nie dotyczy, a to jest bardzo niebezpieczne.

Egzorcyzmy mimo kilkuset lat swojego istnie-nia ciągle są traktowane przez wiernych jako coś niezwykłego. Duży wpływ mają z całą pewnością na taką sytuację różne filmy, bazujące na prawdziwych wydarzeniach, jak choćby „Rytuał”. Proszę powie-dzieć, czy często się zdarza, aby w czasie egzorcyzmów dochodziło do zjawisk nie-wytłumaczalnych?

– Jeżeli w danej sy-tuacji występuje problem demoniczny, to przeważnie „coś” się tam zamanifestu-je. Początkiem egzorcyzmu są modlitwy, które zaczy-nają drażnić złego ducha. Z biegiem czasu stają się one

coraz bardziej intensywne, rozkazujące, co prowadzi do pojawienia się oporu, który widać w postaci wyzwisk, zastraszania, próby przerwa-nia egzorcyzmu. W niektórych przypadkach dochodzą do tego paranormalne zjawiska, jak przesuwanie się stołu czy krzeseł, a sam otrzymałem informacje od dwóch różnych księży, że byli świadkami lewitacji. Po części te sytu-acje odpowiadają tym filmo-wym, które z oczywistych względów niejednokrotnie są przerysowane.

Ojciec napisał bardzo pochlebną recenzję przyto-czonego filmu, jednak nie wszystkie ekranizacje są aż tak wierne prawdzie.

– Wydaje mi się, że w każ-dym filmie tego typu jest ziar-no prawdy i wcale bym z nimi nie walczył. Dużo gorsze są te, które próbują zmieniać naszą wrażliwość, czyli tam, gdzie chce się nam wmówić, że zło jest czymś sympatycz-nym i normalnym, to ja będę protestował.

Czy przez te wszystkie lata, kiedy zajmował się Ojciec egzorcyzmami do-puszczał choćby przez chwilę myśl, że są one spowodowane przez choroby psychiczne?

– Nie można sprowadzić człowieka tylko i wyłącznie do działania jego mózgu, bo to jest nierzetelne i sprzeczne z doświadczeniem ludzkości. Mózg dla niektórych bada-czy stał się pseudointelek-tualnym fetyszem. My nie wykluczamy, że odgrywa on w tym wszystkim swoją rolę. Jednak uważamy, że nigdy nie będzie miał on jej takiej, aby zastąpić np. pojęcie osoby czy wolności. Sam mózg jest tylko kawałkiem mechanizmu, więc już kwestii chociażby wspomnianej wolności nie da się przez niego wyjaśnić, więc dlaczego my jej doświad-czamy? Często mówi się, że nauka coś wyjaśnia, a to jest nieprawdą. Ona stara się jedynie pokazać działanie me-chanizmu w jakimś sektorze rzeczywistości, który może zbadać. Zawsze natomiast występują jakieś ograniczenia metodologiczne. Nie może ona ekstrapolować a to się dzisiaj dzieje – określonych wniosków z badanego sektora

na całą rzeczywistość, bo przez to dokonuje się pewnego nieuprawnionego błędu gene-ralizacji. Wchodzimy chyba w taką epokę, że musimy zacząć prowadzić też spory intelektualne nt. demonologii, duchów. Jest to jednak pro-blem także filozoficzny. Czy byt musi być jedynie material-ny, czy dopuszcza się także niematerialne? O duchach możemy mówić jako bytach bezcielesnych. Czy można udowodnić, że nie ma bytów niematerialnych? Można powiedzieć, że jest to trudne do udowodnienia według niektórych koncepcji, co nie oznacza, że jest to niemożliwe. W sensie filozoficznym, inte-lektualnym i naszych przeczuć staje się to realne. Ludzie starający się temu zaprzeczyć są ograniczeni intelektualnie, bo próbują wpakować całą rzeczywistość w jakiś wąski gorset materializmu.

Statystyki potwierdzają, że w Polsce rośnie liczba eg-zorcystów. A jak to wygląda w innych krajach? W Niem-czech po śmierci Anneliese Michel Kościół całkowicie zakazał egzorcyzmów.

– Racje tego zakazu są czysto lękowe, można nawet pokusić się o stwierdzenie irracjonalne. Nie zmienia to faktu, że nadal występują tam zniewolenia, a księża, z który-mi mamy kontakt, ubolewają nad tym, gdyż muszą szu-kać pomocy egzorcystów za granicą.

Czy istnieją jakieś okresy w kalendarzu lub w ciągu dnia, podczas których dzia-łania duchów są nasilone?

– Świetnym przykładem może być okres Wielkiego Postu, w czasie którego zły duch jest pobudzony. Związane jest to z rosnącą liczbą ludzi modlących się i nawracających, a przy okazji demon chce też coś dla siebie „utargować”. Odnośnie pory dnia to wiadomo, że sprzyjają-ca jest noc, ponieważ człowiek staje się mniej krytyczny, osłabiona też jest jego koncen-tracja. Fałszywe objawienie przeważnie również miały miejsce nocą. Zaobserwowano również prawidłowość, że zna-mienna jest godzina trzecia w nocy, a działa to na zasadzie pewnego rodzaju wyszydzenia

godziny piętnastej.

Jak często nagrywane są egzorcyzmy? Czy upo-wszechnienie nagrań nie służyłoby ściągnięciu z nich metaforycznej kotary?

– Czasami to się zdarza, jednak z racji tego, że jest to świeża sprawa, Kościół się tego jeszcze trochę boi. Obowiązuje taki ogólny zakaz utrwalania egzorcyzmów. Nie jest on może kategoryczny, ale istnieje. Powodów jesteśmy w stanie wymienić kilka, cho-dzi m.in. o dobro człowieka poddawanego egzorcyzmom oraz jego rodziny, istnieje również duża obawa przed nadużyciami medialnymi. Ja osobiście nie byłem przeciwny nagrywaniu egzorcyzmów, gdyż takie sztuczne cho-wanie się i ukrywanie tego wszystkiego powoduje jeszcze większą niepewność, której nie powinno być. To nas też oddala od prawdy. Bo jeżeli egzorcyzmy są prawdziwe, to dlaczego nie możemy poka-zać ludziom jak się zmienia twarz, jak osoba egzorcy-zmowana wypluwa metalowe przedmioty?

Czyli taka transparen-cja przydałaby się z punktu widzenia Kościoła?

– Moim zdaniem tak, nato-miast nie chcę się wypowiadać z punktu widzenia Kościoła, bo on także ma swoje racje. Chce ochraniać egzorcyzmo-wanych przed nadużyciami, a wiernych przed manipulacja-mi. Transparencja na pewno by służyła prawdzie, ale ta prawda jest związana z jakąś konkretną osobą, o którą mu-simy jako Kościół dbać.

Ojciec Aleksander Posacki SJ

teolog katolicki, filozof, wykładow-ca akademicki doktor habilitowa-

ny teologii (KUL, Lublin), doktor filozofii (Uniwersytet Gregoriański, Rzym), profesor Akademii „Ignatia-

num”. Specjalista w zakresie teologii duchowości, znawca demonologii oraz historii filozofii. Członek zwy-

czajny Polskiego Stowarzyszenia Teologów Duchowości.

10 TRYBY nr 3(12)/2012

Matematyczny absurd

Nie od dziś Ministerstwo Edukacji Narodowej narze-ka na żenująco niski poziom wiedzy historycznej. Ostatnio wpadło na pomysł, co zrobić, by zaradzić tej frustrującej sy-tuacji. Od września, czyli od nowego roku szkolnego, chce ograniczyć liczbę godzin hi-storii. Zabawne, że za tą ma-tematyczno-historyczną abs-trakcją stoją dwie absolwentki studiów matematycznych (!) na polskich uniwersytetach: Katarzyna Hall i Krystyna Szumilas. Ale od początku.

O co w tym chodzi?

