37

The Reds - Numer 1

Embed Size (px)

DESCRIPTION

 

Citation preview

Page 1: The Reds - Numer 1
Page 2: The Reds - Numer 1

2

Page 3: The Reds - Numer 1

3

Page 4: The Reds - Numer 1

4

Page 5: The Reds - Numer 1

5

Page 6: The Reds - Numer 1

6

„The Reds zapłacili Newcastle za rosłego napastnika. Przelewając na konto klubu z St. James’ Park sumę 35 milionów funtów „

Page 7: The Reds - Numer 1

7

Liverpool po fantastycznym poprzednim sezonie rozbudził ogromne nadzieje także w kwestii transferów. Teraz miało być o wiele łatwiej niż w poprzednich latach, bo przecież wróciliśmy do Ligi Mistrzów i odzyskaliśmy dawny blask. Mia-ło to przyciągnąć na Anfield piłkarzy z naprawdę wysokiej półki. Takich, którzy pozwolą The Reds na dłuższe zadomowienie się w ścisłej ligowej czołówce. Brendan Rodgers nie do końca jednak spełnił marzenia fanów i ściągnął latem armię zaciężną z Southampton wspomaganą utalentowaną młodzieżą oraz nie-skutecznym Mario Balotellim. Generalnie jeśli przyjrzymy się zakupom jakie do-konywał nasz menedżer odkąd trafił na Anfield to niewątpliwie łatwiej znaleźć niewypał niż zawodnika, który okazał się wzmocnieniem. Pamiętajmy jednak, że nie tylko jemu brakuje szczęśliwej ręki do transferów. W przeszłości choćby Ge-rard Houllier czy Rafa Benitez również nie zawsze wykazywali się dobrym roze-znaniem na rynku. Przypomnijmy więc sobie dziesięć największych niewypałów transferowych ostatnich lat w Liverpoolu.

Transferowe niewypały

TRANSFEROWE NIEWYPAŁY

10. Paul KoncheskyKiedy przyszedł: lato 2010Skąd: FulhamMenedżer: Roy HodgsonCena: 3,000,000£Obecny selekcjoner reprezentacji

Anglii podczas swojego krótkiego

pobytu na Anfield zasłynął głównie z

kompletnie nieudanych transferów.

Modelowym przykładem jest Paul

Konchesky, który gdy tylko pojawiał

się na boisku doprowadzał fanów Li-

verpoolu do szewskiej pasji. Już sam

fakt jego przybycia wzbudził spore

wątpliwości, ale to w jaki sposób się

prezentował dziwiło nawet najwięk-

szych pesymistów. Absolutnie bez-

produktywny i popełniający proste

błędy, które kosztowały nas utratę

wielu punktów. Okazał się ogrom-

nym niewypałem, który zaledwie po

pół roku występów na Anfield musiał

porzucić marzenia o wielkiej karierze

i, gdy zmienił się jego ulubiony me-

nedżer, opuścił nasz klub. Naprawdę

trudno do dziś pojąć, co zawodnik

o tak przeciętnych umiejętnościach

robił w takim zespole jak The Reds.

Zdecydowanie większy niewypał niż

choćby grający na tej samej pozycji

Alberto Moreno. Sami więc widzicie,

że można zrobić o wiele gorszy za-

kup niż Rodgers.

9. Salif DiaoKiedy przyszedł: lato 2002Skąd: CS Sedan ArdennesMenedżer: Gerard Houllier

Cena: 4,700,000£

Diao na Anfield trafił po wspaniałych dla Senegalu mistrzostwach świata 2002, gdzie wraz z kolegami spra-wił nie lada sensację dochodząc do ćwierćfinału. Środkowy pomocnik był oczywiście podstawowym zawod-nikiem w talii Bruno Metsu więc wiązano z nim spore nadzieje. Gerard Houllier padł jednak ofiarą chwilo-wego wystrzału formy Senegalczyka, bo niestety ale Diao nigdy wcześniej, ani nigdy później tak dobrze jak w Korei i Japonii nie grał. W ciągu ponad dwuletniego pobytu w Liverpoolu nie przebił się na stałe do jedynastki.

Page 8: The Reds - Numer 1

8

Liverpoolu nie przebił się

na stałe do jedenastki. Był

za to sporym balastem na

liście płac jeszcze długo

po odejściu z The Reds.

Wypożyczany przez ponad

dwa lata do Birmingham,

Portsmouth i Stoke dopiero

w grudniu 2007 roku pod-

pisał stały kontrakt z The

Potters.

8. Joe ColeKiedy przyszedł: lato 2010Skąd: ChelseaMenedżer: Roy HodgsonCena: za darmo

Kolejny “złoty” transfer

Roya Hodgsona z tą jednak

różnicą w porównaniu do

Konchesky’ego, że akurat

z nim wiązano dość spore

nadzieje. Po wygaśnię-

ciu kontraktu w Chelsea

przyszedł na Anfield co

prawda za darmo, ale klub

sporą sumkę zapisał mu w

umowie. Cole przez dwa

lata jako zawodnik Liver-

poolu inkasował 90 tysięcy

funtów tygodniowo. Już od

samego początku wiodło

mu się w mieście

Beatlesów jak po grudzie.

W debiucie ligowym z

Arsenalem dostał czerwo-

ną kartkę, kilka dni później

przestrzelił rzut karny w

starciu eliminacji Ligi Euro-

py z Trabzonsporem. Miał

być kluczowym zawodni-

kiem w powrocie na szczyt,

ale niestety nie był w

stanie nawiązać do swoich

najlepszych lat w Chelsea.

W styczniu 2013 roku bez

żalu oddano go do klubu,

w którym się wychował –

West Hamu.

7. Stewart DowningKiedy przyszedł: lato 2011Skąd: Aston VillaMenedżer: Kenny DalglishCena: 20,000,000£

Jeden z najgłośniejszych

niewypałów ostatnich

lat angielskiego futbolu.

Stewart Downing od wielu

lat był postrzegany jako

zawodnik nietuzinkowy.

Wyróżniał się w Middles-

brough i Aston Villi, ale w

klubie o większych ambi-

cjach niestety kompletnie

zawiódł. Ciekawego po-

równania dokonał kiedyś

podczas transmisji jedne-

go z meczów Liverpoolu

komentator Canal+ Andrzej

Twarowski twierdząc, że

The Reds zapłacili za Do-

wninga jak za słoneczniki

Van Gogha, a otrzymali w

zamian kalendarz „Wóz-

ki widłowe - zawsze na

czasie”. Anglik w niczym nie

przypominał przebojowego

skrzydłowego ze swoich

poprzednich klubów. Szczy-

tem indolencji był jego

pierwszy sezon, gdy nie

zdobył ani jednej bramki,

ani nie zaliczył choćby jed-

nej asysty na ligowych bo-

iskach. W następnej kampa-

nii już pod wodzą Brendana

Rodgersa było nieco lepiej,

ale wciąż fantastycznych

rajdów, którymi zachwycał

w przeszłości było jak na

lekarstwo. Mimo tak fatalnej

postawy trudno jedno-

znacznie oceniać postępo-

wanie Dalglisha i Damiena

Comolliego względem tego

transferu. Okazał się on

oczywiście wielkim niewy-

pałem, ale było to bardzo

duże zaskoczenie dla wielu

obserwatorów angielskiej

piłki. Nikt nie przypuszczał,

że zawodnik o tak uzna-

nej renomie zaliczy aż taki

zjazd. Sam fakt zakupu miał

więc swoje podstawy. Po

sezonie 2012/13 sprzedany

do West Hamu za jedną

czwartą tego, co Liverpool

zapłacił Aston Villi.

6. Andriy VoroninKiedy przyszedł: lato 2007Skąd: Bayer LeverkusenMenedżer: Rafa BenitezCena: za darmo

Ukrainiec przychodził do

Liverpoolu jako czołowy

strzelec Bundesligi i miał

być dobrym partnerem

w ataku dla sprowadzo-

nego również w tamtym

okresie Fernando Torresa.

Początkowo Voronin nawet

spełniał oczekiwania, grał

w pierwszym składzie i

zdobywał bramki. Nieste-

ty z czasem pojawiał się

na boisku coraz rzadziej,

więc pierwszego sezonu

na Anfield z pewnością nie

może zaliczyć do udanych.

Później zdecydowano się

go wypożyczyć do Herthy

Berlin, gdzie spisywał się

dość dobrze. Rafa Benitez

postanowił mu dać kolejną

szansę, ale Voronin w swo-

im drugim okresie w czer-

wonych barwach już ani

razu nie trafił do siatki. W

styczniu 2010 roku odszedł

do Dynama Moskwa za 4

miliony funtów. Plus? Liver-

pool na nim zarobił, gdyż

Benitez sprowadził Ukra-

ińca z wolnego transferu.

Niestety, chyba jedyny…

5. Alberto AquilaniKiedy przyszedł: lato 2009Skąd: AS RomaMenedżer: Rafa BenitezCena: 20,000,000£

Transferowe niewypały

Page 9: The Reds - Numer 1

9

Wyrzut sumienia Rafy

Beniteza. Sprowadzony za

ogromne pieniądze Włoch

miał być zastępstwem

dla sprzedanego do Realu

Madryt Xabiego Alonso.

Dziś podobne stwierdzenia

mogą tylko budzić śmiesz-

ność. Aquilani najpierw

przez niemal pół roku się

leczył, a potem nie mógł

się odnaleźć w

Premier League. W bar-

wach Liverpoolu zaliczył

zaledwie 18 występów

strzelając w nich jedną

bramkę. Później na Anfield

jeszcze dwukrotnie wracał

po wypożyczeniach do Ju-

ventusu i Milanu ale drugiej

szansy, w przeciwieństwie

chociażby do Voronina, już

nie otrzymał. Inna sprawa,

że swoją grą w sezonie

09/10 absolutnie nie dał

podstaw do wyrażania na-

dziei na poprawę. Ogromna

suma jaką za niego zapła-

cono stała się symbolem

niespełnionych oczekiwań

w ostatnim roku Beniteza.

Tym transferem i pieniędz-

mi wyrzuconymi w błoto

Hiszpan podpisał na siebie

wyrok i po nieudanej kam-

panii stracił pracę.

4. Robbie KeaneKiedy przyszedł: lato 2008Skąd: TottenhamMenedżer: Rafa BenitezCena: 19,300,000£

Wydawało się, że to może

być transferowy strzał w

dziesiątkę. Na Anfield trafił

bowiem Robbie Keane -

prawdziwa legenda Tot-

tenhamu, który przez wiele

lat gry zdobył masę goli

w Premier League. Wraz z

Fernando Torresem mie-

li stworzyć atak marzeń.

Jak się jednak okazało, to

zadanie okazało się nie do

przeskoczenia dla Irland-

czyka, któremu trudno było

znaleźć wspólny język z

Rafą Benitezem. Mimo tego,

że dostawał sporo szans

przez pół roku gry zdobył

tylko pięć goli i już zimą

wrócił na White Hart Lane.

Kolejna wielomilionowa

pomyłka Rafy Beniteza,

co tylko potwierdza, że

Hiszpan potrafił dokonywać

zakupów wybitnych(Alon-

so, Torres, Kuyt) ale często

też lekką ręką pozbywał się

pieniędzy.

