I
W rogu przedziau pierwszej klasy siedzia s dzia Wargrave,
który niedawno przeszed na
emerytur . Pali cygaro i z zainteresowaniem przegl da
polityczne wiadomoci w „Timesie”.
Po pewnym czasie zoy gazet i wyjrza oknem. Przejedali
wanie przez Somerset.
Spojrza na zegarek… jeszcze dwie godziny drogi.
Przypomnia sobie notatki, jakie ukazay si w prasie na
temat Wyspy Murzynków.
Najpierw kupi j amerykaski milioner, wielki mionik
jachtingu. Wybudowa na tej maej
wysepce le cej u brzegów Devonu luksusow i
nowoczesn will . Drobna okoliczno, e
trzecia z kolei ona milionera nie lubia morza, wpyn a na to,
i wysepk wraz z will
postanowiono sprzeda. Fakt ten spowodowa ukazanie si w
prasie olbrzymich ogosze.
Wreszcie lakoniczna notatka podaa do wiadomoci publicznej, e
wysp zakupi jaki pan
Owen. Potem zacz y pojawia si pierwsze plotki.
A wi c, e Wysp Murzynków nabya w
rzeczywistoci Gabriela Turl, gwiazda filmowa z Hollywood,
pragn ca sp dzi par miesi cy
w cichym ustroniu. Nast pnie kto podpisuj cy
si „uk” dawa dyskretnie do zrozumienia, e ma tam
powsta siedziba rodziny królewskiej?! Dziennikarzowi, panu
Merryweather, kto kiedy szepn , e
wysp kupiono na gniazdko dla modej pary, sugeruj
c, e lord L. uleg w
kocu Kupidynowi. „Jonas” wiedzia sk din d na pewno,
e wysp zakupia Admiralicja, by
przeprowadza jakie okryte
tajemnic wiczenia.
Wyspa Murzynków intrygowaa opini publiczn !
S dzia Wargrave wyci gn z kieszeni list. Pismo byo
ledwo czytelne, ale niektóre sowa
daway si odczyta nad podziw atwo.
Drogi Lawrence… tyle lat nie miaam od Pana wiadomo ci…
musi Pan przyjecha na
Wysp Murzynków… jedno z najczarowniejszych miejsc… tyle mamy
sobie do powiedzenia…
dawne czasy… ycie na fonie przyrody… wygrzewanie
si w socu. 12.40 r dworca
Paddington… spotkamy si w Oakbridge…
List by zakoczony kwiecistym podpisem:
Przyjazna Panu Constance Culmington.
Wargrave zacz si zastanawia, kiedy ostatni raz
spotka lady Culmington. Byo to chyba
siedem… nie, osiem lat temu. Potem wyjechaa do Woch, by opala
si w promieniach
soca i y wród tamtejszych wieniaków. Nast pnie sysza, e
udaa si do Syrii, gdzie,
nie przerywaj c k pieli sonecznych, przebywaa na
onie przyrody, tym razem w ród
Beduinów.
Tak, Constance Culmington bya kobiet , której mona by
przypisa kupienie wyspy i
otaczanie si tajemnic . Skin wszy
gow na potwierdzenie swych domysów, Wargrave
pozwoli gowie opa…
- 3 -
II
Vera Claythorne siedziaa w przedziale trzeciej klasy z
pi cioma innymi pasaerami.
Oparta gow o cian i przymkn a oczy.
Dzie by zbyt upalny na podró poci giem.
Jak e
przyjemnie b dzie znale si nad morzem! Waciwie
miaa wiele szczcia z t posad . Zaj cia
wakacyjne polegay przewanie na pilnowaniu mnóstwa dzieci.
Otrzymanie
stanowiska sekretarki na czas wakacji byo prawie nieosi galne.
Nawet biuro porednictwa
pracy nie robio wielkich nadziei.
I nagle ten list:
Otrzymaam Pani adres z biura po rednictwa pracy wraz z ich
rekomendacj.
Przypuszczam, e znaj Pani osobi cie.
Bdzie mi mio zaanga owa Pani na
warunkach
dla Niej dogodnych i pragn , by rozpocza Pani prac ósmego
sierpnia. Pocig odchodzi z
dworca Paddington o 12.40 i bdzie Pani oczekiwana na stacji w
Oakbridge. Za czam pi
funtów jako zaliczk .
Nancy Owen
Nagówek podawa adres: Wyspa Murzynków, Sticklehaven, Devon…
Wyspa Murzynków! O niczym innym nie pisay ostatnio gazety! Rónego
rodzaju
ploteczki i ciekawe komentarze. Przypuszczalnie wi kszo z
nich bya zmylona. Ale willa
zostaa na pewno zbudowana przez jakiego milionera i mówiono,
e jest niezwykle
luksusowa.
Vera Claythorne, bardzo zm czona
wyton prac w szkole w ostatnim kwartale,
mylaa z gorycz :
By nauczycielk gimnastyki w
trzeciorz dnej szkóce to nieustanna mord ga…
Gdybym tak moga otrzyma zaj cie w
jakiej porz dnej szkole…
Ale ostatecznie dobre i to. Ludzie nie darz zbyt wielkim
zaufaniem osoby, która miaa do
czynienia z s dzi ledczym, nawet gdy zostaa
uniewinniona!
Przypomniaa sobie teraz, jak skadali jej gratulacje za
odwag i przytomno umysu. Jeli chodzi o ledztwo, nie
mogo lepiej wypa. Sama pani Hamilton odnosia si do niej
z
niezwyk serdecznoci . Jedynie Hugh… ale o nim w
ogóle nie chce myle!