Zaczęło się w 2008 r. Ówczesna szefowa MEN-u Katarzyna Hall podpi-sała rozporządzenie w sprawie nowych podstaw programo-wych dla szkół publicznych. Reforma najpierw dostała się do podstawówek, potem gimnazjów, a we wrześniu jej ofiarą mają paść „ogólniaki”. W dużym skrócie chodzi o to, że w gimnazjum uczeń ma po-znać zagadnienia historyczne od

starożytności do 1918 r., a w liceum od 1918 r. do cza-sów współczesnych. Idea nie jest głupia, bo daje szansę na to, że zamiast uczyć pięć razy o wojnach perskich, nauczy-ciele zdążą omówić te procesy historyczne, które uczniowie mogli obserwować na własne oczy. Twórcza refleksja nad hi-storią najnowszą może być nie-zwykle cenna. Na czym więc polega MEN-owski „haczyk”? Ano na tym, że kompleksowy program nauczania nie obej-mie wszystkich uczniów – ci, którzy w liceum nie zdecydują się na wybór profilu historycz-nego, będą realizować przed-miot o nazwie „Historia i spo-łeczeństwo”. Przedmiot, który

z historią ma niewiele wspól-nego, bo składa się z dzie-więciu bloków tematycznych DO WYBORU (np. „Kobieta i mężczyzna, rodzina”, „Język, komunikacja i media”, „Wojna i wojskowość”, „Gospodarka”).

Przeciwko takiemu na-uczaniu historii zaprotestowali w 2009 r. czołowi polscy histo-rycy z różnych opcji politycz-nych. Pod apelem „Ratujmy

historię, ratujmy polski kanon” podpisało się ponad stu pro-fesorów historii. Protest trafił w MEN-owską próżnię.

Głodówką w system

Sprawa odżyła 19 marca br., kiedy działacze anty-PRL--owskiej opozycji rozpoczęli w salezjańskim kościele św. Stanisława Kostki na kra-kowskich Dębniakach protest przeciwko „hodowli matołów”. Czyli produkcji wykształciu-chów bez korzeni i tożsamo-ści. „Listy obywateli, anali-zy ekspertów, wystąpienia

posłów – nic z tych rzeczy nie jest w stanie skłonić do dysku-sji przedstawicieli obecnych polskich władz. Dlatego zde-cydowaliśmy się na tę – bez wątpienia drastyczną – formę protestu. Nie mamy już 25 lat i wiemy, że dużo ryzykujemy, ale trzeba ryzykować w obro-nie polskiej edukacji” – napi-sali na internetowym blogu, który zawieszał się regularnie

z powodu ogromnej liczby od-wiedzin (www.obronaszkoly.salon24.pl). Głodujących na-tychmiast poparły placówki oświatowe i wychowawcze,

środowiska artystyczne i twór-cze a także sami uczniowie, którzy przychodzili do sale-zjańskiego oratorium z wy-razami uznania. Niespieszna za to była reakcja minister Szumilas, która dopiero po dziewięciu dniach głodówki zaprosiła wycieńczonych opo-zycjonistów na wycieczkę… do stolicy.

Krakowski protest za-kończył się niespodziewanie 30 marca pod wpływem roz-mowy z kard. Stanisławem Dziwiszem, który popro-sił o przerwanie głodówki i zapewnił o swoim wspar-ciu w dalszych działaniach. Krakusi zapowiedzieli więc, że chcą niezależnej komisji edukacji składającej się z eks-pertów i przedstawicieli ro-dziców, która ma przygotować własną propozycję reformy na-uczania historii.

W ślad za Krakowem po-szła Warszawa. PRL-owscy opozycjoniści głodowali w siedzibie Stowarzyszenia Wolnego Słowa.

Po co to zamieszanie?

Aż się prosi, by uderzyć na zakończenie w patetycz-ną nutę. I zacytować np. Piłsudskiego, który mówił, że „Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługu-je na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”. Albo pozwolić sobie na kąśli-wy komentarz – że politycy chcą ogłupić naród, bo tępym ludem bez korzeni łatwiej jest manipulować. A może powód, dla którego szkoła stała się polem minowym rojącym się od niewypałów w postaci nie-udolnych reform, jest dużo bar-dziej prozaiczny? Jak napisał internauta na blogu opozycjo-nistów: „Zlikwidować szkołę i wprowadzić 3-miesięczne kursy, najlepiej koresponden-cyjne. Szkoła na prądzie i cie-płej wodzie zaoszczędzi…”

w trybach histori i

Historia w szkole to już historia

Co trzeba zrobić, by poważni, dorośli, zdrowi na umyśle ojcowie i dziadko-wie zamknęli się w podziemiach kościoła i zarządzili głodówkę? Wystarczy

pomajstrować w szkolnictwie.

Magdalena Guziak-Nowak

Protestujący w Krakowie, którzy dla ratowania polskiej edukacji poświęcili własne zdrowie: Grzegorz Surdy, Adam Kalita, Leszek Jaranowski, Ryszard Majdzik, Bogusław Dąbrowa-Kostka, Marian Stach, Paweł Kurtyka, Kazimierz Korabiński, Aleksander Czapla, Tomasz Kalita, Sebastian Kęciek i Marcin Szymański.Głodówka w Warszawie rozpoczęła się z inicjatywy Adama Borowskiego, Mariusz Pateya, Lecha Ochnika i Grzegorza Wysockiego.

11

Ten makabryczny żart dotyczący rodziców

Madzi z Sosnowca można znaleźć w wielu miejscach w Internecie. Na Facebooku, portalach rozrywkowych i na forach. Często jest nawet opa-trzony zdjęciem pary. Nawet jeśli u niektórych to wszystko budzi niesmak, to przez innych jest powielane i przesyłane znajomym jako naprawdę do-bry dowcip. Prywatnych użyt-kowników nie może powstrzy-mać przed takim działaniami nic poza ich własnym zdro-wym rozsądkiem. Nie da się jednak ukryć, że u źródeł tego dowcipu znajdują się profesjo-nalne media, które wielokrot-nie w tej sytuacji przekroczyły etyczne granice.

Początkowo, kiedy jeszcze opinia publiczna przekonana była, że dziewczynkę porwano,

media stanęły na wysokości zadania. Publikowały zdjęcia dziecka, podawały szczegóły zajścia, prezentowały apele rodziny. Sytuacja drastycz-nie się zmieniła, gdy matka Madzi wyznała, co faktycznie się stało. Niestety zrobiła to przed kochającym blask fle-szy detektywem Krzysztofem Rutkowskim i jego kamerą. Ten zamiast przekazać nagranie stosownym władzom, oddał je mediom. I tutaj zaczął się kosz-mar, bo film pojawił się w czo-łowych stacjach telewizyjnych. Niektórzy dziennikarze, by

nikt im nie zarzucił naruszenia zasad etycznych, tłumaczyli nawet, że puszczają z całości nagrania tylko tyle, ile abso-lutnie „muszą”. Cokolwiek to znaczy. Sytuacja zaowocowała tym, że na matce dziewczynki nie pozostawiono suchej nitki. Komentarze pod materiałami dziennikarskimi zaroiły się od epitetów, życzeń śmierci i ka-tegorycznych ocen. Publiczny proces kobiety zaczął się na długo przed tym, nim wy-miar sprawiedliwości zdążył zareagować.

Prawo do informacji

zostało wypaczone i wymie-rzone przeciw człowiekowi. Polskie media zapomniały o etyce i prawie do obrony. A szkoda, bo etyka w codzien-nej pracy dziennikarza to nie jest bardzo skomplikowana sprawa. Na przykład francu-ski dziennik lokalny „Ouest-France” ma swoją kartę etycz-ną złożoną z kilku słów, ale za to bardzo wymownych. Niech one posłużą za komentarz do tej sytuacji: „Mówić nie szko-dząc, pokazywać nie szokując, świadczyć nie atakując, oskar-żać nie potępiając”.

media pod lupą

rodzynki radzyńskiego

Z mar Twych wstań!Najnowszy cud w Medziugorie, to kury

znoszące… czekoladowe jajka.

Przemysław Radzyński

O tym cudzie opowiada-ła goszcząca w marcu

w Polsce Ania Golędzinowska. Promowała swoją książkę--świadectwo Ocalona z pie-kła. Od jakiegoś czasu miesz-ka w Medziugorie – znanym miejscu objawień maryjnych. Ania podkreśla, że osobiście nigdy nie widziała tam Matki Bożej czy „kręcącego się Słońca”. Jej obecność w Bośni i Hercegowinie związana jest z nawróceniem. Wywieziona do Włoch przez grupę prze-stępczą handlującą żywym to-warem była gwałcona. Dzięki „aniołowi stróżowi” wyrwa-ła się stamtąd, dostała się do Mediolanu i została top model-ką. Jak większość w showbiz-nesie nadużywała narkotyków i alkoholu. Spotkała dobrych ludzi, którzy pokazali jej Medziugorie. Stworzyła tam ruch „Czyste Serca”.

