Author
quxxi
View
200
Download
6
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Tom pierwszy.Tysiące lat temu, Anioł Razjel zmieszał swoją krew z krwią mężczyzn i stworzył rasę Nephilim, pół ludzi, pół aniołów. Mieszańcy człowieka i anioła przebywają wśród nas, ukryci, ale wciąż obecni, są naszą niewidzialną ochroną. Nazywają ich Nocnymi Łowcami. Nocni Łowcy przestrzegają praw ustanowionych w Szarej Księdze, nadanych im przez Razjela.Ich zadaniem jest chronić nasz świat przed pasożytami, zwanymi demonami, które podróżują między światami, niszcząc wszystko na swej drodze. Ich zadaniem jest również utrzymanie pokoju między walczącymi mieszkańcami podziemnego świata, krzyżówkami człowieka i demona, znanymi jako wilkołaki, wampiry, czarodzieje i wróżki. W swoich obowiązkach są wspomagani przez tajemniczych Cichych Braci. Cisi Bracia mają zaszyte oczy i usta i rządzą Miastem Kości, nekropolią znajdującą się pod ulicami Manhattanu, w której leżą zmarli Łowcy. Cisi Bracia prowadzą archiwa wszystkich Łowców Cieni, jacy kiedykolwiek żyli. Strzegą również trzech boskich przedmiotów, które anioł Razjel powierzył swoim dzieciom. Jednym z nich jest Miecz. Drugim Lustro. Trzecim Kielich.Od tysięcy lat Cisi Bracia strzegli boskich przedmiotów. I było tak aż do Powstania, wojny domowej, pod przywództwem zbuntowanego Łowcy, Valentine’a, który niemal na zawsze zniszczył tajemny świat Łowców. I mimo że od śmierci Valentine’a minęło wiele lat, rany, jakie zostawił, nigdy się nie zabliźniły. Od Powstania minęło piętnaście lat. Jest upalny sierpień w tętniącym życiem Nowym Jorku. W podziemnym świecie szerzy się wieść, że Valentine powrócił na czele armii wyklętych. A Kielich zaginął…
CASSANDRA CLARE
MIASTO KOCITom I trylogii Dary Anioa
City of Bones. The Mortal Instruments- Book One
Mojemu dziadkowi
CZ PIERWSZA
ZEJCIE W MROK
Nie zapiewam o Chaosie ani
O wiekuistej Nocy; nauczya
Muza niebiaska mnie, jak si zapuci
W gb i wspi w gr... .
- John Milton, Raj utracony
1 PANDEMONIUM
-Chyba jaja sobie ze mnie robisz - rzuci bramkarz, zaplatajc rce na potnej piersi.
Spojrza z gry na chopca w czerwonej kurtce zapinanej na suwak i pokrci ogolon gow.
- Nie moesz tego wnie.
Mniej wicej pidziesitka nastolatkw stojcych przed Pandemonium pochylia si i
nadstawia uszu. Na wejcie do klubu, zwaszcza w niedziel, dugo si czekao, a w kolejce
zwykle dziao si niewiele. Bramkarze byli ostrzy i od razu wyapywali kadego, kto
wyglda tak, jakby mia spowodowa kopoty. Pitnastoletnia Clary Fray czekajca w
kolejce ze swoim najlepszym przyjacielem Simonem przesuna si odrobin do przodu
razem ze wszystkimi, w nadziei na rozrywk.
-Daj spokj, czowieku. - Chopak podnis nad gow jaki przedmiot. Byo to co w rodzaju
drewnianej paki zaostrzonej na jednym kocu. - To cz mojego kostiumu.
Wykidajo unis brew.
-Co to jest?
Chopak umiechn si szeroko. Zdaniem Clary wyglda cakiem normalnie jak na bywalca
Pandemonium. Wosy ufarbowane na odblaskowy niebieski kolor sterczay mu wok gowy
jak macki wystraszonej omiornicy, ale nie mia adnych wymylnych tatuay, wielkich
metalowych sztabek w uszach ani wiekw w wargach.
-Jestem pogromc wampirw. - Zgi pak z tak atwoci, jakby to byo dbo trawy. -
Widzisz? To atrapa. Z gumy piankowej.
Jego due oczy wydaway si troch za bardzo zielone, byy koloru pynu przeciw
zamarzaniu albo wiosennej trawy. Bramkarz wzruszy ramionami, nagle znudzony.
-Dobra, wchod.
Chopak przelizn si obok niego szybko i zwinnie jak wgorz. Clary podoba si jego
sposb chodzenia, lekkie koysanie ramion, potrzsanie wosami. Na takich jak on jej matka
miaa okrelenie: niefrasobliwy.
-Pomylaa, e jest niezy? - zapyta z rezygnacj w gosie Simon. - Tak?
Clary dgna go okciem w ebra, ale nic nie odpowiedziaa.
***
W rodku byo peno dymu z suchego lodu. Kolorowe wiata taczyy po parkiecie,
zmieniajc klub w wielobarwn bajkow krain bkitw, jadowitych zieleni, gorcych
rw i zota.
Chopak w czerwonej kurtce, z leniwym umiechem bkajcym si po wargach, pogaska
dugi miecz o klindze ostrej jak brzytwa. To byo takie atwe - troch czaru rzuconego na
ostrze, eby wygldao nieszkodliwie. Kolejny czar na oczy i w chwili, kiedy bramkarz na
niego spojrza, wejcie mia pewne. Oczywicie poradziby sobie bez tych sztuczek, ale one
te byy elementem zabawy: zwodzenie Przyziemnych, robienie wszystkiego otwarcie na ich
oczach, rajcowanie si pustym wyrazem ich twarzy.
Chopak przesun wzrokiem po parkiecie, na ktrym w wirujcych supach dymu to znikay,
to pojawiy si szczupe nogi odziane w jedwabie albo czarne skry. Dziewczyny potrzsay
w tacu dugimi wosami, chopcy krcili biodrami, naga skra lnia od potu. A bia od nich
witalno, fale energii przyprawiajce go o zawrt gowy. Pogardliwie skrzywi usta. Oni
nawet nie wiedzieli, jakimi s szczciarzami. Nie mieli pojcia, jak to jest wegetowa w
martwym wiecie, gdzie soce wisi na niebie jak wypalony wgielek. Ich ycie pono jasno
jak pomie wiecy... i rwnie atwo byo je zgasi.
Zacisn do na rkojeci miecza i wszed na parkiet. W tym momencie od tumu taczcych
odczya si dziewczyna i ruszya w jego stron. Zmierzy j wzrokiem. Bya pikna jak na
czowieka - miaa dugie wosy koloru czarnego atramentu i oczy jak dwa wgle. Bya ubrana
w sigajc do ziemi bia sukni z koronkowymi rkawami, z rodzaju tych, ktre kobiety
nosiy, kiedy wiat by modszy. Na szyi miaa cienki srebrny acuszek, a na nim
ciemnoczerwony wisiorek wielkoci dziecicej pici. Wystarczyo, e zmruy oczy, by
stwierdzi, e jest cenny. Kiedy dziewczyna si do niego zbliya, napyna mu do ust
linka. Energia yciowa pulsowaa w niej jak krew tryskajca z otwartej rany. Mijajc go,
umiechna si i rzucia mu prowokujce spojrzenie. Odwrci si i ruszy za ni, czujc na
wargach przedsmak jej mierci.
To zawsze byo atwe. Ju czu moc jej ycia krc mu w yach. Ludzie to gupcy. Mieli
co tak cennego, a w ogle tego nie strzegli. Oddawali swj skarb za pienidze, za paczuszki
z proszkiem, za czarujcy umiech obcego. Dziewczyna wygldaa jak blady duch suncy
przez kolorowy dym. Gdy dotara do ciany, odwrcia si do niego z umiechem i uniosa
sukni. Miaa pod ni botki sigajce do poowy ud.
Podszed do niej powoli. Blisko dziewczyny wywoaa mrowienie na jego skrze. Z
odlegoci kilku krokw ju nie bya taka doskonaa. Zobaczy rozmazany tusz pod oczami,
pot sklejajcy woski na karku. Poczu jej miertelno, sodki odr zgnilizny. Mam ci,
pomyla.
Jej usta wykrzywi chodny umiech. Przesuna si w bok, a on zobaczy za ni zamknite
drzwi z napisem wykonanym czerwon farb: Wstp wzbroniony Magazyn. Dziewczyna
signa za siebie, przekrcia gak i wlizna si do rodka. Chopak dostrzeg stosy pude,
spltane kable. Rzeczywicie skadzik. Obejrza si za siebie nikt na niego nie patrzy. Tym
lepiej, skoro zaleao jej na prywatnoci.
Wsun si za ni do pomieszczenia, niewiadomy tego, e jest obserwowany.
***
-Nieza muzyka, co? - rzuci Simon.
Clary nie odpowiedziaa. Taczyli czy te raczej robili co, co mogo uchodzi za taniec -
duo kiwania si w przd i w ty, od czasu do czasu gwatowny skon, jakby ktre z nich -
zgubio szka kontaktowe - na niewielkiej przestrzeni midzy grup nastolatkw w
metalicznych gorsetach a mod azjatyck par, ktra obciskiwaa si tak zapamitale, e
kocwki kolorowych wosw obojga splatay si ze sob jak winorol. Chopak z przekut
warg i plecakiem w ksztacie misia rozdawa darmowe tabletki zioowej ekstazy, a jego
workowate spodnie opotay na wietrze wytwarzanym przez wiatrownic. Clary nie zwracaa
uwagi na najblisze otoczenie; obserwowaa niebieskowosego chopaka, ktry przebojem
wcisn si do klubu. Teraz kry w tumie, jakby czego szuka. Co w sposobie jego
poruszania si przywodzio jej na myl...
-Jeli chodzi o mnie, wietnie si bawi - cign Simon.
Wydawao si to mao prawdopodobne. W dinsach i starej bawenianej koszulce z napisem
Wyprodukowane w Brooklynie Simon pasowa do Pandemonium jak pi do nosa. Jego
wieo umyte wosy byy ciemnobrzowe zamiast zielone albo rowe, przekrzywione
okulary zsuny mu si na czubek nosa. Nie wyglda na ponurego osobnika,
kontemplujcego moce ciemnoci, tylko na grzecznego chopca, ktry wybiera si do klubu
szachowego.
-Uhm - mrukna Clary.
Doskonale wiedziaa, e przyszed do Pandemonium tylko dlatego, e ona lubia ten klub. On
sam uwaa go za nudny. Waciwie ona te nie miaa pewnoci, dlaczego to miejsce jej si
podoba. Moe dlatego e wszystko tutaj - ubrania, muzyka - byo jak ze snu, jak z innego
ycia, nie tak zwyczajnego i nudnego jak prawdziwe. Poza tym, z powodu niemiaoci
najlepiej czua si w towarzystwie Simona.
Niebieskowosy chopak wanie schodzi z parkietu. Wyglda na troch zagubionego, jakby
nie znalaz osoby, ktrej szuka. Clary przemkna przez gow myl, co by si stao, gdyby
do niego podesza, przedstawia si i zaproponowaa, e oprowadzi go po klubie. Moe tylko
wytrzeszczyby oczy, jeli te by niemiay. A moe byby wdziczny i zadowolony, lecz
staraby si tego nie okaza, jak to chopcy... Ona jednak wiedziaaby swoje. Moe...
Niebieskowosy nagle si wyprostowa i wyranie oywi, niczym pies myliwski, ktry
zapa trop. Clary podya za jego wzrokiem i zobaczya dziewczyn w biaej sukni.
No tak, pomylaa, zdaje si, e o to chodzio. Powietrze zeszo z Claire, jak z przekutego
balonu. Tamta dziewczyna bya wspaniaa, z rodzaju tych, ktre Clary lubia rysowa
-wysoka i smuka, z dugimi czarnymi wosami opadajcymi kaskad na plecy. Na szyi miaa
czerwony wisiorek, widoczny nawet z tej odlegoci; pulsowa w wiatach parkietu jak serce
oddzielone od ciaa.
-Uwaam, e dzisiaj wieczorem DJ Nietoperz wykonuje wietn robot. Zgadasz si ze mn?
Clary przewrcia oczami. Simon nienawidzi transowej muzyki. Nic nie odpowiedziaa,
poniewa ca uwag skupia na dziewczynie w biaej sukni. W pmroku, w kbach dymu i
sztucznej mgy jej jasna suknia wiecia jak latarnia morska. Nic dziwnego, e
niebieskowosy szed za ni jak zaczarowany i niczego wicej nie dostrzega... nawet dwch
ciemnych postaci depczcych mu po pitach, kiedy lawirowa przez tum.
Clary przestaa taczy. Zauwaya, e tamci dwaj to wysocy chopcy w czarnych ubraniach.
Nie umiaaby powiedzie, skd wie, e ledz niebieskowosego, ale bya tego pewna.
Widziaa, jak za nim id, ostronie, czujnie, z gracja . W jej piersi zacz pczkowa
nieokrelony lk.
-I chciabym jeszcze doda, e ostatnio bawi si w transwestytyzm i sypiam z twoj matk.
Uznaem, e powinna o tym wiedzie.
Dziewczyna dotara do drzwi z napisem Wstp wzbroniony i skina na niebieskowosego.
Oboje wliznli si do rodka. Clary ju to widywaa, pary wymykajce si w ciemne
zakamarki klubu, eby si obciskiwa, ale teraz sytuacja bya o tyle dziwna, e t dwjk
ledzono.
