4
I TRYBY – Warszawa NR 6(24)/2013 dodatek warszawski Miasto Marii Założony w XVIII w. Ma- riensztat był jurydyką (czyli osadą, która otaczała miasta, ale nie podlegała jego prawom, mając swoje własne). Jurydyki były osobnymi, prywatnymi miastami, których właścicie- le wywodzili się z bogatej szlachty. Leżący przy Warsza- wie Mariensztat był własnością Potockich: Marii i Eustachego. To właśnie na cześć właści- cielki nazwano miasteczko, bo nazwa ta pochodząca z nie- mieckiego dosłownie oznacza „miasto Marii”. Oryginalny zapis to Marienstad. Obecnie jest to spokojne osiedle na skarpie wiślanej – Powiślu (tyły kościoła św. Anny). W jego skład wchodzą takie uliczki jak Nowy Zjazd i Bednarska, przy której swoją siedzibę ma studenckie radio Kampus. Mariensztat może pochwalić się też niedużym rynkiem, na któ- rym stoi fontanna z figurkami klęczących dzieci oraz rzeźbą przedstawiającą warszawską przekupkę z... kurą pod pachą. Mariensztat to dziś jedno z naj- mniejszych osiedli. Znajdujące się na nim kamieniczki są dwu-, trzypiętrowe. Zostały zbudowa- ne w pierwszych powojennych latach, jako domy dla przo- downików pracy. Do użytku mieszkania zostały oddane wraz z trasą W-Z w 1949 r., oczy- wiście jak przystało na tamte czasy – 22 lipca. Śpiewający murarze Mariensztat był głównym bohaterem pierwszej powojen- nej komedii muzycznej, którą (w pełni tego słowa znaczeniu) można nazwać musicalem. Na- kręcony w 1953 r., jako pierw- szy kolorowy film „Przygoda na Mariensztacie” w reżyserii Leonarda Buczkowskiego (twórcy takich przedwojen- nych obrazów jak „Skarb” czy słynne „Zakazane piosenki”). Akcja rozgrywa się wśród ruin zburzonej Warszawy, właśnie na terenie Mariensztatu. Film przedstawia historię murarza Janka i pochodzącej ze wsi śpiewaczki folklorystycznego zespołu – Hani. Młodzi pozna- ją się i razem spędzają wieczór na zabawie zorganizowanej na Mariensztacie, po czym zakochują się w sobie. Dziew- czyna wraca w rodzinne strony, jednak tęsknota za Jankiem i miastem sprawia, że Hania wkrótce przyjeżdża do Warsza- wy. Tak jak na prawą obywa- telkę przystało, dołącza się do ekipy murarskiej, aby wraz z Jankiem podnosić z gruzów miasto; w końcu sama staje na czele żeńskiej grupy murarek, wykonujących 200 proc. nor- my i konkurujących z mężczy- znami. Wesołe i rozśpiewane murarskie towarzystwo miało pokazać widzom, jak lud po- trafi się jednoczyć dla dobra wspólnego. Chociaż film jest nasycony treściami propagan- dowymi, to warto go obejrzeć, by przekonać się, jak wyglądał polski musical 60 lat temu. Biurko, firanki, fotele dwa, czyli wymarzone wyposażenie Jedną z najbardziej znanych piosenek o Mariensztacie jest pochodzący ze wspomnianej komedii utwór „Małe miesz- kanko na Mariensztacie”. W filmie wykonuje go główna bohaterka (w tej roli Lidia Kor- sakówna) głosem Ireny Santor, która dubbingowała murarkę Hanię. W filmie występuje też zespół Mazowsze, którego Santor była solistką. Słuchając dziś tej piosenki możemy się uśmiechać i dziwić, że wtedy szczytem marzeń było posia- danie w mieszkaniu firanek, krzeseł czy tapczanu, ale takie były czasy. Każda rzecz, nawet najmniejsza, była na wagę złota. Mimo to uważam, że piosenka jest urocza, a zawarte w jej słowach marzenie o ma- łym mieszkanku jest zawsze aktualne. Każdy z nas studentów marzy, by mieć swoje własne cztery kąty, które nie będą przypomi- nać ciasnego pokoju z akade- mika, dzielonego ze współ- lokatorami (a także tymi, co waletują), ani stancji u starszej pani, która czujnym okiem śledzi każdy studencki krok. I właśnie takiego własnego, małego (bądź dużego) miesz- kanka na Mariensztacie (albo na Białołęce) wszystkim wam życzę! Małe mieszkanko na Mariensztacie Niech będzie jakiś kilim I kwiaty na kominku, Kupimy jakiś serwis, Kupimy jakieś szkło, Ilekroć słyszałam piosenkę „Małe mieszkanko na Mariensztacie” albo oglądałam film „Przygoda na Mariensztacie” zastanawiałam się nad jednym – gdzie znajduje się ten cały Mariensztat?! Skąd pochodzi na- zwa osiedla i dlaczego właśnie to miejsce tak bardzo interesowało twórców rodzimej kultury? PaulIna JaworSka Fot. Szczebrzeszynski wikipedia