Wspólnota, w której żyje utrzymuje się z tego, co przy-niosą pielgrzymi. Nawet lekko przeterminowaną żywnością

nikt tam nie gardzi. Ale czeko-lada znaleziona w zakamarku spiżarni, która swoją przydat-ność do spożycia straciła kilka lat temu, to już lekka przesa-da. No ale i w tym wypadku należy trzymać się zasady, że niczego nie można zmarno-wać. Dziewczyna rozsypała czekoladę kurom; „niech i one mają coś z życia” – pomyślała (Golędzinowska ostatnie lata swojego życia przebywała na włoskich salonach; mimo że pochodzi z Polski, to kogo ze stolicy można by podejrzewać o znajomość sztuki chowu dro-biu domowego?). O tym, co zrobiła, z dumą opowiedziała bratu na co dzień troszczącemu się o kurnik. „No to czekamy teraz na czekoladowe jajka” – powiedziała. „Przecież kur nie karmi się czekoladą; a poza tym, czekoladowe jajka to tyl-ko na Wielkanoc” – irytował się brat. Chcąc udowodnić mu, że nie ma racji Ania zabrała mu klucze od kurnika, poszła tam wcześnie rano i wszystkie

jajka zamieniła na Kinder Niespodzianki. Ot i cały cud.

Anegdotę tę przytaczam z kilku powodów.

1. Ma wielkanocny cha-rakter. I nie idzie tu bynaj-mniej o historię z jajkami, ale o przebijającą z niej moc zmartwychwstania.

2. Doskonale oddaje atmos-ferę wspólnoty, w której żyje Ania – minimum środków,

maksimum radości. Jak w pierwszych chrześcijań-skich Kościołach. Wracamy do korzeni.

3. Pokazuje na czym pole-gają prawdziwe cuda. W nich w ogóle nie chodzi o zoba-czenie czy usłyszenie Matki Bożej, ale o przemianę życia.

I takich cudów życzę Wam w okresie wielkanocnym!

Słupki oglądalności czy człowiek?„Jak nieoficjalnie dowiedziała się redakcja Vogule Poland, miesięcznik PANI przyznał nominację dla Kasi i Bartka Waśniewskich w plebiscycie Srebrne Jabłka 2012 dla najpiękniejszych par za szczególną interpretację słów «do-

póki śmierć nas nie rozłączy»”.

Agnieszka Całek

media pod lupą | rodzynki radzyńskiego

fot.:

Mat

eria

ły E

dycj

i Św

ięte

go P

awła

12 TRYBY nr 3(12)/2012

ona i on

„Wierność jest nudna” – śpiewa Natalia Kukulska w piosence

promującej film „Och, Karol 2”. Dlaczego? Bo przecież wszyst-ko, co mamy najcenniejszego,

dzielimy tylko z jedną osobą – to dziś takie nieatrakcyjne. A jeśli jej jeszcze nie znamy, zachowu-jemy nasz skarb do czasu, kiedy się wreszcie spotkamy – jakie to

nużące.

Iwona Bielecka i Dominik Sidor

WIERNYzanim powiesz „tak”

13

D jak dziewictwo

Przemysław Radzyński

Cykl powstaje we współpracy z Radiem Bonus UPJPII. Audycji

można słuchać w środy o 20.15 na radio.upjp2.edu.pl. Na stro-

nie Radia Bonus znajdują się także archiwalne nagrania.

Codzienność małżeń-ska bywa monoton-

na, a tęsknota singla za wiel-ką miłością nieznośna. Tak, to trudne. Ale czy nie jest warte wysiłku? Czy trudne musi być nudne?

O ile bycie wiernym po-ślubionej osobie jest warto-ścią, którą jesteśmy w stanie zrozumieć i przyjąć, o tyle czystość przed małżeństwem wzbudza zdziwienie, a na-wet pewien bunt. Przecież możliwe jest, że nasz obecny partner zostanie kiedyś na-szym mężem czy też żoną. Dlaczego więc nie cieszyć się już teraz obecnym związ-kiem i poznawać na wszyst-kich płaszczyznach? Być może odpowiedź nie brzmi nowocześnie i pozornie sprzeciwia się zasadzie „car-pe diem”, ale tylko rozważne dzielenie się swoim duchem i ciałem prowadzi do życia jego pełnią.

Doskonale wiedzą to oso-by, które – choć zachowały czystość do nocy poślubnej – przyznają, że ciężko było im pogodzić się z tym, że ich Jedyny szeptał podobne czułe słówka innej kobiecie, czy też ich Ukochana wtula-ła się w ramiona innego. Tym boleśniejszy do przyjęcia był dla nich nieodwracalny fakt, że ich małżonek miał już za sobą intymne kontakty z inną osobą – widocznie wtedy tak bardzo mu bliską… Bardzo często, zwłaszcza kobietom,

ciężko jest zapomnieć o ta-kich czy podobnych relacjach swoich mężów. W głębi serca odczuwają je jako zdradę. Choć jeszcze nie byli razem, a często nawet nie wiedzieli o swoim istnieniu, to jednak budzi się pewien żal, a radość z miłości miesza z dziwnym smutkiem. Bo, żeby pójść dalej wspólną drogą, trzeba wybaczyć wszystko, co było. Także niecierpliwość i nie-wierność – brak wiary w to, że warto zaczekać z fizycz-nym okazywaniem czuło-ści, aż do dnia zaślubin z tą przeznaczoną nam „drugą połówką”. Dla niej zachować najpiękniejsze, zaprzeć się siebie.

Francis Bacon pisał: „Bądź wierny sobie, a nie będziesz niewierny innym”. Może w tym miejscu warto zapytać samego siebie czy wiem, co tak właściwie jest dla mnie wartością? Jakie mam zasady w życiu i czy jestem im wierny w swoich wyborach? A może płynę z prądem i nie stać mnie na odwagę, by nie biec przez życie „owczym pędem”? Wbrew temu, co nachalnie narzucają mass media, sta-nowczość w obronie swoich wartości daje dużo większą satysfakcję niż czerpanie z wszystkich możliwych źródeł uciech i przyjemno-ści. Często okazują się tylko marnymi wodami gruntowy-mi, z których więcej szkód

niż pożytku w postaci złama-nych serc i ran w sferze emo-cjonalnej. Czy chciałbym stać twarzą w twarz z miło-ścią swojego życia i czuć się przez nią zdradzony, bo za-brakło jej cierpliwości?

Czystość w dzisiejszym świecie, pędzącym z pręd-kością światła, to niemalże sztuka. Ale czy nie ona wła-śnie pozwala dotrzeć do źró-dła piękna? W odpowiednim czasie tam, gdzie jest głę-bia miłości. Pełnia życia… w wierności.

To, jacy jesteśmy dziś, zaprocentuje w przyszło-ści, która „zaczyna się dziś, a nie jutro” (Jan Paweł II). Czy tego chcemy, czy nie – przeszłość ma wpływ na nasze obecne i kolejne rela-cje. Jedni powiedzą: „na całe szczęście”, inni: „niestety”. Wystarczy spojrzeć na we-selne albumy tych, którzy zaczekali na siebie z sercem czystym i wiernym aż do ślu-bu. A na barwnych fotogra-fiach – oprócz nieziemskiej radości świeżo upieczonych małżonków – można do-strzec podziw i jakąś nutkę żalu w oczach gości, któ-rzy w dniu swojego ślubu nie będą mogli podarować swojemu ukochanemu śnież-nobiałego welonu – tak wy-mownego symbolu nienaru-szonego piękna serca i ciała...

A to zdarza się w życiu tylko ten jeden jedyny raz.

Dziewictwo to stan czy-stości osób, które nie

podjęły działań seksualnych. Dziewictwa nie można trakto-wać wyłącznie fizjologicznie, a bardziej jako etos. Nawet jeżeli straciliśmy dziewictwo, to możemy żyć w czystości.

W naszej, dość seksistow-skiej, kulturze zwraca się uwagę głównie na dziewictwo kobiet. Mężczyźni często zapominają, że nie tylko oni chcieliby związać się na całe życie z osobą, która swoją seksualność będzie dzieliła wyłącznie z nimi.