Stana na palcach, prbujc co dojrze ponad tumem. Dwaj ubrani na czarno chopcy stali
przed zamknitymi drzwiami i najwyraniej si ze sob naradzali. Jeden z nich mia jasne
wosy, drugi ciemne. Blondyn sign pod kurtk i wyj co dugiego i ostrego. Przedmiot
zalni w stroboskopowych wiatach. N.
-Simon! - krzykna Clary, chwytajc przyjaciela za rami.
-Co? - Simon zrobi przestraszon min. - Wcale nie sypiam z twoj mam. Ja tylko
prbowaem zwrci twoj uwag. Co prawda, Jocelyn jest atrakcyjn kobiet, jak na swoje
lata...
-Widzisz tamtych typkw? - Pokazujc rk, Clary omal nie uderzya niechccy czarnej
dziewczyny, ktra taczya obok nich. Widzc jej wcieke spojrzenie, rzucia pospiesznie: -
Przepraszam! Przepraszam! - Odwrcia si z powrotem do Simona. - Widzisz tamtych
dwch facetw przy drzwiach? Simon zmruy oczy i wzruszy ramionami.
-Nic nie widz.
-Jest ich dwch. ledz chopaka z niebieskimi wosami...
-Tego, ktry wpad ci w oko?
-Tak, ale nie o to chodzi. Blondyn wyj n.
-Jeste pewna? - Simon wyty wzrok, ale po chwili pokrci gow. - Nadal nikogo nie
widz.
-Jestem pewna.
Simon wyprostowa si i rzuci zdecydowanym tonem
-Sprowadz kogo z ochrony. Ty tutaj zosta.
I ruszy do wyjcia, przepychajc si przez tum.
Clary odwrcia si w sam por, by zobaczy, e blondyn wchodzi do pomieszczenia z
drzwiami opatrzonymi napisem Wstp wzbroniony, a jego towarzysz idzie za nim.
Rozejrzaa si. Simon nadal torowa sobie drog przez parkiet, ale nie posun si zbyt daleko
do przodu. Nawet gdyby teraz krzykna, nikt by jej nie usysza, a zanim przybdzie
ochrona, moe sta si co strasznego. Clary przygryza warg i zacza przeciska si przez
mrowie taczcych.
***
-Jak masz na imi?
Dziewczyna odwrcia si i umiechna. Sabe wiato przesczao si do magazynu przez
szare od brudu zakratowane okienka. Na pododze walay si zwoje kabli elektrycznych,
czci dyskotekowych lustrzanych kul i pojemniki po farbie.
-Isabelle.
-adnie. - Podszed do niej, stpajc ostronie wrd drutw, w obawie, e ktry z nich
oyje. W nikym owietleniu dziewczyna, odziana w biel niczym anio, wygldaa na
pprzezroczyst, jakby wyblak. Przyjemnie byoby j zniewoli. - Nie widziaem ci tu
wczeniej.
-Pytasz, czy czsto tu przychodz? - Zachichotaa, zasaniajc usta rk.
Na nadgarstku, tu pod mankietem sukni, nosia bransoletk. Ale kiedy si do niej zbliy,
zobaczy, e to nie bransoletka, tylko wytatuowany na skrze wzr z zawijasw.
Zamar w p kroku.
-Ty...
Dziewczyna poruszaa si z szybkoci byskawicy. Zaatakowaa go otwart doni. Cios w
pier pozbawi go tchu, jakby by ludzk istot. Zatoczy si do tyu. Raptem w jej rce
pojawi si bat, ktry zalni zotem, kiedy nim strzelia, i owin si wok jego kostek. Gdy
poderwaa go w gr gwatownym szarpniciem, z impetem run na ziemi. Zacz si wi,
kiedy znienawidzony metal wgryz si mu gboko w skr. Dziewczyna si zamiaa, stojc
nad nim, a on pomyla oszoomiony, e powinien by to przewidzie. adna miertelniczka
nie woyaby takiej sukni. Isabelle ubieraa si w ten sposb, eby zasoni ciao... cae ciao.
Mocno szarpna bicz, zaciskajc ptl. Umiechna si jadowicie.
-Jest wasz, chopcy.
Z tyu rozbrzmia cichy miech. Kto dwign go z podogi i cisn na jeden z betonowych
supw. Wykrcono mu rce do tyu i zwizano je drutem. Za plecami czu wilgotny kamie.
Podczas gdy prbowa si uwolni, kto obszed kolumn i stan przed nim: chopak, mody
jak Isabelle i rwnie adny. Jego oczy jarzyy si jak kawaki bursztynu.
-Jest was wicej? - zapyta.
Niebieskowosy poczu, e pod mocno zacinitymi ptami zbiera si krew. Jego nadgarstki
byy od niej liskie.
-Wicej?
-Daj spokj. - Kiedy jasnooki chopak unis rce, czarne rkawy zsuny si, ukazujc runy
namalowane atramentem na nadgarstkach, na grzbietach doni i w ich wntrzu. -Wiesz, kim
jestem.
-Nocnym owc! - wysycza.
Twarz jego przeladowcy rozjania si w szerokim umiechu.
-Mamy ci.
***
Clary pchna drzwi prowadzce do magazynu i wesza do rodka. Przez chwil mylaa, e
pomieszczenie jest puste. Jedyne okna znajdoway si wysoko i byy zakratowane; sczy si
przez nie stumiony uliczny haas, klaksony samochodw, pisk hamulcw. Wewntrz
cuchno star farb, na grubej warstwie kurzu pokrywajcej podog odznaczay si
rozmazane lady butw.
Nikogo tu nie ma, stwierdzia, rozgldajc si ze zdziwieniem. W skadziku byo zimno,
mimo sierpniowego upau panujcego na zewntrz. Clary poczua, e pot na jej plecach
zamienia si w ld. Zrobia krok do przodu i zapltaa si w kable elektryczne. Schylia si,
eby uwolni teniswk z wnykw... i nagle usyszaa gosy: dziewczcy miech, ostr
odpowied chopaka.
Kiedy si wyprostowaa, zobaczya ich, jakby raptem zmaterializowali si midzy jednym a
drugim mrugniciem powieki. Bya tam dziewczyna w dugiej biaej sukni, z czarnymi
wosami opadajcymi na plecy, niczym wilgotne wodorosty, i dwaj chopcy: wysoki i
ciemnowosy jak ona oraz drugi, niszy od niego, ktrego wosy lniy jak zoto w nikym
wietle wpadajcym przez zakratowane okna. Blondyn sta z rkami w kieszeniach
naprzeciwko niebieskowosego punka przywizanego do betonowej kolumny czym, co
wygldao na strun od fortepianu. Uwiziony chopak mia twarz cignit blem i
strachem.
Z sercem dudnicym w piersi Clary schowaa si za najbliszy sup i wyjrzaa zza niego
ostronie. Jasnowosy chodzi w t i z powrotem przed jecem, z rkami skrzyowanymi na
piersi.
-No wic? Nadal mi nie powiedziae, czy s tu jacy inni z twojego rodzaju.
Twojego rodzaju? O czym on mwi, zdziwia si Clary. Moe trafiam w sam rodek wojny
gangw.
-Nie wiem, o co ci chodzi. - Gos jeca by zbolay, ale ton opryskliwy.
-On ma na myli inne demony - po raz pierwszy odezwa si czarnowosy. - Wiesz, co to s
demony, prawda?
Chopak przywizany do kolumny poruszy ustami i odwrci gow.
-Demony - powiedzia blondyn, przecigajc samogoski i krelc to sowo palcem w
powietrzu. - Wedug religijnej definicji s to mieszkacy pieka, sudzy szatana, ale w
rozumieniu Clave to kady zy duch, ktry pochodzi spoza naszego wymiaru...
-Wystarczy, Jace - przerwaa mu dziewczyna.
-Isabelle ma racj - popar j wyszy chopak. - Nikt tutaj nie potrzebuje lekcji semantyki...
czy demonologii.
To wariaci, pomylaa Clary.
Blondyn unis z umiechem gow. W tym gecie byo co gwatownego i dzikiego, co
przypomniao Clary filmy dokumentalne o lwach, ktre ogldaa na Discovery Channel. Te
wielkie koty w taki sam sposb unosiy by i wszyy w powietrzu, szukajc zdobyczy.
-Isabelle i Alec twierdz, e za duo mwi - stwierdzi chopak o imieniu Jace. - Ty te tak
uwaasz?
Niebieskowosy nie odpowiedzia, ale nadal porusza ustami.
-Mgbym podzieli si z wami pewn informacj - przemwi w kocu. - Wiem, gdzie jest
Valentine.
Jasnowosy spojrza na koleg. Alec wzruszy ramionami.
-Valentine gryzie ziemi, a ty prbujesz z nami pogrywa - stwierdzi Jace.
-Zabij go, Jace - powiedziaa Isabelle, potrzsajc wosami. - On nic nam nie powie.
Blondyn unis rk, a Clary zobaczya bysk noa. Bro bya niezwyka - miaa kling
przezroczyst jak kryszta i ostr jak odamek szka, a rkoje wysadzan czerwonymi
kamieniami.
Jeniec gwatownie zaczerpn tchu.
-Valentine wrci! - krzykn, szarpic si w wizach. - Wiedz o tym wszystkie Piekielne
wiaty, ja to wiem i mog wam powiedzie, gdzie on jest...
W lodowatych oczach Jacea nagle zabysa wcieko.
-Na Anioa, kiedy tylko apiemy ktrego z was, dranie, kady twierdzi, e wie, gdzie jest
Valentine. My rwnie wiemy, gdzie on jest. W piekle. A ty... - gdy Jace obrci n w rce,
jego brzeg zamigota jak pomie - zaraz do niego doczysz.
Tego byo ju za wiele dla Clary. Wysza zza kolumny i krzykna:
-Przesta! Nie moesz tego zrobi.
Chopak odwrci si gwatownie, tak zaskoczony, e n wypad mu z rki i z brzkiem
uderzy o betonow posadzk. Isabelle i Alec te si obejrzeli, z identycznym wyrazem -
osupienia na twarzach. Niebieskowosy zawis w ptach, kompletnie zdezorientowany.
Pierwszy doszed do siebie Alec.
-Co to jest? - zapyta, patrzc na swoich towarzyszy, jakby oni mogli wiedzie, skd si wzi
intruz.
-Dziewczyna - odpar Jace, ktry ju zdy odzyska panowanie nad sob. - Na pewno
widywae je wczeniej. Twoja siostra te ni jest. - Zrobi krok w stron Clary, marszczc
brwi, jakby nie mg uwierzy wasnym oczom. - Ziemska dziewczyna - stwierdzi tonem
odkrywcy. - I widzi nas.
-Oczywicie, e was widz - obruszya si Clary. - Nie jestem lepa.
-Owszem, jeste, tylko o tym nie wiesz. -Blondyn schyli si po n, a potem rzuci szorstko:
- Lepiej si std wyno, jeli masz do oleju w gowie.
-Nigdzie nie id - owiadczya Clary. - Jeli to zrobi, zabijecie go. - Wskazaa na jeca
-To prawda - przyzna Jace, obracajc n midzy palcami. - A co ci obchodzi, czy go
zabijemy, czy nie? - Bo... bo... - zacza si jka Clary. - Nie mona sobie tak po prostu
chodzi i zabija ludzi.
-Masz racj. Nie mona zabija ludzi. - Spojrza na jeca, ktry mia zamknite oczy, jakby
zemdla. - Ale to nie jest ludzka istota, dziewczyno. Moe wyglda i mwi jak czowiek,
moe nawet krwawi jak czowiek, ale jest potworem.
-Jace, wystarczy - rzucia ostrzegawczo Isabelle.
-Zwariowalicie - stwierdzia Clary. - Ju wezwaam policj. Bdzie tu lada chwila.
-Ona kamie - odezwa si Alec, ale na jego twarzy malowao si powtpiewanie. - Jace...
Nie dokoczy, bo w tym momencie jeniec wyda z siebie przenikliwy, zawodzcy okrzyk,
zerwa pta, ktrymi by przywizany do kolumny, i rzuci si na blondyna.
Upadli razem i potoczyli si po pododze. Niebieskowosy zacz szarpa swojego
przeladowc rkami, ktre lniy, jakby byy zakoczone metalem. Clary rzucia si do
ucieczki, ale jej stopy zapltay si w zwoje kabli. Runa na ziemi z takim impetem, e
zaparo jej dech. Usyszaa krzyk dziewczyny, a kiedy si podniosa, zobaczya, e jeniec
siedzi na piersi Jacea. Krew lnia na jego ostrych jak brzytwy pazurach. Isabelle z batem w
rce i Alec ju biegli w ich stron.
Niebieskowosy ci przeciwnika szponami, a kiedy ten unis rk, eby si zasoni,
pazury rozoray j do krwi. Punk zaatakowa ponownie... i wtedy jego plecy smagn bicz.
Chopak krzykn i upad na bok. Jace, szybki jak bat Isabelle, wykona obrt i wbi n w
pier jeca. Spod rkojeci trysna ciemna ciecz. Chopak wygi si w uk, zacz si pry
i charcze. Jace wsta z podogi; jego czarna koszula bya teraz miejscami jeszcze czarniejsza,
mokra od krwi. Spojrza z odraz na drgajce ciao, schyli si i wyrwa n z rany, liski od
czarnej posoki. Ranny otworzy oczy, wbi poncy wzrok w swojego pogromc i wysycza:
-Niech wic tak bdzie. Wyklci dopadn was wszystkich.