Tryby czerwiec 2013 - dodatek warszawski

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Czerwcowe wydanie Trybów. Dodatek warszawski.

Citation preview

Page 1: Tryby czerwiec 2013 - dodatek warszawski

I

TRYBY – Warszawa NR 6(24)/2013

dodatek warszawski

Miasto MariiZałożony w XVIII w. Ma-riensztat był jurydyką (czyli osadą, która otaczała miasta, ale nie podlegała jego prawom, mając swoje własne). Jurydyki były osobnymi, prywatnymi miastami, których właścicie-le wywodzili się z bogatej szlachty. Leżący przy Warsza-wie Mariensztat był własnością Potockich: Marii i Eustachego. To właśnie na cześć właści-cielki nazwano miasteczko, bo nazwa ta pochodząca z nie-mieckiego dosłownie oznacza „miasto Marii”. Oryginalny zapis to Marienstad. Obecnie jest to spokojne osiedle na skarpie wiślanej – Powiślu (tyły kościoła św. Anny). W jego skład wchodzą takie uliczki jak Nowy Zjazd i Bednarska, przy której swoją siedzibę ma studenckie radio Kampus. Mariensztat może pochwalić się też niedużym rynkiem, na któ-rym stoi fontanna z figurkami klęczących dzieci oraz rzeźbą przedstawiającą warszawską przekupkę z... kurą pod pachą. Mariensztat to dziś jedno z naj-mniejszych osiedli. Znajdujące się na nim kamieniczki są dwu-, trzypiętrowe. Zostały zbudowa-ne w pierwszych powojennych latach, jako domy dla przo-

downików pracy. Do użytku mieszkania zostały oddane wraz z trasą W-Z w 1949 r., oczy-wiście jak przystało na tamte czasy – 22 lipca.

Śpiewający murarzeMariensztat był głównym bohaterem pierwszej powojen-nej komedii muzycznej, którą (w pełni tego słowa znaczeniu) można nazwać musicalem. Na-kręcony w 1953 r., jako pierw-szy kolorowy film „Przygoda na Mariensztacie” w reżyserii Leonarda Buczkowskiego (twórcy takich przedwojen-nych obrazów jak „Skarb” czy słynne „Zakazane piosenki”). Akcja rozgrywa się wśród ruin zburzonej Warszawy, właśnie na terenie Mariensztatu. Film przedstawia historię murarza Janka i pochodzącej ze wsi śpiewaczki folklorystycznego zespołu – Hani. Młodzi pozna-ją się i razem spędzają wieczór na zabawie zorganizowanej na Mariensztacie, po czym

zakochują się w sobie. Dziew-czyna wraca w rodzinne strony, jednak tęsknota za Jankiem i miastem sprawia, że Hania wkrótce przyjeżdża do Warsza-wy. Tak jak na prawą obywa-telkę przystało, dołącza się do ekipy murarskiej, aby wraz z Jankiem podnosić z gruzów miasto; w końcu sama staje na czele żeńskiej grupy murarek, wykonujących 200 proc. nor-my i konkurujących z mężczy-znami. Wesołe i rozśpiewane murarskie towarzystwo miało pokazać widzom, jak lud po-trafi się jednoczyć dla dobra wspólnego. Chociaż film jest nasycony treściami propagan-dowymi, to warto go obejrzeć, by przekonać się, jak wyglądał polski musical 60 lat temu.