Mimo że często określenie „dziewica” staje się inwekty-wą, że mężczyźni prześcigają się w wyliczaniu kobiet, z któ-rymi spali, co w ich odczuciu czyni ich mistrzami seksu, to może być to forma likwidowa-nia niskiej samooceny, poza tym to, o czym często mówi-my, nie oznacza tego, o czym myślimy.

Cywilizacje starożytne czy także późniejsze, które były rozpasane seksualnie, rozpada-ły się. Nieodpowiedzialność ze sfery intymnej była przenoszo-na na inne sfery życia… Dziś podobnie zerotyzowane media utwierdzają młodego człowieka w przekonaniu, że niemożliwe jest życie bez orgazmu. Ale na Zachodzie i w Polsce powstają ruchy czystych serc. Zrzeszeni w nich ludzie pokazują, że w dziewictwie można nie tylko trwać, ale też czerpać z tego radość.

alfabet relacj ialfabet relacj iona i on

fot.: Archiwum Iwony i Dominika

14 TRYBY nr 3(12)/2012

pro- l i fe

Ulotna granica życiaŚmierć dotyczy każdego z nas i nie jesteśmy w stanie jej uniknąć. Jednak przy pomocy dostępnej aparatury me-

dycznej mamy możliwość odsunięcia jej w czasie.

Magdalena Antkowiak

Papież Jan Paweł II promowanie wartości

życia ludzkiego stawiał na czele zadań swojego pontyfi-katu. Dążył do tego, aby życie każdego człowieka – słabego, upośledzonego lub gasnącego było chronione, szczególnie przez pracowników służ-by medycznej. Domagał się ochrony pacjentów, których życie jest już jedynie biologiczną we-getacją. Ciało człowie-ka nigdy nie było i nie będzie jedynie zbiorem tkanek i narządów, po-nieważ jest ono cia-łem uduchowionym. Nie istnieje też żaden moment, w którym dusza mogłaby być „wprowadzana” lub „wyprowadzana” – w razie jakiego-kolwiek upośledze-nia. Niezależnie od kondycji fizycznej

to cały żyją-cy człowiek jest wartością świętą a nie jakaś jego część, cecha bądź zdolność. Dlatego też jego dobro ma być głównym ce-lem wszelakich działań lekarskich. W kontekście umie-rania znaczy to, że nie możemy pod-trzymywać życia za wszelką cenę, ale też nie powinniśmy go odrzucać w chwilach cierpienia. Jan Paweł II w swoich przemó-wieniach apelował, aby o jakość życia zabiegać poprzez od-powiednie i utrzymy-

wane we właściwych proporcjach leczenie. Śmierć nie jest momentem, który na-leżałoby odsuwać w czasie. Umieranie to ostatni akt ży-cia, który, jak całe życie, musi być przeżywany z godnością.

Śmierć dla istoty ludz-kiej nie jest zjawiskiem do

końca zrozumiałym, mimo iż od poczęcia jest ona wpisa-na w historię każdego z nas. Medyczna definicja śmierci mówi nam o tym, że człowie-ka można uznać za zmarłego w momencie stwierdzenia trwałego ustania funkcji pnia mózgu. Wiemy jednak, że nie oznacza to śmierci wszyst-kich komórek mózgu. Dzięki osiągnięciom współczesnej medycyny mogą one żyć jeszcze przez dłuższy czas poprzez sztuczne podtrzy-mywanie akcji serca i od-dychania. W ten sposób człowiek może zachować krążenie krwi i trawić pokarmy (wprowadzane sondą do żołądka) mimo braku jakichkolwiek ob-jawów świadomości.

Terapia uporczywa a podstawowa opieka

medyczna

W celu podtrzy-mania funkcji ży-ciowych człowieka nieuleczalnie chorego stosowane są środki, które najczęściej wią-żą się z cierpieniem oraz naruszeniem jego godności, sztucznie przedłużając w ten sposób jego umieranie. Zabiegi te nazywane są w środowisku lekar-skim uporczywą tera-pią, która nie obejmuje zabiegów łagodzenia bólu takich jak karmie-nie i nawadnianie, o ile służą one dobru pacjen-ta. Według Kościoła stosowanie tej terapii wiąże się z brakiem ak-

ceptacji nieuchronności śmierci. Papież Jan Paweł II przestrzegał przed jej sto-sowaniem w wypadku, gdy zabiegi przestaną być współ-mierne do oczekiwanych re-zultatów, a także, gdy staną się uciążliwe dla pacjenta i jego rodziny. Równocześnie

zaleca konieczność leczenia, zaznaczając, że terapia musi zostać doprecyzowana w kon-kretnych przypadkach. Ważne jest, aby lekarz decydując się na zastosowaniu lub zaprzesta-nie stosowania środków pod-trzymujących życie miał na uwadze realny stan chorego. Z punktu widzenia Kościoła rezygnacja z uporczywej tra-

pi, która przynosi niepewne i bolesne przedłużanie ży-cia, jest moralnie dopusz-czalna wtedy, gdy zostanie zachowana podstawowa opieka medyczna.

Jednak pojawienie się w ostatnich latach zwięk-szonej liczby przypadków uśmiercania pacjentów wpłynęło na zmianę defi-nicji uporczywej terapii. Pojawiło się pytanie, czy aby sztuczne odżywianie chorego znajdującego się w stanie wegetatywnym, które dotychczas kwali-

fikowało się do podstawowej opieki medycznej, nie wchodzi w za-kres uporczywej terapii? Aby zna-leźć odpowiedź na to pytanie musimy najpierw określić, czym lub kim jeste-śmy. Czy jesteśmy tylko i wyłącznie ludzkim umysłem, który kieruje ciałem, a w momencie kie-dy traci swe zdolności stajemy się wyłącznie magazynem organów? Jeśli tak, to znaczy to, że w chwili śmierci mó-

zgu stajemy się zwykłym ciałem, które można zwyczaj-nie uśmiercić pomimo tego, iż nasze serce nadal bije a orga-ny nadal pełnią swoje funkcje życiowe. Jako chrześcijanie wiemy jednak, że osobą ludz-ką jesteśmy tak długo, jak długo żyje nasz organizm. Nawet gdy jesteśmy chorzy,

upośledzeni i nieprzytomni, co znaczy, iż jesteśmy nie-zdolni do zachowań typowych dla ludzi zdrowych, to mimo tego jesteśmy wciąż osobami ludzkimi, istotami cielesno--duchowymi, nie półludźmi. Dlatego nie mamy wątpliwo-ści, iż konieczne jest podjęcie wszystkich koniecznych czyn-ności, jakie należą do podsta-wowej opieki medycznej przy trwale nieprzytomnych lub będących w stanie wegetatyw-

nym pacjentach. Chodzi tu szczególnie o podawa-nie pokarmów i płynów, gdyż każda osoba będąca w stanie wegetatywnym powinna być traktowana jak każdy inny pacjent w stanie ciężkim. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że podtrzymywanie życia poprzez sztuczne kar-mienie i nawadnianie nie jest nakazem, gdyż jest ono uzależnione od

stanu

chorego. Jeśli więc działania te nie osiągną swego celu lub doprowadzą je-dynie do bólu i cier-pienia pacjenta mogą być zaniechane. Mimo iż procedu-ry zawarte w ramach opieki podstawowej nie można jednoznacz-nie zaliczyć do działań uporczywej terapii, to niekiedy mogą być one uporczywe.