Wydawao si, e Jace zawarcza w odpowiedzi. Demon przewrci oczami i wpad w
konwulsje. Jego ciao zaczo si kurczy, zapada w sobie, stawao si coraz mniejsze, a w
kocu znikno. Clary uwolnia si od kabli, wstaa z podogi i ruszya tyem do wyjcia. Nikt
nie zwraca na ni uwagi. Alec podszed do Jacea, wzi go za rami i podcign mu rkaw,
eby przyjrze si ranie. Clary odwrcia si powoli... i zobaczya, e na jej drodze stoi
Isabelle ze zotym batem w rce; widniay na nim ciemne plamy. Dziewczyna wykonaa
szeroki zamach i szarpna mocno, kiedy koniec bicza owin si wok nadgarstka
uciekinierki. Clary sykna z blu.
-Gupia maa Przyziemna - wycedzia Isabelle. - Przez ciebie Jace mg zgin.
-On jest wariatem - odparowaa Clary, prbujc si uwolni. Bat gbiej wpi si w jej skr.
- Wszyscy jestecie szaleni. Za kogo si uwaacie? Za samozwaczych zabjcw?
Policja...
-Policja zwykle nie wykazuje zainteresowania, jeli nie ma ciaa - zauway Jace.
Trzymajc si za rk, szed w ich stron, lawirujc midzy kablami. Alec poda za nim z
pospn min. Clary spojrzaa tam, gdzie niedawno lea niebieskowosy. Na pododze nie
byo nawet plamki krwi, adnego ladu, e chopak w ogle istnia.
-Jeli ci to ciekawi, po mierci wracaj do swojego wymiaru - wyjani zabjca.
-Uwaaj, Jace! - sykn jego towarzysz.
Blondyn rozoy rce. Jego twarz znaczy upiorny wzr z plamek krwi. Z szeroko
rozstawionymi jasnymi oczami i powymi wosami nadal przypomina Clary lwa.
-Ona nas widzi, Alec - powiedzia. - Ju i tak za duo wie.
-Co mam z ni zrobi? - zapytaa Isabelle.
-Pu j - odpar cicho Jace.
Dziewczyna posaa mu zaskoczone, niemal gniewne spojrzenie, ale nawet nie prbowaa si
spiera. Bez sowa zwina bat. Clary rozmasowaa obolay nadgarstek,zastanawiajc si, jak,
do licha, ma si std wydosta.
-Moe powinnimy zabra j ze sob? - zaproponowa Alec. - Zao si, e Hodge chtnie
by z ni porozmawia.
-Nie ma mowy, ebymy zabrali j do Instytutu - owiadczya Isabelle. - To Przyziemna.
-Naprawd? - Cichy, spokojny gos Jacea by jeszcze gorszy ni warczenie Isabelle czy
gniewny ton Aleca. - Miaa kiedy do czynienia z demonami, maa? Spotykaa si z
czarownikami, rozmawiaa z Nocnymi Dziemi? Czy...
-Nie nazywam si maa - przerwaa mu Clary. - I nie mam pojcia, o czym mwisz.
Naprawd? - odezwa si gos w jej gowie. Widziaa, jak tamten chopak rozpywa si w
powietrzu. Jace nie jest szalony... Tylko chciaaby, eby by.
-Nie wierz w... demony czy kimkolwiek jestecie...
-Clary? - W drzwiach magazynu sta Simon, a obok niego potny bramkarz, ktry przy
wejciu stemplowa gociom rce. - Wszystko w porzdku? Dlaczego jeste sama? Co si
stao z tamtymi facetami. No wiesz, tymi z noami? Clary obejrzaa si przez rami na trjk
zabjcw. Jace mia na sobie zakrwawion koszul i nadal ciska sztylet w rce. Umiechn
si do niej szeroko i wzruszy ramionami w na p drwicym, p przepraszajcym gecie.
Najwyraniej nie by zaskoczony, e nowo przybyli ich nie widz. Clary rwnie. Powoli
odwrcia si do Simona. Wiedziaa, jak musi wyglda w jego oczach, kiedy tak stoi sama w
magazynku, ze stopami zapltanymi w plastikowe kable.
-Wydawao mi si, e weszli tutaj, ale chyba jednak nie -powiedziaa nieprzekonujco. -
Przepraszam. - Zobaczya, e mina Simona nagle zmienia si ze zmartwionej w zakopotan,
i przeniosa wzrok na bramkarza, ktry wyglda na zirytowanego. - To bya pomyka.
Stojca za ni Isabelle zachichotaa.
-Nie wierz - owiadczy Simon z uporem, podczas gdy Clary, stojc na chodniku przed
Pandemonium, rozpaczliwie prbowaa zapa takswk. Zamiatacze ju przeszli ulic, kiedy
oni byli w klubie, i teraz caa Orchard lnia od oleistej wody.
-Wanie. Mona by przypuszcza, e powinny tu by jakie takswki. Dokd wszyscy
jed w niedziel o pnocy? - Clary wzruszya ramionami i odwrcia si do przyjaciela. -
Mylisz, e bdziemy mieli wicej szczcia na Houston?
-Nie mwi o takswkach. Tobie nie wierz. Nie wierz, e ci gocie z noami tak po prostu
zniknli. Clary westchna.
-Moe nie byo adnych facetw z noami? Moe wszystko sobie tylko wyobraziam?
-Wykluczone. - Simon unis rk wysoko nad gow, ale takswki tylko migay obok nich,
rozbryzgujc brudn wod.
-Widziaem twoj min, kiedy wszedem do tego magazynku. Wygldaa na powanie
wystraszon, jakby zobaczya ducha. Clary pomylaa o chopcu o kocich oczach. Spojrzaa
na nadgarstek i zobaczya cienk czerwon prg w miejscu, gdzie owin si bat Isabelle.
Nie, nie zobaczyam ducha, pomylaa. To byo co dziwniejszego.
-To bya po prostu pomyka - powiedziaa ze znueniem.
Sama nie bardzo wiedziaa, dlaczego nie mwi mu prawdy. Oczywicie, nie liczc tego, e
uznaby j za wariatk. To, co si wydarzyo, czarna krew pienica si na nou Jacea, ton
jego gosu, kiedy zapyta: Rozmawiaa z Nocnymi Dziemi?... C, wolaa zatrzyma to
dla siebie.
-Bardzo kopotliwa pomyka - zgodzi si Simon. Obejrza si na klub, pod ktrym nadal
staa kolejka cignca si przez p kwartau. - Wtpi, czy jeszcze kiedy wpuszcz nas do
Pandemonium.
-A co si przejmujesz? Przecie nienawidzisz Pandemonium.
Clary znowu pomachaa rk, kiedy z mgy wyoni si ty samochd. Tym razem
takswka zatrzymaa si z piskiem na rogu, a kierowca zatrbi.
-Nareszcie! Mielimy szczcie. - Simon otworzy drzwi samochodu i wlizn si na tylne
siedzenie pokryte skajem. Clary usiada obok niego i wcigna znajomy zapach
nowojorskiej takswki cuchncej starym dymem papierosowym, skr i lakierem do wosw.
-Jedziemy do Brooklynu - rzuci Simon do takswkarza, a potem odwrci si do niej.
-Wiesz, e moesz wszystko mi powiedzie, tak?
Clary zawahaa si, a potem skina gow.
-Jasne, Simon. Wiem, e mog. Zatrzasna za sob drzwi. Takswka ruszya w noc.
2 SEKRETY I KAMSTWA
Ciemny ksi siedzia na czarnym rumaku, za nim powiewaa sobolowa peleryna. Zoty
diadem spina jego zote loki, przystojna twarz bya ogarnita szaem bitwy, a
-A jego rka wyglda jak bakaan - mrukna ze zoci Clary.
Rysunek po prostu jej nie wychodzi. Z westchnieniem wydara kolejn kartk ze
szkicownika, zmia j i cisna w pomaraczow cian sypialni. Podoga ju bya zasana
kulkami papieru - wyrany znak e twrcze soki nie pyn w niej tak, jak by sobie yczya.
Po raz tysiczny aowaa, e nie jest taka jak matka. Wszystko co Jocelyn rysowaa,
malowaa albo szkicowaa, zawsze byo pikne i najwyraniej osignite bez wysiku.
Clary zdja suchawki, przerywajc w poowie piosenk Stepping Razor, i pomasowaa
bolce skronie. Dopiero wtedy usyszaa gony, przenikliwy dwik telefony
rozbrzmiewajcy w caym mieszkaniu. Rzucia szkicownik na ko i pobiega do salonu,
gdzie na stoliku przy drzwiach sta czerwony aparat w stylu retro.
-Czy to Clarissa Fray? - Gos po drugiej stronie linii brzmia znajomo, ale nie odrazy go
rozpoznaa.
Clary nerwowo zacza nawija kabel na palec.
-Taaak?
-Cze, jestem jednym z tych chuliganw z noami, ktrych spotkaa zeszej nocy w
Pandemonium. Obawiam si, e zrobiem na tobie ze wraenie, i mam nadziej, e dasz mi
szans, eby to naprawi
-Simon! - Clary odsuna suchawk od ucha, kiedy przyjaciel wybuchn miechem.
-To wcale nie jest zabawne!
-Oczywicie, e jest. Po prostu tego nie dostrzegasz.
-Gupek. - Clary z westchnieniem opara si o cian. - Nie miaby si, gdyby tu by, kiedy
wczoraj wrciam.
-Dlaczego?
-Moja mama. Niebya zadowolona, e wrcilimy tak pno. Wkurzya si. Byo
nieprzyjemnie.
-A czy to nasza wina, e by taki ruch! - Zaprotestowa Simon. Jako najmodszy z trjki
dzieci czujnie reagowa na wszelk rodzinn niesprawiedliwo.
-Tak jasne, ale ona nie widzi tego w taki sposb. Rozczarowaam j, zawiodam,sprawiam,
e si niepokoia, bla, bla, bla. Jestem zmor jej ycia. - Z lekkimi wyrzutami sumienia Clary
naladowaa sposb mwienia matki.
-Wic masz szlaban? - domyli si Simon.
Mwi do gono. Clary syszaa w tle gwar gosw, kilka przekrzykujcych si osb.
Skrzywia si, syszc donony brzk talerzy.
-Jeszcze nie wiem. Mama i Luke wyszli rano. Jeszcze nie wrcia. A tak przy okazji, gdzie
jeste? U Erica?
-Tak. Wanie skoczylimy wiczy. Eric czyta dzisiaj swoj poezj w Java Jones. - Simon
mwi o kawiarni niedaleko mieszkania Clary, w ktrej nieraz wieczorami grano yw
muzyk. - Cay zesp idzie, eby da mu wsparcie. Przyjdziesz?
-Jasne. - Clary si zawahaa, szarpic nerwowo kabel telefonu. - Zaczekaj. Jednaj nie.
-Zamknijcie si, chopaki, dobra?! - wrzasn Simon. Sdzc po tym jak sabo go syszaa,
Clary domylia si, e trzyma suchawk z dala od ust. Chwil pniej spyta
zaniepokojonym tonem: - To miao znaczy: tak czy nie ?
-Nie wiem. - Clary przygryza warg. - Mama nadal jest na mnie za za wczorajsz noc.
Wolaabym nie wkurza jej jeszcze bardziej, nawet proszc o co. Jeli ma wpakowa si w
kopoty, nie chc, eby to si stao z powodu gwnianych wierszy Erica.
-Daj spokj, nie s takie ze. - Eric by najbliszym ssiadem Simona, znali si od dziecka.
Nie przyjanili si tak ze sob jak Simon i Clary, ale w pierwszej klasie liceum stworzyli
zesp rockowy z jeszcze dwoma kolegami, Mattem i Kirkiem, i co tydzie wiczyli w
garau rodzicw Erica. - Poza tym, to nie jest znw taka wielka proba. Chodzi o wieczr
poetycki w kawiarni tuz za rogiem. Nie zapraszam ci przecie na adn orgi w Hoboken.
Twoja mama te moe przyj, jeli chce.
-Orgia w Hoboken!
Po tym okrzyku, prawdopodobnie Erica, oguszajco zabrzczay talerze. Clary wyobrazia
sobie matk suchajc jego poezji i zadraa w duchu.
-Nie wiem. Jeli wszyscy si tu zjawicie, nie bdzie zachwycona.
-Wic przyjd po ciebie sam i z reszt spotkamy si ju na miejscu. Twoja mama nie bdzie
miaa nic przeciwko temu. Ona mnie kocha.
Clary musiaa si rozemia.
-To wiadectwo jej wtpliwego gustu, jeli pytasz mnie o zdanie.
-Nikt ci nie pyta. - Simon rozczy si wrd wrzaskw swoich kumpli. Clary odwiesia
suchawk i rozejrzaa si po salonie. Byo w nim peno dowodw artystycznych cigot
matki: od rcznie robionych aksamitnych poduszek rozrzuconych po ciemnoczerwonej sofie
po ciany obwieszone obrazami w ramach, gwnie pejzaami, ktre przedstawiay krte
ulice rdmiecia Manhattanu owietlone zotym wiatem, zimowe sceny z Prospect Park,
szare sadzawki pokryte koronkow warstw biaego lodu.
Na pce nad kominkiem stao zdjcie ojca Clary oprawione w ramki. Zamylonego
jasnowosego mczyzny w wojskowym mundurze, z widocznymi ladami zmarszczek
mimicznych w kcikach oczu. By onierzem sucym za granic. Jocelyn trzymaa kilka
jego medali w maej szkatuce stojcej przy ku. To tym, jak Jonathan Clark wpad
samochodem na drzewo niedaleko Albany i zmar jeszcze przed narodzinami crki, by dla
Clary jedyn pamitk po ojcu.
Po jego mierci Jocelyn wrcia do panieskiego nazwiska. Nigdy nie mwia o mu, ale na
nocnej szafce trzyma szkatuk z wygrawerowanymi inicjaami J.C. Oprcz medali byo w
niej par fotografii, obrczka lubna i pojedynczy pukiel jasnych wosw. Czasami Jocelyn
otwieraa pudeko, bardzo delikatnie braa w rk lok, trzymaa go przez chwil i chowaa z
powrotem.