3. El-Hadji DioufKiedy przyszedł: lato 2002Skąd: RC LensMenedżer: Gerard HoullierCena: 10,000,000£

Podobnie jak w przypadku

swojego rodaka Salifa Diao

francuskiego menedżera

Liverpoolu Gerarda Ho-

ulliera do tego transferu

przekonała świetna po-

stawa Dioufa na mundialu

w Korei i Japonii. I na tym

podobieństwa niestety się

nie kończą, gdyż napastnik,

tak jak kolega z reprezen-

tacji, również nie spełnił

pokładanych w nim nadziei.

Tutaj jednak niewypał jest

zdecydowanie większy, bo

i cena droższa, no i ocze-

kiwania były zdecydowa-

nie bardziej rozbudzone.

Zwłaszcza, że już w dru-

gim występie w koszulce

Liverpoolu Diouf dwiema

bramkami zapewnił The

Reds zwycięstwo nad

Southampton. Miał pomóc

Czerwonym w walce o mi-

strzostwo po świetnym se-

zonie 2001/02, gdy zespół

Houlliera zajął drugie miej-

sce. Głośniej było jednak o

jego pozaboiskowych eks-

cesach niż o przebojowych

akcjach. Dwa gole strzelone

Świętym okazały się lwią

częścią jego całego ligowe-

go dorobku bramkowego w

Liverpoolu podczas dwóch

sezonów gry. Do siatki trafił

bowiem jeszcze tylko raz w

marcu 2003 roku przeciw-

ko Boltonowi, do którego

zresztą później trafił.

2. Fernando MorientesKiedy przyszedł: zima 2005Skąd: Real MadrytMenedżer: Rafa BenitezCena: 6,300,000£

Nie miał udziału w zwycię-

stwie Liverpoolu w Lidze

Mistrzów, gdyż nie mógł

grać w tych rozgrywkach

ze względu na jesienne

występy w Realu. Mimo

kiepskiej postawy w ze-

spole Królewskich podczas

ostatnich kilku miesięcy

pobytu na Bernabeu ocze-

kiwania wobec przybysza

z Hiszpanii były ogromne.

Morientes przez półtora

roku gry na Wyspach nie

mógł się jednak odnaleźć

Transferowe niewypały

Page 10: The Reds - Numer 1

10

w siłowej Premier League

i nigdy tak naprawdę nie

osiągnął swojej najwyż-

szej formy. Kilka bramek co

prawda strzelił, parę

punktów zapewnił, ale

przez wiele lat był trak-

towany jako największy

niewypał Rafy Beniteza. An-

field na prawdziwego snaj-

pera z Hiszpanii, również o

imieniu Fernando musiało

jeszcze trochę poczekać. 1. Andy CarrollKiedy przyszedł: zima 2011Skąd: NewcastleMenedżer: Kenny DalglishCena: 35,000,000£

Zdecydowanie najwięk-

szy niewypał transferowy

w historii Liverpoolu, o ile

nawet nie angielskiego fut-

bolu. Zwłaszcza biorąc pod

uwagę cenę, jaką włodarze

The Reds zapłacili Newca-

stle za rosłego napastnika.

Przelewając na konto klubu

z St. James’ Park sumę 35

milionów funtów Liverpool

uczynił z Carrolla drugiego

najdroższego Anglika w

historii. Miliony wygenero-

wały oczekiwania, którym

napastnik absolutnie nie

był w stanie sprostać. Wraz

z Luisem Suarezem zostali

sprowadzeni by zastąpić

Fernando Torresa. Uru-

gwajczykowi to zadanie

udało się w stu procentach,

w ciągu kilku lat stał się

idolem kibiców Liverpoolu.

Anglik natomiast stał się

zakładnikiem wielomiliono-

Transferowe niewypały

wego transferu i od po-

czątku zawodził. Strze-

lał mało goli, jego styl

gry również był mocno

irytujący i niewiele

dawał zespołowi. Wraz

ze Stewartem Downin-

giem stał się symbolem

pieniędzy wyrzuconych

w błoto i nieudanego

powrotu Kenny’ego

Dalglisha na trenerską

ławkę The Reds. Na

wiele przekleństw i

rozczarowujących po-

południ odpowiedział

zaledwie kilkoma

momentami

chwały. To

jego

gol

w koń-

cówce półfi-

nału na Wembley

z Evertonem zapewnił

The Reds pierwszy finał

Pucharu Anglii od 6

lat, a w samym decy-

dującym spotkaniu

przeciwko Chelsea

zdobył honoro-

wą bramkę dla

Liverpoolu. Jak

się jednak

okazało, były

to już jego ostatnie

podrygi w koszulce

The Reds. Wraz z

przyjściem nowego

menedżera Brendana

Rodgersa preferującego

kombinacyjny styl gry,

wysoki i słaby technicznie

Carroll stał się niepotrzebny

i odszedł za połowę zapła-

conej za niego sumy do

West Hamu. I tak nieźle…

Wojciech Piela

Page 11: The Reds - Numer 1

11

Page 12: The Reds - Numer 1

12

Powrót do przeszłości - Bill Shankly

KIBICE, DRUŻYNA, MIASTO – KRÓTKO O DŁUGIM EPIZODZIE W LIVERPOOLU. BILLA ‚’SHANKS’’ SHANKLY W LIVERPOOLU

Bill Shankly. Nie ma osoby, która inte-

resując się angielską piłką nie kojarzy-

łaby tego nazwiska. Jeśli

Liverpool to wino na bankiecie, to

Szkot wtaczał całe beczki na salony,

rzucając na lewo i prawo

aforyzmami, które nadają jeszcze

więcej kolorytu jego osobowości.

Człowiek, będący w stanie zatrzymać

autokar jadący na mecz, wyjść, spalić

wszystkie komplety strojów i w naj-

bliższym sklepie kupić nowe, gdyż

jak mówił: ,,To poprawiało wizerunek i

jednocześnie morale zespołu’’. Złoto-

usty Bill, mało kto wie, że za jego

sukcesami w dużej części stoją dobre

relacje z sztabem szkoleniowym,

zwłaszcza z Bobem Paisleyem

kolejną legendą na kartach historii

The Reds, który był odpowiedzialny w

czasach Shankley’a za

przygotowanie taktyczne zespołu. Jak

drużyne złożoną z przeciętnych piłka-

rzy włóczących się 5 lat w lidze,

którą obecnie znamy jako League

One, wprowadzić do najwyżej klasy

rozgrywkowej, mając do dyspozycji

starą kanciape służącą do naprawy

butów przemianowaną na miejsce

spotkań sztabu szkoleniowego i

boisko, które Shankly pierwszy raz

określił jako bałagan i burdel. Ten ge-

niusz i tajemnice zabrał ze sobą do

grobu. Na jego sukces składało się to,

czego dzisiejszej piłce brakuje, przy-

wiązanie do klubu, indywidualne

podejście do każdego piłkarza oraz

budowanie Liverpoolu od podstaw.

Ośrodek treningowy, który obecnie

znamy jako Mellwod, w jego oczach

wyglądał jak strefa po bombardowa-

niu.Do jego spuścizny należy

zaliczyć również obecne barwy, gdzie

Liverpool grał w czerwono-białych

kompletach, tak przed półfinałem z

Anderlechtem zostały one zmienio-

ne na całkowicie czerwone. Jednak

najważniejszą z nich była filozofia,

którą wdrażał do głowy codziennie,

każdemu bez względu na to jaki miał

staż czy zasługi. Shanks pomimo

obsesji na punkcie zwycięstw nie był

poganiaczem niewolników. Wiedział

jak dbać o piłkarza, co łatwo

udowodnił, wygrywając w 1966 roku

ligę, wystawiając przez cały sezon

zaledwie 14 piłkarzy. Drużyna

gwiazd? W żadnym razie. Monolit,

wprowadzający na wyspy styl gry jaki

miał potem przyjmować każdy inny

klub. Nie było miejsca na indywidu-

alności, co dzisiaj może wydawać się

dziwne. Zamiast sesji zdjęciowych,

grupa odzianych w dresy facetów

biegała dookoła stadionu, co owoco-

wało świetnym przygotowaniem

kondycyjnym każdego z osobna. Do-

piero po zakończeniu kariery, Shankly

przyznał, że trening był

nastawiony nie na 90 minut, tylko na

180 gdyby miało dojść do dogrywki.

Obecnie F.A obarczyłoby go

milionem zakazów oraz grzywną,

wtedy każdy respektował to, że Bill

nie uznawał ‚’pedalskich bandaży’’,

gdyż każda noga, głowa, piłkarz był

częścią Liverpoolu. Nikt wyżej, nikt

niżej. Abstrahując od metod

treningowych, czas przejść do jego

znaku rozpoznawczego, czyli aneg-

dot. Największym utrapieniem w

jego życiu były dwie rzeczy. Pierwsza,

to zobowiązanie przed żoną, że za

każdy przegrany mecz będzie

przejmował do następnego zwycię-

stwa obowiązki domowe. Niewiele

czasu przy garach oraz szmacie

spędził Bill, za to druga rzecz nie da-

wała mu nigdy spokoju i była powo-

dem wielu żartów z jego strony.

Definicja Liverpoolu, fan numer jeden,

którego dom znajduję się za ledwie

kilka metrów od boiska

treningowego Evertonu. Nie trzeba

było długo czekać na komentarz, a

brzmiał on tak ,,Jeśli Everton grałby

w moim ogrodzie, to na pewno

zasłoniłbym firanki’’. Sąsiad zza rzeki

Mersey miał być obok dziennikarzy i

sędziów, głównym adresatem jego

dowcipów. Przed każdym derbowym

meczem szatniarzom Evertonu

rozdawał papier toaletowy, ,,na wypa-

dek gdyby go potrzebowali’’. Nawet

podczas uroczystości jaką jest

pogrzeb, nie powstrzymał swojego

ostrego języka, gdy miał powiedzieć,

że Dixie Dean, nawet nieżywy

przyciąga większy tłum niż Everton

na popołudniowy mecz. Przechodząc

od początków, do końca kariery

Shanksa, najbardziej boli ochłodzenie

relacji z klubem, po jego odejściu.

Pomimo owocniejszych lat Bob’a

Paisleya nikt nigdy nie zapomniał kto

podłożył fundamenty pod The Reds.

Kto zespoił ze sobą fanów,

drużynę, klub. Zastał go w totalnym

rozgardiaszu, zostawił jako prawdo-

podobnie na te lata jedną z

najmocniejszych ekip w Europie i

najsilniejszy skład w Anglii. Świat, nie

ważne z jakiej strony, będzie

pamiętał Billa, trenera, gawędziarza

czy po prostu człowieka, który został

częścią Liverpoolu.

Page 13: The Reds - Numer 1

13

Page 14: The Reds - Numer 1

14

Page 15: The Reds - Numer 1

15

Dzień meczu z Manchesterem United jest dla kibica Liverpoolu dniem szczególnym. Już niebawem, bo 14 grudnia, na Old Trafford dojdzie do starcia dwóch najbardziej utytułowanych zespołów na Wyspach Brytyj-skich. Czeka nas kolejny odcinek walki z wieloma podtekstami, w której żaden piłkarz nie odstawi nogi do samego końca. Bo te derby to coś wię-cej niż 90 minut i sam futbol. To ponad 100 lat wspaniałej tradycji, która przyciąga tłumy fanów na całym świecie. Tego popołudnia wszystko inne odejdzie w zapomnienie. Będąc piłkarzem The Reds i United możesz prze-grać niemal każde spotkanie w sezonie, ale jeśli wygrasz te derby, zosta-niesz bohaterem.