Nagle zadraa pomimo upau panuj cego w przedziale i stracia
ochot na wyjazd nad
morze. Przed jej oczyma stan wyrany obraz… Gowa Cyrila
ukazuj ca si wród fal, gdy
pyn do skay… wynurzaa si i znikaa… A ona sama
pyn a swobodnie za nim,
miarowymi ruchami pruj c wod . Wiedziaa dobrze, e nie zdy
na czas…
Morze — jego ciepe, niebieskie blaski. Poranki sp dzaa
le c na piasku… Hugh… Hugh,
który powiedzia, e j kocha…
Nie wolno jej o nim myle…
Otworzya oczy i spojrzaa na mczyzn , siedz cego po
przeciwnej stronie. By wysoki, o
opalonej twarzy, jego jasne oczy byy lekko przymkni te,
aroganckie usta miay w sobie co okrutnego.
Moga si zaoy, e zwiedzi prawie cay wiat i niejedno
widzia. Musiay to by rzeczy
ciekawe…
Philip Lombard obserwowa dziewczyn , która siedziaa naprzeciw
niego. Nawet nieza —
pomyla — moe troch w typie nauczycielki. Wida po
jej opanowaniu, e potrafi postawi na swoim w mioci i
nienawici. Ch tnie bym si z
ni zmierzy.
Zmarszczy brwi. Nie, z tym trzeba b dzie da sobie spokój.
Przede wszystkim interes.
Musi mie swobodn gow do pracy, która go
czeka.
Ale jaka to b dzie praca? Isaac Morris by dziwnie
tajemniczy.
— Moe pan, kapitanie, przyj t prac albo
nie. Odrzek wtedy niby z namysem:
— Sto gwinei, prawda?
Mówi tonem tak naturalnym, jak gdyby sto gwinei byo dla niego
niczym. Sto gwinei w
chwili, gdy znajdowa si u kresu swych zasobów! By
pewny, e ten yd nie da si nabra… Najgorsze z nimi jest
to, e w sprawach pieninych wszystko wiedz i nie da
si wywie ich w pole!
Powiedzia wtedy niedbale:
Isaac Morris zaprzeczy stanowczym ruchem maej, ysej gowy.
— Niestety, panie kapitanie, w tym wanie ley sedno sprawy. Mój
klient sysza o panu i
wie, e jest pan czowiekiem, który poradzi sobie w kadej sytuacji.
Jestem upowaniony
wypaci panu sto gwinei w zamian za to, e pojedzie pan do
Sticklehaven w Devonie.
Najblisz stacj jest Oakbridge, stamt d
odwioz pana autem do Sticklehaven, a potem
motorówk na Wysp Murzynków. Tam stawi
si pan do dyspozycji mego klienta.
Lombard zapyta nagle:
— Na jak dugo?
— Najwyej na tydzie. Gadz c w sik, Lombard rzek:
— Ale pan rozumie, e nie mog podj si
rzeczy nielegalnych. Mówi c to, ostrym
spojrzeniem obj Morrisa.
Na grubych wargach porednika pojawi si niky umieszek,
gdy odpowiedzia
uroczycie:
— Jeli zostanie panu zaproponowane co niezgodnego z prawem,
ma pan cakowit wolno decyzji.
Niech diabli wezm gadki umiech tego bydl cia! Robi
wraenie, jak gdyby dobrze
wiedzia, e w yciu Lombarda zgodno z prawem nie zawsze bya
zasad sine qua non…
Na jego twarzy pojawi si grymas.
Na Jowisza, nieraz zdarzao mu si ryzykowa. Ale zawsze
potrafi wyj cao. Wiedzia,
kiedy nie naley przeci ga struny.
Nie, i tym razem nie mia zamiaru zbytnio si tym
przejmowa. Mia nadziej , e
przyjemnie sp dzi czas na Wyspie Murzynków.
W przedziale dla niepal cych siedziaa Emily Brent, sztywno
wyprostowana, zgodnie ze
swym zwyczajem. Miaa szedziesi t pi lat i nie uznawaa
gnunoci. Jej ojciec,
pukownik starej daty, zwraca
szczególn uwag na
dobr postaw . Obecne pokolenie byo bezwstydnie
rozlaze. Wemy chocia ten przedzia; nie mówi c o
tym, e wsz dzie jest tak samo. Opancerzona
swoj prawoci i
nieust pliwoci panna Brent
siedziaa w przepenionym przedziale trzeciej klasy i triumfowaa nad
niewygod i upaem. W
dzisiejszych czasach ludzie robi tyle haasu z byle
jakiego powodu. Nie wyrw sobie z ba
bez znieczulenia, zaywaj rodki nasenne, jeli nie
mog zasn, a wsz dzie
ogl daj si za
g bokimi fotelami i poduszkami; dziewcz ta
smaruj ciaa jakimi olejkami i
wyleguj si pónagie na plaach. Usta panny
Brent zacisn y si . Mogaby wymieni wiele
przykadów.
Przypomniaa sobie lato ubiegego roku. Przypuszczalnie tym razem
b dzie troch inaczej.
Wyspa Murzynków…
Przetrawiaa w pami ci list, który ju tyle razy
czytaa.
Droga panno Brent, przypuszczam, e Pani sobie
mnie przypomina. Byy my razem w
hotelu w Belhaven w sierpniu przed kilkoma laty i miay my tyle
wspólnych tematów do
rozmów. Posiadam obecnie wasny domek na wyspie przy brzegu
devoskim. Powinno chyba
Pani pociga miejsce, gdzie znajdzie Pani zdrow
kuchni i osoby o niedzisiejszych
pogldach. Nie grozi Pani ogldanie nago ci i wysuchiwanie
pyt gramofonowych do pó nej
nocy. Byoby mi bardzo milo, gdyby Pani moga tak
si urzdzi , by spdzi letni urlop na
Wyspie Murzynków — oczywi cie jako mój go . Czy
odpowiadaby Pani pocztek sierpnia?
Powiedzmy, ósmy.
Z serdecznym pozdrowieniem U. N. O.
Któ to móg by? Podpis by trudny do odcyfrowania. Emily Brent
stwierdzia ze
zniecierpliwieniem, e tak wiele ludzi podpisuje
si nieczytelnie. Zacz a przypomina sobie
osoby spotkane w Belhaven. Bya tam dwukrotnie podczas lata. Przysza
jej na my l pewna
pani w rednim wieku… dobrze, ale jak si ona nazywaa?…
Jej ojciec by duchownym.