Chrobot klucza obracajcego si w zamku drzwi wejciowych wyrwa Clary z zamylenia.
Popiesznie rzucia si na sof i udawaa, e jest pogrona w lekturze jednej z ksiek w
mikkich, ktrych stos matka zostawia na stole.
Jocelyn uwaaa czytanie za uwicony sposb spdzania czasu i zwykle nie przerywaa
crce nawet po to, eby na ni nakrzycze.
Drzwi otworzy si z impetem i do mieszkania wszed tyczkowaty mczyzna obadowany
wielkimi prostoktami tektury. Kiedy je rzuci na podog, Clary zobaczya, e s to
kartonowe puda zoone na pasko. Luke wyprostowa si i odwrci do niej z umiechem.
-Cze, wuj cze, Luke - powiedziaa Clary.
Jaki rok temu poprosi j, eby przestaa mwi do niego wujku, bo czuje si przez to staro
albo jak bohater Chaty wuja Toma. Poza tym przypomnia jej delikatnie, e nie jest jej
krewnym, tylko bliskim przyjacielem matki, ktry zna j od chwili narodzin.
-Gdzie mama?
-Parkuje samochd - odpar Luke, przecigajc si z westchnieniem. By w swoim zwykym
stroju: starych dinsach i flanelowej koszuli. Na nosie mia przekrzywione okulary w zotych
oprawkach. - Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego w tym budynku nie ma windy?
-Bo jest stary, ale ma dusz - odpara natychmiast Clary, na co Luke zareagowa szeroki
umiechem. - Po co te puda?
Umiech znik z twarzy Lukea.
-Twoja matka chc zapakowa par rzeczy - wyjani unikajc jej wzroku. - Jakich rzeczy? -
zainteresowaa si Clary.
Luke machn rk.
-Tych, ktre walaj si po caym domu. Zawadzaj. Wiesz, e ona nigdy niczego nie
wyrzuca. Co robisz? Uczysz si? - Wyj ksik z jej rki i przeczyta na gos: - wiat
nadal zaludniaj owe pstre istoty, z ktrych zrezygnowaa bardziej trzew filozofia. We nie i
na jawie nadal okraj go wrki i chochliki, duchy i demony . - Opuci ksik i
spojrza na Clary znad okularw. - To do szkoy?
-Zota ga? Nie. Przecie jeszcze s wakacje. - Clary odebraa mu ksik. - To mojej
mamy.
-Tak czuem. Clary odoya ksik na st.
-Luke?
-Hm? - Ju zapomnia o ksice i teraz grzeba w torbie z narzdziami stojcej przy kominku.
- A, jest. - Wyj rolk pomaraczowej tamy i spojrza na ni z wielk satysfakcj.
-Co by zrobi, gdyby zobaczy co, czego nikt inny nie widzia?
Tama wypada mu z rki i uderzya o kaflowy kominek. Luke uklkn, eby j podnie.
Nie patrzy na Clary.
-Chodzi ci o to, e gdybym by jedynym wiadkiem zbrodni, czy co takiego?
-Nie. Mam na myli sytuacj, kiedy wok byo peno ludzi, a tylko ty co zobaczye.
Jakby to byo niewidzialne dla wszystkich oprcz ciebie. Luke si zawaha, nadal klcza z
rolk tamy w rce.
-Wiem, e to brzmi wariacko, ale - cigna Clary nerwowym tonem. Luke spojrza na ni.
Jego oczy byy bardzo niebieskie za szkami okularw.
-Clary, jeste artystk jak twoja matka, co oznacza, e widzisz wiat inaczej ni przecitni
ludzie. To twj dar, dostrzega pikno i groz w zwyczajnych rzeczach. On nie czyni cie
wariatk... Po prostu jeste inna i nie ma w tym nic zego.
Clary podcigna gow i opara brod na kolanach. Oczami wyobrani ujrzaa magazyn,
zoty bat Isabell, niebieskowosego chopca miotajcego si w miertelnych drgawkach i
powe oczy Jacea. Pikno i groza.
-Mylisz, e gdyby y mj tata, te byby artyst?
Luke wyglda na zaskoczonego, ale zanim zdy odpowiedzie, drzwi si otworzyy i do
pokoju wesza matka Clary, stukajc obcasami na wypolerowanej drewnianej pododze.
Wrczya przyjacielowi kluczyki do auta i spojrzaa na crk.
Jocelyn Fray bya szczup, drobn kobiet o rudych wosach, ciemniejszych o kilka odcienie
od wosw Clary i dwa razy duszych. Teraz miaa je zebrane w kok, przebity grafitow
szpilk. Na lawendow baweniana koszul woya kombinezon poplamiony farb, a do tego
brzowe buty turystyczne o podeszwach umazanych farb olejn.
Ludzie zawsze mwili Clary, e wyglda zupenie jak matka, ale one nie dostrzegaa
podobiestw. Tylko figury miay identyczne: obie szczupe, o maych piersiach i wskich
biodrach. Clary wiedziaa, e nie jest taka pikna jak Jocelyn. eby uchodzi za pikno,
trzeba by smuk i wysok. Dziewczyna niska, mierzca niewiele ponad pi stp wzrostu,
moe co najwyej liczy na okrelenie adna. Nie liczna czy pikna, tylko adna. A jeli
dorzuci do tego marchewkowe wosy i piegowat twarz, jest jak Reggedy Ann przy lalce
Barbie.
Jocelyn miaa wdziczny nawet sposb chodzenia i na ulicy wikszo osb odwracao si,
eby na ni popatrze. Clary natomiast potykaa si o wasne stopy. Ludzie odwrcili si za
ni tylko raz, kiedy przeleciaa obok nich, spadajc ze schodw.
-Dzikuje, e wniose puda - powiedziaa Jocelyn, umiechajc si do przyjaciela.
Kiedy Luke nie odwzajemni umiechu odek Clary wykona lekki podskok; najwyraniej
co si dziao. - Przepraszam, e tyle czasu zabrao mi znalezienie miejsca parkingowego. W
parku jest chyba z milion ludzi
-Mamo? - przerwaa jej crka. - Po co s te puda?
Jocelyn przygryza warg. Luke ponagli j, wskazujc wzrokiem na Clary. Matka
nerwowym ruchem odgarna pasmo wosw za ucho i usiada obok niej na sofie.
Z bliska Clary zobaczya, jak bardzo matka jest zmczona. Pod oczami miaa wielkie sice,
wargi blade z niewyspania.
-Chodzi o zesz noc? - zapytaa Clary.
-Nie - rzucia Jocelyn popiesznie, ale po chwili wahania przyznaa: - Moe troch.
Nie powinna postpowa tak jak wczoraj, sama wiesz.
-Ju przeprosiam. O co chodzi? Mam szlaban?
-Nie masz szlabanu. - W gosie matki brzmiao wyrane napicie. Spojrzaa na Lukea, ale on
pokrci gow.
-Powiedz jej, Jocelyn.
-Moecie nie rozmawia ze sob tak, jakby mnie tu nie byo? - rozgniewaa si Clary.
-Dowiem si wreszcie, o co chodzi? Co masz mi powiedzie?
Jocelyn westchna ciko.
-Jedziemy na wakacje. Twarz Lukea bya bez wyrazu, jak odbarwione ptno.
-Wic w czym rzecz? - Clary pokrcia gow i opara si o poduszk. - Jedziecie na
wakacje? Nie rozumiem, o co tyle zamieszania?
-Rzeczywicie nie rozumiesz, miaam na myli, e jedziemy na wakacje wszyscy troje: ty, ja i
Luke. Na farm.
-Aha. - Clary spojrzaa na Lukea, ale on wyglda przez okno, z zacinitymi ustami i
rkoma skrzyowanymi na piersi. Ciekawe, co go tak zdenerwowao. Przecie uwielbia star
farm pnocnej czci stanu Nowy Jork. Sam j kupi, odremontowa przed dziesiciu laty i
jedzi tak kiedy tylko mg. - Na jak dugo?
-Do koca lata - odpara Jocelyn. - Przyniosam puda na wypadek, gdyby chciaa spakowa
jakie ksiki, przybory do malowania
-Do koca lata? - Wzburzona Clary usiada prosto. - Nie mog mamo. Mam swoje plany. Ja i
Simon postanowilimy wyda przyjcie na powitanie szkoy, umwiam si na spotkania ze
swoj grup artystyczn i zostao mi jeszcze dziesi lekcji u Tisch
-Przykro mi z powodu Tisch. A pozostae rzeczy mona odwoa. Simon zrozumie, twoja
grupa te.
Clary usyszaa ton nieustpliwy w gosie matki i zrozumiaa, e mwi powanie.
-Ale ja zapaciam za te lekcje. Oszczdzaam przez cay rok! Sama obiecaa. - Odwrcia
si do Lukea. - Powiedz jej! Powiedz jej, e to jest niesprawiedliwe!
Luke nie odwrci si od okna, ale misie na jego policzku drgn.
-Ona jest twoj matk. To jej decyzja.
-Nie przyjmuj takiego tumaczenia. - Clary zwrcia si do matki: - Dlaczego?
-Musz si std wyrwa . - Kciki ust Jocelyn dray. - potrzebuje spokoju i ciszy, eby
malowa. I z pienidzmi ostatnio jest krucho
-Wic sprzedajmy troch akcji taty - podsuna gniewnym gosem Clary. - Zwykle tak robisz,
prawda ?
-To nie fair - achna si matka.
-Posuchaj, jeli chcesz jecha, jed. Ja tu zostan. Mog pracowa w Starbucksie albo gdzie
indziej. Simon mwi, e tam zawsze przyjmuj. Jestem wystarczajco dorosa, eby zadba
o siebie
-Nie! - Ostry ton Jocelyn sprawi, e Clary a podskoczya. - Oddam ci pienidze za lekcje
rysunku, ale jedzisz z nami. Nie masz wyboru. Jeste za moda, eby zosta sama.
Mogo by ci si co sta.
-Na przykad co? Co mogoby mi si sta ?
W tym Momocie rozleg si trzask. Clary odwrcia si zaskoczona i zobaczya, e
Luke przewrci jedno ze zdj oprawionych w ramki i opartych o cian. Wyranie
zdenerwowany, odstawi je z powrotem na miejsce. Kiedy si wyprostowa, usta mia
zacinite w wsk kresk.
-Wychodz - rzuci krtko. Jocelyn przygryza warg.
- Zaczekaj. - Dogonia go w przedpokoju, kiedy siga do klamki. Clary obrcia si na sofie i
zacza podsuchiwa: Bane. Dzwoniam do niego wiele razy przez ostatnie trzy tygodnie.
Wci odzywa si automatyczna sekretarka. Podobno jest w Tanzanii. Co mam zrobi?
Luke pokrci gow.
- Jocelyn, nie moesz wiecznie si do niego zwraca.
- Ale Clary
- To nie Jonathan - sykn Luke. - Nie jeste sob, odkd to si stao, ale Clary to nie
Jonathan.
Co ma z tym wsplnego mj ojciec? - pomylaa ze zdziwieniem Clary.
- Przecie nie mog trzyma jej w domu i nigdzie nie wypuszcza. Ona si z tym nigdy nie
pogodzi.
- Oczywicie, e nie! - Luke by naprawd rozgniewany. - Nie jest domowym zwierztkiem,
tylko nastolatk. Prawie doros.
- Gdybymy wyjechay z miasta
- Powiedz jej, Jocelyn - Ton Lukea by twardy. - Mwi powanie. - Sign do klamki. W
tym momencie drzwi si otworzyy, Jocelyn wydaa cichy okrzyk.
- Jezu! - krzykn Luke.
- To tylko ja - odezwa si Simon. - Cho ju mi mwiono, e podobiestwo jest uderzajce. -
Pomacha Clary od progu. - Jeste gotowa?
Jocelyn odja rk od ust i rzucia oskarycielsko:
- Simon, podsuchiwae ? Chopak zamruga.
- Nie, po prostu akurat przyszedem. - Przenis wzrok z pobladej twarzy pani Fray na
ponur jej przyjaciela. - Co si stao? Mam sobie i?
- Nie przejmuje si - uspokoi go Luke. - Ju skoczylimy. - Przepchn si koo gocia i z
oskotem zbieg po schodach. Na dole zamkn z trzaskiem drzwi.
Simon sta w progu z niepewn min.
- Mog przyj pniej - zaproponowa. - Naprawd. Nie ma sprawy.
- To mogoby - zacza Jocelyn, ale Clary ju zerwaa si z kanapy.
- Daj spokj, Simon. Wychodzimy. - Zdja torb z wieszaka przy drzwiach, przewiesia j
przez rami i rzucia matce gniewne spojrzenie . - Do zobaczenia mamo.
Jocelyn przygryza warg.
- Clary, nie sdzisz, e powinnymy porozmawia?
- Bdziemy miay mnstwo czasu na rozmow na wakacjach - rzucia Clary zgryliwie
zauwaya z satysfakcj, e matka si wzdrygna. - Nie czekaj na mnie. - Wzia Simona za
rami i pocigna go w stron drzwi. Przyjaciel zatrzyma si i obejrza z przepraszajc
min na matk Clary, ktra staa w przedpokoju z ciasno splecionymi domi, drobna i
osamotniona.
- Do widzenia pani Fray! - zawoa przez rami. - Miego wieczoru.
- Och, zamknij si, Simon - warkna Clary i trzasna drzwiami, zaguszajc odpowiedz
Jocelyn.
