38

Powrót niani

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Emma McLaughlin, Nicola Kraus: Powrót niani

Citation preview

Page 1: Powrót niani
Page 2: Powrót niani
Page 3: Powrót niani

wydawnictwo ZNAK

prze o y a Monika Bukowska

kraków 2010

EmmaNicola

Powrot niani_str I-III_CS3_DUK.indd 3 2010-06-28 14:24:50

Page 4: Powrót niani
Page 5: Powrót niani

Dzieciom, które są w drodze – czekamy na was z otwartym sercem i otwartymi rękami.

Page 6: Powrót niani
Page 7: Powrót niani

„Brook Astor zawsze szczerze mówiła o tym, że nie nadawała się na matkę”.

Meryl Gordon, Rodzina Astorów, „New York Magazine”, 7 sierpnia 2006

„Mimo oddania działalności fi lantropijnej Herman Merkin był zimnym i oschłym ojcem. Trudno zresztą mówić o jakim-kolwiek zaangażowaniu w życie rodzinne, skoro prawie nigdy nie było go w domu”.

Steve Fishman, Potwór o złotym sercu, „New York Magazine”, 22 lutego 2009

„Synowie Madoffa, od kiedy ojciec wyznał im wszystko, prze-stali z nim rozmawiać, tak samo jak i z matką – nie dlatego, że oskarżali ją o maczanie palców w jego oszustwach, ale dlatego, że w ich mniemaniu to, iż zawsze brała jego stronę, dało mu na nie zielone światło”.

David Margolick, Czy synowie Madoffa wiedzieli?, „Vanity Fair”, 3 czerwca 2009

Page 8: Powrót niani
Page 9: Powrót niani

2008

Page 10: Powrót niani
Page 11: Powrót niani

11

Rozdział pierwszy

– Co porabiasz?Odwracam się na drabinie, na której nieudolnie próbuję

przytwierdzić zasłonę do starego gwoździa, i w ostrym świetle gołej żarówki sterczącej z rozety na sufi cie widzę swojego męża w drzwiach pustego pokoju, jak ociera zarumienioną twarz rąbkiem wilgotnego podkoszulka z emblematem Harvardu.

– Cześć. – Popatrz, Gracja, trzy tygodnie w polowych warunkach,

a pani już gubi swoje rzeczy – Ryan odwraca się do naszej dwunastoletniej suczki rasy golden retriever, która właśnie gramoli się po ostatnich stopniach na trzecie piętro naszego nowego domu i rzuca swoją zabawkę pod jego buty.

– Grzeczna dziewczynka. – Ryan drapie ją po głowie, po czym Gracja z łapami szarymi od żwiru Riverside Park pod-chodzi do drabiny, by mnie przywitać.

– Fajnie było na spacerze? – pytam, ale jest już w drodze do naszej sypialni, gdzie stoi jej miska na wodę. Za chwilę dobiega nas głośne chłeptanie.

– Wiesz, że w miejscu tej spalonej winiarni otwierają Star-bucksa? – Ryan ściąga adidasy i podchodzi do mnie w skar-petkach.

– Potem będą drogerie, a potem banki. Najwyraźniej prze-cieramy szlaki.

Page 12: Powrót niani

12

– A więc – połaskotawszy moje nagie udo spoconymi ciem-nymi włosami, odsuwa się i zdejmuje podkoszulek – powiesz mi, co takiego porabiasz?

– Znalazłam zasłony! – Właśnie widzę. – Uśmiecha się i wychodzi z pokoju,

zabierając po drodze buty.Wyciągam się, by przymocować drugi koniec niebieskiego

płótna do drugiego gwoździa wystającego z archaicznej tapety i przytrzymując się jedną ręką zimnego metalu, odchylam się, by ocenić swoje dzieło. Drugą ręką wygładzam zagniecenia powstałe po miesięcznym pobycie zasłon w pudle, wracając pamięcią do dnia, kiedy to dwa lata temu wygrzebałam je na pchlim targu w Uppsali, by dodały życia naszemu mieszkaniu pogrążonemu w szwedzkiej zimowej depresji. Nie żebym się skarżyła. Po tym jak praca Ryana w onz-ecie rzucała nas od Haiti, przez południową Afrykę aż do Afryki Północnej, byłam wdzięczna losowi za cztery pory roku, nawet jeśli trzy z nich oznaczały śnieg.

Poprawiam zasłonę, by ukryć morze śladów po młocie Steve’a, szefa naszej ekipy remontowej, który „badał”, czy da się tu wstawić okno. Albo czy otwory zamurowano z jakiegoś konkretnego powodu. Na przykład takiego, że bez tego ściana domu mogłaby się zawalić.

– Nan. – Ryan pojawia się w drzwiach z ręcznikiem wokół pasa.

– Ładne mam okno? – pytam, gramoląc się na dół. – Postawię pod nim to stare czerwone biurko babci i zrobię tu swoje biuro.

Mokry od potu Ryan obejmuje mnie, łaskocząc w nogi ręcz-nikiem frotté.

– Mamy przecież całe trzysta metrów kwadratowych... – ... gołego betonu. – ... gołego betonu. Kiedyś na pewno będziesz mieć swoje

biuro i swoje okno, ale teraz proponuję się skupić na teraźniej-

Page 13: Powrót niani

13

szości. Czy masz zamiar iść w tym do notariusza na podpisanie aktu sprzedaży mieszkania moich rodziców? – Zsuwa ze mnie swój sweter, który narzuciłam zamiast wiecznie zagubionego szlafroka. – Bo muszę przyznać, że kogo jak kogo, ale mnie to rozprasza.

– Myślałam, że właśnie po to tam idę, żeby cię rozpraszać. – Szarpnięciem ściągam ręcznik z jego bioder.

– Idziesz po to, żeby mnie wspierać. Ale musimy się pospie-szyć. – Ryan odbiera mi ręcznik i klepie mnie po pupie, po czym kieruje się w stronę jedynej łazienki nadającej się do użytku na naszych trzystu metrach kwadratowych gołego betonu. – Obie-całem tacie, że dziś zakończę całą sprawę. I za piętnaście minut musimy wyjść.

– Okej, tylko najpierw chciałabym się napić kawy, a eks-pres nie działa. – Informuję go o kolejnej katastrofi e, stając w drzwiach mojego przyszłego biura. – Teraz z kolei wywaliło korki w kuchni.

– A to już... – Czwarte takie pomieszczenie, po holu, sypialni i łazience.

Widziałeś gdzieś w okolicy Steve’a? – Jeszcze nie. – Jest prawie dziewiąta. Powinnam do niego zadzwonić. – Nie próbuj grać na zwłokę! Możesz przecież zadzwonić

z taksówki! – Słyszę z łazienki zgrzyt kurka z ciepłą wodą. – A na kawę zatrzymamy się po drodze, skoro tak bardzo ci zależy!

– Wiesz, na czym mi zależy? Żeby w okolicy można było bez problemu kupić dragi! – wołam, ale woda z prysznica już zagłusza moje słowa. Gdy wchodzę do sypialni, Gracja ułożona wygodnie na naszym materacu podnosi głowę. Stając przed ścianą pudeł z ubraniami, mówię do siebie:

– Ty też będziesz potrzebowała dragów, skoro masz wrócić na Park Avenue 721.