Biurko, firanki, fotele dwa, czyli wymarzone

wyposażenieJedną z najbardziej znanych piosenek o Mariensztacie jest pochodzący ze wspomnianej

komedii utwór „Małe miesz-kanko na Mariensztacie”. W filmie wykonuje go główna bohaterka (w tej roli Lidia Kor-sakówna) głosem Ireny Santor, która dubbingowała murarkę Hanię. W filmie występuje też zespół Mazowsze, którego Santor była solistką. Słuchając dziś tej piosenki możemy się uśmiechać i dziwić, że wtedy szczytem marzeń było posia-danie w mieszkaniu firanek, krzeseł czy tapczanu, ale takie były czasy. Każda rzecz, nawet najmniejsza, była na wagę złota. Mimo to uważam, że piosenka jest urocza, a zawarte w jej słowach marzenie o ma-łym mieszkanku jest zawsze aktualne.

Każdy z nas studentów marzy, by mieć swoje własne cztery kąty, które nie będą przypomi-nać ciasnego pokoju z akade-mika, dzielonego ze współ-lokatorami (a także tymi, co waletują), ani stancji u starszej pani, która czujnym okiem śledzi każdy studencki krok. I właśnie takiego własnego, małego (bądź dużego) miesz-kanka na Mariensztacie (albo na Białołęce) wszystkim wam życzę!

Małe mieszkankona Mariensztacie

Niech będzie jakiś kilim

I kwiaty na kominku,

Kupimy jakiś serwis,

Kupimy jakieś szkło,

Ilekroć słyszałam piosenkę „Małe mieszkanko na Mariensztacie” albo oglądałam film „Przygoda na

Mariensztacie” zastanawiałam się nad jednym – gdzie znajduje się ten cały Mariensztat?! Skąd pochodzi na-zwa osiedla i dlaczego właśnie to miejsce tak bardzo

interesowało twórców rodzimej kultury?

PaulIna JaworSka

Fot. Szczebrzeszynski wikipedia

Page 2: Tryby czerwiec 2013 - dodatek warszawski

II

www.e-tryby.pl

Rada ta wydaje się banal-na i bardzo konkretna, lecz z pewnością nie

ucieszyła starszej kobiety, która nie przestała marzyć o byciu obdarowywaną znaka-mi miłości i wsparcia. Trudno jest prosić bliską osobę o coś, co chciałoby się otrzymać z jej inicjatywy. Wielu gestów, które sprawiają drugiej stronie radość, można się nauczyć, ale istotą miłości jest dobrowolny wybór i okazywanie jej z wła-snej inicjatywy. Nie jestem w stanie zmusić kogoś do oka-zywania mi znaków miłości. Podobnie jak nikt mocą samej prośby nie zmobilizuje mnie do tego, bym okazywała mu miłość. Prawdziwa miłość jest darem wypływającym z głębi serca, a nie odpowiedzią na prośbę czy żądanie.

Często słyszę, że małżeństwa i pary przygotowujące się do ślubu za mało rozmawia-ją o swoich oczekiwaniach i potrzebach. Zastanawiam się, dlaczego tak trudno jest komu-nikować między sobą na temat własnych marzeń i pragnień oraz wzajemnych oczekiwań.

Pierwszy powód, dla które-go – zwłaszcza kobietom – może być trudno powiedzieć o swoich oczekiwaniach (jak chociażby o prezencie w postaci pięknych kwiatów!) jest taki, że obawiamy się, iż nasza prośba pozostanie bez odpowiedzi, a wtedy poczuje-my się zignorowane i zranione. Wiele kobiet rozczarowało się zachowaniem mężczyzny po tym, gdy zmusiły się do powie-dzenia mu, co je rani i sprawia im przykrość, a on zignorował ich słowa albo nawet upewniał je, że to on ma rację. Rację ma ten, kto kocha. Gdyby ów męż-czyzna rzeczywiście kochał, to powinien najpierw przyjąć do wiadomości, że kobieta w tym momencie cierpi i że przeżywa coś trudnego. Powinien okazać jej takt i wsparcie – nawet wtedy, gdyby jej oczekiwania uznał za przesadne. W miłości czynimy znacznie więcej niż to, co konieczne. Jeśli mężczy-zna kocha, to uznaje kobietę za bezcenny skarb i potrafi dla niej zmieniać swój charakter, swoje nawyki, swoje sposoby reagowania na takie, którymi ona się cieszy. Po jednym rozczarowaniu trudno jest kobiecie zmobilizować się do

powiedzenia mężczyźnie o ko-lejnej trudności czy o kolejnym zastrzeżeniu w odniesieniu do jego zachowania. Wiele kobiet wybiera w takiej sytuacji mil-czenie i ciche cierpienie.