***
- Jezu, kobieto, nie wyrywaj mi rki - zaprotestowa Simon, kiedy Clary pocigna go w d
po schodach.
Przy kadym gniewnym kroku tupaa zielonymi teniswkami na drewnianych stopniach;
torba obijaa si jej o biodro. Spojrzaa w gr, eby sprawdzi, czy matka nie patrzy na ni
gronie z podest, ale drzwi mieszkania by zamknite.
- Przepraszam - bkna, puszczajc nadgarstek przyjaciela.
Zatrzymaa si u stp schodw.
Kamienica z elewacj z piaskowca, jak wikszo na Park Slope, bya kiedy rezydencj
bogatej rodziny. O dawnej wietnoci wiadczyy spiralne schody, wyszczerbiona
marmurowa posadzka w holu i duy wietlik w dachu. Teraz trzypitrowy budynek Clary i jej
matka dzieliy z lokatork z dou, starsz kobiet, ktra w swoim mieszkaniu wiadczya
usugi parapsychologiczne. Prawie w ogle nie wychodzia z domu, klienci te rzadko si
pojawiali. Zota tabliczka na jej drzwiach gosia: Madame Dorothea, jasnowidz i prorokini.
Za uchylonych drzwi mieszkania ssiadki napywa do holu intensywny zapach kadzida. Ze
rodka dobiega cichy szmer gosw.
- Mio wiedzie, e interes kwitnie - rzuci Simon - Trudno w dzisiejszych czasach o dobrego
proroka.
- Musisz zawsze by sarkastyczny? - ofukna go Clary. Przyjaciel zamruga, wyranie
zaskoczony.
- Mylaem, e lubisz, kiedy jestem dowcipny i ironiczny.
Clary ju miaa co powiedzie, kiedy drzwi madame Dorothei otworzyy si szerzej i
wyszed przez nie wysoki mczyzna o skrze barwy syropu klonowego, zotych oczach jak
u kota i krconych ciemnych wosach. Kiedy si umiechn, bysny olepiajco biae ostre
zby. Clary zakrcio si w gowie. Przez chwil miaa wraenie, e zaraz zemdleje.
Simon zmierzy j zaniepokojonym wzrokiem.
- Dobrze si czujesz? Wygldasz, jakby miaa zasabn.
- Co? - Clary popatrzya na niego oszoomiona. - Nie. Nic mi nie jest. Ale przyjaciel nie
pozwoli si zby.
- Wygldasz, jakby zobaczya ducha.
Clary pokrcia gow. Nie dawao jej spokoju jakie niejasne wspomnienie, jednak kiedy
prbowaa si skupi, rozpyno si jak pasmo mgy.
- Nic. Wydawao mi si, e widziaam kota Dorothei, ale to chyba byo tylko zudzenie.
- Dostrzegszy zdziwione spojrzenie Simona, dodaa obronnym tonem: - Od wczoraj nic nie
jadam. Troch krci mi si w gowie.
Simon obj j.
- Cho, zjemy co.
***
- Po prostu nie mog uwierzy, e ona jest taka - powiedziaa Clary po raz czwarty, kocem
nacho zagarniajc z talerza resztk guacamole. Siedzieli w meksykaskiej knajpce, waciwie
dziurze w cianie nazywanej Nacho Mama. - Jakby szlaban co drugi tydzie nie wystarczy,
to teraz jeszcze reszt lata spdz na wygnaniu.
- Wiesz, e twoja mama czasami taka si staje - pocieszy j Simon. - Zaley, czy robi wdech,
czy wydech. - Umiechn si nad wegaskim burrito.
- Jasne, moesz sobie artowa, bo to nie siebie cign Bg wie gdzie na Bg wie jak
dugo
- Clary! - Simon przerwa jej tyrad. - To nie na mnie jeste wcieka. A z reszt nie
wyjedasz na wieki.
- Skd wiesz?
- Bo znam twoj mam. Jestemy przyjacimi od ilu? od dziesiciu lat? Wiem, e ona
czasami dziwnie si zachowuje, ale na pewno jej przejdzie.
Clary wzia ostr papryczk z talerza i w zamyleniu ugryza kawaek.
- Naprawd? To znaczy, mylisz, e naprawd ja znasz? Czasami si zastanawiam, czy
ktokolwiek j zna.
- Nie bardzo rozumiem. Clary wcigna z sykiem powietrze, eby ostudzi ar w ustach.
- Ona nigdy nie mwi o sobie. Nic nie wiem o jej wczeniejszym yciu, o rodzinie ani o tym,
jak poznaa mojego tat. Nie ma nawet zdj lubnych. Zupenie, jakby jej ycie zaczo si,
kiedy mnie urodzia. I zawsze tak odpowiada, gdy ja pytam.
- Och jakie to sodkie. - Simon skrzywi si.
- Wcale nie. Raczej dziwne. Dziwne jest, e nic nie wiem o moich dziadkach. To znaczy,
wiem, e rodzice mojego taty nie byli dla niej zbyt mili, ale czy rzeczywicie mogli by tak
li? Co to za ludzie, ktrzy nie chc pozna nawet wasnej wnuczki?
- Moe ona ich nienawidzi? - Podsun Simon. - Moe byli agresywni albo co w tym
rodzaju? Skd ma te blizny.
Clary wytrzeszczya oczy.
- Co ma?
Simon przekn wielki ks burrito.
- Takie mae cienkie blizny. Na plecach i ramionach. Jak wiesz, widziaem twoj mam w
kostiumie kpielowy.
- Nigdy nie zauwayam adnych blizn - owiadczya Clary stanowczym tonem. - Chyba co
ci si przywidziao.
Simon popatrzy na ni i ju mia co powiedzie, ale zabrzczaa jej komrka. Clary
wyowia j z torby, spojrzaa na numer wywietlony na ekranie i spochmurniaa.
- To mama.
- Widz po twojej minie. Porozmawiasz z ni?
- Nie teraz - odpara Clary. Kiedy telefon przesta dzwoni i wczya si poczta gosowa,
poczua znajome wyrzuty sumienia. - Nie chc si z ni kci.
- Zawsze moesz zosta u mnie - zaproponowa Simon. - Jak dugo chcesz.
- Najpierw zobaczymy czy ju si troch uspokoia.
Cho Jocelyn silia si na lekki ton, w jej gosie sycha byo napicie: Kochanie,
przepraszam, e tak nagle wyskoczyam z planami wakacyjnymi. Przyjd do domu to
porozmawiamy.
Clary nie odsuchaa wiadomoci do koca, tylko wyczya telefon. Czua si jeszcze
bardziej winna, ale jednoczenie nadal bya za na matk.
- Chce pogada.
- A ty chcesz z ni rozmawia?
- Sama nie wiem. - Clary przesuna doni po powiekach. - Naprawd wybierasz si na ten
wieczr poetycki?
- Obiecaem, e przyjd. Clary wstaa od stolika.
- Wic pjd z tob. Zadzwoni do niej, jak si skoczy.
Pasek torby zsun jej si z ramienia. Simon poprawi go jej z roztargnieniem, przypadkiem
muskajc palcami jej nag skr.
Powietrze na dworze byo tak przesiknite wilgoci, e Clary od razu pokrciy si wosy, a
Simonowi baweniana koszulka przykleia si do plecw.
- Co nowego z zespoem? - spytaa Clary. - Kiedy rozmawialimy przez telefon, w tle
sycha byo spory gwar.
Twarz przyjaciela pojaniaa.
- Wszystko wietnie. Matt mwi, e zna kogo, kto zaatwi nam wystp w Scarp Bar.
Cay czas wybieramy nazw.
- Tak? - Clary ukrya umiech. Zesp nie tworzy adnej muzyki. Jego czonkowie gwnie
siedzieli w salonie Simona i kcili si o nazw i logo zespou. Clary si zastanawiaa, czy
ktry z nich w ogle gra na jakim instrumencie. - Jakie propozycje?
- Wahamy si midzy Spiskiem Morskich Warzyw a Pand Tward Jak Skaa. Clary
potrzsna gow.
- Obie s okropne.
- Eric zaproponowa Kryzys Krzesa Ogrodniczego.
-Moe Eric powinien zosta przy grach komputerowych.
- Ale wtedy musielibymy poszuka nowego perkusisty.
- Aha, wic Eric jest perkusist? Mylaam, e po prostu wyciga od ciebie pienidze, a
potem opowiada dziewczyn w szkole, ze jest w zespole, eby zrobi na nich wraenie.
- Wcale nie. Wanie rozpoczyna nowy rozdzia w yciu. Ma dziewczyn. Chodzi z ni od
trzech miesicy.
- Czyli praktycznie s maestwem - skwitowaa Clary, obchodzc par z wzkiem.
W ktrym siedziaa maa dziewczynka z tymi plastikowymi spinkami we wosach i tulia
do siebie lalk ze zoto - szafirowymi skrzydami wrki . Clary ktem oka zauwaya lekki
ruch, jakby te skrzyda trzepotay. Popiesznie odwrcia gow.
- Co oznacza, e jestem ostatnim czonkiem zespou, ktry nie ma dziewczyny - cign
Simon. - A przecie o to w tym wszystkim chodzi. O zdobywanie dziewczyn.
- Mylaam, e chodzi o muzyk. - Na Berkeley Street jaki mczyzna z lask stan jej na
drodze. Clary czym prdzej ucieka od niego wzrokiem. Baa si, e jeli bdzie na kogo
patrze zbyt dugo, nagle wyrosn mu skrzyda, dodatkowe rce albo dugi rozdwojony jzyk
jak u wa. - Poza tym, kogo interesuje, czy masz dziewczyn?
-Mnie. - odpar Simon ponuro. - Wkrtce w caej naszej szkole zostan tylko dwaj samotni
mczynie: ja i nasz wony Wendell. A on cuchnie rodkiem do mycia szyb.
-Przynajmniej wiesz, e nadal jest wolny. Simon spiorunowa j wzrokiem.
-To nie jest zabawne, Fray.
-Zawsze zostaje ci Sheila Barbarino - podsuna mu przyjacika.
Siedziaa za Sheil na lekcjach matematyki w dziewitej klasie. Za Kadym razem, kiedy
koleanka upuszczaa owek, co zdarzao si czsto, Clary miaa okazj oglda jej bielizn
wysuwajc si zza paska wyjtkowo nisko skrojonych dinsw.
- To wanie z ni Eric chodzi od trzech miesicy - oznajmi Simon - Poradzi mi, ebym po
prostu oceni, ktra dziewczyna w szkole ma najbardziej rozkoysane ciao, i umwi si z ni
od razu w pierwszy dzie szkoy.
- Eric jest seksistowsk wini - owiadczya Clary. Nagle stwierdzia, e wcale nie chce
wiedzie, ktra dziewczyna w szkole ma, zdaniem Simona, najbardziej rozkoysane ciao. -
Moe powinnicie nazwa zesp Seksistowskie winie?
- Brzmi niele - przyzna Simon.
Clary pokazaa mu jzyk i signa do torby bo znowu zabrzcza jej telefon. Wyja go z
kieszonki zapinanej na zamek byskawiczny.
- Twoja Mama?
Clary kiwna gow. Ujrzaa matk w mylach, kruch i samotn w przedpokoju ich
mieszkania, i ogarny j wyrzuty sumienia.
Spojrzaa na Simona i zobaczya trosk w jego oczach. Twarz przyjaciela bya jej tak dobrze
znana, e moga by narysowa j we nie. Pomylaa o pustych tygodniach, ktre j bez niego
czekaj, i schowaa telefon powrotem do torby.
- Chodmy, bo spnimy si na wystp - powiedziaa.
3 NOCNY OWCA
Kiedy dotarli ju do Java Jones, Eric ju sta na scenie. Z mocno zacinitymi powiekami
koyszc si w przd i ty przed mikrofonem. Na t okazj ufarbowa kocwki wosw na
rowo. Siedzcy za nim Matt nierytmicznie bbni i wyglda na napanego.
- To bdzie koszmar - szepna Clary, chwycia Simona za rk i pocigna do drzwi.
- Jeszcze moemy uciec.
Simon zdecydowanie pokrci gow.
- Jestem czowiekiem honoru i dotrzymuje sowa. - Wyprostowa si. - Przynios ci kaw,
jeli znajdziesz dla nas miejsce. Jeszcze co chcesz?
- Tylko kaw. Czarn jak moja dusza. Simon ruszy w stron baru, mamroczc pod nosem,
e jest duo, duo lepiej ni si spodziewa. Clary posza szuka wolnych miejsc.
Jak na poniedziaek, w barze kawowym panowa tok. Wikszo sfatygowanych kanap i
foteli bya zajta przez nastolatkw cieszcych si wolnym wieczorem. W kocu Clary
znalaza niezajt dwuosobow kanap w ciemnym kcie w gbi Sali. Obok siedziaa tylko
jasnowosa dziewczyna w pomaraczowym topie, zajta swoim iPodem .
Dobrze, pomylaa Clary. Eric nas tutaj nie znajdzie, eby si zapyta jak nam si podobaa
jego poezja.
Blondynka pochylia si i dotkna jej ramienia.
- Przepraszam. Clary spojrzaa na ni zaskoczona.
- To twj chopak? - zapytaa dziewczyna. Clary podya za jej wzrokiem, gotowa
odpowiedzie : Nie, nie znam go, ale zorientowaa si, e nieznajoma pyta o Simona, ktry
wanie szed w ich stron. Mia bardzo skupion min, bo stara si nie rozla ani kropli z
dwch styropianowych kubkw.
- Ewe, nie, to mj przyjaciel.
Dziewczyna si rozpromienia.
- Milutki. Ma dziewczyn ?