Page 14: Powrót niani

14

Pół godziny później taksówka rusza gwałtownie, by prze-jechać następny krótki odcinek i zatrzymać się znowu, gdyż wszystkie światła na Park Avenue zmieniają się jednocześnie. Szczegół ten zawsze uważałam za idealnie odzwierciedlający charakter otoczenia i jego ograniczające obyczaje – tutaj każdy zostaje wtłoczony do tej samej ramki i musi poruszać się tym samym rytmem. Pamiętam, jak bardzo stresowały mnie te nie-przyjazne światła, kiedy tu pracowałam – było nie było, ponad dziesięć lat temu. Zwykle musiałam wtedy uspokajać jakiegoś brzdąca bez pieluchy, wiercącego się obok mnie na tylnym sie-dzeniu, zlana zimnym potem na myśl, że grozi nam spóźnienie na któreś z kolejnych dziwacznych zajęć z jego harmonogramu – Kompozycje Kwiatowe dla Czterolatków albo Tai Chi dla Malu-chów – i zastanawiałam się, dlaczego metro, którym jeździłam do pracy i z pracy wraz z resztą ludzkości, nie zostało uznane za bezpieczny środek lokomocji dla małej Elspeth.

Za Dziewięćdziesiątą Szóstą Ulicą chodniki rozkwitają tuli-panami w bukietach, co przywodzi mi na myśl dzieciństwo, kiedy to towarzyszyłam babci z łopatką w dłoni, by pomóc jej zasadzić cebulki. Ale gdy podrosłam na tyle, że zaczęłam pra-cować w budynkach otoczonych podobnymi rabatkami, opieka nad kwiatami już od dawna była w rękach emigrantów, jak cała

„brudna” robota. Mijamy wapienny budynek, gdzie pracowałam jako niania na pierwszym roku studiów, ten, w którym odkry-łam w garderobie u nastoletniej córki moich pracodawców faceta ze strzelnicy z Tompkins Square Park. Tak, siedem lat niańczenia dzieci po zajęciach, dwie przerwy wakacyjne spę-dzone w roli au-pair i trzy lata pracy jako pełnoetatowa niania stanowczo wystarczyły. Wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia, że po ostatnim dniu mojej ostatniej pracy byłam w stanie czekać w budynku, w którego stronę teraz zmierzamy, na Grację, by dać jej zastrzyk, który pozwolił nam spokojnie przelecieć nad oceanem i zamieszkać z Ryanem w Hadze.

Page 15: Powrót niani

15

Minąwszy Siedemdziesiątą Ulicę, taksówka zatrzymuje się ponownie i mój wzrok pada na czarną kobietę pchającą wózek z jasnowłosym dzieckiem, które wygląda na dumne i zadowolone, jak to dzieci siedzące w wózkach, gdy mają dobry dzień. Nagle twarz malca rozjaśnia się. Wtedy dostrzegam blondynkę stojącą na rogu ulicy w lawendowej sukience, z szerokim uśmiechem na twarzy, która wyciąga w stronę zbliżającej się dwójki obładowane zakupami ręce. Matka spieszy w stronę wózka i omijając jego pasażera, wiesza ciężkie torby na tytanowych rączkach, po czym rzuca kilka słów w stronę pilota i idzie dalej. Dziecko wybucha gwałtownym spazmem, próbując się wydostać, ale jego brzuszek przytrzymują mocno nylonowe paski rodem z NASA – a nasza taksówka wlecze się dalej. Czuję, że osuwam się na siedzeniu.

– Nan. – Tak, kochanie – odpowiadam ze wzrokiem wbitym w black-

berry, w wiadomość od mojego jedynego klienta. I zaczynam odpowiadać na nią profesjonalnym tonem, który sprawi, że zlecenia posypią się jak z rękawa. Co, jak Bóg da, rozrośnie się z czasem w prawdziwy biznes konsultingowy.

– Masz minę, jakbyśmy właśnie minęli dom, na którym wymalowałaś kiedyś graffi ti i złapano cię na gorącym uczynku.

– Mhm. – Naciskam „wyślij” i czuję na ramieniu mocny uścisk Ryana, który próbuje mnie przywrócić do bardziej wer-tykalnej pozycji.

– Masz trzydzieści trzy lata – oświadcza, unosząc brew. – Aha – przytakuję. Taksówka właśnie podjeżdża do chod-

nika, a ja chowam telefon do torebki. – Znasz trzy języki. – Tak jest. – Oboje sięgamy do portfeli, ale Ryan jest szybszy

i to on wyciąga dwudziestkę za kurs. – A więc... – Ta kobieta była koszmarna. – Zaciskam wargi, by popra-

wić błyszczyk.

Page 16: Powrót niani

16

– Głowa do góry, teraz to ciebie mogą się bać. – Wkładając portfel z powrotem do tylnej kieszeni spodni, Ryan zbliża swoje czoło do mojego. – Teraz to ty możesz wbijać ludzi w fotel.

– Wolałabym nikogo nigdzie nie wbijać. – Odwracam głowę i mój wzrok pada na elegancko ubranego portiera, który otwiera drzwi taksówki. Chociaż wszystko w środku krzyczy mi, żeby stąd uciekać, wychodzę na zewnątrz i staję w cieniu jasnosza-rej markizy. Gdy następny portier przepuszcza mnie przez okute mosiądzem szklane drzwi do ocienionego holu budynku państwa X, robię zwrot o sto osiemdziesiąt stopni w stronę odjeżdżającej taksówki niczym Gracja w gabinecie weterynarza. Co? To? O nie. Nie, dziękuję. To ja może...

Ale Ryan mocno ściska moją dłoń i po wymianie kilku żar-tów z obsługą, z której na szczęście nikogo nie rozpoznaję, kierujemy się w stronę mahoniowych wind.

– Jak na razie świetnie ci idzie – oświadcza Ryan scenicz-nym szeptem, naciskając guzik przywołujący windę.

– Czy już dziękowałam twoim rodzicom, że przeprowadzili się do Hongkongu?

– Mhm. Podczas swojej mowy weselnej. Dwa razy. Drzwi rozsuwają się, a ja spuszczam głowę tak, że włosy

opadają mi na twarz, i z uwagą kontempluję urodę lśniących marmurowych płytek. Gdy z windy wyłania się para czarnych aksamitnych kapci z wyszywanymi małpkami w błazeńskich czapkach, mocniej ściskam rękę Ryana.

– Witam, p a n i e Rallington – mówi Ryan z emfazą, prowa-dząc mnie do mahoniowej windy. Drzwi zasuwają się, a on nacis-ka jedenastkę. – Nie rozumiem, o co chodzi z tymi kapciami.

– I właśnie za to cię kocham. – Spoglądam w jego brązowe oczy, a Ryan uśmiecha się i w kącikach oczu pojawiają mu się małe zmarszczki.

– Hmm, to prawie jak powrót do przeszłości – mruczy, wędrując ręką w dół mojego kostiumu. Nachylam się po

Page 17: Powrót niani

17

namiętny pocałunek, wracając myślą do czasów, kiedy jechałam tą samą windą, modląc się, by udało mi się wpaść na niego – C.H. – Ciacho z Harvardu, które mieszkało dwa piętra nad moimi pracodawcami. Musimy jednak przerwać harce, gdyż winda otwiera się i naszym oczom ukazuje się znajomy kory-tarz. – Brawa dla Nan! – Ryan podnosi moją rękę w geście zwycięstwa i sięga do płaszcza po klucze.

Ale gdy drzwi wejściowe zamykają się za nami i stajemy w środku pustego domu, opuszczonego po latach wynajmo-wania lokatorom, nasz dobry nastrój pryska. Przez chwilę żadne z nas się nie porusza ani nie odzywa choćby słowem. Ryan puszcza mnie, zdejmuje płaszcz i niepewnie wchodzimy w głąb dawnego mieszkania jego rodziców, po którym z braku mebli nasze kroki rozchodzą się głośnym echem.