Zaraz, bya tam jeszcze pani Olten… Ormen… nie, na pewno Oliver!
Tak… Oliver.
Wyspa Murzynków! Gazety pisay co o niej — jaka gwiazda
filmowa — a moe
amerykaski milioner?
Oczywicie, cz sto takie miejsca mona tanio naby — nie
kademu si podobaj . Ludzie
wyobraaj sobie, e to musi by bardzo romantyczne,
ale gdy przyjdzie mieszka na wyspie,
ujawniaj si róne niedogodnoci, i wtedy
s szczliwi, jeeli
mog j sprzeda.
W kadym razie sp dz bezpatnie urlop — pomylaa Emily
Brent.
Jej dochody bardzo zmalay; z wielu akcji nie wypacaj w
ogóle dywidend, tak e nie
naleao pomin tej okazji. Gdyby moga sobie tylko
przypomnie co wi cej o tej pani, a
moe pannie Oliver.
- 6 -
V
Genera Macarthur spogl da przez okno poci gu, który zblia
si do Exeter. Tu mia si przesi. Do diaba z
tymi bocznymi liniami kolejowymi! Do Wyspy Murzynków nie byo
dalej ni o skok zaj ca.
Nie móg sobie przypomnie, który z jego kolegów nazywa
si Owen. Widocznie kto z jego dawnego puku —
przyjaciel Spoofa Leggarda czy Johniego Dyera.
Przybdzie paru starych kompanów, aby pogwarzy o dawnych
znajomych.
Tak, pogwarka o dawnych czasach sprawiaby mu przyjemno . Ostatnio
odniós
wraenie, e koledzy raczej unikaj jego towarzystwa.
Wszystko przez te przekl te plotki! Na
Boga, to ju kawa czasu — blisko trzydzieci lat temu! Widocznie
Armitage si wygada.
Przekl ty bubek! Có on móg wiedzie? Lepiej nie
rozmyla o tych sprawach! Mona sobie
wiele rzeczy po prostu wmówi, na przykad, e znajomy patrzy na
ciebie jakim dziwnym
wzrokiem.
Wyspa Murzynków! By ciekaw, jak wygl da. Wiele pogosek kryo na
jej temat.
Mówiono nawet, e Admiralicja, Ministerstwo Obrony czy
te Lotnictwa miay j obj w posiadanie.
Mody Elmer Robson, milioner amerykaski, wybudowa sobie
will na wyspie. Podobno
wyda na ni tysi ce. Wsz dzie niebyway
przepych…
Doktor Armstrong prowadzi swego morrisa przez równin
Salisbury. By bardzo
zm czony… Za powodzenie trzeba paci. By czas, gdy siedzia w
swoim nowoczenie
urz dzonym gabinecie na Harley Street, ubrany w biay kitel,
wród nowiutkich aparatów
lekarskich i czeka, czeka przez wiele pustych dni na sukces czy
bankructwo…
Ostatecznie si udao! Mia szczcie! Ale by te i
zr czny. Doskonale nadawa si do
swojego zawodu. To jednak za mao. Aby si wybi, trzeba
mie ut szczcia. A on je mia!
Dobra diagnoza, par pacjentek, pacjentek
wdzi cznych i bogatych… i tam i ówdzie poszo
sówko: „Niech pani spróbuje uda si do Armstronga,
to mody lekarz, ale m dry. Pam
chodzi latami do wszystkich moliwych lekarzy, a on z miejsca
wyleczy mu palec!”
Koo zacz o si toczy… Obecnie doktor Armstrong
osi gn peni powodzenia. By
coraz bardziej zaj ty. Mia mao wolnego czasu. I dlatego cieszy
si tego sierpniowego
ranka, e wyrwa si na par dni z Londynu, by
uda si na t wysp przy brzegu
devoskim.
Waciwie to nie b dzie nawet urlop. List, który otrzyma, by
sk py w sowach, czego nie
mona powiedzie o do czonym do niego czeku. Due
honorarium. Ci Owenowie musz siedzie na
pieni dzach. Na pewno jaka maa niedyspozycja. Troskliwy
m boi si o stan
zdrowia ony i pragnie pozna diagnoz , nie budz c
jej niepokoju. Ona nie chce nawet
sysze o lekarzach. Jej nerwy…
Nerwy! Brwi lekarza uniosy si . Ach, te kobiety i ich nerwy!
Ostatecznie jeli chodzi o
jego interes, to waciwie wszystko jest w porz dku.
Wi kszo kobiet, które przychodziy do niego po
porad , chorowaa najwyej na nud . Nie byyby mu jednak
wdzi czne, gdyby im to wr cz owiadczy! Zawsze mona
wymyli jak chorob .
„Rzadko spotykany przypadek (tu nast powaa jaka duga
nazwa), nic powanego…
wymaga jedynie waciwej kuracji. Leczenie jest zupenie
proste”.
Nie ulega w tpliwoci, e wiara w uleczenie jest
najsilniejsz broni medycyny. On sam
umia posugiwa si t broni , potrafi
wzbudzi nadziej i wiar . Szczciem udao mu
si wybrn z tej sytuacji sprzed dziesi ciu…
nie, sprzed pi tnastu
lat. O may wos nie wpad wtedy. Byby bezapelacyjnie zgubiony! Ledwo
przyszed do
siebie po tym wstrz sie. Przesta pi cakowicie. Na
Jowisza, pomimo wszystko by o krok od
katastrofy…
Usysza rozdzieraj cy uszy klakson samochodowy, olbrzymi
supersportowy dalmain
- 8 -
VII
Tony Marston, naciskaj c bez przerwy taster sygnau, myla w
duchu: Ten ruch i tok na
szosach jest niemoliwy. Zawsze kto musi zatarasowa ci
drog . I wszyscy musz jecha rodkiem szosy!