Rok 1894. Na Ewood Park w Black-

burn około pięciu tysięcy widzów jest

świadkiem porażki Newton Heath(hi-

storyczna nazwa Czerwonych Dia-

błów) z Liverpoolem i spadku drużyny

z Manchesteru do drugiej ligi. W roze-

granym na neutralnym terenie meczu

barażowym o prawo gry w ekstrakla-

sie podopieczni pierwszego trenera w

historii The Reds Johna McKenny po

golach Patricka Gordona i Harry’ego

Bradshawa wygrywają 2-0. Tych kilka

tysięcy ludzi, którzy tego sobotnie-

go popołudnia odwiedziło obiekt w

Blackburn jeszcze nie wie, że jest

świadkiem początku rywalizacji nie-

zwykłej. Takiej, która stała się symbo-

lem tego, co najlepsze w brytyjskim

futbolu. Na przełomie następnych

kilkudziesięciu lat Liverpool i Man-

chester United zyskały miano marek

o globalnym zasięgu, a ich mecze

przyciągają przed telewizory miliardy

fanów na całym świecie. Rywalizacja

między tymi klubami to jednocze-

śnie walka o supremację w całym

brytyjskim futbolu. Nieważne jest,

że oba kluby mogą akurat w danym

momencie być w słabszej formie i nie

zajmować miejsca w czubie tabeli. To

właśnie United i The Reds zgroma-

dziły najwięcej tytułów w historii ze

wszystkich angielskich klubów. Fani

tych drużyn toczą więc zażartą walkę

o to, kto jest najlepszy, a każdy mecz

staje się okazją do zamanifestowania

miłości do swojego klubu

Wielkie zaangażowanie fanów w

derbowe spotkania nie bierze się tylko

z bezgranicznego oddania do klu-

bowych barw i tradycji. Rywalizacja

pomiędzy The Reds a Czerwonymi

Diabłami wykracza bowiem poza

ramy futbolu. Drogę z Liverpoolu

do Manchesteru pokonamy samo-

chodem w niecałą godzinę. Relacje

panujące między mieszkańcami tych

miast spokojnie można porównać do

tych na linii Warszawa-Łódź. Chodzi

więc również o panowanie w regio-

nie i pokazanie sąsiadom, gdzie ich

miejsce. W przeszłości Liverpool i

Manchester odgrywały niesamowicie

znaczącą rolę w erze przemysłowej

w XVIII i XIX wieku. Już wtedy rywa-

lizowały między sobą, czego efektem

było powstanie w 1894 roku Kana-

łu Manchesterskiego. Dzięki niemu

możliwy stał się transport towarów

bezpośrednio do tego miasta z pomi-

nięciem znienawidzonego Liverpoolu,

znanego ze swojego rozbudowane-

go portu. Dzięki temu wielu miesz-

kańców miasta Beatlesów straciło

źródło utrzymania, rozpoczęła się

masowa fala zwolnień. Była to spora

potwarz wysłana przez „ukochanych

sąsiadów”. Napięte stosunki społecz-

no-gospodarcze przeniosły się więc

na stadiony i do dzisiaj derby północ-

no-zachodniej Anglii są meczami o

sporym ciężarze gatunkowym.

Ale Liverpool i Manchester United to

przede wszystkim fantastyczne do-

konania sportowe. 121 trofeów jakie

zdobyły w sumie te kluby są najlep-

szym poświadczeniem na to, że oglą-

MANCHESTER UNITED VS LIVERPOOL

Page 16: The Reds - Numer 1

16

dając ten mecz należy spodziewać

się fantastycznego widowiska. Boha-

terami tych starć w przeszłości byli

tacy piłkarze jak Eric Cantona, Kenny

Dalglish czy Ryan Giggs. Dzisiaj w

składach obu drużyn również mamy

gwiazdy futbolu, które mogą jednym

cudownym zagraniem wpłynąć na

nastroje milionów ludzi. W poprzed-

nim sezonie dwukrotnie triumfował

Liverpool, pogrążając tym samym

jeszcze mocniej, i tak już zrezygno-

wanych pracą Davida Moyesa, fanów

United. Teraz mamy jednak nowy

sezon, Szkota z Old Trafford pogonio-

no już jakiś czas temu, a próbujące-

mu odbudować potęgę Czerwonych

Diabłów Louisowi Van Gaalowi na

pewno nie w smak byłaby porażka

w tak prestiżowym meczu. Również

Liverpool, po nieudanym początku

sezonu, musi wciąż pracować na

szacunek fanów.

Sięgając jeszcze na chwilę do historii,

warto zauważyć, że gdy jeden z ry-

wali przeżywał lepszy okres, ich prze-

ciwnik znajdował się akurat w lekkim

dołku. Najlepszym tego przykładem

mogą być lata 70. i 80., kiedy na topie

był Liverpool. The Reds sięgali wte-

dy po najcenniejsze trofea w kraju i

Europie, w bezpośrednich starciach

z United również często będąc górą.

Tak było chociażby w finale Pucharu

Ligi w 1983 roku, gdy podopieczni

Boba Paisleya zwyciężyli Manchester

2-1. Po tym sezonie legendarny me-

nedżer Liverpoolu odszedł na zasłu-

żoną emeryturę. Ale Czerwone Diabły

także mogą

pochwalić się wielkimi trenerami, a

jednym z nich jest niewątpliwie Matt

Busby, który co ciekawe jest osobą łą-

czącą oba zwaśnione kluby. Jako pił-

karz zaliczył 115 występów w koszul-

ce The Reds, a zaledwie cztery lata po

ostatnim meczu w zespole z Anfield

został menedżerem Manchesteru

United. Jego największym sukcesem

w tej roli jest niewątpliwie zdobyty w

1968 roku Puchar Mistrzów po fanta-

stycznym finale z Benficą wygranym

przez Czerwone Diabły 4-1. Kojarzony

również rzecz jasna z tragedią samo-

lotu w Monachium, która pochłonęła

wiele ofiar i wstrząsnęła zespołem na

wiele lat. Szkot był jednak w stanie

odbudować drużynę, a końcówka

lat 60. to już szczyt potęgi „Busby

Babes” czego efektem wspomniany

Puchar Mistrzów oraz dość częste

zwycięstwa w derbach z Liverpoolem.

Kolejne wielkie nazwisko? Oczywiście

Sir Alex Ferguson. Osoba doskonale

uosabiająca nienawiść fanów Man-

chesteru do Liverpoolu. Uwielbiany

za wiele rzeczy, ale chyba najbardziej

za to, że „strącił The Reds z pieprzonej

grzędy”, co sam zapowiedział na po-

czątku pracy na Old Trafford. Gdy zo-

stawał menedżerem United Liverpool

miał na koncie szesnaście tytułów, a

Czerwone Diabły zaledwie siedem.

Później piłkarze z Anfield powiększyli

przewagę jeszcze o dwa mistrzostwa.

Lata 90. i początek XXI wieku to jed-

nak totalny rozwój drużyny Ferguso-

na i dominacja porównywalna do tej

Liverpoolu sprzed kilkunastu lat. W

2011 roku, na Ewood Park, tam gdzie

ponad sto lat wcześniej rozegrano

pierwszy mecz pomiędzy United a

The Reds, ci pierwsi właśnie strącają

Liverpool z grzędy. Manchester zremi-

sował wtedy z Blackburn 1-1 i zapew-

nił sobie dziewiętnasty tytuł w historii

na kolejkę przed końcem rozgrywek.

Ferguson dokonał niemożliwego, a

przed odejściem na emeryturę udało

mu się zdobyć jeszcze dwudzieste

mistrzostwo. Cóż, fani Liverpoolu

mogą się pocieszać, że Szkot nie zdą-

żył wyprzedzić ich klubu w klasyfikacji

wygranych w Lidze Mistrzów. Tam

wciąż stosunek trofeów wynosi 5-3

na korzyść ekipy z Anfield.

Te niesamowite derby to również

wyjątkowi piłkarze, bez których te

spotkania z pewnością nie byłyby tak

barwne. Znienawidzony przez fanów

Liverpoolu, a uwielbiany na Old Traf-

ford jest Gary Neville. Podczas kariery

piłkarskiej ten znany dzisiaj ekspert

Sky Sports nie krępował się choćby

ze śpiewaniem obrażających The

MANCHESTER UNITED VS LIVERPOOL

Page 17: The Reds - Numer 1

17

MANCHESTER UNITED VS LIVERPOOL

Reds przyśpiewek. Po zwycięstwach

swojej drużyny w derbach północ-

no-zachodniej Anglii potrafił również

prowokacyjnie całować herb swojego

klubu naprzeciwko trybuny z fanami

Liverpoolu i podjudzać ich do agresji.

Ci przez wiele lat nie byli dłużni nada-

jąc mu przydomek „Szczurek” i rów-

nież wyśmiewając w przyśpiewkach.

Przed kilkoma laty głośno było rów-

nież o przypadku Luisa Suareza, który

został oskarżony o rasizm względem

Patrice’a Evry. Urugwajczyk nigdy

tej wersji nie potwierdził, ale został

jednak ukarany 8-meczową dyskwa-

lifikacją. Jego powrót do gry przypadł

akurat na starcie The Reds z United na

Old Trafford. Po meczu na okładkach

gazet znów znalazł się Suarez, który

tym razem nie podał ręki domniema-

nej ofierze. Czerwone Diabły wygrały

ten mecz 2-1, a po meczu urażony

Evra w stylu Nevilla demonstracyjnie

celebrował swą radość na murawie

skacząc i tańcząc tuż przed schodzą-

cym z boiska Urugwajczykiem.

Wszystkich trzech zawodników nie

ma już jednak dzisiaj w kadrach obu

klubów, a z piłkarzy, którzy 14 grud-

nia mają szansę wybiec na boisko,

największe emocje budzi Wayne

Rooney. Wychowany w niebieskiej

części Liverpoolu nigdy nie krył swej

nienawiści do The Reds. W poprzed-

nim sezonie kapitan reprezentacji An-

glii udzielił zresztą kilku wywiadów, w

których mówił jak ciężko patrzeć mu

na słabą postawę swojego Manche-

steru przy jednoczesnym odrodzeniu

Liverpoolu. Z kolei Steven Gerrard

stwierdził kiedyś, że mimo dość

pokaźnej kolekcji koszulek piłkarskich

pochodzących z wymian z innymi

graczami, nigdy nie przyjąłby tryko-

tu Manchesteru. W nachodzących

derbach lepszy bilans ma kapitan The

Reds, który przy okazji tych meczów

dziewięciokrotnie posyłał piłkę do

siatki przy czterech golach Rooneya.

Przed nami mecz, który może kom-

pletnie zmienić bieg obecnego

sezonu. Starcie legendarne o absolut-

nie najwyższej randze ze wszystkich

meczów w Premier League. Warto

czekać na takie wyjątkowe chwile.

Są one niczym ulotne wspomnienia,

które trzeba łapać i zapamiętywać na

długo. Piłka nożna jest wspaniała, że

zrodziła takie rywalizacje jak ta Man-

chesteru United z Liverpoolem. Nie

brak w niej niczego i oby nie zabrakło

również 14 grudnia!