Wyciągam z torebki chusteczkę, by wytrzeć rozmazany błyszczyk, i nagle dociera do mie, że cały czas się oszuki-waliśmy. Wszystkie rozmowy o sprzedaży tego apartamentu zaledwie kilka tygodni po zakupie naszego własnego domu sprowadzały się do tego, czy będę miała odwagę wejść do tego budynku, którego podczas wakacyjnych powrotów do Nowego Jorku unikałam jak ognia. Dyskusja krążyła wokół prawdopodobieństwa dotarcia z punktu A do punktu B bez natknięcia się na n i ą, panią X. Nie wokół samego punktu B ani wokół tego, jak będzie się czuł Ryan, oddając klucze do swojego rodzinnego domu. Albo jak będę się czuła ja, stojąc w pustym mieszkaniu, które ma dokładnie taki sam układ, jak mieszkanie X-ów.

– Dziwnie tu, prawda? – Ryan krzyżuje ręce na złożo-nym płaszczu i przygarbiony wygląda jak małe zagubione dziecko.

– Mhm – mruczę, głaszcząc go pocieszająco po ramieniu. – Może jeszcze... – ... przejdziemy się po mieszkaniu?

Page 18: Powrót niani

18

Odwraca się i rusza w głąb apartamentu, a ja za nim. Zatrzymuje się w każdym pokoju i łagodnie kiwa głową. Gdy dochodzimy do końca korytarza, czuję napływający do serca smutek.

– Pokój Grovera... – Mój pokój... – odzywamy się jednocześnie.Kwietniowe słońce przedziera się przez żaluzje i pada na

parkiet. Ryan podchodzi do okna, a ja do przyległej łazienki, gdzie staje mi przed oczyma jak żywa scena, kiedy siedzia-łam na krawędzi wanny dwa piętra niżej i tuliłam szlochają-cego Grayera. Przypominam sobie też swoje przerażenie, gdy nie wiedziałam, jak pomóc mu oddychać; bezradność, gdy gorączka rosła; i parę z gorącego prysznica, która potęgowała panikę, że życie tego czterolatka znajduje się w moich mło-dych rękach.

– Nie do wiary!Ryan, kucając pod żaluzjami tuż obok przekrzywionego

grzejnika, wyciąga w moją stronę coś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak kłębek włosów i kurzu.

– Han Solo. – Wyplątuje fi gurkę ze śmieci. – Ukryłem go tutaj przed bratem, który ciągle zabierał mi zabawki. Wariat. – Gdy podnosi się i otrzepuje spodnie, na tle przedzierających się przez żaluzje promieni słońca zaczynają tańczyć drobinki kurzu. Ryan coraz intensywniej kiwa głową, po czym odwraca się w moją stronę z zaciśniętymi ustami i błyszczącymi oczami. – Brakuje mi tego – wyznaje.

– Nie możemy sobie pozwolić na zachowanie tego miesz-kania, dobrze o tym wiesz. Remontujemy własną ruderę sto przecznic na północ.

– Nie, nie mówię o tym. Brakuje mi rodziny. Chciałbym mieć własną... Chciałbym mieć dziecko.

Kiwam głową, zakładając włosy za uszy. – I będziemy je mieć.

Page 19: Powrót niani

19

– To na co tak właściwie czekamy? – Hm, na c z t e r y działające bezpieczniki, na kuchnię. Na

to, aż mój biznes się rozkręci. Aż osiądziemy w jakimś kraju na dłużej niż rok...

– Ja jestem gotowy. – Rozgląda się po pokoju, z uśmiechem od ucha do ucha. – Jestem gotowy, Nan. Może nie wynajmujmy obu pięter. Wynajmiemy tylko jedno, a drugie zatrzymamy dla dzieci...

– Dzieci? Liczba mnoga? – Ryan stojący w świetle pośród drobinek kurzu zaczyna mi się rozmazywać przed oczyma.

– Dziecko. Chcę mieć dziecko. Z tobą. Teraz. – Chwyta mnie z entuzjazmem za ręce, a brązowy ludzik z Gwiezdnych wojen wrzyna mi się boleśnie w skórę.

– Ale... – Wyplątuję ręce z jego uścisku, przez co Han Solo ląduje na podłodze. Zalewają mnie bolesne wspomnienia z miesięcy pracy w tym budynku. – Wiesz... dziecko przewraca całe życie do góry nogami, w końcu bierze się odpowiedzialność za życie drugiego człowieka i jego szczęście, do tego przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, aż do śmierci. To nie zachcianka, którą się spełnia pod wpływem sentymentu.

– Okej. – Ryan schyla się po zabawkę. – Weź to ze względu na miejsce, w którym się teraz znajdujemy. Potraktuj to jako darmową próbkę i zastanów się przez najbliższy tydzień.

– Dzięki. – Przygryzam wargę. – Nan, przecież już o tym rozmawialiśmy. – Tyle że w kategoriach przyszłości. Nie wiem, czy jestem

gotowa. – Co ty wygadujesz? Byłaś fantastyczną nianią! – Ale to nie oznacza automatycznie, że będę fantastyczną

matką! To nie to samo. – Gestykuluję tak żywo, że aż torebka spada mi na nadgarstek. – Wcale a wcale.

Page 20: Powrót niani

20

– Halo! – Po korytarzu przy wtórze brzęczących kluczy rozlega się echem głos pośrednika. – Panie Hutchinson, jest pan gotowy? Nabywcy będą tu lada chwila. Czy ostatni lokatorzy zostawili wszystko na wysoki połysk?

Mając już za sobą oględziny mieszkania, wsiadamy do wiodącej do kancelarii metalowej windy, nabitej aż po brzegi z powodu godzin lunchu. Ryan chwyta mnie pocieszająco za rękę, a ja oddaję uścisk. Gdy winda zatrzymuje się na trzy-dziestym siódmym piętrze, przepychamy się między górami pojemników na jedzenie i wychodzimy na korytarz wyłożony zieloną miękką wykładziną, w której toną moje obcasy. Trzyma-jąc Ryana pod ramię, skręcam w lewo, w stronę biura kancelarii. Próbuję się uspokoić, by robić wrażenie rozsądnej, eleganckiej żony, jednej z tych, które zwykle towarzyszą mężom w takich biurach w celu podpisania pliku dokumentów niezwykłej wagi. Nie mogę wyglądać na taką, co ulega impulsom rodem z tra-gedii Eurypidesa, sięga pod własną spódnicę, wyrywa sobie gołymi rękami organy rozrodcze i rzuca nimi o mahoniowe ściany.

– Ryan! – Korpulentny prawnik wynurza się z drzwi obok i zmierzając w naszą stronę, jedną rękę wyciąga do powitania, a drugą, by poklepać Ryana po plecach. – Co za wspaniały początek tygodnia! Jak leci? Co słychać u tatusia? – Oczyma wyobraźni widzę go z cygarem w kąciku ust. – Jaka szkoda, że twoich rodziców nie ma teraz z nami. Chłopcze, sprzedają mieszkanie w najlepszym momencie. Chodzą słuchy, że rynek nieruchomości wkrótce się załamie.

– Hm – Ryan wydobywa się z jego objęć. – Żałuję, że muszą je sprzedać, ale tato chce otworzyć fi lię w Seulu i potrzebuje pieniędzy na rozkręcenie interesu.

– Inwestycje na rynkach azjatyckich to strzał w dziesiątkę. A więc masz wszystkie upoważnienia – idealna okazja, żeby coś

Page 21: Powrót niani

21

zdefraudować, nie? – Chichocze, nachylając się w jego stronę konspiracyjnie. – Mamy ochotę na małą defraudacyjkę?