Prowadzi auto w dzisiejszych czasach w Anglii to prawie
beznadziejne…
nie jak we Francji, gdzie mona doda gazu…
Czy nie warto si zatrzyma, by ugasi pragnienie? Ma
mas czasu. Zostaa jeszcze jaka setka mil z okadem.
Miaby ochot wypi szklaneczk
dinu oraz piwa imbirowego.
Powietrze drga z upau!
Ostatecznie pobyt na tej wysepce moe by nawet przyjemny — byle
pogoda dopisaa.
Zastanawia si , kim te mog by ci
Owenowie. Przypuszczalnie siedz na forsie. Waciwie
istniej przyjemniejsze miejsca na sp dzenie czasu
ni ta bezludna wysepka, ale taki czowiek
jak on, bez wi kszych zasobów finansowych, nie ma duego
wyboru.
Miejmy nadziej , e s dobrze zaopatrzeni w trunki.
Nigdy nie jest si pewnym ludzi,
którzy zrobili pieni dze, a nie s od urodzenia
przyzwyczajeni do pewnych rzeczy. Szkoda, e
pogoska, jakoby Gabriela Turl miaa t wysp
zakupi, nie sprawdzia si . Przyjemniej
byoby sp dzi czas z ludmi filmu.
No, ostatecznie mona przypuci, e troch dziewcz t
tam b dzie…
Gdy wyszed z baru, przeci gn si , ziewn ,
spojrza na b kitne niebo i wsiad do swego
dalmaina.
Mode kobiety patrzyy na niego z zachwytem — podziwiay jego sze
stóp wzrostu,
proporcjonalnie zbudowane ciao, k dzierzawe wosy,
opalon twarz i ciemnoniebieskie oczy.
Zapuci motor i z rykiem wyjecha z bocznej uliczki. Starzy mczyni i
dzieci
odskakiwali w bok. Chopcy z podziwem spogl dali na samochód.
Anthony Marston
kontynuowa sw podró, budz c powszechne
zainteresowanie.
- 9 -
VIII
Blore jecha poci giem osobowym z Plymouth. W przedziale
znajdowa si poza nim
jeszcze jeden pasaer, jaki stary rybak z kaprawymi
oczyma. W tej chwili spa.
Blore pisa w swym maym notesiku.
— Oto caa grupa — mrucza do siebie — Emily Brent, Vera Claythorne,
doktor
Armstrong, Anthony Marston, stary s dzia Wargrave, Philip
Lombard, emerytowany genera
Macarthur oraz su cy Rogers z on . Zamkn notes i
woy go z powrotem do kieszeni.
Spojrza na drzemi cego w k cie mczyzn .
B dzie mia z osiemdziesi tk —
oceni
fachowo jego wiek.
Zacz zastanawia si nad swoimi sprawami.
Robota powinna by do lekka — rozmyla. — Nie wyobraam
sobie, bym si móg
potkn. Przypuszczam, e uda mi
si dopilnowa wszystkiego.
Wsta i przypatrywa si odbiciu swej twarzy w szybie. Miaa
w sobie co, co kojarzyo si z wojskiem. Tak,
cech t podkrela przystrzyony w s. Twarz
waciwie bez wyrazu. Oczy
szare, blisko osadzone. Mógbym przedstawi si jako
major — pomyla — ale nie,
zapomniaem. B dzie tam ten stary genera. Od razu
si na mnie pozna.
Afryka Poudniowa… to jest mój punkt wyjcia! Nikt z goci nie ma z
ni nic wspólnego,
a ja wanie skoczyem czyta opis podróy po Afryce i
mog na ten temat co nieco powiedzie.
Na szczcie ludzie z kolonii
reprezentuj ca gam rónorodnych
typów. Blore czu, e
w kadym towarzystwie mógby bez obawy przedstawi
si jako przybysz z Afryki
Poudniowej.
Wyspa Murzynków. Pozna j jako may chopczyk. Niedaleko
brzegu troch ska, w
których gniedziy si mewy. Nazw otrzymaa od
ksztatu gowy ludzkiej o murzyskich
wargach.
Co za pomys wybudowa na niej dom! Przecie tam musi
by okropnie podczas brzydkiej
pogody! Ale milionerzy maj swe kaprysy!
Stary rybak w k cie obudzi si . — Czowiek nigdy nie
jest pewien morza, nigdy! — powiedzia. Blore przytakn . Tak,
to
prawda.
Rybakowi odbio si i rzek melancholijnie:
— Nadci ga szkwa. Blore obruszy si . — Chyba nie. Jest
liczny dzie. Stary krzykn rozgniewany:
— Burza nadci ga! Czuj j nosem.
— By moe ma pan racj — odpowiedzia Blore
pojednawczo. Poci g zatrzyma si na
jakiej stacji i dziwny pasaer stan niepewnie na
nogach.
— Wysiadam tutaj. — Mocowa si z drzwiami. Blore mu
pomóg. Staruszek odwróci si . Podniós uroczycie
r k i zamruga zaczerwienionymi
powiekami.
— Czuwaj i módl si ! Czuwaj i módl si ! Zblia
si Dzie S du. Przy schodzeniu na peron
upad. Le c spojrza na Blore’a i rzek z
niezmiern powag : — Mówi do pana, mody
czowieku. Dzie S du jest ju bardzo blisko.
Jemu bliej do Dnia S du ni mnie — pomyla Blore,
wracaj c na swoje miejsce.
Ale… jak wykazay póniejsze wypadki, nie mia racji…
I
Na stacji Oakbridge stan a grupka osób
rozgl daj cych si niezdecydowanie wokoo.
Za
nimi numerowi uoyli walizki. Który z nich zawoa:
— Jim!
Zbliy si szofer jednej z taksówek.
— Czy pastwo moe na Wysp Murzynków? — zapyta z czystym
devoskim akcentem.
Czworo osób kiwn o gowami, a potem zacz o
si sobie przygl da.