Clary wahaa si o sekund za dugo.
- Nie.
Blondynka spojrzaa na ni podejrzliwie. - Jest gejem? Przed odpowiedzi uratowao j
przybycie Simona. Dziewczyna usiada prosto, kiedy postawi kaw na stoliku i opad na
kanap obok Clary.
- Nienawidz, kiedy brakuje im normalnych kubkw. Te parz. Nachmurzony, podmucha w
palce. Obserwujc go, Clary staraa si ukry umiech.
Normalnie nie zastanawiaa si nad tym, czy Simon jest przystojny, czy nie. Mia adne
ciemne oczy i przed ostatni rok nabra ciaa. Gdyby zadba o waciw fryzur
- Gapisz si na mnie - stwierdzi Simon. - Dlaczego? Mam co na twarzy? Powinnam mu
powiedzie. O dziwo, jako nie miaam na to ochoty. Byabym z przyjacik, gdybym tego
nie zrobia.
- Nie patrz teraz, ale tamta blondynka uwaa, e jeste milutki - wyszeptaa. Wzrok Simona
pomkn ku dziewczynie, ktra z wielkim zainteresowaniem przegldaa egzemplarz
Shonen Jump.
- Ta w pomaraczowym topie? - Kiedy Clary skina gow, Simon zrobi powtpiewajc
min. - Dlaczego tak uwaasz ?
Powiedz mu. No dalej, powiedz.
Clary otworzya usta, ale przerwa jej przeraliwy wizg sprzenia. Skrzywia si i zasonia
uszy, podczasgdy Eric mocowa si na scenie z mikrofonem.
Przepraszam was! - krzykn. - Cze, jestem Eric, a przy bbnach siedzi mj
przyjaciel Matt. Pierwszy wiersz nosi tytu bez tytuu. - Wykrzywi twarz w wielkiej
boleci i zarycza do mikrofonu: - Chodcie, moja niszczycielka sio, moje nikczemne
ldwie!
Ob kad wypuko suchym arem!
Simon zsun si niej na kanapie.
-Prosz, nie mw nikomu, e go znam. Clary zachichotaa .
- Kto uywa sowa ldwie ?
- Eric - powiedzia ponuro Simon. - we wszystkich jego wierszach wystpuj ldwie.
- Nabrzmiaa jest moja udrka! - wy Eric - Agonia narasta w rodku. - Zao si -
mrukna Clary i zsuna si na siedzeniu obok Simona - No wic ta dziewczyna, ktra
uwaa,e jeste milutki
- Mniejsza o to - przerwa jej Simon. - Chciaem o czym z tob porozmawia. Clary
zamrugaa zaskoczona i rzucia popiesznie: - Wcieky Kret to nie jest dobra nazwa dla
zespou.
- Nie chodzi o zesp, tylko o to,o czym mwilimy wczeniej. e nie mam dziewczyny.
- Aha. - Clary wzruszya ramionami. - Sama nie wiem . Zapro Jaid Jones. - Wymienia
jedn z dziewczyn z St. Xavier, ktr naprawd lubia. - Jest mia i ci lubi.
- Nie chc zaprasza Jaidy Jones.
- Dlaczego? - Clary nagle poczua zo. - Nie lubisz bystrych dziewczyn? Nadal szukasz
rozkoysanego ciaa?
- Nie - odpar Simon, wyranie oywiony. - Nie chce jej zaprasza, bo to byoby nieuczciwe
Urwa w poowie zdania. Clary nachylia si do niego i ktem oka dostrzega,e blondynka
te si pochylia. Najwyraniej podsuchiwaa. - Dlaczego ?
- Bo lubi kogo innego - odpar jej przyjaciel.
Simon mia zielonkaw twarz, jak wtedy, gdy zama kostk, grajc w pik non w parku, a
potem musia sam dokutyka do domu. Clary zastanawiaa si, jakim cudem sympatia do
jakiej dziewczyny moga teraz doprowadzi go do takiego stanu.
- Chyba nie jeste gejem, co? Simon jeszcze bardziej zzielenia.
- Gdybym nim by, to bym si lepiej ubra. - Wic kto to jest? - zapytaa Clary. Ju miaa
doda, e jeli jest zakochany w Sheili Barbario, Eric skopie mu tyek, ale nagle usyszaa, e
kto za ni gono kaszle. Czy te raczej krztusi si, eby nie wybuchn miechem.
Odwrcia gow. Kilka stp od niej na wyblakej zielonkawej kanapie siedzia Jace.
By w tym samym ciemnym ubraniu, ktre nosi poprzedniej nocy w klubie . Jego goe rce
pokryte byy sabymi, biaymi kreskami przypominajcymi stare blizny, na nadgarstkach mia
grube metalowe bransolety; spod lewej wystawaa rkoje noa. Patrzy prosto na ni, kcik
jego wskich ust wykrzywia grymas rozbawienia. Gorsze ni wraenie,e si z niej
namiewa,okazao si dla niej przekonanie, e nie byo go tutaj jeszcze pi minut temu.
- Co si stao? - Simon pody za jej wzrokiem, ale sdzc po pustym wyrazie twarzy,
nikogo nie zobaczy.
On nie, ale ja Ci widz, pomylaa Clary. Jace pomacha jej rk, a potem wsta i bez
popiechu ruszy w stron drzwi. Clary rozchylia usta ze zdziwienia. Tak po prostu sobie
odchodzi.
Poczua do Simona na ramieniu. Pyta, czy co si stao, ale ona ledwo go syszaa.
- Zaraz wracam - rzucia i zerwaa si z kanapy, omal nie zapominajc odstawi kubka z
kaw. Popdzia do wyjcia.
Simon odprowadzi j zdziwionym wzrokiem.
***
Clary wypada na ulic, przeraona, e Jace zniknie w mroku jak duch. Ale on sta oparty
niedbale o cian. Wanie wyj co z kieszeni i teraz przy tym majstrowa. Gdy trzasna
drzwiami baru, spojrza na ni zaskoczony. W szybko zapadajcym zmierzchu jego wosy
wyglday na miedzianozote.
- Poezja twojego przyjaciela jest okropna - stwierdzi. Clary wytrzeszczya oczy, zaskoczona.
- Co?
- Powiedziaem, e jego poezja jest okropna. Zupenie, jakby pokn sownik i zacz
wymiotowa sowami jak leci.
- Nie obchodzi mnie poezja Erica. - Clary bya wcieka. - Chc wiedzie, dlaczego mnie
ledzisz?
- A kto powiedzia, e ci ledz ?
- Ja. I w dodatku podsuchiwae. Wyjanisz mi, o co chodzi, czy mam zadzwoni po policj?
- I co im powiesz? - rzuci Jace ze zoliw ironi. - e przeladuj ci niewidzialni ludzie?
Uwierz mi maa,e policja nie zaaresztuje kogo, kogo nie widzi.
- Ju ci mwiam, e nie nazywam si maa. Mam na imi Clary.
- Wiem. adne imi. Clary, Clarissa, jak to zioo, Clary sage, czyli Szawia. W dawnych
czasach ludzie sdzili,e jedzenie jej nasion pozwala zobaczy baniowy ludek.
Wiedziaa o tym?
- Nie mam pojcia, o czym mwisz.
- nie wiele wiesz, co ? - Zotych oczach Jacea malowaa si pogarda. - Wydaje si,e jeste
przyziemn, ale jednak mnie widzisz. To zagadka.
- Co to jest Przyziemna?
- To osoba ze wiata ludzi. Kto taki jak ty.
- Ale przecie ty jeste czowiekiem - powiedziaa Clary.
- Owszem, ale nie takim jak ty. - Mwi niedbaym tonem, jakby go nie obchodzio, czy ona
mu uwierzy, czy nie.
- Uwaasz si za lepszego. To dlatego si z nas miae.
- miaem si, bo bawi mnie wasze deklaracje mioci, zwaszcza nieodwzajemnionej. I
dlatego, e Simon jest najbardziej przyziemnym z Przyziemnych, jakiego w yciu spotkaem.
W dodatku Hodge uzna,e moesz by niebezpieczna, ale jeli nawet tak jest, pewnoci o
tym nie wiesz.
- Ja jestem niebezpieczna? - powiedziaa Clary ze zdumieniem . - Wczoraj widziaam, jak
zabijasz . Widziaam,jak wsadzasz tamtemu chopakowi n pod ebra i
Widziaam, jak on ciebie tnie pazurami ostrymi jak brzytwy. Widziaam, jak krwawisz, a
teraz wygldasz, jakby nic si nie stao, dokoczya w mylach.
-Moe i jestem zabjc, ale przynajmniej o tym wiem - odpar Jace. - czy ty moesz
powiedzie to samo o sobie?
- Jestem zwyk, ludzk istot, jak sam stwierdzie. Kto to jest Hodge?
- Mj nauczyciel. Na twoim miejscu nie nazywabym si tak pochopnie kim zwyczajnym. -
nachyli si do niej. - Poka mi praw do.
- Praw do? Jace skin gow.
- Jeli to zrobi, zostawisz mnie w spokoju?
- Oczywicie. - W jego gosie brzmiao rozbawienie. Clary niechtnie wycigna rk. W
nikym wietle sczcym si przez okna jej rka bya wyjtkowo blada i w dodatku
piegowata. Clary poczua si naga, jakby zdja koszulk i pokazaa mu piersi. Jace uj jej
do i obejrza uwanie.
- Nic. - W jego gosie niemal byo sycha rozczarowanie. - Jeste leworczna? - Nie.
Dlaczego? Puci jej rk i wzruszy ramionami.
- Wikszo dzieci Nocnych owcw dostaje w bardzo modym wieku Znak na prawej doni.
Albo na lewej, jeli s leworczni jak ja. To trway Znak, ktry zapewnia im szczeglny
talent do posugiwania si broni.
Pokaza jej grzbiet swojej lewej doni. Zdaniem Clary, wygldaa cakiem normalnie.
- Nic nie widz.
- Odpr umys - powiedzia Jace. - Zaczekaj, a obraz do ciebie dotrze. To tak, jakby
czekaa, jak co wynurzy si na powierzchni wody.
- Jeste stuknity - stwierdzia Clary, ale odprya si i zacza wpatrywa si w rk Jacea.
Widziaa cienkie kreski na kostkach, dugie paliczki palcw I nagle, jak sowa na
sygnalizacji ulicznej Nie przechodzi , na wierzchu doni pojawi si czarny wzr podobny
do oka. Clary mrugna i rysunek znikn.
- Tatua? Jace umiechn si z zadowoleniem i cofn rk.
- Czuem, e dasz rad. To nie tatua, tylko Znak. Runy wypalone na skrze.
- Dziki nim lepiej wadacie broni? - Clary trudno byo w to uwierzy, chocia moe nie
trudniej ni w istnienie zombie.
- Rne znaki pen rne funkcj. Niektre s trwae, ale wikszo znika w trakcie
uywania.
- Wic dlatego twoje ramiona nie s dzisiaj cae pokryte atramentem? - zapytaa Clary.
- Nawet kiedy si skupi?
- Tak. - Jace wyglda na zadowolonego. - Wiedziaem, e masz Wzrok. Co najmniej.
- Spojrza w niebo. - Ju prawie ciemno. Powinnimy i.
- My? Sdziam, e zostawisz mnie w spokoju.
- Skamaem - wyzna Jace bez cienia zakopotania. - Hodge powiedzia, e musz
przyprowadzi ci do instytutu. Chce z tob porozmawia.
- Po co chce ze mn rozmawia?
- Bo teraz znasz prawd - wyjani Jace. - Co najmniej os stu lat nie byo Przyziemnego,
ktry by o nas wiedzia.
- O nas? Masz na myli ludzi takich jak ty? Ludzi, ktrzy wierz w demony?
- Ludzi, ktrzy je zabijaj - rzek Jace. - Jestemy Nocnymi owcami. A przynajmniej sami
si tak nazywamy. Podziemni maj na nas mniej pochlebne okrelenia.
- Podziemnie?
- Nocne dzieci. Czarownicy. Skrzaty. Magiczny lud zamieszkujcy ten wymiar. Clary
potrzsna gow.
- Mw dalej. Przypuszczam, e s rwnie wampiry, wilkoaki i zombie?
- Oczywicie, e s. Cho zombie wystpuj dalej na poudnie, tam gdzie kapani wudu.
- A co z mumiami? One wcz si tylko po Egipcie?
- Nie bd mieszna. Nikt nie wiey w mumie.
- Naprawd?
- Oczywicie - zapewni Jace. - Posuchaj, Hodge wszystko ci wyjani, kiedy si z nim
spotkasz.
Clary skrzyowaa rce na piersi.
- A jeli nie chc si z nim spotka?
- To twj problem. Moesz pj z wasnej woli albo pod przymusem. Clary nie moga
uwierzy wasnym uszom.
- Grozisz, e mnie porwiesz?
- Jeli tak to widzisz, to owszem. Clary ju miaa zaprotestowa, kiedy z jej torby dobiego
brzczenie. Znowu odezwaa si komrka.
- Odbierz, jeli chcesz. - powiedzia askawie Jace. Telefon przesta dzwoni, potem znowu
zacz, gono i natarczywie. Clary zmarszczya brwi. Mama naprawd musiaa by
wkurzona. Odwrcia si i zacza grzeba w torbie. Zanim wyonia aparat, ten rozdzwoni
si po raz trzeci. Przyoya go do ucha. - Mamo?
- Och, Clary, dziki Bogu. - Po plecach Clary przebieg dreszcz strachu. W gosie matki
brzmiaa panika. - Posuchaj mnie
- Wszystko w porzdku mamo. Jestem w drodze do domu
- Nie! - Gos Jocelyn by zdawiony z przeraenia. Nie przychod do domu!