– Gordon, oto moja żona Nan – mówi Ryan, a ja dystyn-gowanie wyciągam rękę.

– Jest pani zachwycająca! Ryan senior nie oddał w pełni pani uroku. – Jak było do przewidzenia, klepie mnie po ple-cach. – Przykro mi, że nie byliśmy na waszym weselu. O Boże, toż to już...

– W czerwcu minie sześć lat – podpowiadam. – No tak, racja, to było w ten sam weekend co rozda-

nie dyplomów Maxa na Stanfordzie. A u was co, jacyś mali Hutchinsonowie? Twój tata pewnie nie może się doczekać małego Ryana Czwartego.

Ja i Ryan wymieniamy przerażone spojrzenia, po których maski tlenowe powinny wypaść z sufi tu.

– Jeszcze nie – odpowiadam, posyłając mu uśmiech roz-sądnej, eleganckiej żony.

– Powiem wam coś: nie odkładajcie tego. Radzę teraz moim klientom, żeby w intercyzie uwzględnili kompensację in vitro.

– Słucham? – Kompensację in vitro. Jeśli żona roztrwoni na zabiegi

sto, sto pięćdziesiąt tysięcy i nic z tego nie wyjdzie, można to odliczyć od ugody.

– Aha – wyrzucam z siebie, próbując rozluźnić twarz. – Świetna sprawa. Możemy wejść do środka? – Podczas wędrówki niskim korytarzem o ścianach wyłożonych plakatami z auto-grafem Johna Grishama obaj omawiają ostatnią partyjkę golfa między Gordonem a moim teściem. Czy to było w Hongkongu? Czy Hongkong należał jeszcze wtedy do Brytyjczyków? Ha, ha, ha, śmieję się perliście z jakiegoś rasistowskiego dowcipu o piłce golfowej i Azjatce, którego na szczęście nie rozumiem.

– To tu. – Gordon otwiera przed nami drzwi do sali konferen-cyjnej. Nasz wzrok od razu przykuwa szklana ściana wychodząca

Page 22: Powrót niani

22

na Central Park, odległy o całe lata świetlne od naszego nowego lokum na dalekiej północy.

– O Boże, Nan! – Jakaś piękna kobieta podrywa się zza stołu i rusza, by mnie uściskać.

– Citrine – stwierdzam zaskoczona, bo jej twarz zupełnie tu nie pasuje.

– O rany, to niesamowite! To wy sprzedajecie to mieszkanie? Ale heca! Chodź, przedstawię ci mojego męża! – Bierze mnie za ręce i prowadzi wokół wielkiego prostokątnego stołu, mija-jąc swojego prawnika i pośrednika, w stronę antypatycznego mężczyzny po czterdziestce w garniturze prosto z Londynu, o zaczesanych gładko do tyłu włosach, rozpartego wygodnie w fotelu. – Kochanie, oto Nan Saunders.

– Obecnie Nan Hutchinson – prostuję, wskazując na Ryana, który, sądząc po minie, został uraczony kolejnym dowcipem Gordona.

– No tak, jasne, wyszłaś za mąż! Chodziłyśmy razem do Chapin, kochanie. – Gdy obejmuje mnie w pasie, dolatuje mnie zapach wiciokrzewu. – Znamy się od piątego roku życia! A to mój mąż Clark.

– Jeszcze jedna – Clark podnosi się i wyciąga w moją stronę wielką rękę. – Citrine najwyraźniej nie potrafi przejść kilku metrów, żeby nie wpaść na kogoś znajomego. Wszyscy gotowi?

– Clark – Citrine upomina męża, który właśnie zerka na swój zegarek fi rmy Patek Philippe. – Typowy bankowiec – wzdycha. – Wyobrażasz to sobie? Ja, artystka. Żoną bankowca. – Wypuszcza mnie z objęć, by poprawić rękawy żakietu z bukli, a guziki ze splecionymi literami C połyskują w słońcu. Zaczyna gestyku-lować poplamionymi farbą dłońmi i odwraca mnie twarzą do siebie, na wprost swych wielkich zielonych oczu. – Zaraz, zaraz, myślałam, że jesteście teraz w Sztokholmie?

– Nie – odpowiadam, robiąc mały krok w tył, by uciec choć trochę od jej intensywnego spojrzenia. Charyzma, która

Page 23: Powrót niani

23

sprawiała, że rówieśniczki oddawały jej swoje Barbie, branso-letki i chłopaków, nie osłabła z wiekiem. – To znaczy już nie. Wróciliśmy miesiąc temu. Mieszkaliśmy w różnych miejscach, gdzie tylko rzucała nas praca męża. Pracuje w ONZ-ecie – mówię całkowicie świadoma, jak to brzmi. – A ja kończyłam studia.

– Rany, ale heca. Pośrednik powiedział nam, że Hutchinso-nowie to starsze małżeństwo mieszkające za granicą. – Spogląda na męża, szukając u niego potwierdzenia swoich słów. – Potrze-bujecie lepszego PR-u.

– Nie, to mieszkanie należy do jego rodziców – wyjaśniam ze śmiechem. – Oni także trochę włóczą się po świecie – miesz-kają w Azji już od ponad dziesięciu lat. Ryan nadzoruje za nich sprzedaż apartamentu. Ryan?

– Witam państwa. – Przepraszając Gordona i swojego pośrednika, Ryan podchodzi do nas i wyciąga rękę na powita-nie. – Ryan Hutchinson.

Citrine dotyka palcem wskazującym jego piersi. – Nie poznajesz mnie?Ryan przez chwilę kręci głową, a potem nagle jego oczy

otwierają się szeroko ze zdumienia. – Citrine?! Nigdy nie widziałem cię bez opaski na włosach.

Zatańczymy fokstrota? Robi krok do przodu, jakby zapraszał ją do tańca, a Citrine

wybucha śmiechem. – Oboje chodziliście do Knickerbocker? – pytam.Clark ściska rękę Ryana. – Clark Cilbourne. Co to takiego Knickerbocker? – Gimnazjalna szkoła tańca – odpowiadamy chórem. – Wszystkie szkolne gwiazdy przynosiły w czwartki swoje

sukienki do tańca – wspominam z westchnieniem. – Tatiana miała kwiecistą z bufi astymi rękawami od Laury Ashley, która była dla mnie ósmym cudem świata.

Page 24: Powrót niani

24

– Nie chodziłaś do Knickerbocker – stwierdza Ryan odkrywczym tonem, choć objawienie to spływa na niego raz na kilka lat.

Kiwam głową ze skruchą. – Tata mnie nie puszczał, ponieważ sam tam chodził

w swoim czasie i uważał to za czystą torturę ... – I słusznie! – potwierdza Ryan. – Ale – kontynuuję – to była ostatnia szansa na pozna-

nie chłopaka. Albo się chodziło do Knickerbocker i tańczyło dwa na jeden, cementując z chłopakami więzi przyjaźni, które potem przeradzały się w szalone nastoletnie namiętności, albo można było zapomnieć o seksie aż do studiów. Mało było opcji pośrednich.

Wszyscy wybuchają śmiechem i Ryan ukradkiem ściska mnie za pośladki.