Szofer zwróci si do s dziego Wargrave’a jako do
najstarszego z grupy.
— Czekaj na pastwa dwie taksówki. Ale jedna z nich musi
jeszcze poczeka na
osobowy z Exeter — to kwestia paru minut — jaki pan ma nim
przyjecha. Moe kto z pastwa zaczeka? B dzie pastwu
wygodniej w mniejszych grupkach.
Vera Claythorne, jako przysza sekretarka, z miejsca zabraa
gos:
— Ja zaczekam. Moe pastwo pojad pierwsi? — Spojrzaa na
troje nieznajomych, w
gosie jej brzmiaa nuta autorytetu. Robia wraenie kierowniczki
internatu dla dziewcz t. Panna Brent odpowiedziaa
sztywno:
— Dzi kuj — i z uniesion
gow wsiada do taksówki. Obok niej usadowi
si Wargrave.
Kapitan Lombard zaproponowa:
— Claythorne — odrzeka Vera.
— Pani pozwoli, e si przedstawi . Philip Lombard.
Numerowi uoyli walizki w
taksówce. Wargrave odezwa si konwencjonalnie do panny
Brent:
— Zdaje si , e b dziemy mieli adn pogod .
— Wydaje si , e tak — odparta.
To dystyngowany mczyzna — pomylaa. — Cakiem niepodobny do typów,
jakie
spotyka si w pensjonatach nad morzem. Oczywicie pani czy
panna Oliver musi by osob o pewnym poziomie…
— Czy zna pani dobrze te okolice? — zapyta Wargrave.
— Byam w Kornwalii i w Torquay, ale pierwszy raz w yciu znalazam
si w tej czci
Devonu.
— Ja równie mao znam te strony. Taksówka odjechaa. Drugi
kierowca zapyta:
— Moe pastwo wsi d do samochodu, nim poci g
nadjedzie? Vera odmówia
stanowczo:
— Nie, dzi kuj . Kapitan Lombard zamia si . — Moe
przejdziemy si troch ? Chyba e pani woli
pój na stacj ? — O, dzi kuj . Tak przyjemnie
wydosta si z tego dusznego poci gu.
— No tak, podróowanie w dzisiejszym upale nie naleao do
przyjemnoci.
— Mam nadziej , e pogoda si utrzyma. Niestety, u
nas w Anglii pogoda bywa tak
zwodnicza.
— Czy pani zna te okolice?
— Jestem tu po raz pierwszy. — Postanowia wyjawi mu z miejsca
powód swego
przyjazdu. — Nie znam nawet mojej przyszej chlebodawczyni.
— Pani chlebodawczyni?
- 11 -
— Ach tak. — Jego sposób mówienia zmieni si
niedostrzegalnie, sta si pewniejszy,
mniej sztywny. — Czy to nie do dziwne?
Vera zamiaa si . — Nie ma w tym nic dziwnego. Po prostu jej
sekretarka nagle zachorowaa i
zatelefonowaa do biura porednictwa pracy o zast pczyni ,
a oni skierowali mnie.
— A wi c tak to wygl da. A jeli pani nie
spodobaj si warunki pracy?
Vera umiechn a si znowu.
— O, to tylko takie wakacyjne zaj cie. Mam sta
prac w eskiej szkole. Prawd powiedziawszy,
jestem niezwykle podniecona moliwoci zobaczenia Wyspy
Murzynków.
Tyle o niej czytaam w gazetach. Czy to nie fascynuj ce?
— Nie wiem. Nie widziaem jeszcze tej wyspy.
— Naprawd ? Owenowie musz by niebywale dumni z
jej posiadania. Co to za rodzaj
ludzi? Mógby mi pan powiedzie?
Lombard zastanawia si chwil . Niezr czna
sytuacja — udawa, e ich znam, czy nie?
Nagle zawoa:
— Osa usiada pani na ramieniu! Nie… niech si pani nie
rusza. — Machn r k . — O,
ju odleciaa.
— Dzi kuj panu bardzo. W tym roku pojawio
si mnóstwo os.
— Przypuszczam, e to z powodu upaów. Czy pani nie wie przypadkiem,
na kogo
czekamy?
Da si sysze guchy odgos nadjedaj cego
poci gu.
— To pewnie ten poci g.
Z drzwi dworca wyszed wysoki mczyzna w typie byego wojskowego. Jego
szpakowate
wosy byy gadko przyczesane, a siwy w s starannie
przystrzyony.
Tragarz, uginaj c si pod
do cik skórzan waliz , wskaza
na Ver i Lombarda.
Vera podesza par kroków.
— Jestem sekretark pani Owen. Wanie czekamy z
taksówk na pana. Panowie pozwol — to
jest pan Lombard.
Niebieskie, wyblake oczy, bystre pomimo wieku, spocz y na
Lombardzie.
Ten mody czowiek niele wygl da. Ale co z nim jest nie w
porz dku…
Wszyscy troje podeszli do taksówki. Wkrótce zostawili za
sob spokojne uliczki
Oakbridge, potem jak mil jechali
drog do Plymouth, wreszcie skr cili w w skie
dróki
otoczone bujn zieleni . Genera Macarthur odezwa
si : — Nie znam wcale tej czci Devonu. Mieszkam na wschód
st d, na granicy Dorset i
Devonu. Naprawd tu jest bardzo adnie. Te pagórki,
czerwona ziemia i wsz dzie tak zielono,
a mio patrze.
Philip zauway krytycznie:
— Okolica jest troch zanadto zamkni ta… Osobicie
wol bardziej otwarte przestrzenie,
gdzie mona zobaczy, co si dzieje…
— Mógbym si zaoy, e zwiedzi pan kawa wiata — zwróci
si do niego genera.
Lombard wzruszy lekcewa co ramionami.
— Ano, byo si troch tu i ówdzie.
Pewno za chwil spyta mnie, czy braem udzia w wojnie
wiatowej — pomyla. — Tacy
starzy wojskowi nie mog si bez tego obej.