MANCHESTER UNITED VS LIVERPOOL

Page 18: The Reds - Numer 1

18

Page 19: The Reds - Numer 1

19

MISTRZ I UCZEŃ

Środkowy pomocnik – według wielu najważniejsza pozycja w piłkar-skim światku. Pozycja, która w takiej samej

mierze przyczynia się do ofensywnych działań całego zespołu, jak i jest współodpowiedzialna wraz z całą linią

defensywy za grę w destrukcji. W Liverpoolu już od blisko piętnastu lat, swo-istym liderem tej części boiska jest

jeden zawodnik. Steven Gerrard. Pewnie wielu kibiców zastanawia się co będzie, gdy era kapitana z czerwonej

części dzielnicy Merseyside minie. A wiemy, że zegar jego kariery bije już ostatkiem sił. Być może, odpowiedzią

na pytanie „co będzie?” jest pomocnik reprezentacji Anglii Jordan Hender-son.Był 29 listopada 1998 roku, końcowe

minuty meczu z Blackburn Rovers.

Liverpool prowadzi na Anfield już 2-0.

W tym momencie desygnowany z

ławki rezerwowych , 18 – letni wtedy

Steven Gerrard przygotowuje się do

wejścia na boisko. Tym samym, zali-

cza swój debiut w pierwszej drużynie

The Reds. Zastanawia Was pewnie,

co w tym czasie robił drugi z bohate-

rów tego artykułu. Być może 8 – letni

wtedy Henderson oglądał debiut

swojego przyszłego mentora, być

może kopał gdzieś piłkę ze swoimi ró-

wieśnikami. Pewnie nigdy się tego nie

dowiemy. Lecz jednego możemy być

pewni. Każdy piłkarz marzy o tym, by

w wieku 18 lat zadebiutować w tak

wielkim klubie piłkarskim jakim jest

drużyna Anfield.

Było już o debiucie Gerrarda, to teraz

garstka informacji o debiucie Hender-

sona. Podobnie jak w przypadku

swojego poprzednika, Jordan zade-

biutował w drużynie Sunderlandu

którego jest wychowankiem w wieku

18

lat. Lecz nie był to pewnie wymarzo-

ny początek kariery w dorosłej druży-

nie. Angielski pomocnik wybiegł na

boisko w meczu przeciwko Chelsea i

nie pomógł swojej drużynie. Czarne

Koty poległy 0-5. Jak się później

okazało, był to jego jedyny występ w

tamtym sezonie w Premier League. W

międzyczasie zaliczył także jedno

spotkanie w Pucharze Ligi po czym

został wypożyczony do występujące-

go na zapleczu angielskiej ekstraklasy

zespołu Conventry. Dobra gra w

Championship okazała się przepustką

do gry w pierwszym zespole

Sunderlandu. Od sezonu 2009/2010

stał się podstawowym zawodnikiem

kotów aż do końca sezonu 2010/2011.

W tym okresie rozegrał w swoim ze-

spole w Premier League 70 meczów

zdobywając w nich tylko 4 bramki.

Jednak dobra postawa na boisku,

ruchliwość, determinacja i stalowe

płuca zwróciły uwagę włodarzy Liver-

poolu,

którzy w ostateczności wyłożyli za

młodego, perspektywicznego gracza

16 milionów funtów.

Dla byłego gracza Sunderlandu było

to przełomowe posunięcie w karierze.

Od tego momentu uczeń mógł

podziwiać mistrza, a mistrz szkolić

ucznia. Z jednej strony, początek

nowego rozdziału nie układał się

najlepiej

dla Hendersona, a z drugiej trener

widział w nim zawodnika na miarę

pierwszego zespołu. Pesymistycznie

byli

do niego nastawieni fani drużyny

z Anfield którzy w każdym okienku

transferowym zastanawiali się, kiedy

jego

czas w Liverpoolu dobiegnie końca.

Na szczęście The Reds posiadają w

swoich szeregach kapitana którego

zazdroszczą mu te małe i duże kluby

na całym świecie. Swoim doświad-

czeniem, charyzmą, stanowczością i

radą

pomógł Jordanowi przetrwać ten

ciężki okres. Wspólne treningi, spę-

dzane razem chwile oraz ta sama

pozycja

na boisku pozwalały poczyniać

ogromne postępy w swojej grze.

Wszystko to zaowocowało powoła-

niem do

dorosłej reprezentacji Anglii na Mi-

strzostwa Europy 2012 które rozgry-

wane były w Polsce i na Ukrainie, w

której

również mógł grać i trenować u boku

Stevena Gerrarda. Od momentu nie-

udanego dla nich Euro 2012

Henderson regularnie występuje w

drużynie Synów Albionu w których

główną rolę teraz odgrywają przede

Page 20: The Reds - Numer 1

20

wszystkim młodzi zawod-

nicy. Po rezygnacji z kariery

reprezentacyjnej kapitana

Liverpoolu i reprezentacji

Trzech Lwów jego miejsce

zajął wychowanek Sunder-

landu. Lecz nie przejął po

nim opaski kapitana. Ta po-

wędrowała

do napastnika Manchesteru

United, Wayne’a Rooneya.

Zmianę na lepsze zaczęli

także dostrzegać fani The

Reds. Zaufali młodemu za-

wodnikowi, wspierali go, a

on

odwdzięczał się im tym, co

potrafi najlepiej. Wielkim ser-

cem do gry, walecznością i

determinacją. Ja nie trudno

zauważyć, cechami podob-

nymi do tych, którymi wy-

różnia się kapitan Liverpoolu.

Z biegiem czasu to właśnie

od niego, zaraz po Gerrar-

dzie, menedżer Brendan

Rodgers rozpoczynał usta-

lanie składu. I to właśnie ta

dwójka

była odpowiedzialna za śro-

dek pola w drużynie z Mer-

seyside.

W najlepszym jak dotąd se-

zonie 2013/2014 w barwach

Liverpoolu, Henderson i Ger-

rard rozegrali odpowiednio

35 i 34 mecze. Ponadto mieli

prawie idealnie równy pro-

cent celnych podań (87/86)

Wykreowali podobną ilość

sytuacji (62/67). W defensy-

wie też na równo. Hender-

son popełnił z tyłu 4 błędy, a

Gerrard 5 – krotnie tworzył

dogodne sytuację dla rywali.

Jedyna rozbieżność widocz-

na gołym okiem to statystyka

zdobytych bramek. Tu kró-

luje kapitan, który zdobył ich

13. Były zawodnik Sunder-

landu tylko 4 razy wpisywał

się pod tą rubryką w notesie

pana sędziego. Jednak trze-

ba tu zauważyć, że wszystkie

gole zdobywane przez Ste-

vena, to efekty

stałych fragmentów. Nato-

miast Jordan znikomą ilość

bramek nadrabiał żelaznymi

płucami, nieustannym

pressingiem i ogromnym

sercem do gry. Jak mawia

klasyk, nie bał się włożyć

głowy tam, gdzie niektórzy

nie

dołożyliby nogi. Ciekawostką

jest, że w końcówce sezo-

nu w meczach bez udziału

Hendersona Liverpoolowi

grało się bardzo ciężko. To w

tym momencie całe Mersey-

side zrozumiało, jak ważnym

elementem w układance

Rodgersa jest młody po-

mocnik. W międzyczasie

z klubu odszedł ówczesny

vice – kapitan Daniel Agger a

menedżer Liverpoolu zdecy-

dował, że pod nieobecność

w podstawowym składzie

Gerrarda, to właśnie Jordan

Henderson założy kapitańską

opaskę.

Tym samym Rodgers w

sposób dosłowny i sym-

boliczny szykuje młodego

piłkarza na odgrywanie w

zespole z Anfield roli praw-

dziwego przywódcy i swo-

istego lidera. Czy zatem

kibice jak i cały sztab szkole-

niowy mogą być

spokojni o przyszłość środka

pola i przyszłego kapitana?

Prawdopodobnie tak. Czy

zatem można powiedzieć,

że mistrz wychował swojego

następcę? To pokaże czas.

Miejmy nadzieję, że uczeń za

jakiś czas stanie się nauczy-

cielem. Miejmy nadzieję, że

za niedługo uczeń dorówna

mistrzowi.

Łukasz Ciepliński

MISTRZ I UCZEŃ

Page 21: The Reds - Numer 1

21

MISTRZ I UCZEŃ „Zmianę na lepsze zaczęli także dostrzegać fani The Reds. Zaufali młodemu zawodnikowi, wspierali go, a on odwdzięczał się im tym, co potrafi najlepiej. Wielkim ser-cem do gry, walecznością i determinacją.”

Page 22: The Reds - Numer 1

22

Page 23: The Reds - Numer 1

23

Typowa angiel-ska pogoda nie ma dziś dla mnie znaczenia. Kibi-ców zmierzają-cych na Anfield można spotkać od samego rana, sama chcę tam być jak najszybciej. Czerwone koszulki, czapki i szaliki. Wie-lu zna tą drogę na pamięć, przycho-dzą na większość domowych meczy. Dla innych być może jest to debiut i dzień, w którym spełnią dziecięce marzenia. Wysia-dają z autobusów, taksówek, niektóre jadą prosto z lot-niska. Tym, którym nie udało się zdo-być biletu zbierają się w pobliskich pubach. Znane The Park i The Albert pełne są zniecierpli-wionych kibiców.Idę wkoło stadio-nu i zatrzymuję się przed tablicą upa-miętniającą dzie-więćdziesięciu sze-ściu. Zastanawiam się ilu z nich byłoby tutaj dzisiaj ze mną, ilu z nich wycze-

kiwałoby meczu przed telewizorem. Obok widzę złote You’ll never walk alone, rozglądam się i patrzę na te wszystkie nieznajo-me, a tak bliskie mi twarze. Nigdy nie będziesz szedł sam, dokładnie tak to teraz czuję.Wchodzę do środ-ka, Upper Centena-ry, rząd 20, miejsce 27. „Jest piękne” – myślę. Tak, Anfield jest piękne, wyjąt-kowe. Zielona mu-rawa, szeregi czer-wonych krzesełek

i The Kop. Tam za chwilę zobaczę płynącą przez try-

bunę wielką flagę z herbem Liverpoolu.

Nie mogę się do-czekać. Z tunelu wychodzą zawodnicy witani brawami. Wyobra-żam sobie jak przed chwilą każdy z nich przechodził pod

znaną wszystkim tablicą This is An-field. Shankly kie-dyś powiedział, że zawodnikom The Reds ma ona przy-pominać dla kogo grają, a przeciw-nikom przeciwko komu. Po chwili wszyscy unoszą szaliki nad głowy i głośno zaczyna-ją śpiewać hymn. Każdy kibic Liver-poolu chociaż raz powinien mieć okazję zaśpiewać You’ll never walk alone na Anfield. Uwierz, będzie to najpiękniejszy mo-ment w Twoim życiu.W angielskim świe-cie mecz takiej ran-gi jest prawdziwym,

piłkarskim świętem.

Dla uczczenia pa-mięci poległych żołnierzy piłkarze obu klubów wystą-pili w koszulkach z symbolicznymi ma-kami, a rozpoczęcie meczu poprzedziła minuta ciszy. Maki można było rób-nież zobaczyć na szalikach i przypin-kach kibiców.Tłum kibiców wy-czekuje przyjazdu autobusów z piłka-rzami, aby móc ich z bliska zobaczyć. W między cza-sie mogą spotkać wchodzące na stadion legendy Liverpoolu, takie jak Kenny Dalglish czy John Aldridge.