Rozumiesz, Clary? Nie wa si przychodzi do domu. Id do Simona. Id prosto do niego i
zosta tam, a bd moga - Przerwa jej haas w tle; odgos, jakby co upado i si
roztrzaskao, a potem co cikiego runo na podog
- Mamo! - krzykna Clary do suchawki. - Mamo, wszystko w porzdku? Z komrki
dobiego gone buczenie i szumy. Po chwili przebi si przez nie gos matki.
- Obiecaj mi, e nie przyjdziesz do domu. Id do Simona. Zadzwo do Lukea i powiedz mu,
e mnie znalaz - Jej sowa zaguszy trzask rozupywanego drewna.
- Kto ci znalaz?! Mamo, dzwonia na policj? Zamiast odpowiedzi usyszaa dwik,
ktrego miaa nigdy nie zapomnie: gone szuranie, a po nim guchy huk. Chwil pniej
matka gwatownie zaczerpna tchu i powiedziaa niesamowicie spokojnym gosem:
- Kocham ci, Clary. Komrka umilka.
- Mamo! - krzykna Clary do telefonu. - Mamo, jeste tam? Poczenie zakoczone,
wywietli si na ekranie. Tylko dlaczego Jocelyn miaaby tak szybko si rozczy?
- Clary. - Jace po raz pierwszy wymwi jej imi. - Co si dzieje? Zignorowaa go,
gorczkowo wybierajc numer domowego telefonu. Nikt nie odbiera.
Usyszaa jedynie sygna, e linia jest zajta.
Clary zaczy si trz rce. Gdy ponownie prbowaa zadzwoni do domu, komrka
wylizgna si jej z rki i upada na chodnik. Clary uklka, podniosa telefon i stwierdzia,
e ju nie zadziaa. Z przodu widniao dugie pknicie.
- Cholera! - prawie we zach cisna aparat na ziemi.
- Przesta. - Jace wzi j za nadgarstek i pomg jej wsta. - Co si stao?
-Daj mi swoj komrk - zadaa Clary, bezceremonialnie wyrywajc z kieszeni jego
koszuli czarne metalowe urzdzenie. - Musz
- To nie jest komrka - powiedzia Jace spokojnie, nawet nie prbujc odzyska swojej
wasnoci. - To sensor. Nie bdziesz moga go uy.
- Ale ja musz zadzwoni na policj!
- Najpierw powiedz mi co si stao. Clary prbowaa uwolni rk z jego ucisku, ale trzyma
j mocno.
- Mog ci pomc. Wcieko zalaa j gorc fal. Bez zastanowienia uderzya go w twarz.
Jej paznokcie rozoray mu policzek. Zaskoczony Jace odsun si gwatownie.
Uwolniona Clary popdzia ku wiatom Sidmej Alei.
Kiedy dotara do gwnej ulicy, obejrzaa si,eby sprawdzi, jak daleko za ni jest Jace. Ale
on wcale jej nie ciga; zauek by pusty. Przez chwil niepewnie wpatrywaa si w mrok.
adnego ruchu. W kocu okrcia si na picie i pobiega do domu.
4 POERACZ
Noc bya upalna, bieg do domu przypomina pywanie w gorcej zupie. Na rogu swojego
kwartau Clary trafia na czerwone wiata. Podskakiwaa niecierpliwie na chodniku, podczas
gdy samochody migay przez skrzyowanie. Prbowaa znowu zadzwoni do domu, ale Jace
nie kama. Okazao si, e to naprawd nie jest komrka. Przynajmniej nie wygldaa jak
telefony, ktre Clary widziaa do tej pory. Na przyciskach sensora widniay nie cyfry, ale
jakie dziwne symbole. I nie byo adnego ekranu.
Zbliajc si do domu, Clary zobaczya, e okna na drugim pitrze s owietlone. Mama jest
na grze, pomylaa. Wszystko w porzdku. Ale odek si jej cisn, kiedy wesza do holu.
Panoway w nim ciemnoci, do tej pory nikt nie wymieni przepalonej arwki. Wydawao
si, e w mroku przemykaj jakie cienie. Z dusz na ramieniu Clary ruszya do schodw.
- Dokd si wybierasz? Odwrcia si gwatownie.
- Co Jej oczy jeszcze nie zdyy przyzwyczai si do ciemnoci, ale dostrzega zarys
duego fotela pod zamknitymi drzwiami mieszkania Madame Dorothei. Siedzca w nim
starsza kobieta wygldaa jak wielka poducha. Clary widziaa tylko okrgy zarys
upudrowanej twarzy, biay koronkowy wachlarz w rce, ziejc dziur ust, kiedy si
odzywaa.
- Twoja matka narobia strasznego haasu - poskarya si Dorothei - Co ona wyprawia?
Przesuwa meble?
- Nie sdz
- I lampa na klatce si przepalia, zauwaya? - Ssiadka postukaa wachlarzem w porcz
fotela. - Twoja matka nie moe powiedzie swojemu chopakowi, eby wymieni arwk?
- Luke nie jest
- wietlik te trzeba by umy. Jest brudny. Nic dziwnego, e w holu jest ciemno jak w
piwnicy.
Luke nie jest gospodarzem domu, chciaa powiedzie Clary, ale ugryza si w jzyk.
To byo typowe dla ich starszej ssiadki. Gdy raz zmusia Lukea, eby przyszed i wymieni
arwk, potem zacza go prosi o setki innych rzeczy - zrobienie zakupw, przepchanie
rury. Kiedy kazaa mu porba siekier star kanap, eby byo j mona wynie z
mieszkania, nie wyrywajc drzwi z zawiasw.
Clary westchna.
- Poprosz go.
- Lepiej to zrb. - Dorothea zamkna wachlarz szybkim ruchem nadgarstka.
Przeczucie, e stao si co zego, przerodzio si niemal w pewno, kiedy Clary dotara pod
drzwi swojego mieszkania. Byy lekko uchylone, na podest wylewa si snop wiata. Z
narastajcym strachem Clary otworzya je szerzej.
W rodku jarzyy si wszystkie lampy. Blask a zaku j w oczy. Klucze i torba matki leay
w przedpokoju na maej pce z kutego elaza, tam gdzie zawsze je zostawia.
- Mamo?! - Zawoaa Clary. - Mamo, wrciam. adnej odpowiedzi. W salonie oba okna byy
otwarte, lekkie biae zasony powieway w przecigu jak niespokojne duchy.
Dopiero kiedy wiatr usta i firanki znieruchomiay, Clary zobaczya, e poduszki z kanapy s
porozrzucane po caym pokoju. Niektre byy rozerwane, ze rodka wylewao si ich
baweniane wntrznoci. Pki przewrcono, ksiki walay si po caej pododze. aweczka
od fortepianu leaa na boku a wok niej rozsypane nuty Jocelyn.
Najbardziej zniszczone byy obrazy. Kady zosta wycity z ramy i porwany na strzpy.
Sprawca musia to zrobi noem; ptna nie da si podrze goymi rkami. Puste ramy
wyglday jak obrane do czysta koci.
- Mamo! - krzykna Clary, bliska histerii - Gdzie jeste?! Mamusiu! Nie nazywaa tak
Jocelyn, odkd skoczya osiem lat. Z omoczcym sercem pobiega do kuchni. Drzwiczki
wszystkich szafek byy otwarte.
Pod Clary ugiy si kolana. Wiedziaa, e powinna wybiec z mieszkania, poszuka telefonu i
zadzwoni na policj. Ale najpierw musiaa znale matk, upewni si, e nic jej nie jest. A
prbowaa ona walczy z wamywaczami
Tylko jacy wamywacze nie wziliby ze sob portfela, telewizora, odtwarzacza DVD czy
drogich laptopw? Clary zajrzaa do sypialni matki. Przez chwil wydawao si, e
przynajmniej ten pokj jest nietknity. Wasnorcznie przez Jocelyn zrobiona narzuta w
kwiaty leaa na kodrze starannie wygadzona. Znad stolika nocnego umiechaa si do Clary
jej wasna twarz, picioletnia, szczerbata w koronie marchewkowych wosw. Z piersi
dziewczyny wyrwa si szloch. Mamo, co si z tob stao?
Odpowiedziaa jej cisza. Nie, nie cisza. Z gbi mieszkania dobieg dwik, od ktrego Clary
zjeyy si woski na karku. Co zostao przewrcone, ciki przedmiot uderzy o podog
guchym oskotem. Nastpnie rozleg si odgos cignicia Zblia si do sypialni. Z
odkiem cinitym ze strachu odwrcia si powoli.
Gdy zobaczya, e w drzwiach nikogo nie ma poczua ulg. Potem spojrzaa w d.
Na pododze siedziaa przycupnita duga uskowata istota ze skupiskiem czarnych oczu
osadzonych z przodu sklepionej czaszki. Wygldaa jak skrzyowanie aligatora ze stonog,
miaa gruby spaszczony pysk i kolczasty ogon, ktry gronie uderza w boki. Liczne nogi
byy ugite, jakby stwr szykowa si do skoku.
Z garda Clary wyrwa si krzyk. Zachwiaa si do tyu, potkna i upada w chwili
gdy potwr zaatakowa. Przetoczya si na bok i napastnik chybi o cal. Z rozpdu przejecha
po liskiej drewnianej pododze, obic w niej pazurami gbokie bruzdy. Z jego krtani
wydaro si ciche warczenie.
Clary zerwaa si i wybiega na korytarz, ale gad okaza si szybszy. Skoczy znowu i
wyldowa nad drzwiami. Zawis tam jak gigantyczny, zoliwy pajk i ypa na ni licznymi
oczami. Gdy rozwar szczki, ukaza si rzd kw ociekajcych zielonkaw lin. Zacz
charcze i sycze, wysuwajc dugi czarny jzor. Ku swojemu przeraeniu Clary
uwiadomia sobie, e stwr co do niej mwi.
- Dziewczyna. Ciao. Krew. Je, och, je. Gdy powoli ruszy w du po cianie, zamiast
przeraenia Clary poczua co w rodzaju lodowatego spokoju. Istota staa teraz na pododze i
peza w jej stron. Cofajc si, Clary chwycia stojce na biurku cikie zdjcie w ramach -
ona, matka i Luke wsiadali do samochodzikw na Money Island - i cisna nim w potwora.
Pocisk trafi gada w rodek tuowia, odbi si i spad na podog pord dwikw
roztrzaskiwanego szka. Potwr chyba nawet tego nie zauway, bo zblia si do niej,
miadc nogami szklane odamki.
- Koci, kruszy, wysysa szpik, wypija yy - sycza. Clary dotkna plecami ciany. Nie
moga ju dalej si cofn. Gdy poczua wstrzsy na biodrze, omal nie wyskoczya ze skry.
Wsadzia rk do kieszeni i wycigna z niej tajemniczy przedmiot, ktry zabraa Jaceowi.
Sensor dra jak wibrujca komrka. Twardy plastik niemal parzy j w rk. Clary zamkna
urzdzenie w rku i w tym momencie stwr skoczy.
Rzuci si na ni i zbi ja z ng, tak e gowa i ramiona uderzyy o podog. Prbowaa
przekrci si na bok, ale napastnik by zbyt ciki. Siedzia na niej, przygwadajc
olizgym cielskiem, od ktrego robio si jej niedobrze.
- Je, je - zawoa. - Ale nie wolno. Poyka, re.
Gorcy oddech, ktry owiewa jej twarz, cuchn krwi. Clary nie moga zaczerpn tchu.
Miaa wraenie, e zaraz popkaj jej ebra. Rami miaa unieruchomione midzy sob a
stworem. W doni ciskaa sensor. Zacza si wierci, prbujc uwolni rk.
-Valentine si nie dowie. Nic nie mwi o dziewczynie. Valentine nie bdzie zy. -
Bezbarwnie usta zadray, paszcza si otworzya powoli, fala cuchncego gorcego oddechu
buchna jej prosto w twarz.
Clary w kocu udao si oswobodzi rk. Z dzikim wrzaskiem uderzya potwora.
Chciaa roznie go na strzpy, olepi. Niemal zapomniaa o sensorze. Kiedy gad rzuci si
na ni z rozdziawion paszcz, wbia mu sensor midzy zby i poczua gorc lin na
nadgarstku. rce krople rozlay si po nagiej skrze jej twarzy i szyi. Jakby z oddali
usyszaa wasny krzyk.
Napastnik wyglda na zaskoczonego. Szarpa si gwatownie z sensorem midzy zbami.
Zawarcza gniewnie i odrzuci gow do tyu. Clary zobaczya ruch jego przeyku.
Bd nastpna pomylaa w panice. Bd
Nagle stwr wpad w drgawki, stoczy si z niej na plecy i zacz wierzga w powietrzu
licznymi nogami. Clary prawie dotara do drzwi, kiedy usyszaa wist powietrza koo jej
ucha. Prbowaa si uchyli, ale by za pno. Jaki przedmiot trafi j w ty czaszki. Upada
do przodu. W ciemno.
***
wiato kuo j przez powieki, niebieskie, biae, czerwone. Wysoki zawodzcy dwik
przypomina krzyk przeraonego dziecka. Clary zakrztusia si i otworzya oczy. Leaa na
zimnej, wilgotnej trawie. Nad sob miaa nocne niebo, cynowy blask gwiazd przymiewa
wiata miasta. Obok niej klcza Jace. Srebrne bransolety na jego nadgarstkach rzucay iskry,
kiedy rwa na paski kawaek ptna.
- Nie ruszaj si. Clary miaa wraenie, e od tego zawodzenia zaraz pkn jej bbenki w
uszach.