Ale genera Macarthur nawet sowem nie
wspomnia o wojnie.
- 12 -
II
Gdy min li wierzchoek pagórka, zacz li zjeda
serpentynami do Sticklehaven,
malutkiej wioski zoonej z paru domków. Przy brzegu koysaa
si ód rybacka.
Na poudniu dostrzegli w blasku zachodz cego soca
Wysp Murzynków.
Vera odezwaa si rozczarowana:
— To nawet kawa drogi.
Wyobraaa sobie, e wyspa jest pooona bliej brzegu i e zobaczy na
niej jaki paacyk.
Z daleka nie byo wida ani ladu domu, jedynie skay, które
ukaday si w olbrzymi gow Murzyna.
Byo w tym co ponurego. Vera zadraa lekko.
Przed ma gospod „Siedem Gwiazd” siedziao
troje osób.
Mona byo rozpozna zgarbion posta
s dziego, wyprostowan
sylwetk panny Brent.
Trzeci osob by wysoki mczyzna, który wyszed
im naprzeciw.
— Pomylaem, e powinnimy zaczeka na pastwa. Razem popyniemy na
wysp . Pozwol pastwo, e
si przedstawi ? Nazywam si Davis. Z
Natalu; Afryka Poudniowa to
moja kolebka, cha, cha — zamia si wesoo.
S dzia Wargrave spogl da na niego z
widoczn niech ci . Mia min , jak gdyby
chcia
wyprosi go z sali s dowej. Panna Brent nie bya pewna, czy
waciwie lubi ludzi z kolonii,
czy te nie.
— Moe kto z pastwa miaby ochot na may kieliszeczek
przed wejciem do ódki? —
zapyta Davis gocinnie.
Nikt nie przyj jego propozycji, odwróci
si wi c i podniós r k do
góry.
— Nie zwlekajmy zatem. Mili gospodarze nas oczekuj . Zauway
dziwny wyraz
skr powania na twarzach obecnych, jak gdyby wzmianka o
gospodarzach dziaaa na nich
paraliuj co.
Na znak dany przez Davisa jaki rybak podniós
si spod ciany, o któr opiera si do
tej
pory. Jego twarz bya pomarszczona od wiatru, ciemne oczy unikay ich
spojrzenia. Mówi z
mi kkim akcentem devoskim.
— Jeli panie i panowie chc ju wyruszy, ódka stoi
gotowa. Jeszcze dwóch panów ma
przyjecha autem, ale pan Owen poleci nie czeka na nich,
gdy nie wiadomo, kiedy
przyb d . Cae towarzystwo ruszyo naprzód. Rybak prowadzi
ich po kamiennym molo do
zakotwiczonej obok motorówki. Emily Brent zauwaya:
— To jaka maa ódka.
Waciciel motorówki odrzek z pewnoci siebie:
— To wspaniaa ódka, prosz pani. Niech pani tylko mrugnie
okiem, a popyniemy ni do
Plymouth.
— Jest nas tutaj par osób.
— Ach, ona moe pomieci dwa razy tyle, prosz pana.
Philip Lombard rzek swym
miym gosem:
— Wszystko w porz dku. Pogoda wspaniaa. Morze spokojne.
Panna Brent wsiada z wyrazem niepokoju na twarzy. Inni
post pili na ni . Cae
towarzystwo byo jeszcze skr powane sob nawzajem…
Kady czu si jakby obserwowany
przez pozostaych.
Mieli ju odbija od brzegu, gdy
drók wjecha do wioski samochód. Potna
maszyna
bya tak pi kna w linii, e jej pojawienie si miao
wr cz teatralny charakter. Przy kierownicy
siedzia mody mczyzna, wiatr zwiewa jego wosy do tyu.
- 13 -
W blasku zachodz cego soca nie wygl da na zwykego
miertelnika, ale co najmniej na
modego boka, bohatera sag Pónocy.
Nacisn sygna i potny dwi k potoczy si echem
od ska do zatoki.
- 14 -
III
Siedz c przy sterze Fred Narracott pomyla, e to jaka
dziwna historia. Nie tak
wyobraa sobie goci pana Owena. Przypuszcza, e
b d bardziej wytworni. Mczyni w
strojach jachtingowych, kobiety w barwnych sukienkach, wszyscy
bogaci i imponuj cy. Nikt
z nich nie przypomina towarzystwa, jakie podejmowa Elmer Robson.
Drwi cy umieszek
ukaza si na jego wargach, gdy przypomnia sobie goci
milionera. To byo towarzystwo —
a jakie napiwki dostawa!
Ten cay pan Owen musi by jakim innym rodzajem
dentelmena. Dziwne, ale Fred
Narracott nigdy nie widzia pana Owena ani jego maonki. Waciwie
nigdy si tu nie
zjawia. Wszystkie polecenia i pieni dze otrzymywa Fred od
Morrisa. Instrukcje byy zawsze
jasne, pieni dze punktualnie pacone, ale wszystko to
wydawao si dziwne. Dzienniki pisay, e z tym panem Owenem
wie si jaka tajemnica, i Fred Narracott przyznawa
im racj .
Moe kryje si za tym panna Gabriela Turl, która kupia
wysp ? Ale ogl daj c pasaerów
mona byo spokojnie t teori odrzuci. To nie
ten rodzaj — nikt z nich nie wygl da na
kogo, kto ma do czynienia z gwiazd filmow . Ze
zoci zacz ich klasyfikowa.
Ta stara panna — to kwany gatunek, zna go dobrze. e bya
piekielnic , móg si zaoy. Starszy pan wygl da
na wojskowego. Moda panienka jest adna, ale pospolita, nic
nadzwyczajnego, nie przypomina gwiazdy z Hollywood. A ten rze ki,
kr py osobnik nie
wygl da na dentelmena. Zapewne jaki byy kupiec. Natomiast
drugi, chudy pan przedstawia
si ju znacznie lepiej, jego bystre spojrzenie o
czym wiadczy. By moe ma co wspólnego
z filmem.