Prawo trzech podpisów

Medyczne kryteria śmier-ci człowieka pojawiły się w chwili uznania przez Komitet Harwardzki (1968 r.) wystąpienia u pacjenta nie-odwracalnej śpiączki wraz z bezdechem. Objawy te uzna-ne były za równoznaczne ze śmiercią. Mimo tego, iż kry-teria te uważane były za coś umownego, wzbudziły one głośną krytykę wielu lekarzy,

15

pro- l i fe

Ulotna granica życiaktórzy spostrzegli, że zosta-ły one opublikowane pomi-mo braku konkretnych badań naukowych. Szokujące jest jednak to, że mimo sprzeciwu środowiska lekarskiego w wie-lu krajach kryteria te uzna-ne zostały za zgodne z pra-wem. Jednym z państw, gdzie uznano taki sposób orzeka-nia śmierci pacjenta są Stany Zjednoczone. Ich prawny doku-ment „Uniform Determination of Death Act” mówi o śmierci jako nieodwracalnym ustaniu oddechu i krążenia lub usta-niu wszystkich funkcji mózgu. Dotychczasowe sercowo-płuc-ne kryteria śmierci wzbogaciły się o kolejne – neurologiczne. W Polsce, aby uznać śmierć

mózgową należy upewnić się, czy chory spełnia kil-ka warunków. Najpierw trzeba potwierdzić śpiączkę u pacjenta i roz-poznać przyczynę tego stanu. Równocześnie sprawdza się, czy wy-

stąpiło nieodwra-

calne uszko-dzenie mózgu

wobec możliwo-ści terapeutycznych

i upływu czasu. Jeśli wymienione wyznaczniki są spełnione i nie ma niczego, co by mogło wykluczyć diagnozę śmierci mózgowej, to już po kilku godzinach można zrobić badania odruchów pniowych i bezdechu. W naszym kraju badania te polegają na odłącze-niu respiratora na ok. 10 minut, powodując w ten sposób nie-odwracalne uszczerbki w mó-zgu, które w większości wy-padków prowadzą do śmierci człowieka. Komisja do spraw Stwierdzania Śmierci Mózgu składająca się z neurologa, ane-stezjologa i medyka sądowego może stwierdzić zgon na pod-stawie przeprowadzonych ba-dań, pomimo utrzymującej się akcji serca. Człowiek uznany jest za zmarłego w momencie

stwierdzenia śmierci przez ko-misję a nie wtedy, gdy odłączy się go od respiratora. Tak więc, za sprawą trzech złożonych podpisów, sytuacja prawna chorego zmienia się diame-tralnie – pacjent nie jest już obywatelem chronionym przez państwo, gdyż według prawa medycznego staje się „zwło-kami” sztucznie podtrzymy-wanymi przez urządzenia, wobec którego przestają być aktualne jakiekolwiek obo-wiązki terapeutyczne. Ogólne zasady świadczące o śmierci mózgu, które zostały przyjęte w krajach naszego kręgu kul-turowego zostały opublikowa-ne m.in. w polskim Dzienniku Urzędowym Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej z dnia 5 września 1994 r. O śmierci mózgu jako cało-ści świadczy trwały bezdech (potwierdzony badaniami) oraz brak sześciu odruchów: brak reakcji źrenic na świa-tło, brak reakcji ruchowych na

bodźce bólowe, brak odruchu wymiotnego i kaszlowego po podrażnieniu gardła i tcha-wicy, brak odruchu rogówko-wego (po dotknięciu rogówki powieki zostają nieruchome), brak spontanicznych ruchów gałek ocznych oraz w trakcie tzw. próby kalorycznej, gdy na błonę bębenkową skierowany zostaje strumień bardzo zim-nej wody, brak odruchu oczno--mózgowego, czyli bezruch ga-łek ocznych przy przekręcaniu głowy na bok.

Pobieranie narządów od pa-cjentów w stanie „śmierci mózgu”

Czy możemy być do końca pewni, gdy pobieramy narządy od pacjenta w stanie „śmierci mózgu”, iż jest on zmarłym człowiekiem? W momencie dopełnienia procedur orze-czenia śmierci możemy mieć pewność tylko co do tego, że

prawnie pacjent jest uzna-ny za zmarłego. Według tych przepisów zmarły posiada status zwłok z bijącym ser-cem. Mimo tego wielu lekarzy twierdzi, że takie zwłoki nie różnią się niczym od każdego z nich. Jednak prawne potwier-dzenie śmierci jest bezpieczną ochroną dla tych, którzy biorą udział w pobraniu organów „zmarłego” pacjenta do prze-szczepu. Spora część lekarzy transplantologów zajmująca się przeszczepami twierdzi, że w momencie pobierania narządów dawca jeszcze żyje. Apelują, aby zrezygnować z tezy iż „śmierć mózgowa” oznacza definitywną śmierć człowieka i uznać, że dawca w chwili pobierania narządów żyje. Idąc takim torem myśle-nia w Stanach Zjednoczonych Prezydencka Rada Bioetyczna zaproponowała zmianę nazwy „śmierć mózgowa” na termin „całkowitej dysfunkcji mó-zgu”. Nasz niepokój może bu-

dzić również to, że większość społeczeństwa poszczególnych krajów nie wie, że stan czło-wieka, u którego można za po-mocą badań stwierdzić śmierć mózgu w niektórych przypad-kach ma do 70 proc. szans na powrót do zdrowia. Jest to

według niektórych specjali-stów możliwe pod warunkiem szybkiego zastosowania ła-godnej terapii hipotermii oraz nieprzeprowadzania próby bezdechu, która w większości przypadków kończy się śmier-cią pacjenta. Dzięki akcepta-cji tej tezy możemy zapobiec temu, aby pacjentów będących w stanie wegetatywnym nie podtrzymywać przy życiu je-dynie po to, aby stali się daw-cami organów. A właśnie do tego dąży część środowiska medycznego, która w okresie malejącej ilości dawców szuka w ten sposób wyjścia z kryzy-su. Jeśli na to pozwolimy, to doprowadzimy to do tego, że przestaniemy być traktowani jako istota ludzka a zaczniemy być tylko „żywym magazy-nem” organów.

Od momentu poczęcia do naturalnej śmierci jesteśmy wartością świętą i nienaru-szalną. Nikt, kto w obliczu śmierci nie zapobiega jej przy pomocy nadzwyczajnych środków a jedynie łagodzi jej objawy, nie wykracza przeciw-ko tej wartości. Taka postawa, oparta na życzliwości wobec chorego, jest godną szacunku służbą i aktem miłości wobec bliźniego. Lekarze powinni

być przede wszystkim sługami życia a nie narzędziami, któ-re przyczyniają się do śmierci człowieka. Natomiast dla ro-dziny i najbliższych chorego najważniejszą powinnością jest wspieranie go w jego ostat-nim moralnym zadaniu, jakim jest umieranie z godnością.

27 kwietnia – Narodowy Dzień Pokuty za grzechy przeciw

życiu człowieka

27 kwietnia minie kolejna rocznica uchwalenia w 1956 r. ustawy aborcyjnej, obowiązującej aż do 7 stycznia 1993 r. W wyniku stosowania prawa, które narzucił Polsce komu-nistyczny terror, życie straciły miliony polskich dzieci.

Zapraszamy na Mszę św. w intencji przebłagania Pana Boga za grzechy przeciwko życiu człowieka. Eucharystia pod przewodnictwem J. Em. ks. kard. Stanisława Nagyego odbędzie się 27 kwietnia (piątek) o godz. 18 w Sanktu-arium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach.

16 TRYBY nr 3(12)/2012

b16/jp2

encyklopedia wiary

OD

POW

IEDŹ

Orędzia Wielkanocne

O Drodzy Bracia i Siostry! Jakże wymowny jest dla nas ten Dzień,

który mówi z całą prawdą o naszym po-czątku. Kamieniem węgielnym całego naszego budowania jest sam Chrystus Jezus. Ten kamień, odrzucony przez bu-dujących, który Bóg opromienił światłem zmartwychwstania, złożony jest w samym fundamencie naszej wiary, naszej nadziei i naszej miłości. On jest pierwszą racją na-szego powołania i misji, którą każdy z nas otrzymuje już na chrzcie. Dzisiaj pragnie-my odkryć na nowo to powołanie, przyjąć na nowo na własność tę misję. Pragniemy sprawić, aby na nowo przenikała ją radość zmartwychwstania. Pragniemy przybli-żyć ją na nawo wszystkim ludziom, tym, którzy są blisko, i tym, którzy są daleko. Dzielimy się wzajemnie, jedni z drugimi, tą radością. Dzielimy ją z Apostołami, z niewiastami, które jako pierwsze przyniosły wieść o zmartwychwstaniu. Zjednoczmy się z Maryją. Człowiek nie może nigdy utracić nadziei w zwycięstwo dobra. Ten dzień niech stanie się dzisiaj dla nas początkiem nowej nadziei.

Jak nie radować się zwycięstwem tego Chrystusa, który został umęczony za świat, przez który przeszedł dobrze czyniąc wszystkim i głosząc Ewangelię królestwa, w którym znalazła wyraz cała pełnia odkupieńczej dobroci Boga? W niej człowiek został powołany do najwyższej godności.