Drugi powód, dla którego trudno jest prosić tę drugą osobę o konkretne zachowanie czy o konkretne znaki wspar-cia, wynika z natury miłości. Każda z nas chciałaby otrzy-mać najpiękniejszą miłość w prezencie! Znamy różnicę pomiędzy prezentem wybra-nym przez siebie wcześniej i otrzymanym na urodziny, a identycznym, wspaniałym prezentem, którego się nie spodziewałyśmy. Podobnie jest w relacji kobiety i męż-czyzny. Otrzymanie kwiatów czy zaproszenie na romantycz-ny spacer lub kolację – jako spełniona prośba – sprawiają mniejszą radość niż te same wyrazy miłości otrzymane bez wcześniejszej prośby. Wiele kobiet latami liczy na to, że mężczyzna jednak zacznie okazywać jej miłość w taki

sposób, jakiego pragną. Często kobiety wymyślają różne sposoby pośrednie, aby po-wiedzieć mężczyźnie o swoich oczekiwaniach. Mam kole-żankę, której chłopak wiele razy zapraszał ją na kolacje, obiady czy do kina, ale – mimo że to on zapraszał – oczeki-wał, że ona sama zapłaci za siebie (chłopak był dobrze

sytuowany materialnie). Co zrozumiałe, ona przyjmowała tę rolę, chociaż bardzo źle się w niej czuła. Mówiła mi wiele razy, iż przykro jej w takich sytuacjach, że nie oczekuje od niego aż tylu tego typu zaproszeń i że nie oczekuje jego pieniędzy, że mogłaby po prostu spędzać z nim czas na spacerach czy wzajemnych

dodatek warszawski

O miłość się nie prosiw znanej gazecie przeczytałam list starszej kobiety,

która żaliła się, że mąż – chociaż jest dobrym człowiekiem – nigdy nie mówi jej, że ona pięknie

wygląda ani nie przynosi jej kwiatów. w odpowiedzi psycholog (mężczyzna) napisał kilka sloganów o tym, że mężczyźni nie potrafią się czegoś takiego domyślić

i że trzeba im wprost o takich oczekiwaniach powiedzieć (a najpierw zrobić coś, żeby rzeczywiście

pięknie wyglądać – tu zgoda!).

Magdalena korzekwa

II

Page 3: Tryby czerwiec 2013 - dodatek warszawski

III

TRYBY – Warszawa NR 6(24)/2013

odwiedzinach. W dodatku jej kieszonkowe nie jest aż tak duże, żeby pokryć te wszystkie wydatki, które ponosi w związ-ku z zaproszeniami, jakie kieruje do niej chłopak. Kilka razy to ona zaprosiła go na jakieś wydarzenia i wówczas sama pokryła ceny biletów czy posiłku, tłumacząc mu, iż jest tak wychowana, że jeśli się kogoś zaprasza, to wypada za niego zapłacić. Trudno było jej powiedzieć mu o tym wprost, bo obawiała się, że zostanie

źle zrozumiana: jako taka dziewczyna, która chciałaby pieniędzy swojego chłopaka. A ona po prostu oczekiwała taktownego zachowania. Mimo to on nie reagował na takie po-średnie apele i sygnały. Z po-mocą (zupełnie przypadkiem) przyszedł dziadek chłopaka, który – nie znając proble-mu – wręczył mu dodatkowe kieszonkowe i wyjaśnił, że to na miłą kolację dla niego i jego dziewczyny.