Rozlega się klaskanie Gordona siedzącego na końcu stołu. – Pora zasiąść do stołu i podpisać umowę!Przez następne ponad dwie godziny wokół stołu krążą

tysiące papierów, na których pojawiają się podpisy, podpisy i jeszcze raz podpisy. Od prawnej strony nie mam z tym nic wspólnego, więc moja rola ogranicza się do milczącego wspie-rania Ryana, który ruchem pióra przekreśla lata wspomnień. Citrine siedząca po drugiej stronie stołu pełni tę samą funk-cję, wymieniamy więc uśmiechy empatii, podczas gdy jej mąż staje przed dużo bardziej niewdzięcznym zadaniem wypisania czeku i weksla na sześć i pół miliona dolarów. S z e ś ć i p ó ł m i l i o n a d o l a r ó w. W budynku, w którym na własność można wykupić co najwyżej pięćdziesiąt procent lokalu. Mam nadzieję, że te dzieci w liczbie mnogiej, których się dochowamy, będą szczęśliwymi, przystosowanymi do społeczeństwa ludźmi, rozsądnymi, a do tego z zamiłowaniem do bankowości.

Wreszcie ostatni dokument zostaje podpisany, potwierdzony przez notariusza, wszystko zostaje przypieczętowane i jesteśmy

Page 25: Powrót niani

25

wolni. Ryan, sprawdziwszy swoją komórkę, podchodzi do szyby, by oddzwonić. Daję mu znak, że będę czekać przy wyjściu, i już za chwilę zmierzam wraz z Citrine w stronę damskiej toalety, lawirując między boksami pełnymi przemęczonych, spoconych dwudziestokilkulatków.

– Tak się cieszę, że cię spotkałam – mówi Citrine, przytrzy-mując dla mnie ciężkie drzwi wejściowe.

– Ja również. – Skończyłam Cudownych chłopców – oznajmia. – Tak? – Wychylam się zza otwartych drzwi od toalety. – Polecałaś mi to. Na dziesięcioleciu ukończenia szkoły. – O rany – Przypominam sobie cocktail party, na które,

żeby przyjechać, roztrwoniłam wszystkie swoje darmowe mile. – Tak, miałam wtedy świra na punkcie Chabona. I jak ci się podobało?

– Fantastyczne. A czytałaś Prawego człowieka? – dobiega mnie jej pytanie zza szarej metalowej przegródki.

– Richarda Russo? Już dawno chciałam ją kupić... – Nie, nie kupuj! – przerywa mi, zmierzając w stronę

umywalki, po czym zdejmuje żakiet, spod którego wyłania się koszulka Rage Against the Machine, i zarzuciwszy go sobie na ramię, myje ręce. Uśmiecha się do mnie w lustrze. – To mój spe-cjalny strój na wizyty w ekskluzywnych kancelariach prawnych... podoba ci się? – Odwzajemniam jej uśmiech. – W każdym razie porzucam swoje studio i jego obłożone literaturą ściany. Może wpadniesz kiedyś na kolację, a przy okazji po parę książek?

– Z przyjemnością – odpowiadam, nie do końca pewna, czy się nie przesłyszałam.

– Może kiedyś wreszcie stworzą mydło, które zmywa takie plamy. – Citrine suszy kolorowe od farby palce i otwiera portfel, wyciągając z niego wizytówkę, ceglaną z jednej strony, z drugiej w błękicie à la Miró, na której żółtym tuszem odznacza się jej nazwisko i informacja o galerii. – Co powiesz na środę?

Page 26: Powrót niani

26

– Doskonale – odpowiadam, wręczając jej zwykłą wizy-tówkę zaprojektowaną przez moją babcię.

– Fantastycznie. – Spomiędzy włosów Citrine wysuwa dłu-gopis, który przytrzymywał jej kok, i jej słynne jasnorude loki spadają kaskadą do pasa jak na reklamie szamponu. Wkłada długopis między zęby i skręciwszy na nowo włosy, spina je. – Zadzwoń do mnie, gdyby coś się zmieniło. A jeśli nie, to widzimy się na stacji linii L.

– Linii L? – Mieszkam na Brooklynie, w Williamsburgu – wyjaśnia,

po czym wskazując swój żakiet, dodaje: – Nie osądzaj artysty po jego drugiej połówce.

– Cześć, kochanie! – Babcia, ubrana w kimono i czarne satynowe japonki, otwiera zamaszystym ruchem drzwi swo-jego nowego mieszkania na poddaszu. – A gdzie Ryan? – pyta, obdarowując mnie szybkim całusem, a potem wraca do przygo-towywania kolacji. Mają się dziś u niej zjawić moi dawno przez nią niewidziani znajomi, dla których zawsze była niczym przy-brana babcia dobra wróżka. Odkładam torbę pełną materiałów szkoleniowych do treningu orientacyjnego mojego klienta, na którym zeszło mi popołudnie.

– Ryan musiał zostać w biurze. Kazał przekazać, że bardzo mu przykro z tego powodu – odpowiadam, a w gruncie rzeczy odczuwam ulgę, że spędzę te kilka godzin na drinkach ze starymi znajomymi zamiast na rozmowie z gatunku „czas na dzieci” czy tworzeniu konsultingowego imperium.

– Kicha – oświadcza Josh, mój najlepszy kumpel z Uniwer-sytetu Nowojorskiego, podnosząc się z szarej aksamitnej sofy w części salonowej mieszkania babci.

– Ki-cha, ki-cha – powtarza radośnie Pepper, jego trzyletnia córa, pędząc za nim truchtem w moją stronę, by mocno objąć mnie za kolana.

Page 27: Powrót niani

27

– Szkoda, że go nie będzie – mówi Josh, całując mnie na powitanie ponad głową trzymiesięcznego Wyatta siedzącego w nosidełku.

– A gdzie Jen? – pytam, podnosząc Pepper i sadowiąc ją sobie na biodrze, po czym ruszamy wszyscy w stronę sof.

– Praca, praca, praca. – Siadając z powrotem, Josh wkłada ośliniony smoczek Wyatta tam, gdzie jego miejsce.

– Zatem witaj w klubie słomianych wdowców! – Salutuję. – Od kiedy wykupili Bear Stearns, w jej banku panuje istne

wariactwo. Musiała skrócić urlop macierzyński o miesiąc. – Czy to zgodne z prawem? – Opieram się o sofę dla rów-

nowagi, gdyż rozradowana Pepper wygina się do tyłu, chcąc dotknąć włosów taty.

– Och, tak. – Josh pochyla się do przodu, by ułatwić córce zadanie. – Potrzebują teraz każdej pary rąk do pracy. Jen za żadne skarby świata nie chciała wypaść z obiegu.

W chwili gdy babcia wyłania się zza malowanego metalo-wego parawanu, który oddziela jej kuchnię od reszty miesz-kania, niosąc na tacce swoją specjalność, czyli faszerowane trufl ami jajka, rozlega się dzwonek do drzwi.

– Nan, otworzysz? – Już się robi. – Z Pepper na rękach idę do drzwi i wpusz-

czam Sarah, moją najlepszą przyjaciółkę z Chapin, która ściska nas obie na powitanie.

– Śmierdzisz rzygami – informuje ją mała uprzejmie. – Trafna uwaga. – Sarah całuje jasny czubek głowy Pep-

per. – Nad szafkami na ubrania był duży wyciek z rury, więc nie miałam się w co przebrać. – A nachylając się do mojego ucha, dodaje: – I to nie rzygi, to zawartość jelit.

Babcia podchodzi do nas, by uraczyć ją jajkami i całusami w policzki.

– Wrzuć to do pralki koło kuchenki, dam ci jakieś moje ciuchy do jogi.

Page 28: Powrót niani

28

Kilka minut później Sarah paraduje w czystych elastycznych spodniach i kaszmirowym topie od Donny Karan.

– Boże, jak mi tego brakowało – wzdycham, sadowiąc się z powrotem na wygodnym krześle z lampką wina w dłoni. – Międzynarodowe przygody są stanowczo przereklamowane.