Jak nie radować się zwycięstwem Tego, który tak niesprawiedliwie został skazany na najstraszniejszą mękę i na

śmierć na Krzyżu; zwycięstwem Tego, który przedtem był ubiczo-wany, spoliczkowany, oplwany, z tak nieludzkim okrucieństwem? Jak nie radować się z objawie-nia mocy samego Boga, ze zwy-cięstwa tej mocy nad grzechem i nad zaślepieniem ludzi? Jak nie radować się ze zwycięstwa, które definitywnie odnosi dobro nad złem? Oto Dzień, który Pan uczynił! Oto Dzień powszechnej nadziei. Dzień, w którym wokół Zmartwychwstałego skupiają się i łączą wszystkie ludzkie cierpie-nia, rozczarowania, upokorzenia, krzyże, naruszona godność ludz-ka, gdzie naruszone życie ludzkie, ucisk, przymus, wszystkie rzeczy, które wielkim głosem wołają: Victimae paschali laudes immo-lent Christiani. Niech w święto radosne Paschalnej Ofiary skła-dają jej wierni uwielbień swych dary!

Zmartwychwstały nie oddala się od nas; Zmartwychwstały po-wraca do nas. On idzie wszędzie tam, gdzie oczekuje Go więcej ludzi, gdzie jest większy smutek i trwoga, gdzie są większe nie-szczęścia i łzy. Idzie, aby świa-tłem zmartwychwstania opro-mienić to wszystko, co podlega ciemnościom grzechu i śmierci.

Bł. Jan Paweł II, Orędzie Wielkanocne 1979 r.

Jednym z pytań, które najbardziej nurtują człowieka, jest właśnie to:

co jest po śmierci? Dzisiejsza uroczystość pozwala nam odpowiedzieć na tę kwe-stię, że śmierć nie ma ostatniego słowa, bo w końcu tryumfuje Życie. A ta nasza pewność zasadza się nie na zwyczajnym, ludzkim rozumowaniu, ale na historycz-nym fakcie wiary: Jezus Chrystus, ukrzy-żowany i złożony w grobie, zmartwych-wstał w swoim chwalebnym ciele. Jezus zmartwychwstał, abyśmy i my, wierząc w Niego, mogli mieć życie wieczne. Ta wieść stanowi serce ewangelicznego prze-słania. Z mocą głosi to św. Paweł: „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wa-sza wiara”. I dodaje: „Jeżeli tylko w tym

życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (1 Kor 15, 14.19). Od poranka zmartwychwstania nowa wiosna nadziei przychodzi na świat; od tego dnia rozpoczyna się nasze zmartwychwstanie, gdyż Pascha nie jest jednym momentem w historii, ale początkiem nowego sta-nu: Jezus zmartwychwstał nie po to, aby pamięć o Nim pozostała żywa w sercach uczniów, ale dlatego, żeby On sam żył w nas i byśmy w Nim już teraz mogli kosztować radości życia wiecznego.

Przesłanie o zmartwychwstaniu Pana rozświetla ciemne regiony świata, w któ-rym żyjemy. Myślę tu szczególnie o ma-terializmie i nihilizmie, o tej wizji świata, która nie jest w stanie wykroczyć poza to, co doświadczalne eksperymentalnie i nie-pocieszona kieruje się ku nicości, która miałaby być ostateczną przystanią istnie-nia ludzkiego. Faktycznie, jeżeli Chrystus

by nie zmartwychwstał, „pustka” miałaby przewagę. Jeśli wyeliminujemy Chrystusa i Jego zmartwychwstanie, nie ma wyjścia dla człowieka, a każda jego nadzieja pozo-staje iluzją. Ale właśnie dziś rozbrzmiewa z mocą przesłanie o zmartwychwstaniu Pana i jest ono odpowiedzią na aktualne pytanie sceptyków, przytoczone rów-nież w Księdze Koheleta: „Czy jest coś, o czym by się rzekło: ‘Patrz to coś no-wego’?” (Koh 1, 10). Tak, odpowiadamy: w paschalny poranek wszystko zostało odnowione. Mors et vita duello conflixe-re mirando: dux vitae mortuus regnat vi-vus – Śmierć zwarła się z życiem i w boju, o dziwy, choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy. Oto nowina! Nowina, która przemienia egzystencję każdego, kto ją przyjmuje, jak to miało miejsce w życiu świętych.

Benedykt XVI, Orędzie Wielkanocne 2009 r.

Czy muzułmanin i buddysta zostaną

zbawieni?Michał Wnęk

Dobra chrześcijańska odpowiedź brzmi w skrócie: „Ufam, że tak.

Życzę im tego. Modlę się o to”. Rzecz jasna chodzi o szczerego muzułmani-na i buddystę. Nasza wiara, że jedy-ną drogą do zbawienia jest Chrystus, może być rozumiana na dwa sposoby. Pierwszy z nich – raczej problematycz-ny – sprowadzałby się do przekonania, że wszyscy, którzy Chrystusa nie znają, zbawienia nie dostąpią. Taka potocz-na opinia dosyć długo utrzymywała się wśród chrześcijan. Jednak głęboko my-ślący ludzie nawet wtedy nie traktowali tego jako oczywistości. Drugie możliwe rozumienie stwierdzenia, że Jezus to je-dyny Zbawiciel, jest takie, że każdy, kto zostaje zbawiony, dostępuje tego dzięki Chrystusowi – nawet jeśli o tym nie wie.

W początkach chrześcijaństwa żył św. Justyn Męczennik (II w.), który roz-winął nauczanie o tzw. „logosie rozsia-nym”. „Logos” to termin wieloznaczny, po grecku oznacza m.in. „rozum”, na-tomiast święty Jan w swojej Ewangelii określa nim Jezusa, jako Słowo Boże, przez które wszystko się stało. Św. Justyn uważał, że Logos Boży jest roz-siany i promieniuje w świecie, działa-jąc niejako incognito. Każdy człowiek, żyjący według „prawego rozumu”, żyje ostatecznie według światła Bożego. Na przykład Sokrates był dla Justyna „chrześcijaninem przed Chrystusem”,

17

inżynier ducha | encyklopedia wiary

inżynier ducha

Drodzy Czytelnicy, jeśli chcielibyście uzyskać kompetentną odpowiedź na pytanie związane ze sprawami wiary i moralności, wyślijcie je do nas, a my znajdziemy eksperta, który rzetelnie na nie odpowie. Na Wasze pytania czekamy pod adresem: [email protected]

zadaj pytanie

Uśmiech dla BogaŻycie na wzór Chrystusa wcale nie jest łatwe, bo przecież Chiara sama mówiła: „Jak trudno

iść pod prąd”. Jednak tym słowom towarzyszyło również stwierdzenie – „Dla Ciebie Jezu”.

Karolina Mazurkiewicz

Chiara Luce była jedy-nym dzieckiem pań-

stwa Badano. Przez 11 lat prosili oni o łaskę potomstwa, aż w końcu otrzymali niezwy-kły dar – małą dziewczynkę. Przyszła na świat 29 paździer-nika 1971 r. w Sassello we Włoszech.

Jej życie było bardzo nor-malne i typowe. Miała swoje

plany i marzenia, które chciała zrealizować. Ważnym elemen-tem jej życia był sport, a przede wszystkim tenis. Była związa-na z ruchem Focolari „Dzieło Maryi” założonym przez Chiarę Lubich. Wyróżniał ją piękny uśmiech i duże oczy, z których biła radość i miłość. Nauka nie szła jej rewelacyj-nie. Zdarzyło się również, że

musiała powtarzać trzecią kla-sę gimnazjum.

W najmniej oczekiwanym momencie życia pojawiła się choroba – nowotwór kości. Bez łez, żalu czy smutku Chiara przyjęła wyrok. W swoim pa-miętniku napisała: „Tę chorobę Jezus zesłał mi we właściwym momencie”. Mimo ogromne-go bólu nie myślała o sobie, ale o innych. Wraz z postę-pującą chorobą jej miłość do Boga wzrastała. Odmawiała nawet morfiny, bo jak twier-dziła „odbiera jej świadomość, a ja Jezusowi mogę oddać tyl-ko cierpienie”. Paradoksem jest, że ludzie przychodzący ją pocieszyć sami zostawali przez nią pocieszeni.