Ale waciwie tylko jeden pasaer przedstawia
si zadowalaj co. Ten, który przyjecha
samochodem. I to jakim! Takiego samochodu Sticklehaven jeszcze nie
ogl dao. Musi
kosztowa setki i setki funtów. Ten nalea do waciwego rodzaju.
Bogaty od urodzenia.
Gdyby wszyscy byli w tym typie… byoby to bardziej zrozumiae…
Dziwna sprawa, jeli si nad tym zastanowi… bardzo
dziwna.
- 15 -
IV
ódka pyn a w kierunku wyspy. Wreszcie spoza ska wyonia
si willa. Poudniowa
strona wyspy wygl daa zupenie inaczej. Brzeg agodnie opada do
morza. Dom wychodzi
frontem na poudnie, by niski i sprawia nowoczesne wraenie
dzi ki duym oknom,
wpuszczaj cym wiele wiata.
Czaruj ca willa — willa, która speniaa wszelkie
oczekiwania.
Fred zatrzyma motor i skierowa ódk do maej
przystani pomi dzy skaami.
— Musi by do trudno l dowa tutaj w czasie
niepogody — zauway ostro Lombard.
Fred Narracott odrzek oboj tnie:
— Gdy wieje poudniowo—wschodni wiatr, nie ma mowy o przybiciu do
wyspy. Czasami
jest odci ta na tydzie lub duej.
Vera Claythorne pomylaa: Sprawa dostaw musi by ogromnie
trudna. To najgorsze.
Wszystkie problemy domowe s takie kopotliwe.
Czóno otaro si o brzeg. Fred Narracott wyskoczy na
l d. Lombard pomóg innym w
wysiadaniu. Narracott przycumowa ód do obr czy przybitej
do skay. Nast pnie zacz si pi do góry
schodami wykutymi w skale.
— Co za wspaniae miejsce! — odezwa si genera Macarthur.
Ale poczu si niemio. To
jaka przekl ta dziura! Gdy cae towarzystwo znalazo
si na duym tarasie, wszystkim
zrobio si lej. W otwartych drzwiach willi sta w unionej
postawie su cy, oczekuj c goci; na widok jego powanej
miny odzyskali pewno siebie. Poza tym willa z bliska
wygl daa jeszcze bardziej poci gaj co, a widok z
tarasu by wspaniay…
Su cy podszed bliej, kaniaj c si dyskretnie.
By chudym, wysokim mczyzn , szpakowatym i przyzwoicie
si prezentuj cym. — Pastwo
pozwol t dy.
W obszernym hallu byy ju przygotowane napoje. Caa bateria
butelek. Humor
Anthony’ego Marstona poprawi si nieco. Rozmyla wanie, w
jak dziwacznym miejscu si znalaz. To nie w jego stylu.
Co te myla sobie stary Borsuk, naraaj c go na
co takiego?
Szczciem napoje byy na poziomie. Nie zapomniano te o lodzie.
Ale co ten su cy gada?
e Owenowie przyjad dopiero jutro, e co im
przeszkodzio. Wszelkie polecenia zostay
wydane… jeli zechc rozgoci si w swych
pokojach… obiad b dzie podany o ósmej
wieczorem.
- 16 -
V
Vera udaa si za pani Rogers na gór .
Kobieta otworzya szeroko drzwi na kocu
korytarza i Vera wesza do licznego pokoju z duym oknem
wychodz cym na morze i
drugim — na wschód.
— Mam nadziej , e niczego pani nie potrzeba?
Vera rozejrzaa si po pokoju. Jej walizy byy wniesione i
rozpakowane, z boku otwarte
drzwi prowadziy do azienki wyoonej niebieskimi kafelkami.
— Nie, dzi kuj , wszystko jest w porz dku.
— Gdyby pani czego potrzebowaa,
prosz zadzwoni.
Pani Rogers miaa pytki, monotonny gos. Vera spojrzaa na
ni z zaciekawieniem. Có to za blade, bezkrwiste
stworzenie! Poza tym wygl da bardzo porz dnie w czarnej
sukience, z
wosami gadko zaczesanymi do tyu. Tylko jej dziwne, lataj ce
oczy ani chwili nie spocz y na jednym miejscu.
Vera pomylaa, e robi wraenie, jakby si baa wasnego
cienia.
Tak, robia wraenie przeraonej! Wygl daa jak gdyby
ogarni ta mierteln trwog … Przez plecy Very
przeszed dreszcz. Czegó, na Boga, ta kobieta tak
si boi?
Zagadn a j uprzejmie:
— Jestem now sekretark pani Owen.
Przypuszczam, e wie pani o tym?
— Nie, prosz pani, ja nic nie wiem — odpowiedziaa
kucharka. — Wiem tylko, jakie
pokoje maj pastwo zaj.
— Jak to, pani Owen nic o mnie nie wspomniaa? Powieki pani Rogers
zatrzepotay.
— Nie widziaam jeszcze pani Owen. Jestem tu dopiero od dwóch
dni.
Có to za ludzie ci Owenowie? — pomylaa Vera.
— A ile jest tu zatrudnionej suby?
— Tylko ja i mój m, prosz pani.
Vera zmarszczya si . Osiem osób w willi, dziesi razem z
gospodarzami, i tylko dwoje
suby?
— Jestem dobr kuchark — rzeka pani
Rogers — a mój m zajmie si wszystkim. Nie
spodziewalimy si , oczywicie, e a tyle goci
przyjedzie.
— Czy da pani sobie rad ? — Z pewnoci , a
zreszt moe pani Owen zgodziaby
si przydzieli mi pomoc, gdyby
czciej zjedao si tu duo goci.
— Przypuszczam, e tak — odpowiedziaa Vera.
Kucharka odwrócia si . Jej nogi bezszelestnie poruszay
si po pododze. Wysun a si z pokoju jak
cie.