– Nie, kochana – odzywa się babcia, nalewając chochlą dymiący gulasz z jagnięciny na różowy talerz z porcelany Limoges, który przetrwał wielkie czystki. – Właśnie po to są przygody: by zatęsknić za zwyczajnymi wieczorami u babci. Czy Pepper lubi jagnięcinę?

– Zwierzątko, które robi beee? – pyta mała, wyglądając spod ławy, gdzie zmienia pieluchę swojemu pluszakowi.

– To oznacza „nie, dziękuję”. – Josh sięga do torby leżącej u jego stóp i wyciąga kanapkę z masłem orzechowym i dżemem. Babcia wręcza mu talerz, a on zgrabnie układa na nim cztery kwadraty. – Proszę bardzo, Pep. Twoje ulubione papu.

Pepper wspina się na krzesło obok niego i kiwa głową z aprobatą.

– Masło orzechowe? Brawa za odwagę – komentuje Sarah, wcinając ostatnie jajko.

– A wszystko z powodu problemów z komunikacją. – Josh dolewa sobie wina. – Biorąc pod uwagę, ile czasu Jen spę-dza w banku, to ja chodzę na spotkania z pediatrami. Robię dokładne notatki i większość istotnych rzeczy przekazuję Jen, ale jakoś zapomniałem wspomnieć, że orzeszki ziemne od jakiegoś czasu są uważane za nowego Wysłannika Śmierci. No więc Jen zajmuje się Pepper w soboty, żebym ja mógł zdą-żyć z terminami, i wyobraźcie sobie, że pewnego dnia, kiedy uwinąłem się wcześniej z robotą, przychodzę na plac za-baw, i odkrywam, że Jen karmi naszą pociechę masłem orze-chowym, i to podobno już od czasu, kiedy małej wyrosły zęby. – Pepper podnosi głowę i szczerzy w naszą stronę pokryte dżemem perłowe uzębienie.

Page 29: Powrót niani

29

– Czy to waszym zdaniem normalne? – odzywa się Sarah. – Kiedy byliśmy mali, nikt, ale to nikt, nie miał alergii na orzeszki ziemne. Josh, powinieneś napisać o tym artykuł do swojego pisma. Na ostrym dyżurze non stop pojawiają się dzieci, które mają trudności z oddychaniem. To nie hipochondria rodzi-ców – te dzieci rzeczywiście cierpią na tachykardię.

– A ty nosiłaś łatwopalne piżamy – odzywa się babcia, doty-kając mojego nosa. – I jakoś żyjesz. Wznieśmy toast! – Wszyscy unosimy kieliszki, a Pepper swój kubeczek z dzióbkiem. – Za przygody i spotkania po latach!

– Za przygody i spotkania po latach! – powtarzamy, stukając się lampkami.

– A jeśli już mowa o spotkaniach po latach – wtrącam, odstawiając swój kieliszek. – Zgadnijcie, kogo dziś spotkałam w kancelarii prawnej?

– Hmm, czy ta kancelaria zajmuje się też rozwodami? To by znacznie poszerzyło krąg podejrzanych – stwierdza Josh, ścierając grudkę dżemu z podbródka Pepper.

– Nie, na podpisaniu aktu sprzedaży mieszkania Hutchin-sonów. W roli kupca.

– Nie mam pojęcia – mówi Sarah, ze smakiem siorbiąc swój gulasz.

– Citrine. – chrzanisz! – Sarah trąca mnie łokciem, a łyżka spada jej

na talerz. Odwracam się do Josha z wyjaśnieniem. – Citrine to nasza licealna gwiazda. – Rozkładam ręce w teatralnym geście.

– To o n a kupiła mieszkanie twoich teściów? – Sarah otwiera szeroko usta ze zdziwienia. – W pale się nie mieści. Owszem, słyszałam, że jej obrazy nieźle się sprzedają, ale bez jaj... czy ona to drugi Damien Hirst, a ja to przegapiłam?

– Wyszła za jakiegoś kolesia z bankowości. – A niech mnie! – Sarah uderza ręką w stół, aż brzęczy

srebrna zastawa. – Dlaczego to nie ja wyszłam za kolesia

Page 30: Powrót niani

30

z bankowości? Co wieczór powtarzam: dobry Boże, ześlij mi na stół operacyjny jakiegoś kolesia z bankowości. Ale nie, musiał mi się trafi ć Harry z paskudnymi wrzodami.

– Szukasz męża nie w tym szpitalu, co trzeba, moja droga – stwierdza Josh, popijając wino.

– No więc jaka teraz jest? – dopytuje się Sarah, odrywając końcówkę bagietki. – Ukradła ci coś? Dała fangę w nos?

– To nie ona waliła po twarzy. To była Pippa. A Citrine zaprosiła mnie na kolację.

– Chrzanisz! – piszczy Sarah. Jej „chrzanisz” brzmi jak dźwięk wydobywany prosto z trzewi, jakby to był jakiś azjatycki język tonalny.

– I chyba skorzystam z zaproszenia. Może dorosła i się zmie-niła. My się przecież zmieniłyśmy.

– Nie. Nie wierzę, żeby taka dziwka była w stanie dorosnąć. – Dziwka – powtarza Pepper. – Przepraszam – rzuca stropiona Sarah. – Jeśli chodzi o słowa, to mała chłonie wszystko jak

gąbka – oświadcza Josh, kwitując całą sytuację wzruszeniem ramion. – Dopóki nie powie na rozmowie w sprawie przyję-cia do przedszkola, żeby spierdalali – ostatni wyraz wymawia bezgłośnie – jest nam wszystko jedno.

– Zrozum – tłumaczę się dalej. – Ty pracujesz w jakichś kos-micznych godzinach. Josh z dwoma maluchami ma urwanie głowy. Desperacko potrzebuję nowych znajomych.

– To mi właśnie wygląda na desperację. – Sarah unosi brew.

– Jeśli o mnie chodzi, to jestem zachwycona, że zawierasz znajomości po tej stronie Atlantyku. Komuś jeszcze ziem-niaków? – Babcia ociera kąciki ust, ostrożnie, by nie zetrzeć szminki. – Stoją na kuchence.

– Ja chętnie. – Sarah odsuwa krzesło. – Fran – zaczyna, zni-kając za parawanem – jeśli już mowa o przygodach: to miejsce

Page 31: Powrót niani

31

jest po prostu n i e s a m o w i t e, choć w twoich kręgach pewnie trochę szokujące. Nan próbowała mi to wyjaśnić, ale wolę to usłyszeć u źródła. – Wraca z patelnią i nakłada każdemu na talerz po kilka młodych ziemniaków.

– Eee, tam – mówi babcia, uderzając w stół kościstą dłonią. – Eee, tam – powtarza Pepper i chichocze. – Wiesz, moja droga, przychodzi moment, kiedy człowiek

uświadamia sobie, że wszystkie te prześliczne rzeczy, które gromadził przez całe życie, w nie tak odległej przyszłości przyprawią kogoś o białą gorączkę. I ten k t o ś przychodzi do ciebie na kolację, i gapi się na te wszystkie prześliczne rzeczy, jakby gorączka już atakowała, więc postanowiłam ubiec fakty. Zamiast tradycyjnego après moi le déluge zadałam sobie pytanie, czy jest coś, czego nigdy nie robiłam, a bardzo zrobić chciałam. I uświadomiłam sobie, że prosto z kamienicy moich rodziców przeprowadziłam się na studia do Vassar, do mieszkania mojego męża. I chciałam wrócić do beztroskiego stylu życia z czasów, gdy miałam dwadzieścia lat. Mając na karku osiemdziesiątkę! Zatem spotkał mnie cudowny przywilej ofi arowania ludziom swoich rzeczy, gdy jeszcze ciągle jestem w stanie usłyszeć od nich „dziękuję”. I właśnie tak to wygląda. – Wzrusza ramio-nami, a my spoglądamy na jej pokój, na sofy dryfujące pośrodku, wysokie na trzy metry łóżko z baldachimem, a potem na koło garncarskie i sztalugi ustawione przy przeciwległej ścianie przy oknach. – Trochę pracy to zajęło – mój znajomy miał genialny pomysł nałożenia na betonową podłogę błyszczącej wykładziny. Czy to nie fantastyczne? A łazienkę skończyłam dopiero wczoraj. Ponad rok szukałam oryginalnej tapety... Nan, musisz to sama ocenić.