Paulina Nowak

SPOD ANFIELD - LFC VS CFC

Page 24: The Reds - Numer 1

24

Page 25: The Reds - Numer 1

25

Page 26: The Reds - Numer 1

26

Po sezonie ligowym 2013/2014

każdy kibic Liverpoolu myślał, że

może optymistycznie patrzeć

w przyszłość, mimo przegranej ba-

talii o mistrzostwo z Manchesterem

City. Wydawało się, że na Anfield

Road Brendan Rodgers ma wszyst-

ko co potrzebne aby przywrócić

osiemnastokrotnego mistrza Anglii

oraz pięciokrotnego triumfatora Ligi

Mistrzów do europejskiej czołówki.

Kwestią czasu było to, kiedy Liverpool

znów będzie w stanie zagrozić po-

zycji największym klubom na Starym

Kontynencie. Okres letni miał służyć

jako czas doskonalenia czerwonej

machiny Irlandczyka z Ulsteru. Jednak

początek obecnie trwającego sezonu

przynosi same rozczarowania. Forma

drużyny zdecydowanie nie spełnia

oczekiwań fanów na całym świecie,

a obecne rozgrywki zamiast dawać

fanom radość, skłaniają ich do wielu

wątpliwości, narastających z meczu

na mecz. Co składa się na tak nie-

korzystny start wicemistrzów Anglii?

Kogo można obwiniać za rozczaro-

wującą grę zespołu? Co można było

lepiej zrobić? Czy letnie zakupy były

słuszne? Czy za obecną, złą sytuację

The Reds zarówno w Premier Le-

ague jak i Champions League można

winić bossa? Czy były menedżer m.in.

Swansea oraz Reading w ogóle nada-

je się do prowadzenia tak wielkiego

klubu? I co trzeba koniecznie uczynić,

aby było lepiej?

Gra zespołuNie będzie odkryciem Ameryki opinia,

że postawa drużyny bardzo mocno

rozczarowuje. Żadna formacja na

boisku nie funkcjonuje tak jak należy,

zaczynając od defensywy, a kończąc

na linii ataku, która przecież była naj-

większym atutem The Reds ostatni-

mi czasy. W obronie ewidentnie

brakuje pewności, a także agresji

przy odbiorach piłki.. Niemalże w

każdym spotkaniu obrońcy popeł-

niają jakiś prosty błąd, co zwykle

drogo kosztuje drużynę. Dejan

Lovren nie okazał się kimś, kto

będzie przewodził poczynaniom

reszty defensorów - i nie zanosi

się na to, żeby w najbliższym cza-

sie miało się to zmienić, a przy-

pomnijmy, że właśnie po to został

najdroższym obrońcą w historii

klubu z Anfield. Linia pomocy

jest widoczna właściwie tylko w

meczowych statystykach doty-

czących posiadania piłki, bowiem

ta przekoma przewaga rzadko kiedy

procentuje zainicjowaniem jakiejkol-

wiek groźnej akcji pod polem karnym

rywala. Jeśli chodzi o samych napast-

ników - już suche liczby pokazują,

że nie jest najlepiej. Można wręcz

odnieść wrażenie, że z zeszłorocz-

nej drużyny, która wywalczyła tytuł

wicemistrza Anglii ostały się same

koszulki. Taki regres formy wydaje

się wręcz nieprawdopodobny - tym

bardziej, że w kadrze Liverpoolu są

przecież zawodnicy o odpowiednich

umiejętnościach, jak Raheem Sterling

czy Philippe Coutinho, a sam Rodgers

nie jest słabym trenerem, bynajmniej

- potrafii efektywnie wykorzystać po-

tencjał swoich graczy, co najlepiej po-

kazuje przykład Jordana Hendersona.

Jak to więc możliwe, że Liverpool z

drużyny potrafiącej pokonać niemalże

każdego w lidze, zdobywając przy

tym wiele goli, teraz ma problemy z

zdobyciem choćby jednej bramki, nie

wspominając o problemach z za-

chowaniem czystego konta? Czyżby

powodem takiego stanu rzeczy było

odejście Suareza? Mało prawdopo-

dobne, bowiem początek zeszłorocz-

nej kampanii pokazał dobitnie, że bez

Urugwajczyka Liverpool potrafi pew-

nie zwyciężać. Przyczyna leży naj-

pewniej w szatni. W ostatnim czasie

wydarzyło się kilka kontrowersyjnych

sytuacji dotyczących piłkarzy LFC.

Pierwszą z nich była wszechobecna

krytyka w stronę Raheema Sterlinga

po październikowym zgrupowaniu

reprezentacji Anglii, kiedy to Roy

Hodgson wyjawił szczegóły rozmowy

z młodym skrzydłowym. 19-latek wy-

żalił się selekcjonerowi Lwów Albionu,

iż czuje się lekko przemęczony. Te

słowa wywołały wokół niego bardzo

negatywną atmosferę, co w przypad-

ku tak młodego zawodnika mogło

skończyć się tragicznie. W tej sytuacji

sam Rogders musiał bronić swojego

zawodnika. Swój wkład w nieprzy-

jemną otoczkę wokół The Reds miał

również Mamadou Sakho. Przed

derbami z Evertonem na Anfield (1:1)

nie starczyło dla niego miejsca nawet

na ławce rezerwowych. W związku

z tym, były kapitan PSG postanowił…

obejrzeć mecz na kanapie z pilotem

w ręku. Takie zachowanie reprezen-

tanta Francji spotkało się z zdecydo-

waną krytyką menadżera. Wpraw-

KRYZYS

Page 27: The Reds - Numer 1

27

KRYZYS

dzie obrońca przeprosił później na

Twitterze za swoje zachowanie, ale

niesmak pozostał. Dołujący wpływ

na zawodników może mieć także

pechowo przegrana walka o mistrzo-

stwo w zeszłym sezonie - nie jest

łatwo przełknąć gorycz porażki w

takich okolicznościach, tym bardziej,

że taka szansa może się szybko nie

powtórzyć. Rodgers musi jak najszyb-

ciej rozwiązać wszystkie problemy

pozaboiskowe, aby Liverpool odzyskał

renomę zespołu z zeszłego sezonu.

Polityka transferowaTransfery w wykonaniu urodzonego

w Carnlough menedżera są niewąt-

pliwie kwestią mocno sporną. Z

całą pewnością znajdą się zwolennicy

jak i przeciwnicy polityki transferowej

klubu od czasu przybycia byłego bos-

sa Swansea. Tym bardziej, iż on sam

do końca nie decyduje o ruchach The

Reds w ciągu okna transferowego ze

względu na istnienie tzw. komitetu

transferowego. Do tegoż komitetu

powstałego z inicjatywy właścicie-

li klubu należą (poza Rodgersem):

Ian Ayre, Dave Fallows oraz Michael

Edwards. To właśnie za sprawą tej

czwórki na Anfield przybyli m.in. Da-

niel Sturridge czy Philippe Coutinho,

ale także Iago Aspas czy Luis Alberto.

W poprzednich dwóch sezonach

brak nowych, klasowych graczy

tłumaczono poprzez brak udziału w

Lidze Mistrzów. Jednak poprzedniego

lata Liverpool miał argument gry w

Champions League w rękawie. Czy to

znaczy, iż Liverpoolczycy sprowadzili

zawodników, którzy z miejsca pod-

nieśli poziom gry zespołu? Na chwilę

obecną ciężko o jakąkolwiek pozy-

tywną opinię , co dotkliwie pokazuje

tegoroczna tabela Premier League

oraz układ w grupie B Ligi Mistrzów.

Przed obecnym sezonem Rodgers

pragnął nadać zespołowi głębię

składu o czym nie raz wspominał

w wywiadach , której brak był mocno

widoczny w zeszłorocznych roz-

grywkach. Jednak aktualnie hurtowe

zakupy nie nadały większej jakości do

zespołu. Zawodnicy którzy mieli być

gwiazdami zespołu (Lovren, Adam

Lallana) zawodzą. Także pozostali

zawodnicy sprowadzeni tego lata, jak

Lazar Marković czy Rickie Lambert,

również nie zdołali pokazać większej

próbki swojego talentu. Jednak nie

oznacza to, że obecnie żaden letni

zakup nie wypalił. Wystarczy spojrzeć

na Alberto Moreno czy Emre Cana,

których dotychczasowe występy na-

leży oceniać w pozytywnym świetle.

Pocieszającym aspektem jest fakt, iż

wspomniani gracze są w młodym

wieku i należy spodziewać się po

nich progresu. Tegoż samego można

oczekiwać także po innych tego-

rocznych zakupach jak wspomniany

wcześniej Marković, Javi Manquillo

czy Divock Origi (obecnie wypoży-

czony do Lille), ale też po zawodni-

KRYZYS

Page 28: The Reds - Numer 1

28

kach sprowadzonych we wcześniej-

szych oknach transferowych (Tiago

Ilori, Coutinho). Czy można oceniać

ruchy transferowe Rodgersa wyłącz-

nie w złym świetle? Boss Liverpoolu

wspominał że są to zakupy o charak-

terze długofalowym, w końcu cha-

rakterystyką większości sprowadza-

nych graczy w erze Ulsterczyka jest

młody wiek oraz bezsprzecznie spore

umiejętności udowadniane wcześniej

w klubach pokroju AS Roma, Benfica

Lizbona, Sevilla FC czy Inter Medio-

lan. Można z tego wysnuć wniosek,

że Brendan wciąż buduje swoją

drużynę wspierając ją zawodnikami

bardziej doświadczonymi, którzy

mimo wszystko zawodzą. Irlandczyk

z Ulsteru powinien pamiętać, że tzw.

przyszłościowe transfery wcale nie

muszą się udać, więc ta taktyka może

okazać się błędna. Czas pokaże, czy

Rodgers miał rację.

Boss Brendan Rodgers urodził się 26 stycz-

nia 1973 roku w Carnlough na teryto-

rium Irlandii Północnej. Irlandczyk z

Ulsteru przed objęciem Liverpoolu nie

mógł pochwalić się oszałamiającym

CV, lecz zdołał wyrobić sobie opinię

młodego, utalentowanego menedże-

ra. Karierę trenerską rozpoczął w Re-

ading jako menedżer akademii, gdzie

mając wówczas 18 lat zakończył ka-

rierę zawodniczą z powodu poważnej

kontuzji. Po dziewięciu latach pracy

w Reading, został doceniony przez

Jose Mourinho, który sprowadził go

do prowadzonej przez siebie Chelsea,

gdzie od 2006 roku pracował jako tre-

ner zespołu rezerw. Dwa lata później

objął Watford, z którym zajął 13 miej-

sce w Championship. Po tamtym se-

zonie powrócił do Reading w charak-

terze menedżera zespołu, lecz już w

grudniu obie strony zdecydowały się

na rozwiązanie umowy. Pół roku póź-

niej Rodgers dostał pracę w Swan-

sea City. W Walii w ciągu dwóch lat

pracy zdołał awansować do Premier

League oraz utrzymać zespół Łabędzi

w najwyższej klasie rozgrywkowej,

zajmując miejsce w środkowej części

tabeli. Zespół z Walii imponował od-

ważną grą do przodu, jednak na tyle

rozważną, by często zachowywać

czyste konto, za co był często chwa-

lony przez ekspertów oraz rywali.