Wymienione przypadki sta-nowią mniejszy problem od sytuacji, w których kobietom brakuje nie jakiegoś konkret-nego znaku miłości w postaci kwiatów czy miłych słów, lecz gdy zachowania mężczyzny wprost je ranią, bo brakuje im fundamentów miłości. Rozumiem te kobiety, które cierpią, bo ich mężowie mają „koleżanki”, z którymi chętnie spędzają czas na indywidual-nych rozmowach na Skype’ie, telefonicznych czy osobistych albo na obszernej korespon-dencji. Rozumiem, że ciężko jest takim kobietom wyjaśniać mężczyźnie, że cierpią z powo-du takich relacji, bo już samo powiedzenie o tym wiąże się z cierpieniem. Podobnie, trud-no jest wyjaśnić mężczyźnie, że sprawia żonie czy narze-czonej bolesną przykrość, gdy mówi o atrakcyjności fizycznej innej kobiety. Gdyby dotyczyło to byłej dziewczyny czy byłej narzeczonej, to potrzeba jesz-cze więcej czasu, żeby takie zranienie zabliźnić.

Chociaż nie żyję w małżeń-stwie, potrafię wczuć się w sytuację żony, której mąż jest daleko od Boga. Jeśli dla niej to Bóg jest fundamentem, a mąż nie traktuje Boga jako swojego największego Przyja-ciela, wówczas kobieta czuje się w takim związku po ludzku niepewnie. Nie mam wątpli-wości, że największą pewność i bezpieczeństwo daje obu osobom Bóg. I tylko wierząc w Boga, wspólnie się modląc oraz regularnie korzystając z sakramentów, można mocno doświadczać Jego wsparcia. Rozumiem także te żony, które cierpią, gdy mężowie nie akceptują ich seksualności, gdy – zamiast przyjąć ich natural-ny rytm płodności – oczekują albo przynajmniej sugerują, że „lepiej” by im było z jakąś formą antykoncepcji. Rozu-miem, że kobietom – w obawie przed złością i niezrozumie-niem ze strony męża – nie-zwykle trudno jest o tym powiedzieć, zwłaszcza wtedy, gdy zgodziły się na sprzeczne z miłością zachowania męża jeszcze przed ślubem. Jednym z najtrudniejszych zadań jest proszenie o przeprosiny. Są one tą formą miłości, która ma sens wyłącznie wtedy, gdy wypływa z pełnego żalu serca człowieka, który cierpi z tego powodu, że zranił bliską osobę. Trudno jest więc domagać się słów wyrażających przemianę serca, gdy takowa jeszcze nie nastąpiła.

Na te wszystkie problemy, o których opowiadają mi kobiety, nie ma jednej rady. Najlepszym sposobem rozwią-zywania problemów jest profi-laktyka, czyli niedopuszczanie do tego, by się one pojawiły. To właśnie dlatego tak waż-ny jest dobry punkt wyjścia w budowaniu trwałych więzi między kobietą a mężczyzną. Najbezpieczniej jest wiązać się z taką osobą, która już na samym początku zachwyca nas swoją postawą, wiernością ideałom, dobrocią serca, która podoba się nam fizycznie i któ-rą sami chcemy kochać do tego stopnia, że aż serce samo się do tej osoby wyrywa. Tworze-nie takich więzi jest możliwe, ale tylko dla tych, którzy są na tyle silni i szczęśliwi, że nie godzą się na bycie razem za każdą cenę i na każdych warunkach.

dodatek warszawski

Wielu gestów, które sprawiają drugiej stronie radość, można się nauczyć, ale istotą miłości jest dobrowolny wybór i okazywanie jej z własnej inicjatywy.

O miłość się nie prosiFo

t. w

ww

.flic

kr.c

om/I

ndra

sens

i

III

Page 4: Tryby czerwiec 2013 - dodatek warszawski

IV

www.e-tryby.pl

dodatek warszawski

Polska jest krajem w 90 proc. katolickim. Tymczasem trzech na dziesięciu Polaków nie umie podstawo-wych modlitw, u spowiedzi nie było ponad rok,

o Komunii św. nie wspominając. Jednak nadal wszystkie te dziesięć osób uważa się za katolików. Hipokryzja? Być może. A jednak Kościół w Polsce ma o wiele mniej problemów niż Kościół w Niemczech czy we Francji. We Francji np. 44 proc. katolików jest zdania, że Mahomet był prawdziwym prorokiem, 81 proc. jest za zniesieniem celibatu, a tylko 7 proc. uważa, że katolicyzm jest jedyną prawdziwą wiarą. Uważa się także, że francuscy duchowni stracili swoje tradycyjne funkcje jako głosiciela prawd wiary, pasterza parafii i du-chowego przewodnika. W świątyniach nie ma konfesjonałów, na Mszach św. jest tylko spowiedź powszechna. Pośród tak wielu problemów, z którymi boryka się Kościół, istnieje jeden o wiele ważniejszy. I nie jest to problem samego Kościoła.