Każdy kolejny tracony włos czy krwotok, był ofiaro-wała dla Jezusa. W pełni świa-domie szykowała się na śmierć,

którą nazwała „zaślubinami”.7 października 1990 r. odeszła z pokojem w sercu i radością na ustach. W ostatnich słowach powiedziała mamie: „Bądź szczęśliwa, bo ja jestem”.

Już po dziewięciu latach od śmierci rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny. 25 września 2010 r. Benedykt XVI uro-czyście ogłosił Chiarę „Luce” Badano błogosławioną. Papież stawia ją jako przykład dla młodzieży, mówiąc: „Jej życie było krótkie, ale zdołała w nim dać zdumiewające świadec-two. Przeżyła niespełna 19 lat pełnych życia, miłości i wiary. Dwa ostatnie lata były pełne cierpienia, które jednak zno-siła w niezmiennej miłości i świetle, pochodzącym z jej serca wypełnionego Bogiem”.

fot.:

ww

w.m

orgu

efile

.com

choć oczywiście nie mógł znać histo-rycznego Jezusa. Jednak Sokrates uczci-wie szukał prawdy, mając w sobie taką do niej miłość, że gdy doszedł do tego, co uznał za prawdę, to był gotów oddać za nią życie. Tak więc ojciec greckiej filozo-fii kochał Chrystusa nie znając Jego imie-nia, ponieważ kochał prawdę. Przyjmując taką logikę, możemy na gruncie chrześci-jaństwa powiedzieć, że każdy człowiek uczciwie szukający sensu życia i stosujący się w miarę swych możliwości do tego, co poznał, jest w pewnym sensie nieświa-domym wyznawcą Jezusa. Uznanie tego nie może nas zniechęcać do głoszenia Ewangelii, bo Jezus pragnie być poznany w sposób świadomy, jednak wolno ufać, że uczciwi wyznawcy innych religii nie są daleko od Boga. Na potępienie naraża się tylko człowiek, który mając jasne pozna-nie Chrystusa, odrzuca Go.

Ateiści

Jeżeli człowiek uczciwie i szczerze do-szedł do subiektywnego przekonania, że Bóg nie istnieje, to trudno go za to winić. Święty Tomasz z Akwinu uważał nawet, że ktoś taki grzeszyłby pozostając nadal chrześcijaninem... Oczywiście niewie-rzący bardzo się myli, ale powinien słu-chać sumienia, takiego, jakie w danym momencie ma. Pan Bóg będzie nas rozli-czał z uczciwości naszych decyzji. Jeżeli człowiek jest szczerze przeświadczony, że Boga nie ma, to dlaczego miałby w niego wierzyć? Ale jeśli przy tym wspomniany człowiek pozostaje uczciwy i prawy, to w gruncie rzeczy, gdzieś w sercu, nadal wierzy w prawdę, piękno, dobro, czyli tak naprawdę wierzy w Boga, choć Go nie rozpoznaje. Zatem możemy i powinniśmy

służyć takim osobom naszym świadec-twem wiary i jej ewentualnym objaśnie-niem, ale nie musimy uważać ich od razu za straconych dla nieba. Ateizm może oznaczać odrzucenie pewnego wyobra-żenia Boga i przez to oczyszczać pole dla autentycznej wiary. Natomiast istnieje niebezpieczeństwo takiego ateizmu, który podkopuje fundamenty całego życia. Jak mówi jeden z bohaterów Dostojewskiego,

usprawiedliwiając morderstwo: „Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno”. Taki ateizm grozi człowiekowi zgubą.

Odpowiedź powstała na podstawie rozmowy z dr. Markiem Kitą, filozofem i teologiem, za-

stępcą dyrektora Międzywydziałowego Instytutu Ekumenii i Dialogu na Uniwersytecie Papieskim

Jana Pawła II w Krakowie.

18 TRYBY nr 3(12)/2012

nasz patron

Akceptacja

czy przyjaźń?

Kto z nikim nie jest w stanie rozmawiać o swoich słabościach i błędach, komunikuje światu, że nie

potrzebuje przyjaciół.

ks. dr Marek Dziewiecki

Przyjaciel wie o mnie wszystko?

Coraz więcej ludzi żali się na to, że nie ma przyjaciół. Mało kto z tych ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że czy-ni wszystko, by zbudowanie z nim trwałej przyjaźni sta-ło się niemożliwe. Jednym z niebezpiecznych błędów w patrzeniu na przyjaźń jest przekonanie, że przyjaciel to ktoś, kto wie o mnie wszyst-ko, a mimo to mnie kocha. Zwykle konsekwencją tego błędu jest błąd kolejny: prze-konanie, że mam obowiązek mówić przyjacielowi wszystko o mnie, zwłaszcza o moich sła-bościach, albo że on ma prawo wręcz tego ode mnie żądać. Wtedy przyjaciel zamieniłby się w policjanta czy sędziego, który przypisuje sobie prawo rozstrzygania za mnie moich spraw i oceniania mnie we wszystkim. Tymczasem mądry przyjaciel nie potrzebuje i nie chce wiedzieć o mnie wszyst-kiego! Chce wiedzieć tylko tyle, ile ja chcę, by wiedział. Przyjaciel to ktoś, kto potrafi mnie kochać zawsze i wszę-dzie niezależnie od tego, cze-go się o mnie dowie. Gdy do-wiaduje się o mnie – ode mnie samego, od innych ludzi czy z własnej obserwacji – rzeczy dobrych, to cieszy się ze mną i mobilizuje mnie do dalszego rozwoju, a gdy dowiaduje się o moich słabościach czy błę-dach, to z cierpliwą miłością pomaga mi rosnąć.

Przyjaźń to zaufanie i otwartość

Nie zbuduje przyjaźni ktoś, kto myśli, że ma obowiązek mówić przyjacielowi o sobie zawsze i wszystko. Wobec przyjaciela nic nie muszę, a już zwłaszcza nie mam obowiązku mu się zwierzać z moich sła-bości. Nie zbuduje jednak ra-dosnej przyjaźni także ten, kto wpada w skrajność przeciwną i uważa, że przyjaciel powi-nien we wszystkim go akcepto-wać, patrzeć na niego wyłącz-nie pozytywnie, zawsze czule pocieszać, ale nigdy nie powi-nien zwracać mu uwagi, a tym bardziej go upominać. W takiej wersji przyjaciel zostaje zredu-kowany do roli lustra, które ma mi mówić, że jestem najpięk-niejszą i najwspanialszą osobą na świecie. Do takiej roli da się

sprowadzić – na krótko! – czło-wiek zakochany, ale nie doj-rzały przyjaciel. Prawdziwy przyjaciel nie zmusza mnie do żadnych zwierzeń, ale zaczyna cierpieć wtedy, gdy widzi, że moje postępowanie zaczyna być niezgodne z moimi wła-snymi przekonaniami, norma-mi moralnymi, wartościami, priorytetami czy pragnienia-mi. Jeśli przeżywam trudny okres – co widać nawet z ze-wnątrz – i nie zaczynam z wła-snej inicjatywy (!) rozmawiać o tym z przyjacielem, to zna-czy, że nie jestem zdolny do przyjaźni albo że uważam, iż jest mi ona niepotrzebna.

Uznanie własnych granic

Do przyjaźni nie są zdolni ci, którzy uważają, że poradzą sobie sami ze wszystkim, albo że potrzebują jedynie „ogólne-go” wsparcia od przyjaciela, bez rozmawiania z nim o kon-kretnych trudnościach i bez mówienia o własnych słabo-ściach czy błędach. Tacy lu-dzie uważają, że wystarczy, iż o swoich błędach i słabościach czy o swoim żalu do siebie po-wiedzą samemu sobie i Bogu. Z chwilą, gdy w ich życiu po-jawiają się (nieuniknione!) problemy, tacy ludzie zaczy-nają prowadzić z przyjacielem rozmowy oderwane od tego, co najważniejsze w ich aktual-nym życiu. Taka postawa pro-wadzi do ogromnego cierpie-nia ze strony przyjaciela, gdyż być przyjacielem to być prze-konanym, że jeśli rzeczywiście

bardzo kocham tę drugą osobę, to ona w rozmowach ze mną powie mi wprost o swoich trudnościach i popełnionych błędach, bo mi ufa i wie, że potrzebuje w tym momencie pomocy. Nie zbuduje trwałej przyjaźni taki człowiek, który uważa, że powiedzenie przyja-cielowi – z własnej inicjatywy – o swoich słabościach i błę-dach to niepotrzebna forma upokorzenia czy zbędna forma pokuty.