– Tak jest, psze pani! – Odłożywszy kromkę chleba, biegnę do stalowych drzwi i ku swojemu kompletnemu zaskoczeniu znajduję się w dokładnej replice łazienki, jaką babcia miała na Piątej Alei: te same perkalowe obicia w brzoskwiniowym

Page 32: Powrót niani

32

odcieniu, na jej tle te same francuskie lalki z papier mâché, a u sufi tu ten sam kandelabr. Przeżywając powrót do prze-szłości po raz drugi tego samego dnia, czuję, jak wzruszenie chwyta mnie za gardło, a w oczach wzbierają mi łzy. Z wrażenia siadam na desce klozetowej.

– Nan? – słyszę pukanie babci, a potem łoskot odsuwanych drzwi. Sięgam po papier toaletowy. – Wszystko w porządku?

– Mhm, to tylko taka chwila słabości. Niesamowite, zacho-wałaś łazienkę! – Rozmoknięty papier toaletowy przy ustach tłumi mój okrzyk.

– Odtworzyłam – poprawia mnie babcia, wchodząc do środka i zasuwając za sobą drzwi.

– Dlaczego? – Hm... – Sięga do znajdującego się na szklanej półce nad

moją głową pudełka z masy perłowej po chusteczki w brzos-kwiniowym kolorze. – Kiedy zastanawiałam się, czy sprze-dać to stare mieszkanie, jedyną rzeczą, która mnie przed tym powstrzymywała, jedyną niespełnioną wizją – bo wiesz, działo się tam trochę ciekawych rzeczy: wydawałam dla ciebie przy-jęcia na tarasie, wynajmowałam pokoje artystom przeróżnej maści – jedyną rzeczą, jakiej jeszcze tam nie widziałam, była twoja córka bawiąca się w salon fryzjerski w ulubionej kry-jówce swojej mamy – mówiąc to, wskazuje na miejsce, gdzie brzoskwiniowa tkanina wybrzusza się pod porcelanową umy-walką.

Słysząc to, opieram czoło na rękach i łzy wielkie jak grochy spadają mi na spódnicę.

– A poza tym... – podnosi mój podbródek, odsuwając deli-katnie wilgotne włosy z twarzy. – Gdy tylko czuję się zagubiona, przychodzę tutaj, by odzyskać równowagę i odnaleźć siebie.

– Ty czujesz się zagubiona? – wycieram nos ze wzrokiem wbitym w miejsce styku marmuru z wykładziną. – Kłam-czucha.

Page 33: Powrót niani

33

– Ależ to właśnie wtedy dzieją się najbardziej ekscytujące rzeczy, Nan! Przerażają mnie ludzie, którzy zawsze wiedzą, dokąd zmierzają. – Podchodzi do lustra, by sprawdzić w nim szminkę. – To znaczy, że niewiele myślą.

– A co, jeśli tej małej dziewczynki nie... – Kochanie, nic na siłę. – Wręcza mi kawałek papierowego

ręcznika. – Nic na siłę? Przez rok tworzyłaś miejsce, w którym mia-

łoby się bawić moje nienarodzone dziecko – a dokładnie: moja nienarodzona córka.

– Ja nikogo nie dyskryminuję. A teraz chodź na ciasto.Kiwam głową i podnoszę się, by ją uściskać, zanim opuści

łazienkę. Ochlapuję delikatnie wodą twarz, starając się nie patrzeć na czerwone oczy i dojrzałą cerę w lustrze, do którego w dzieciństwie musiałam sięgać na palcach. Jeszcze tylko głę-boki oddech, poprawienie ręcznika i mogę wrócić do reszty.

– Och! – Widzę troskę na twarzy Sarah, gdy zbliżam się do stołu. – Wszystko w porządku?

– Tak, jak najbardziej. Tylko po prostu dużo się dzieje o statnio.

– Boże, tyle czasu minęło, od kiedy jedna drugiej wypłaki-wała żale na ramieniu. – Sarah głaszcze mnie pocieszająco. – Trochę mi przykro, że wyszłaś, żeby sobie poryczeć.

– Nie chciałam zapoczątkować reakcji łańcuchowej – wyjaś-niam, biorąc kawałek ciasta ze śliwkami i dolewając sobie wina.

– To miło z twojej strony – Josh głaszcze małą pokrytą mesz-kiem główkę śpiącą na jego piersi.

– Nan, wiesz, głupio mi, że przez te moje chore godziny pracy tak rzadko się spotykamy. – Sarah klepie mnie po ręce. – Przepra-szam, że popchnęłam cię wprost w ramiona Citrine Kittridge.

– O Boże, nie przejmuj się, to zupełnie nie tak. – Kręcę głową, podając Pepper mniejszy kawałek ciasta. – Wiesz, mam

Page 34: Powrót niani

34

wrażenie, jakbyśmy z Ryanem dopiero co wrócili. Żyjemy wśród kartonów, w kompletnym bałaganie pokrytym azbestowym pyłem, zdobyłam na razie tylko jednego klienta, Gracja wresz-cie przestała sikać na dźwięk każdego elektrycznego urządzenia, a do tego Ryan objawił dziś rodzicielskie ciągoty.

– Super. – Josh rozpromienia się na widok Pepper pała-szującej ciasto. – Nawet się nie zastanawiaj. Jen nie myślała o dziecku, chciała najpierw zostać wicedyrektorem banku, ale Wszechmogący miał inne plany. Jej kariera w funduszach roz-wija się fantastycznie, a dla mnie to największa radocha, jaką w życiu miałem.

– Naprawdę? A jak się czujesz z rozstępami i podrażnio-nymi sutkami? – Przekrzywiam fi luternie głowę.

– A krocze dobrze ci się goi? – dołącza do drwin Sarah. – Stary. – Wymierzam w jego stronę widelec. – Ryana pra-

wie wcale nie ma w domu. Nie mam męża takiego jak ty i nie możemy sobie pozwolić, abym ja pracowała tak jak ty, więc raczej widzę to w czarnych barwach.

Babcia podaje bitą śmietanę. – O rany, a ja dolałam oliwy do ognia z tą łazienką... jesteś

pod ostrzałem ze wszystkich stron. Sarah nachyla się, by nalać sobie jeszcze wina. – Wiesz, ja nawet nie uprawiałam seksu w tym roku kalen-

darzowym, więc z mojego punktu widzenia mieć kandydata na ojca swoich dzieci to ogromny przywilej.

– No tak, jasne – próbuję się tłumaczyć. – Tylko... – Tylko co? – Babcia zachęca mnie skinieniem głowy. – Przeprowadzaliśmy się tyle razy, że tak naprawdę nigdy

nie rozmawialiśmy o tym poważnie, nie było żadnego: „Okej, od dziś zaczynamy się starać o dziecko”. To znaczy przeczu-wałam, a głęboko w środku wręcz b y ł a m p e w n a, że po przeprowadzce i kupnie domu to będzie następny temat na tapecie. Ale zaczynać go przy Park Avenue 721? To po prostu

Page 35: Powrót niani

35

bardzo dziwne tak nagle się pokłócić, i to jeszcze na tak ważny temat, a co dziwniejsze, to tak naprawdę nie wiem, dlaczego ta sprawa tak nas dzieli.