W wielu krajach dochodzi do prześladowania chrześci-jan. Aktualnie sformułowano pojęcie chrystianofobia. Jest to lęk lub nienawiść odczuwana w stosunku do wyznawców Chrystusa.

W prześladowaniu nie chodzi tylko o torturowanie czy zabijanie. Prześladowanie może być wtedy, kiedy chrze-ścijanin traci pracę ze względu na swoją wiarę, kiedy dzieci nie mogą dostać się do szkół z powodu swojego wyznania. Prześladowaniem może być też zabranianie chrześcijanom budowania kościołów. Są oni najliczniej-szą grupą ofiar prześladowanych na tle religijnym.

Według danych organizacji Pomoc Kościołowi w Po-trzebie, od początku pojawienia się chrześcijaństwa zamordowano około 70 mln chrześcijan. Z kolei organizacja Open Doors szacuje, że aktualnie na świecie prześladowanych jest ich około 100 mln. Największe prześladowania (według Indeksu Prześladowań 2013) mają miejsce w Korei Północnej, Arabii Saudyjskiej i Afganistanie. Jest to pierwsza trójka. Dalej znajdziemy Irak, Somalię, Malediwy, Mali, Iran, Jemen, Erytreę. Chrześcijanie szczególnie w krajach muzułmańskich są traktowani jak obywatele drugiej kategorii. Na terenie Arabii Saudyjskiej zabronione są nawet prak-tyki religijne. Za posiadanie Biblii grozi aresztowanie przez specjalną policję religijną. Krzyż jest zakazanym symbolem. Doszło nawet do tego, że tamtejsze władze zwróciły się z prośbą do skandynawskich ambasad, żeby nie wywieszały swoich flag narodowych, bo widnieje na nich krzyż. Warto też zwrócić uwagę na to, że Arabia Saudyjska wykłada dużo pieniędzy na budowę mecze-tów w Europie, ale postawienie kościoła na ich terenie jest niedopuszczalne. Mało się mówi także o obozach

koncentracyjnych. Według amerykań-skiej organizacji International Christian Concern, w obozach koncentracyjnych w Korei Północnej przebywa od 50 do 100 tys. chrześcijan. Za samo posiadanie Biblii ludzie są stawiani przed plutonem egzekucyjnym, a cała ich rodzina trafia do obozu.

Na prześladowania narażonych jest około 200 mln chrześcijan. Jednak nie mogą oni liczyć na pomoc z Europy czy Ameryki. Zlaicyzowane społeczeństwo wstydzi się mówić o Chrystusie, a już na pewno stanąć w obronie tych, którzy Go wyznają. Jedną z większych organizacji, która pomaga prześladowanym, jest międzywyznaniowa i międzynarodowa organizacja Open Doors. Działa na te-renie około 50 krajów i pomaga chrze-ścijanom, którzy są nękani z powodu wiary w Chrystusa. Jej przedstawiciele mówią o prześladowaniach w mediach, w kościołach, w gabinetach polityków. Próbują szukać pomocy oraz nawołują do modlitwy. Open Doors daje każdemu wiele możliwości pomocy prześladowa-nym chrześcijanom. „Tak więc, gdy cier-pi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowa-nie, współweselą się wszystkie członki” (1 Kor 12,26).

kiedy katolicy w Polsce wstydzą się uczynić znak krzyża w publicznym miejscu, to ich bracia i siostry w wierze oddają życie za Chrystusa. Czyj problem jest tak

naprawdę większy?

Marta koćwIn

Chrześcijanie są najliczniejszą grupą ofiar prześladowanych na tle religijnym. Według amerykańskiej organizacji International Christian Concern, w obozach koncentracyjnych w Korei Północnej przebywa od 50 do 100 tys. chrześcijan.

„…nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć” (Flp 1,29)

Fot. www.flickr.com/Bigmalakili

IV