Przyjaciel niesie światło i moc

Im bardziej ktoś z nas jest dojrzały, tym bardziej zdaje so-bie sprawę z tego, że nie zawsze jest dobrym sędzią we własnej sprawie. Zwłaszcza wtedy, gdy jego zachowania są niezgodne z jego własnymi wartościami, głosem sumienia czy prioryte-tami. Taki człowiek wie też, że jego szczerość i otwartość wo-bec Boga ma te same granice, co szczerość i otwartość wobec samego siebie. Jeśli nie powie sobie całej prawdy, to Bogu też jej nie powie, a w konsekwen-cji nie otworzy się na przyję-cie pomocy od Boga. Właśnie dlatego człowiek pragnący rozwoju chce z własnej woli i z własnej inicjatywy mówić nie tylko sobie i Bogu, ale tak-że przyjacielowi o tym, co go niepokoi w jego własnym za-chowaniu. A przyjaciel – wła-śnie dlatego, że kocha – będzie miał odwagę ocenić daną sy-tuację z całą, czasem bolesną prawdą, gdyż chce mi pomóc w rozwoju. Zwierzenie się z moich słabości czy błędów przyjacielowi mobilizuje mnie do rozwoju bardziej niż potra-fię mobilizować się do rozwoju w samotności. Przyjaźń to dys-ponowanie mocą podwójnej miłości: mojej i przyjaciela. Przyjaciel chce być kimś, kto

pomaga mi radośnie żyć, a nie kimś, kto w obliczu rozziewu między moimi słowami a mo-imi zachowaniami, nie może mi pomóc, gdyż moje słabości traktuję jak tematy tabu i nie mówię o tym, co mnie – i jego – najbardziej niepokoi tu i te-raz (o tym, co cieszy, można rozmawiać spokojnie nawet z nieprzyjaciółmi). Nikt doj-rzały nie chce takiej przyjaźni, w której musi udawać przed tą drugą osobą, że ona jest cho-dzącym ideałem.

Przyjaźń to odwaga i ryzyko

Kto szuka przyjaciół, ten deklaruje, że jest aż tak odważ-ny, iż szuka kogoś, kto potrafi powiedzieć mu prawdę tak-że o jego słabościach i że jest aż tak odważny, że potrafi tę prawdę przyjąć bez manipula-cji w myśleniu i bez potrzeby „usprawiedliwiania” własnych słabości. Człowiek, który z ni-kim nie chce czy nie potrafi rozmawiać o swoich słabo-ściach i błędach, komunikuje światu, że nie potrzebuje przy-jaciół. W odniesieniu do takich ludzi aż ciśnie się na usta py-tanie: jak bardzo trzeba cie-bie pokochać, byś komuś po-wiedział z własnej inicjatywy i wprost: zrobiłem błąd, pomóż mi! Jeśli żadna forma miłości tu nie wystarczy, to lepiej bę-dzie, gdy ktoś taki zdecyduje się na życie samotne, by nie zadawać cierpienia komuś, kto go bardzo pokocha, ale później

zobaczy, że i tak kochana oso-ba chowa się przed nim z tym, w czym najbardziej potrzebuje pomocy. Jeśli z przyjacielem nie rozmawiam o tym, co we mnie jeszcze niedojrzałe albo jeśli boję się, że przyjaciel mnie potępi zamiast ze wzru-szeniem i taktem pomagać mi rosnąć, to taka „przyjaźń” jest stratą czasu dla obydwu stron i przynosi jedynie rozgorycze-nie, gdyż rozmowy niedokoń-czone są gorsze od rozmów niezaczętych.

Nie zbuduje przy-jaźni ktoś, kto myśli, że ma obowiązek mówić przyjacielo-wi o sobie zawsze i wszystko.

Nikt dojrzały nie chce takiej przyjaźni, w której musi uda-wać przed tą drugą osobą, że ona jest chodzącym ideałem.

19

Katarzyna Cieslik, Marta Czarny

Zabójcza dawka humoru

Ulubione prawa pana Trybika

misz-masz

Zapewne zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego zebra ma pasiaste umaszczenie. Naukowcy ze Szwecji i Węgier rozwiązali zagadkę, która od dłuższego czasu nurtowała ludzkość na całym świecie. Okazało się, że paski na sierści zebry to bodziec odstraszający owady. Badania przeprowadzone przez naukowców dowiodły, że zebry odbijają światło inaczej, niż inne gatunki zwierząt o zabarwieniu jednolitym. U zwierząt o ciem-nej maści występuje zjawisko noszące nazwę efektu światła spolaryzowanego poziomo, który powoduje, że ciemna sierść przyciąga krwiożercze owady. Natomiast światło odbijające się na białej sierści rozchodzi się falami niespolaryzowanymi, co powoduje, że muchy nie lgną do takiego bodźca tak silnie, jak w przypadku sierści czarnych czy brązowych. Ale to nie koniec. Naukowcy idąc dalej postanowili przeprowadzić eksperyment na przyciąganie much do konkretnych kolorów. Posmarowano klejem trzy plansze: białą, czarną i w paski. Jak się okazało, plansza pasiasta przyciągnęła najmniej owadów, najwięcej natomiast plansza czarna. Eksperyment powtórzono później angażując do niego cztery modele koni: biały, czarny, brązowy i pasiasty. I w tym przypadku potwierdzone zostało to, co udowodnił pierwszy eksperyment – mo-del konia w pasy przyciągnął najmniejszą liczbę much. Przebiegłość i spryt zebry zaskoczyły zapewne nie tylko nas, ale i samych naukowców!

Z lodówki studenta: JAJKA – Jeśli coś puka od środka, starając się wy-

dostać ze skorupki, to jajko prawdopodobnie nie jest pierwszej świeżości.

SAŁATA – Nie nadaje się do jedzenia, jeśli nie możesz jej usunąć z lodówki bez użycia papieru ścier-nego. Ani jeśli jest w stanie płynnym.

MIĘSO – Jeżeli otwarcie lodówki powoduje gro-madzenie się bezpańskich psów i much przed twoim domem, to oznacza, że mięso się zepsuło.

ZIEMNIAKI – Świeże ziemniaki nie mają korze-ni, łodyg ani bujnego listowia.

RODZYNKI – Nie powinny być twardsze, niż twoje zęby.

SÓL – Na szczęście nie psuje się.

Czarne dziury powstały tam, gdzie Pan Bóg podzielił przez zero.

Dziewczyna jak fenoloftaleina – czerwieni się z zasady.Nie należy żądać przepisania czegoś na komputerze od pani

z dziekanatu, tym bardziej, kiedy ma ona nowe tipsy lub właśnie układa pasjansa.

Drodzy Czytelnicy!

Przed Wami kolejny konkurs! Waszym zadaniem jest dorobienie wiosen-nego stroju dla naszego Pana Trybika. Obok znajduje się rysunek naszego ulu-bieńca bez ubranka! Ubierzcie zatem Pana Trybika, zróbcie mu zdjęcie, bądź zeskanuj-cie i wyślijcie obrazek mailem pod adres [email protected] w tytule wia-domości wpisując „MiszMasz-konkurs”. Najlepsi pomysłodawcy otrzymają nagrody książkowe, a trzy projekty zostaną wydru-kowane w kolejnym numerze!

Przebiegła zebra

K O N K U R S

nr KRS: 0000339553

Przekaż 1% podatku na wydawcę „Trybów”

Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Archidiecezji Krakowskiej

KSM Kraków

0000339553

Kształtuj Swoją MłodośćKSM to:szkoła pracy nad sobą Kolonie, obozy i rekolekcje

dla dzieci i młodzieży

Diecezjalna Szkoła LideraFestiwal teatralny „Inspiracje”

zawody sportowe

(Spartakiada Narciarska)

okazja do spotkania z Bogiem

nauka zorganizowanego, poukładanego życia

wspólnota młodych katolików

cotygodniowe spotkania

w 18 miejscach diecezji

środowisko, któremu chce się działać dla rówieśników

sposób wykorzystania każdej chwili życia

wydawca miesięcznika studenckiego „Tryby”

TRYBY

KS M

Katolickie Stowarzyszenie MłodzieżyArchidiecezji Krakowskiej

www.krakow.ksm.org.pl