Nic dziwnego, że Rodgers 1 czerwca

2012 roku został następcą Kenny’ego

Dalglisha na Anfield Road. Już w

ciągu pierwszych dni swojej pracy

pragnął uczynić z Liverpoolu zespół

grający ofensywny, przyjemny dla oka

futbol, zachowując jednak przy tym

dyscyplinę taktyczną, przynosząc tym

samym kibicom powód do dumy. O

ile na podstawie poprzedniego sezo-

nu można było zauważyć częściową

realizację tejże wizji, to jednak obec-

nie drużyna zdecydowanie odbiega

od tej myśli. Słaba gra w ofensywie

oraz w defensywie skłania do refleksji,

czy mimo powrotu do Champions

League, Rodgers jest odpowiednią

osobą do prowadzenia tak wielkiego

klubu. W końcu jako samodzielny me-

nedżer nigdy nie stanął przed takim

wyzwaniem jak prowadzenie 18-krot-

nego mistrza Anglii, gdzie presja jest

zawsze potężna. W swoim pierwszym

wywiadzie jako menedżer The Reds,

prócz obietnic wdrażania w zespół

ofensywnego stylu gry, wspominał

o dyscyplinie taktycznej, pomocnej

w grze obronnej. Niestety, od po-

czątku kadencji Rodgers ma wyraźny

problem z ułożeniem defensywy,

pomimo tego, że miał do dyspozycji

m.in. Daniela Aggera, Martina Skrtela,

Jamiego Carraghera czy Kolo Toure.

Praktycznie trudno obecnie mówić o

dyscyplinie taktycznej w tyłach i cięż-

ko jest podejrzewać, aby te problemy

miały się skończyć. W rozwiązaniu

tych problemów nie pomógł nawet

Dejan Lovren, który nie wywiązuje

się z powierzonej mu roli na boisku -

mianowicie, wzmocnienia bloku de-

fensywnego i nadaniu mu pewności

siebie. Jednak te problemy nie były aż

tak widoczne w minionym sezonie

2013/14, kiedy magia ofensywy da-

wała regularne zwycięstwa. Ale także

i ofensywa jakby się stępiła. Najlepiej

świadczy o tym fakt nieskuteczności

Mario Balotelliego w Premier League,

który ma na koncie…. 0 goli i kon-

tuzję. Cały zespół zdobył w lidze jak

dotąd 14 bramek w 11 spotkaniach

(dla porównania na tym samym

etapie zeszłorocznych rozgrywek Li-

verpoolczycy mieli na koncie 21 goli).

Jednak na początku były menedżer

m.in.i Reading wspominał, iż pełna

realizacja jego planu na Liverpool

może potrwać kilka lat. Czyżby

więc po prostu Liverpool był nadal

nie skończonym projektem

Rodgersa? Prawdopo-

dobnie tak i nie zmieni

tego także zdobycie

wicemistrzostwa

kraju. To świadczy

o tym, że w chwili

obecnej nie moż-

na spodziewać się

zmiany pomysłu na

grę zespołu Irlandczy-

ka z Ulsteru, bowiem

jak wspominał Chris

Coleman o grze Swan-

sea z czasów Rodgersa

- nawet w czasie kryzysu

gry, menedżer był konse-

kwentny swojej filozofii.

Tak więc, możemy się

KRYZYS

Page 29: The Reds - Numer 1

29

KRYZYS

spodziewać co najwy-

żej zmiany ustawienia z

dotychczasowego 4-3-3

na 4-1-2-1-2 z diamentem

w środku pola. Zresztą

Irlandczyk ma mocny cha-

rakter, który pozwolił mu

przetrwać ciężki okres po

odejściu z Reading w 2009

roku. Wobec tego ciężko

realnie sądzić, by mógł on

mieć problemy z ciążą-

cą na jego osobie presją.

Cierpliwość oraz wytrwa-

łość w swoich ideałach

bywa pomocna, ale może

też pogłębiać zaistniały

problem. Boss powinien

jednak pamiętać, że jeśli

chce kontynuować swoją

wizję Liverpoolu, powinien

zakończyć ten sezon w

TOP4. A osiągnięcie tego

celu może wymagać

modyfikacji w sposo-

bie myślenia naszego

menedżera. Czy będzie to

konieczne i czy Rodgers

dokona tego w razie po-

trzeby dla dobra klubu?

Najprędzej okaże się

to po sezonie.

KapitanSteven Gerrard nie może

ostatnich miesięcy zaliczyć

do udanych. Przegrana

walka o mistrzostwo, do

której przyczynił się jego

błąd w spotkaniu z Chel-

sea, klęska na mundialu w

Brazylii, a teraz nieudany

start w Premier League oraz

skomplikowana sytuacja w

Lidze Mistrzów… Ostatnimi

czasy pojawiały się głosy

krytyki wobec wychowanka

Liverpoolu, twierdzące m.in.

że powinien być odsu-

wany od gry. Wobec tych

krytycznych opinii mene-

dżer The Reds brał jednak

Stevena w obronę. Jednak

burzę medialną wywołały

słowa kapitana mówiące,

iż nie jest pewny wobec

swojej przyszłości w klubie,

związku z brakiem oferty

przedłużenia wygasające-

go w czerwcu kontraktu.

Zaznaczył przy tym wy-

raźnie, że nie ma zamiaru

po tym sezonie kończyć

kariery. Zarząd zareagował

na te wieści ofertą nowego

kontraktu. Jednak pozostaje

nam zadać sobie pyta-

nie, co będzie najlepsze

dla klubu w tej sytuacji?

Odejście legendy czy jej

pozostanie? A jeśli pozosta-

nie, to w jakiej roli? Gerrard

niewątpliwie ma wiele

bardzo istotnych cech oraz

długoletnie doświadczenie

połączone z nieprzecięt-

nym autorytetem, które są

cennymi atutami w rywali-

zacji z najlepszymi. Zauwa-

żył to Manuel Pellegrini,

menedżer Manchesteru

City twierdząc, że byłby

zainteresowany usługami

114-krotnego reprezentan-

ta Anglii w przypadku nie

przedłużenia przez niego

kontraktu z Liverpoolem.

Jednak gołym okiem wi-

dać, że przez 90 minut na

boisku Steven już nie daje

tyle, ile choćby w zeszłym

sezonie. Wiek robi swoje -

numer 8 w Liverpoolu już

nie nadaje linii pomocy ja-

kości, która pozwalałaby na

zdominowanie środka pola.

Paradoksalnie, w tym

sezonie można odnieść

wrażenie, że to właśnie bez

niego drużyna piłkarsko

prezentuje więcej, aniżeli

z nim. Należy pamiętać

jednak o jego dokonaniach,

które zbudowały jego auto-

rytet, jego wielkości, która

nadal może dawać pozy-

tywny zastrzyk dla drużyny

- jak na przykład wspa-

niały gol z rzutu wolnego

w meczu z Evertonem.

Dlatego najlepsze byłoby

jego pozostanie w zespole

na zasadzie wchodzenia

na boisko z ławki rezerwo-

wych, bądź schodzenie z

boiska po 45-60 minutach.

Wtedy będzie mógł dawać

on zespołowi tyle, ile może

dobrego dać. Z całą pew-

nością jego odejście nie

będzie w żadnym stopniu

pozytywnym impulsem do

wyjścia z kryzysu, zwłasz-

cza, że po sezonie byłoby

na niego chętnych wiele

klubów z Premier League(-

jak wspomniany Manche-

ster City).

KontuzjeW każdej drużynie na

świecie kontuzje zostawiają

swoje piętno na zespole.

Nigdy nie są pożądane,

w szczególnie w sytuacji,

kiedy dotyczą czołowych

graczy, podczas gdy dru-

żyna nie radzi sobie na

boisku. Daniel Sturridge

jest niewątpliwie zawod-

nikiem bardzo cennym,

którego długa absencja jest

odczuwalna. Podobnie jak

w przypadku Mamadou

Sakho czy też Jona Fla-

nagana. Czy można było

tych urazów uniknąć bądź

zminimalizować długość

ich trwania? W końcu każdy

członek sztabu szkole-

niowego, odpowiedzialny

za zdrowie zawodników

może pochwalić

się stosownym

doświadczeniem

oraz kwalifika-

cjami. Wielu z

nich także prywatnie

są fanami klubu w

którym pracują, jak

urodzony w Pa-

kistanie Zaf Iqbal

czy pełniący

rolę instruktora

rehabilitacyjnego

Jordan Milsom :

,,To jest klub,

któremu ki-

bicowałem

jako chło-

KRYZYS

Page 30: The Reds - Numer 1

30

piec, więc patrząc z tej strony, je-

stem zachwycony, że mogę tu być.

Zawsze chciałem pracować na

najwyższym poziomie”, powiedział

magister fizjologii sportu na Uniwer-

sytecie Johna Mooresa. Jednak to nie

oznacza, że nie można obarczyć ich

choćby częściową winą za ten stan

rzeczy. W końcu drużyna walcząca

o najwyższe ligowe laury nie może

sobie pozwolić na stratę czołowych

graczy na tak długi okres czasu, jak w

przypadku Sturridge’a czy Flanagana.

Zastanawiającym może być zwłasz-

cza absencja wicekróla strzelców

poprzednich rozgrywek ligowych,

na którą złożyły się dwa urazy uda

oraz łydki nabyte niemalże pod rząd.

Sytuacja zdrowotna byłego snajpera

Chelsea wydaje się być niemal prze-

rażająca, skoro Anglik na pewno nie

zagra do końca roku, a ostatni wy-

stęp z Liverbiredm na piersi zagrał 31

sierpnia przeciw Tottenhamowi (3:0).

Warto zaznaczyć, iż kontuzje Sturrid-

ge’a oraz Sakho miały miejsce pod-

czas sesji treningowych, co zmusza

do refleksji nad obecnymi metodami

treningowymi. Z całą pewnością jest

w tym elemencie coś nie tak, bowiem

jeśli można o kontuzje Daniela czę-

ściowo oskarżyć sztab reprezentacji

Anglii, to przerwy zdrowotne Sakho,

Suso czy wcześniejsze urazy Lallany

bądź Markovicia dowodzą, że nie jest

pod tym względem najlepiej.

Odejście SuarezaKażdy z nas doskonale wie, ile zna-

czył dla tego zespołu reprezentant

Urugwaju. Popularny “‘El Pistolero” w

ciągu 3,5 roku zdobył w 133 spotka-

niach 82 bramki, tym samym godnie

zastępując Fernando Torresa. Ow-

szem, miał on swoje wady - drużyna

nieraz musiała radzić sobie bez Suare-

za poprzez

wszelakiego

rodzaju

afery, ale

jednak

na boisku

zostawiał

z siebie

wszystko.

Jego rolę

w zespole

trudno opi-

sać liczba-

mi, bowiem

jego gra

dawała

inspirację

partnerom

z boiska,

sprawiała

że inni wspinali się na wyżyny swoich

umiejętności. Na jego osobie Brendan

Rodgers chciał opierać siłę zespołu,

jednak teraz trzeba sobie radzić bez

niego. Oczywistym jest, że po jego

odejściu jakość czerwonej ofensywy

osłabła, ale jak mówił John W. Henry

po lipcowym spotkaniu towarzy-

skim z AS Romą w Bostonie, główny

właściciel Liverpoolu, z Luisem trzeba

było się rozstać. W końcu, jak moż-

na opierać grę całego zespołu na

kimś, kto ma tak silną skłonność do

otrzymywania tak wielu zawieszeń?