– Może chodzi o obtarte sutki? – podpowiada Sarah. – Nie będę cię karmić złudzeniami – podsumowuje babcia,

zabierając patelnię, by zanieść ją do zlewu.

Po tym jak wraz z Sarah usadowiłyśmy Josha, Wyatta i śpiącą Pepper w taksówce, zmierzamy na stację przy ulicy Franklina, a ja sprawdzam swoją pocztę głosową. „Cześć, kochanie, mia-łem nadzieję, że uda mi się do ciebie dodzwonić. Muszę złapać ostatni lot do Waszyngtonu – walki o zboże w Afryce. Cholernie mi przykro. Ale wyprowadziłem Grację i zadzwonię do ciebie jutro w przerwie, dobra? Już zdążyłem się za tobą stęsknić. Słodkich snów”. Zła na siebie, że zapomniałam włączyć dzwo-nek po treningu, piszę Ryanowi esemesa, że u mnie wszystko w porządku, że jestem napchana jagnięciną po prowansalsku i że jemu też życzę słodkich snów. A po powrocie do domu zastaję w nim bombonierkę i bukiet kwiatów w wiadrze pełnym wody. I padam.

Kilka godzin później wściekłe ujadanie Gracji wyrywa mnie z kamiennego snu.

– Gracja – jęczę błagalnie, spoglądając w ciemności w stronę drzwi od sypialni, przez które zagląda nasza suczka, jakby moja noc dobiegła końca. Sięgam do mikrofalówki, która służy mi za stolik nocny – jest pierwsza dwadzieścia trzy – i próbuję trafi ć na komórkę. Gracja znowu szczeka zajadle, aż dzwoni mi w uszach. Chwytam telefon, który błyskiem budzi się do życia i wyświetla esemesa z informacją od mojego męża, że znajduje się teraz w hotelu Radisson w Waszyngtonie. Kładę palec na dziewiątce, gotowa zadzwonić po pomoc, kiedy słyszę...

Dzzzń... dzzzń... dzzzzzzń.

Page 36: Powrót niani

36

– Gracja! – wybucham poirytowana i suczka zaskoczona odwraca się w moją stronę. – To tylko dzwonek do drzwi – wyjaś-niam, jak gdyby fakt, że ktoś w środku nocy dobija się do mojego domu, miał nas uspokoić. Po wciągnięciu spodni do jogi i nało-żeniu swetra Ryana na halkę wsuwam stopy do adidasów.

Gracja stoi w drzwiach w pełnej gotowości, a na widok swojej pani w ubraniu łapie w zęby zabawkę i biegnie w stronę schodów.

– Nie, nie idziemy na spacer.Gracja radośnie macha ogonem. Przyświecając sobie

komórką, próbuję znaleźć kontakt. Goła żarówka oświetla korytarz, podest na piętrze i hol.

dzzzzzzzzzzzz.dzzzzzzzzzzzz. – Cholera – klnę pod nosem, o mało nie potknąwszy się

o niezawiązane sznurowadła, gdy pokonuję naraz dwa ostat-nie schody wiodące do pokrytego linoleum holu o zielonych ścianach. Odchylam starą pożółkłą fi rankę na jednym z dwóch bocznych okien przy drzwiach. Na widok dymiącego papierosa z długą warstewką popiołu w męskich dłoniach gwałtownie przywieram do ściany. Gracja sapie obok pogryzionej smyczy i wpatruje się w skupieniu w drzwi, czekając na ich otwarcie. O nie, nie ma mowy. Zerkam na zamek i upewniając się, że jest przekręcony, z walącym sercem cofam się w stronę schodów.

dzzzzzzzzzz – pyk! I światło dwa piętra wyżej wysiada. Co oznacza, że została nam już tylko jedna para nieprzepalo-nych bezpieczników. Cudownie.

– Cholera... – dobiega mnie z ganku. Wpatruję się w odpry-skującą farbę drzwi z intensywnością, która mogłaby konkurować z psią. – Hej, otwórz – odzywa się intruz, bełkocząc powoli. – Zostawiłem w taksówce portfel ... chciałem tylko... słyszałem cię... wiem, że tam jesteś... O kurrr... – A zaraz potem dobiega mnie głuchy łomot i coś osuwa się ciężko po drzwiach.

Page 37: Powrót niani

Gracja spuszcza głowę, by obwąchać framugę. Niepewnym krokiem podchodzę do okna i delikatnie podnoszę zasłonę. Lampa uliczna oświetla szerokie spodnie khaki i lśniące skó-rzane buty. Dostrzegam smukłe palce, jak otwierają się, rozluź-niając zacisk na czarnym iphonie. Mój napastnik w ciuchach rodem z żurnala zemdlał? Nie żyje?

– Hej – odzywam się nieswoim głosem, a Gracja zaczyna warczeć. – Cicho. – Przykładam ręce do jej pyska, by móc nasłuchiwać. Nic, cisza. – Hej tam! – Uderzam w drzwi.

– Tak? – Słyszę jego kaszel. – Jesteś w domu. – Kogo szukasz? – Obchodzę siedzącą Grację, która nasta-

wia uszu. – Yyy... – Słyszę, jak usiłuje podnieść się na nogi. – Szu-

kam... Nanny?W gardle zasycha mi zupełnie. Jeszcze raz wyglądam przez

postrzępioną fi rankę. – Słucham? – Tak, Nanny. Czy ty... – Stań na wprost szyby. Z twojej prawej strony. – Nic. –

Hej tam! – Tak. – Z twojej drugiej prawej.Nagle widok na ganek przesłania mi jego twarz. Mężczy-

zna, albo raczej chłopiec, albo coś pomiędzy. Pod zmierzwioną blond czupryną, powyżej lekko piegowatego nosa znajduje się para przekrwionych niebieskich oczu. Widzę rysy, które od razu przywołują na myśl jego matkę. Przyciskam czoło do zimnej szyby, czując się naraz jak stuletnia staruszka i dwudziestojed-noletnia dziewczyna.

– Grayer?

Page 38: Powrót niani

niania powraca!

Nanny jest ju doros a. Ma wspania ego m a, my li o dziec-ku, robi karier w Nowym Jorku. I wtedy w jej ycie wkra-czaj znowu pa stwo X. A dok adnie prawie doros y juGrayer i jego m odszy brat Stilton. Tym razem potrzebujniani, która stawi czo o problemom, jakie mog sprawi tyl-ko mieszka cy domów przy najdro szej ulicy wiata.

Czy Nanny wytrzyma konfrontacj z zamo nymi onami no-wojorskich bankierów? Zakupoholiczkami yj cymi o wodzie i marchewce, specjalistkami od operacji plastycznych i kart kredytowych? M odymi matkami, które posy aj dzieci na tai-chi dla maluchów, w adczyniami Pi tej Alei?

S sytuacje, w których nie pomo enawet najnowsza kreacja od Chanel…

Powrót niani to kontynuacja bestsellerowej powie ci Nicoli Kraus i Emmy McLaughlin Niania w Nowym Jorku. W tym samympe nym humoru i niepozbawionym z o liwo ci stylu autorki przedstawiaj dalsze losy ulubionej bohaterki, jeszcze g biejwnikaj c w kusz c zbytkiem atmosfer Nowego Jorku. Nic tak nie intryguje jak ycie mieszka ców Pi tej Alei. Nic tak nie szo-kuje jak grzechy, które próbuj ukry .

cencena da detaetal.l. 3434,9,900zz