Obrcia gow w bok i za kar jej plecy przeszy silny bl. Leaa na trawie za
wypielgnowanymi rami Jocelyn. Listowie czciowo zasaniao jej ulic, gdzie przy
chodniku sta radiowz z wczonym kogutem, byskajcym niebiesko - biaym wiatem.
Wok niego ju zebra si may tumek ssiadw. Drzwi samochodu otworzyy si i wysiedli
z niego dwaj policjanci w niebieskich mundurach. Policja, pomylaa Clary. Sprbowaa
usi i znowu si zakrztusia. Zacza konwulsyjnie ora palcami w wilgotnej trawie.
- Mwiem ci eby si nie ruszaa - sykn Jace. - Poeracz ugryz ci w kark. By
pmartwy wic nie mia duo jadu, ale musimy zabra ci do Instytutu. Le nieruchomo.
- Ten stwr, potwr mwi. - Clary zadraa.
- Ju raz syszaa mwicego demona. - Jace delikatnie wsun jej pod szyj pasek
zrolowanego materiau i zwiza go. Opatrunek posmarowany by czym woskowatym, jak
balsa, ktrego matka uywaa do pielgnowania doni wysuszonych przez farb i terpentyn.
- Tamten demon w Pandemonium wyglda jak czowiek.
- To by eidolon. Zmiennoksztatny. Poeracze wygldaj, jak wygldaj. S niezbyt
atrakcyjne, ale za gupie, eby si tym przejmowa.
- Mwi, e mnie zje.
- Ale nie zjad. Zabia go. Jace skoczy wiza opatrunek i wyprostowa si. Ku uldze Clary
bl usta. Usiada z trudem.
- Przyjechaa policja. - jej gos brzmia jak skrzeczenie aby. - Powinnimy
-Nic nie mog zrobi. Kto pewnie usysza jak krzyczysz, i zadzwoni na komisariat.
Dziesi do jednego, e to nie s prawdziwi policjanci. Demony maj swoje sposoby na
zacieranie ladw.
- Moja mama - wykrztusia Clary. Miaa spuchnite gardo.
- W twoich yach kry trucizna Poeracza, jeli nie pjdziesz zemn, za godzin bdziesz
martwa. - wsta z ziemi i wycign do niej rk . - chodmy.
Gdy Clary stana z jego pomoc na nogach, cay wiat si przekrzywi. Jace pooy do na
jej plecach i nie pozwoli upa. Pachnia ziemi, krwi i metalem.
- Moesz chodzi? - Zapyta.
- Chyba tak. - Przez gste krzewy oblepione kwiatami Clary ujrzaa nadchodzcych ciek
policjantw. Wysoka smuka kobieta trzymaa w rku latark. Kiedy ja uniosa, Clary
zobaczya, e jest to szkieletowa do pozbawiona ciaa, z ostro zakoczonymi komi
zamiast palcw.
- Jej rka
- Mwiem ci, e to mog by demony. - Jace spojrza na ty domu. - Musimy si std
wynosi. Da si przej zaukiem?
Clary potrzsna gow.
- Jest lepy Urwaa raptownie, gdy chwyci j atak kaszlu. Zasonia usta, a kiedy odsuna
rk, zobaczya, e jest caa czerwona. Jkna.
Jace chwyci Clary za nadgarstek i odwrci jej rk tak, e na bia wewntrzn cz
przedramienia pad blask ksiyca. Na jasnej skrze wyranie rysowaa si siateczka
niebieskich y, nioscych zatrut krew do serca, do mzgu. W palcach Jacea pojawio si
co srebrnego i ostrego. Pod Clary ugiy si kolana. Prbowaa zabra rk, ale trzyma j
mocno. Poczua piekcy dotyk na skrze,a kiedy j puci ujrzaa atramentowy, czarny
symbol tu pod zagbieniem nadgarstka, taki sam jak te, ktre pokryway jego ciao. Wzr
by utworzony z nakadajcych si na siebie krgw.
- Co to ma by?
- To ci na chwil ukryje - powiedzia Jace i wsun za pasek przedmiot, ktry Clary z
pocztku wzia za n. Bya to duga, fosforyzujca rurka gruboci palca wskazujcego,
zwajca si ku czubkowi. - Moja stela.
Clary nie pytaa co to jest. Bya skupiona na tym, eby nie upa. Ziemia unosia si i opadaa
pod jej nogami.
- Jace - wyszeptaa i osuna si na niego. Zapa ja z tak atwoci, jakby codziennie
ratowa mdlejce dziewczyny. Moe i tak byo. Wzi j na rce i powiedzia jej co do ucha,
co brzmiao jak przymierze. Clary odchylia gow i spojrzaa na niego, ale zobaczya tylko
gwiazdy wirujce na ciemnym niebie. A potem wszystko ogarna ciemno i nawet ramiona
Jacea nie mogy uchroni jej przed upadkiem.
5 CLAVE I PRZYMIERZE
- Mylisz, e si obudzi? To ju trzy dni.
- Trzeba da jej czas. Trucizna demona to mocna rzecz, a ona jest przyziemn. Nie ma
runw, eby doday jej siy tak jak nam.
- Przyziemni strasznie atwo umieraj, nie uwaasz?
- Isabelle, wiesz e mwienie o mierci w pokoju chorego przynosi pecha.
Trzy dni. Myli Clary biegy powoli jak gsta krew albo mid. Musz si obudzi. Ale nie
mog.
Sny nawiedzaj j jeden po drugim, rzeka obrazw niosa j jak li miotany przez prd.
Widziaa matk w szpitalnym ku, jej oczy wygldajce jak sice na biaej twarzy.
Widziaa Lukea na grze koci. Jacea z biaymi skrzydami wyrastajcymi z plecw,
Isabelle, nag i oplecion batem niczym spiral ze zotych piercieni, Simona z krzyami
wypalonymi na doniach. Anioy spadajce z nieba. Ponce w locie.
- Mwiam ci, e to ta dziewczyna.
- Wiem. Kruszyna z niej, prawda? Jace mwi, e zapia Poeracza.
- Tak. Mylaem, e jest wrk, kiedy zobaczyem j pierwszy raz. Ale nie jest
wystarczajco adna, eby ni by.
- C, nikt nie wyglda dobrze, gdy ma w yach trucizn demona. Hodge zamierza wezwa
Braci?
- Mam nadzieje, e nie, Alec. Przyprawiaj mnie o dreszcze. Kady, kto si tak okalecza
- My te si okaleczamy.
- Tak, ale nie na stae i nie zawsz to boli
- Jeli jeste w odpowiednim wieku. A jeli ju o tym mowa, to gdzie jest Jace?
Uratowa j, prawda? Mona by pomyle, e bdzie zainteresowany jej zdrowiem.
- Hodge mwi, e nie odwiedzi jej odkd j tu przynis. Chyba rzeczywicie nie obchodzi
go jej stan.
- Czasami zastanawiam si, czy Patrz! Poruszya si!
- Chyba jednak bdzie ya. Powiem Hodgeowi.
Clary czua si tak, jakby kto zaszy jej powieki. Kiedy je rozchylia i zamrugaa po raz
pierwszy od trzech dni, wydawao si jej, e si rozrywaj.
Nad sob ujrzaa czyste niebieskie niebo, biae pierzaste chmury i pulchne anioki ze zotymi
wstkami na nadgarstkach. Umaram? Czy rzeczywicie tak wyglda niebo?
Zamkna oczy i po chwili otworzya je znowu. Tym razem zrozumiaa, e patrzy na
sklepiony drewniany sufit, pomalowany w rokokowe motywy obokw i cherubinw.
Z trudem dwigna si na okciach. Bolao j wszystko, zwaszcza kark. Rozejrzaa si,
stwierdzia, e ley na jednym z wielu ek, ustawionych w dugim rzdzie. Wszystkie
miay metalowe wezgowia i pcienn pociel. Obok niej na maym stoliku sta biay
dzbanek i kubek. Koronkowe zasonki w oknach odcinay wiato, ale z zewntrz dobiega
saby, wszechobecny szum nowojorskiej ulicy.
- A wic narocie si obudzia. Hodge bdzie zadowolony. Wszyscy mylelimy, e umrzesz
we nie.
Clary si odwrcia. Na ssiednim ku przysiada Isabelle. Kruczoczarne wosy miaa
zaplecione w dwa grube warkocze sigajce poniej pasa. Bia sukienk zastpiy dinsy i
niebieski obcisy top, ale na szyi nadal jarzy si czerwony wisiorek. Ciemne spiralne tatuae
znikny. Jej skra bya teraz nieskazitelna i kremowa jak mietana.
- Przykro mi, e was rozczarowaam. - Gos Clary zgrzyta jak papier cierny. - Czy to jest
Instytut?
Isabelle przewrcia oczami.
- Jest co, czego Jace ci nie powiedzia? Clary zakaszlaa.
- To Instytut, prawda?
- Tak. Jeste w izbie chorych, jeli si jeszcze tego nie domylia. Nagy kujcy bl sprawi,
e Clary chwycia si za brzuch i wcigna z sykiem powietrze.
Isabelle spojrzaa na ni przestraszona.
- Dobrze si czujesz? Bl osab, ale Clary poczua pieczenie w gardle i dziwne zawroty
gowy.
- Mj odek.
- A, racja. Prawie zapomniaam. Hodge mwi, eby ci to da jak si obudzisz. - Isabelle
signa po ceramiczny dzbanek, nalaa troch jego zawartoci do kubka podaa go Clary. By
wypeniony mtnym pynem, ktry lekko parowa. Pachnia intensywnie zioami i czym
jeszcze. - Nie jada nic od trzech dni. To pewnie dlatego jest ci niedobrze.
Clary ostronie pociga yk. Napj by pyszny, gsty, z przyjemnym malanym posmakiem.
- Co to jest?
Isabelle wzruszya ramionami. Jedna z herbatek zioowych Hodgea. Zawsze dziaaj.
- Wstaa z ka i przecigna si jak kot. - a tak przy okazji jestem Isabelle Lightwood.
Mieszkam tutaj.
- Znam twoje imi, Ja nazywam si Clary Fray. Jace mnie tu przynis? Isabelle pokiwaa
gow. Hodge by wcieky. Zabrudzia krwi cay dywan w holu. Gdyby moi rodzice tu
byli.
Jace na pewno dostaby szlaban. - Zmierzya j uwanym spojrzeniem. - Twierdzi, e sama
zabia demona Poeracza.
W umyle Clary pojawi si obraz monstrum z paskudn paszcz. Zadraa i mocniej cisna
kubek.
- Chyba tak.
- Ale przecie jeste Przyziemn.
- Zadziwiajce, co? - Clary przez chwil rozkoszowaa si wyranie le maskowanym
zdumieniem na twarzy dziewczyny. - Gdzie Jace?
Isabelle wzruszya ramionami.
- Gdzie. Powinnam komu powiedzie, e si obudzia. Hodge bdzie chcia z tob
porozmawia.
- Hodge to nauczyciel Jacea, tak?
- Hodge uczy nas wszystkich. Tam jest azienka. - Isabella pokazaa rk. - Na wieszaku do
rcznikw zostawiam kilka swoich starych ciuchw, gdyby chciaa si przebra.
Clary pocigna kolejny yk z kubka i stwierdzia, e jest pusty. Ju nie bya godna i nie
miaa zawrotw gowy. Czua ulg. Odstawia naczynie na stolik i otulia si kodr.
- Co si stao z moimi ubraniami?
- Byy cae we krwi i trucinie. Jace je spali.
- Naprawd? Powiedz mi, czy on zawsze jest taki nieuprzejmy, czy zachowuje si tak tylko
wobec zwykych ludzi?
- Jest niegrzeczny wobec wszystkich - odpara Isabelle nonszalanckim tonem. - I wanie
dlatego jest taki diabelnie sexy. Nie mwic, e zabi wicej demonw ni ktokolwiek inny w
jego wieku.
- Nie jest twoim bratem?
Isabelle wybucha gonym miechem.
- Jace? Moim bratem? Nie. Skd ci to przyszo do gowy?
- Przecie mieszka tu z tob. Zgadza si?
- Tak, ale
Dlaczego nie ze swoimi rodzicami? Przez krtk chwil Isabelle miaa niepewn
min.
- Bo nie yj. Clary otworzya usta ze zdumienia.
- Zginli w wypadku? - Nie. - Isabelle odgarna za ucho ciemny kosmyk. - Matka umara
przy jego narodzinach. Ojciec zosta zamordowany, kiedy Jace mia dziesi lat. On wszystko
widzia.
- Och! - zawoaa Clary. Isabelle ruszya do drzwi.
- Posuchaj, lepiej powiadomi wszystkich, e si obudzia. Od trzech dni czekaj, a
otworzysz oczy. A, w azience jest mydo. Moe chcesz si troch obmy? Cuchniesz.
Clary spiorunowaa j wzrokiem.
- Dziki.
- Bardzo prosz.
Ubranie Isabelle wygldao na niej miesznie. Clary musiaa kilka razy podwija nogawki
dinsw, zanim przestaa si o nie potyka. Gboki wycity dekolt topu tylko podkrela
brak tego, co Eric nazywa zderzakami.
Clary umya si w maej azience, korzystajc z twardego lawendowego myda. Wytara si
biaym rcznikiem do rk. Wilgotne wosy okalay jej twarz pachncymi splotami. Zerkna
na swoje odbicie w lustrze. Wysoko na lewym policzku miaa siniaka, wargi byy suche i
spuchnite.
Musz zadzwoni do Lukea, pomylaa. Na pewno jest gdzie tutaj telefon. Moe pozwol
jej z n