Nie chodzi tu tylko o słynne ugry-

zienia czy o incydent z Patrice’em

Evrą. To są dowody na negatywną

nieobliczalność Urusa. Suarez nie jest

osobą na której można przez cały

sezon opierać grę, bowiem nigdy nie

wiadomo kiedy mógłby znowu zrobić

coś głupiego i osłabić w ten sposób

klub na wiele spotkań. Pod wzglę-

dem dyscypliny nie można mu ufać,

mimo jego zapewnień. To właśnie

jest powód sprzedaży Suareza do

Katalonii. Owszem, najlepszy strzelec

w historii reprezentacji Urugwaju jest

bezsprzecznie genialny, ale nie moż-

na mu odmówić boiskowego sza-

leństwa, momentami wręcz głupoty.

Dlatego opieranie na nim kręgosłupa

zespołu w najbliższych latach wcale

nie musiałoby dać pozytywnych efek-

tów. Z tej przyczyny słusznym może

okazać się sprzedaż napastnika do

Barcelony, w kontekście dalszego roz-

woju zespołu w przyszłości. I właśnie

dlatego nie można głównej przyczy-

ny kryzysu w Liverpoolu upatrywać

w odejściu Urusa.

Przygotowanie taktyczneJeśli chodzi o taktykę stosowaną

przez Liverpool w trakcie spotkań - w

odniesieniu do wyników w lidze oraz

Champions League - jest po prostu

słabo. Na taki stan rzeczy zapewne

wpływ ma fakt rozgrywania dwóch

spotkań w tygodniu, co jest wymaga-

jące dla grupy zawodników, którzy w

większości nie mieli wcześniej okazji

do tak częstego grania w ciągu 7 dni.

KRYZYS

Page 31: The Reds - Numer 1

31

KRYZYS

Widać to doskonale na przytoczo-

nym wcześniej przykładzie Raheema

Sterlinga. Młody skrzydłowy obniżył

poziom swojej gry, często w ofensy-

wie nie spełniając powierzonej mu

roli, poprzez spowalnianie ataków

The Reds nieskutecznymi dryblinga-

mi. Owszem, w dalszym ciągu potrafi

oddać strzał na bramkę, ale nie są

to oszałamiające uderzenia i co też

jest ważne - oddawane są niezwy-

kle rzadko. To powoduje problemy

w linii ataku, która aktualnie jest w

głównej mierze oparta właśnie na

nim. Zauważył to Graeme Souness

po meczu Ligi Mistrzów z Realem

Madryt na Anfield (0:3): ,,W meczu

przeciwko Realowi Madryt w Cham-

pions League można było odnieść

wrażenie, że taktyka Liverpoolu na ten

mecz polega na podaniu do Sterlinga,

gdy tylko jest to możliwe. W drugiej

połowie, po zdjęciu z boiska Mario

Balotellego, Anglik został przesunięty

na pozycję napastnika” powiedział

Szkot dodając przy tym:,, Nie może

być tak, że wynik meczu zależy od

występu nastolatka.”. Taki stan rze-

czy wynika zapewne z niedyspozycji

kontuzjowanego Sturridge’a, który jest

główną siłą Liverpoolu w ofensywie,

będąc przy tym najlepszym napast-

nikiem w kadrze The Reds. Z

powodu zwiększonej liczby spotkań

w krótkim odstępie czasu, sztab

trenerski ma mniej czasu na należyte

rozpracowanie taktyki najbliższego

rywala, na czym drużyna wyraźnie

cierpi. Podczas rozgrywanych spotkań

można odnieść wrażenie, że zawod-

nicy po prostu nie mają pomysłu na

rozpracowanie defensywy rywala,

co przekłada się na tak małą liczbę

tworzonych sytuacji bramkowych. Na

problemy z przygotowaniem zespo-

łu do gry przeciw kilku rywalom w

ciągu tygodnia wpływa też fakt braku

doświadczenia Rodgersa w takich

sytuacjach na tak wysokim pozio-

mie. Skąd bowiem szkoleniowiec ma

wiedzieć jak przygotować taki klub

na występy w Premier League, w

Lidze Mistrzów oraz Pucharze Ligi w

ciągu tygodnia, skoro nigdy nie mieli

ku temu okazji? Kolejnym słabością

The Reds jest już tradycyjnie obro-

na. Zbyt łatwo Liverpool pozwala na

utratę gola, obniżając tym samym

morale zespołu, co zdążył zauważyć

wspomniany w tym punkcie Graeme

Souness:”Tracą głupie bramki, a to

obniża pewność siebie, która właśnie

teraz jest niezwykle ważna. Tu nie

chodzi o sposób gry, jaki drużyna

preferuje, tylko o bramki tracone w

trywialny sposób, co tylko obniża

morale. Liverpool musi znaleźć spo-

sób na poprawienie defensywy, co

pozwoli odbudować pewność siebie

zawodników.” stwierdził legendarny

Szkot. Jednak winą za słabą defen-

sywę nie można obarczyć wyłącznie

obrońców:,,Tu nie do końca chodzi

o samych obrońców i bramkarza.

Zadania defensywne mają także

pomocnicy, którzy muszą wspierać

obrońców w każdym aspekcie. Nie

widać wystarczającego pressingu, co

ułatwia przeciwnikom dogrywać piłki

w pole karne.” dodał były piłkarz The

Reds. No właśnie, warto zauważyć

niższą skuteczność stosowanego

przez linię pomocy pressingu, który w

poprzednim sezonie był tak ogrom-

nym atutem podopiecznych Rodger-

sa. Przyczyną regresu tego elementu

gry tak istotnego dla taktyki stosowa-

nej przez Północnego Irlandczyka jest

w ostatnim czasie słabsza postawa na

boisku Jordana Hendersona, który jest

kluczowy dla zespołu w tym aspekcie

gry. W trakcie spotkań Czerwoni nie

mają problemu z operowaniem piłką,

co daje większe posiadanie futbolów-

ki w trakcie 90 minut, ale po stracie,

jest ogromny kłopot z jej odzyska-

niem.Gołym okiem widać, że Rodgers

wobec nowej rzeczywistości w klu-

bie, ma problemy z przygotowaniem

taktycznym zespołu, na co składa się

słabsza forma kilku istotnych graczy.

Jednak za utrzymanie wysokiej formy

zawodników odpowiada trener i

Rodgers musi wziąć się w garść i jak

najszybciej naprawić wszelkie aspekty

w zespole, które wymagają natych-

miastowej poprawy.

Maciej Mazurkiewicz

KRYZYS

Page 32: The Reds - Numer 1

32

Page 33: The Reds - Numer 1

33

Liverpool FC vs. Arsenal Londyn FCStarcie faworytów do tytułu, czy tylko bój o miejsce w

pucharach?Niezależnie od odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule, trzeba powiedzieć sobie jasno, każdy kibic Premier League

musi obejrzeć ten mecz. Historia tych starć podpowiada, że walczą ze sobą drużyny ze ścisłej czołówki ligi, mają-

ce w swoich szeregach najlepszych piłkarzy i trenerów. Czasem nawet, na szali leżał tytuł mistrzowski jak w sezonie

1988/1989, kiedy na Anfield, Arsenal dosłownie wydarł trofeum drużynie prowadzonej przez Kenny’ego Dalglisha. Choć

ciężko to sobie wyobrazić, między tymi drużynami były też mecze o „być albo nie być” w najwyższej klasie rozgrywko-

wej w Anglii. Łącznie oba kluby zdobyły niemal 90 najważniejszych krajowych trofeów.

Odkąd jednak istnieje Premier Le-

ague czyli od 1992 roku, to Arsenal

radzi sobie lepiej w rozgrywkach ligo-

wych. Za dobrą grą i sukcesami stoi

Arsene Wenger, zatrudniony w roku

1996. Trener, który prowadząc druży-

nę, wymaga ogromnej dyscypliny od

swoich piłkarzy. Zmienił ich sposób

żywienia oraz wprowadził szereg

zakazów. Między innymi uprawiania

błahych rekreacyjnych(jak dla piłka-

rza) sportów, jazdy na rolkach czy ro-

werze, to tylko jeden z wielu przykła-

dów. Jakkolwiek by to nie brzmiało,

przyniosło efekty w postaci trofeów.

Szczególnie na uwagę zasługuje se-

zon 2003/2004 w którym Kanonierzy

z ogromną, 11 punktową przewagą

nad drugą Chelsea zgarnęli tytuł, nie

przegrywając ani jednego meczu. To

były czasy gdy w Londynie jeszcze

wtedy na starym stadionie Arsenalu,

Highbury, grali tak znamienici piłkarze

jak Dennis Bergkamp(polecam obej-

rzeć jego bramkę z Newcastle z roku

2002), Thierry Henry, Robert Pires czy

Patrick Vieira. W latach późniejszych

pomimo dobrej gry, wciąż brakowało

nieco szczęścia, a czasem determi-

nacji. Dziś można wypominać dru-

żynie „The Gunners” ponad 8 lat bez

trofeum oraz spektakularne porażki

z drużynami czołówki. Można też

wypominać Wengerowi brak odpo-

wiednich transferów i słabe decyzje

taktyczne. Nam jednak, kibicom „The

Reds” , zapomnieć nie wolno, że

Londyński Arsenal, dla Liverpoolu jest

przeciwnikiem niezwykle trudnym do

pokonania, szczególnie na przestrzeni

ostatnich lat. Od sezonu 2008/2009,

w lidze, wygraliśmy tylko dwa , prze-

graliśmy pięć i również pięć zremi-

sowaliśmy. Mecze te zawsze były

wyrównane i zażarte, zawsze padały

w nich gole, czasem nawet osiem.

Pozwolę sobie przypomnieć remis

4:4 na Anfield z sezonu 2008/2009 i

mecz życia Andrieja Arszawina.

Jaka jest postawa Kanonierów w

obecnym sezonie?

Arsenal prezentuje się jako

zespół solidny, z delikatną nutką

piłkarskiej fantazji. Zespół lubi ładną,

płynną, dynamiczną grę kombinacyj-

ną. Dla chaotycznej obrony Liverpo-

olu, może to być gwóźdź do trumny.

Jeszcze większym problemem może

być Alexis Sanchez, osobiście widzę

w nim największe zagrożenie dla

bramki „The Reds”, tym bardziej, że

prezentuje on dobrą formę strzelecką.

Często cofa się po piłkę do środkowej

strefy, nie przeraża go praca w defen-

sywie przy tym wszystkim jest szybki,

świetnie wyszkolony technicznie i , co

najważniejsze, posiada zmysł do gry

kombinacyjnej w ataku pozycyjnym,

który przecież preferuje ich menadżer.

Szalenie istotnym ogniwem drużyny

jest bramkarz Wojciech Szczęsny,

znajdujący się w dobrej, wysokiej

formie jest w stanie uprzykrzyć życie

napastnikom.

Ich najsłabszy punkt?

Z pewnością formacja obron-

na i chwilowe braki koncentracji.

Przykład pierwszy z brzegu, zremiso-

wany 3:3 mecz ligi mistrzów z Ander-

lechtem Bruksela. Arsenal, kontrolując

mecz, popełnił kilka rażących błędów

w obronie, po których słabo dyspo-

nowani przez większość meczu Bel-

gowie, zdołali wyrównać wynik spo-

tkania. To nie wszystko. Nie zachwyca

również sprowadzony w poprzednim

sezonie Mesut Özil. Prezentuje formę

daleką od tej z Realu Madryt. Moim

zdaniem jest zbyt schematyczny.

To właśnie na nim Arsene Wenger

oparł swoją taktykę, dając mu wolną

rękę w rozgrywaniu piłki. W praktyce

boiskowej większą odpowiedzialność

za rozegranie biorą Jack Wilshere lub

Aaron Ramsey. Ci piłkarze nie boją się

Page 34: The Reds - Numer 1

34

niekonwencjonalnych zagrań za linie

obrony.

Na tym etapie rozgrywek

są to bardzo podobne zespoły. To

starcie z pewnością jest niezwykle

istotne dla całej górnej połówki tabeli.

Przy obecnej konkurencji, łatwo jest

wypaść rozgrywek europejskich. Dla

Liverpoolu, który po latach dopiero

wrócił do Ligi Mistrzów byłaby to

tragedia, krok w tył i kolejne problemy

ze sprowadzeniem klasowych za-

wodników. Dla Arsenalu, który co rok

jest członkiem elitarnych rozgrywek,

byłaby to oznaka kryzysu i potrzeby

zmian. Rzeczywistość jest okrutna, to

„tylko” bój o miejsce w pucharach.

Poprzedni sezon.

Na „The Emirate’s Stadium”

Kanonierzy zwyciężyli 2:0, Liverpool

nie był w stanie przeciwstawić się

doskonale wyćwiczonej grze kombi-

nacyjnej połączonej z polotem i fan-

tazją oraz dobrą formą przeciwnika.

Niemal Identyczna sytuacja zdarzyła

się na Anfield. Jednak tym razem to

Liverpool był tym lepszym zespołem,

a Arsenal, który znajdował się w nieco

gorszej dyspozycji niż na początku

sezonu, musiał uznać wyższość „The

Reds”, którzy wygrali aż 5:1.

Liverpool : Arsenal , sobota 21-ego

grudnia 2014, Anfield, 18:00 czasu

polskiego.

Piotr Pierowicz

Page 35: The Reds - Numer 1

35

CZERWONA ARMIA UDERZA PONOWNIE!

Wszyscy gracze komputerowi chyba doskonale pamiętają serię Command and Conquer: Red Alert. W tej strategicznej grze czasu rzeczywistego stawało się po dwóch stronach konfliktu – Aliantów lub czerwonych Sowietów. W trzeciej części tej gry Alianci po nie-udanym ataku ZSRR zdobywają Moskwę, a przynajmniej tak im się tylko wydaje, że to zrobili. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie za sprawą wehikułu czasu, który skonstruowali Rosjanie…

Tak mniej więcej można by też zilustrować w skrócie zakończony niedawno sezon FA Womens’ Super League 2014,

czyli najwyższej klasy rozgrywkowej kobiecego futbolu w Wielkiej Brytanii. Czas na małą retrospekcję i przypomnienie

tego, co działo się od kwietnia do października w kobiecej lidze Zjednoczonego Królestwa, a dokładnie poczynaniom

kobiecej drużyny Liverpool FC.

Liverpool Ladies zaczęły rozgrywki od kilu nieprzyjemnych informacji związanych z kontuzjami. Zarówno Nicole Rolser

jak i Lucy Staniforth, która w lutym 2014 roku dołączyła z Bristol Academy, nabawiły się poważnych kontuzji. Urazy wykluczyły

obie zawodniczki z całego sezonu, co postawiło managera LFC Ladies Matta Bearda w trudnej sytuacji już na początku sezonu.

Nie zraziło to naszych Pań i pomimo porażki z Evertonem i odpadnięciu z FA Cup, LFC Ladies rozpoczęły ligowe zmagania od wygranej

Page 36: The Reds - Numer 1

36

wygranej 1-0 na swoim

stadionie z nowopowsta-

łą drużyną Manchester

City Ladies i bezbramko-

wym remisem na cięż-

kim terenie przeciwko

Chelsea Ladies.

Kolejne mecze niestety

nie były już tak szczęśli-

we dla zespołu Matta Be-

arda. Frustrujące remisy z

Notts County na wyjeź-

dzie i Birmingham City u

siebie spowodowały, że

LFC Ladies wylądowały

w środku tabeli i przed

przerwą reprezentacyj-

ną mało kto wierzył, że

przetrzebione kontu-

zjami Czerwone będą

w stanie obronić wy-

walczone rok wcześniej

pierwsze mistrzostwo

Anglii w historii klubu.

Pierwszym meczem po

reprezentacyjnej prze-

rwie było spotkanie z

Arsenal Ladies na Select

Security Stadium w Wid-

nes. Przed tym meczem

Beard musiał postawić

w bramce rezerwową

Danielle Gibbons, gdyż

podstawowa bramkarka

Libby Stout dołączyła do

długiej listy kontuzjowa-

nych w zespole. Mecz

z Kanonierkami zakoń-

czył się porażką 0-1, co

nie wprawiało w dobre

nastroje przed kolejnym

spotkaniem.

Beard znalazł jednak

sposób na powrót do

zwycięstw i w wyjazdo-

wym meczu przeciwko

Bristol City nasze panie

osiągnęły pewną wygra-

ną 3-1 i w szampańskich

nastrojach podchodziły

do kolejnych meczów.

Niestety kolejne spo-

tkanie z zawodniczkami

z Man City w ostatni

weekend lipca zakończy-

ło się porażką, co skom-

plikowało nieco sytuację

w tabeli i znacznie odda-

liło marzenia o obronie

tytułu mistrzowskiego.

Jednak nasze Panie nie

poddały się i w kolejnych

sześciu meczach nie

przegrały ani razu, notu-

jąc ważne zwycięstwa

nad pretendentkami do

tytułu, Chelsea i Birming-

ham czy szczęśliwie

remisując 3-3 w wyjaz-

dowym meczu z Arsena-

lem, gdzie gola na wagę

punktu dającego wciąż

szanse na tytuł strzeliła

była zawodniczka Kano-

nierek, Gemma Davison.

Przed ostatnią kolejką

sytuacja w tabeli była

bardzo pogmatwana.

Pierwsze miejsce zaj-

mowały zawodniczki

Chelsea, a tuż za nimi

była drużyna Birming-

ham Ladies. Panie z

Liverpoolu plasowały się

na trzeciej pozycji i aby

mogły świętować po

końcowym gwizdku dru-

gi z rzędu tytuł, musiały

nie tylko pokonać Bristol

Ladies, ale też liczyć na

to, że zarówno zawod-

niczki z Londynu, jak i z

Birmingham nie wygrają

swoich meczów.

Wszystkie mecze roz-

poczęły się o godzinie

14:00 lokalnego czasu i

już na samym początku

dobre wieści nadeszły z

boiska w Birmingham,

gdzie drużyna gospo-

dyń podejmowała Notts

County. Już w trzeciej

minucie meczu mniej

faworyzowany zespół

gości objął prowadzenie

za sprawą gola zdobyte-

go przez Aileen Whelans.

Kilkanaście minut później

było już 2-0 dla Notts

County, a bramkę z bli-

skiej odległości zdobyła

Fiona O’Sullivan.

Wszystko układało się

idealnie dla Chelsea La-

dies, które niestety w 11

minucie swojego meczu

straciły za sprawą kontu-

zji podstawową bramkar-

kę Marie Hourihan, która

została zastąpiona przez

Clare Farrow, debiutującą

w drużynie Niebieskich.

Niestety, debiutantka nie

była w stanie zapobiec

utracie gola, kiedy to Jill

Scott wyprowadziła na

prowadzenie Obywa-

telki w meczu Man City

Ladies – Chelsea.

Zawodniczki Chelsea

nie zdążyły otrząsnąć

się jeszcze po pierw-

szej bramce, kiedy w 34

minucie Tobi Duggan –

była napastniczka Ever-

tonu – podwyższyła na

2-0, dając niesamowitą

okazję dla LFC Ladies

na obronę tytułu. W

tym wypadku wygrana

naszych Pań dawała im

kolejny triumf w lidze. Do

przerwy na Select Secu-

rity Stadium w Widnes

pomiędzy LFC Ladies a

Bristol Academy widniał

Page 37: The Reds - Numer 1

37

wynik bezbramkowy.

Po przerwie nastroje

w Birmingham uległy

zmianie, gdyż tuż przed

upływem pierwszych

45 minut gola kontak-

towego zdobyła Kirsty

Linnett, a chwilę później

przed szansą wyrówna-

nia wyniku stanęła Karen

Carney, która egzekwo-

wała rzut karny po ręce

jednej z zawodniczek

Notts County. Angielka

zmarnowała jednak je-

denastkę, a fantastyczną

obroną popisała się Carly

Telford, broniąc również

dobitkę.

Co się odwlecze, to nie

uciecze, gdyż zaraz po

przerwie zmiennicz-

ka Hannah Keryakoplis

wyrównała stan gry

w Birmingham. Wciąż

jednak ten wynik dawał

szansę na tytuł LFC La-

dies, które dwie minuty

po bramce Keryakoplis w

Birmingham, wyszły na

prowadzenie w meczu

przeciw Bristolowi. Na

listę strzelców wpisała

się niezawodna Natasha

Dowie, a chwilę później

Lucy Bronze podwoiła

przewagę The Reds. W

tym momencie w 58

minucie meczu to nasze

Panie zostawały po raz

kolejny mistrzyniami

Anglii, tym bardziej, że

12 minut później Fara

Williams, reprezentantka

Anglii, która rozegrała

ponad 100 meczów w

kadrze, zdobyła gola z

rzutu karnego, podwyż-

szając prowadzenie na

3-0.

O godzinie 15:30 zakoń-

czył się mecz w Widnes

i LFC Ladies oczekiwały

na końcowe gwizdki w

Birmingham i Manche-

sterze. Sytuacja w meczu

City – Chelsea nieco

skomplikowała sytuację,

kiedy to Abbie McManus

z MC otrzymała czerwo-

ną kartkę za bezpardono-

wy faul na zawodniczce

The Blues, Yuki Ogimi.

Pomimo przewagi jednej

zawodniczki, druży-

na Chelsea nie zdołała

jednak zmienić wyniku.

W Birmingham trwał

zmasowany atak na

bramkę Notts County, ale

Carly Telford i jej obrona

desperacko przerywa-

ły ataki przeciwniczek i

zdołały utrzymać remis.

Kiedy sędzia zagwizdał

po raz ostatni w Birming-

ham i w Manchesterze,

radości, jaka wybuchła

w Widnes wśród zawod-

niczek Liverpool Ladies

oraz kibiców, nie można

opisać słowami. Czerwo-

ne Panie przeszły po raz

kolejny do historii, zdo-

bywając po raz kolejny

w dramatycznych oko-

licznościach mistrzostwo

FA WSL. Duża w tym

zasługa trenera Matta

Bearda, który po meczu

stwierdził, że ktoś musiał

czuwać nad naszymi

zawodniczkami, biorąc

pod uwagę początkowe

kłopoty, które dotknęły

drużynę The Reds.

Pomimo nieudanej przy-

gody w kobiecej Lidze

Mistrzyń i odpadnięciu

w 1/32 ze szwedzkim

Linkoping, Matt Beard i

dziewczyny po raz kolej-

ny mogą uważać zakoń-

czone rozgrywki 2014 za

bardzo udane. Kolejne

doświadczenia zostały

nabyte i nasze Panie na

pewno będą miały szan-

sę odbić się w Europie w

przyszłym sezonie, a póki

co cała drużyna wraz

ze sztabem udaje się na

zasłużony odpoczynek.

RADOSŁAW CHMIEL