Vera podesza do okna i usiada na parapecie. Bya
troch zaniepokojona. Wszystko to
wygl dao do dziwnie. Nieobecno Owenów, ta blada,
podobna do ducha kucharka. I
gocie! Tak, gocie byli te jacy niesamowici. Có za
dziwna zbieranina.
Chciaabym ju wreszcie zobaczy tych Owenów.
Przekona si , co to za ludzie —
mylaa.
Zeskoczya z okna i spacerowaa niespokojnie po pokoju. Wspaniaa
sypialnia, urz dzona
nowoczenie. Jasne kilimki na byszcz cym parkiecie, dyskretnie
malowane ciany, due
lustro w obramowaniu arówek. Na osobnym kominku olbrzymia brya
biaego marmuru,
która ksztatem przypominaa niedwiedzia, wspóczesna rzeba z ukrytym
wewn trz zegarem. Nad ni w chromowanej ramce wisia
jaki wydrukowany wiersz. Stan a przed
I zostao tylko osiem.
Jedno z nich si osiedlio —
I zostao tylko siedem.
I zostao tylko sze .
Sze malutkich Murzynitek
I zostao tylko pi.
I zostay tylko cztery.
I zostay tylko trzy.
Jedno poturbowa
nied wied —
I zostay tylko dwa.
Jedno zmaro z pora enia —
I zostao tylko jedno.
Vera umiechn a si . Oczywicie. Przecie to Wyspa
Murzynków!
Podesza znowu do okna, usiada i obserwowaa morze. Jakie jest
ogromne! Z tej strony
nie wida byo l du, jedynie bezmiar niebieskiej,
faluj cej wody w blasku zachodz cego
soca.
Morze… takie spokojne dzi — a czasami tak okrutne… Morze,
które wci ga ci w swe
g biny. Utopiony… znaleziono go utopionego… utopionego w
morzu… utopionego…
utopionego… utopionego…
Nie, nie powinna tego wspomina… musi zapomnie. Wszystko
ju min o.
* Przeoy Wodzimierz Lewik.
- 19 -
VI
Doktor Armstrong przyby na wysp prawie o zachodzie soca.
Podczas drogi stara si gaw dzi z przewonikiem
— mieszkacem wioski. Pragn
dowiedzie si czego bliszego
o wacicielach Wyspy Murzynków, ale ten Narracott albo by le
poinformowany, albo nie
chcia mówi. Nie pozostao nic innego, jak rozmawia na tematy
ryboówstwa i pogody.
By zm czony po dugiej jedzie samochodem. Bolay go oczy.
Jad c na zachód, ma si cay czas soce przed
sob .
Tak, by porz dnie zm czony. Morze i absolutna cisza… tego
potrzebowa. Powinien
naprawd wzi duszy urlop. Ale nie móg sobie na to
pozwoli. Nie ze wzgl dów
finansowych oczywicie. Nie móg wyrwa si z trybów
machiny, któr sam uruchomi. Gdy
si ju raz wreszcie zdobyo powodzenie, nie mona
dopuci do utraty pacjentów. Wszystko
jedno, dzisiejszego wieczoru chciabym mie pewno, e nie
wróc … e zerwaem z
Londynem, z Harley Street i z caym tym mynem — pomyla. Pobyt na
wyspie ma w sobie co magicznego, co ze wiata fantazji.
Jest si tu w jakim
wasnym wiecie, odci tym od otaczaj cej rzeczywistoci. W
wiecie, z którego mona ju nigdy nie wróci. Marzy, e zostawia
za sob swoje codzienne ycie.
miej c si do siebie samego, zacz
robi plany na przyszo, fantastyczne projekty. By
ci gle jeszcze umiechni ty, gdy wst powa na kamienne
schodki.
Na górze zobaczy siedz cego w fotelu starszego pana, którego
sylwetka wydawaa mu si znajoma. Gdzie on widzia
t abi twarz,
gow osadzon na karku ówia, lekko
pochylony
tuów — tak, i te blade, przenikliwe oczy? Oczywi cie — stary
Wargrave. Zeznawa raz
przed nim. Robi zawsze wraenie drzemi cego, ale natychmiast
oywia si , gdy sprawa
zahaczaa o jaki paragraf. Mia wielki wpyw na
aw przysi gych — mówiono o nim, e
potrafi pokierowa jej s dem wedug swego uznania. Udao mu
si kilka razy uzyska zaskakuj cy werdykt.
Mia przy tym opini „wieszaj cego
s dziego”.
- 20 -
VII
S dzia Wargrave pokiwa w zamyleniu gow . Armstrong?
Przypominam go sobie, gdy zeznawa jako wiadek. Bardzo ostrony
i
dokadny w zeznaniach. Wszyscy lekarze to s typy… A
szczególnie ci z Harley Street.
Przypomnia sobie z niech ci rozmow ,
jak przeprowadzi niedawno na tej wanie ulicy
z pewnym lekarzem o sodkim gosie.
Odezwa si do nadchodz cego:
— Napoje s przygotowane w hallu. Doktor Armstrong
odrzek:
— Musz przedtem zoy moje uszanowanie gospodarzom
tego domu.
Wargrave przymkn oczy i teraz zupenie ju przypomina
gada.
— Tego nie b dzie pan móg zrobi.
— Jak to nie? — zapyta Armstrong zdumiony.
— Nie ma ani gospodarza, ani gospodyni tego domu. Wygl da to
do dziwnie i prawd powiedziawszy, nie bardzo
rozumiem ich stanowisko.
Armstrong wpatrywa si w niego zdumionym wzrokiem. Gdy
wydawao mu si , e stary
s dzia ponownie zapad w drzemk , Wargrave zapyta
nagle:
— Czy zna pan Constance Culmington?
— Ee… nie, chyba nie.
— To bez znaczenia — rzek s dzia. — Dziwna kobieta, a przy tym
ma pismo, które
trudno odcyfrowa. Zastanawiam si po prostu, czy nie
przybyem do niewaciwego domu.
Doktor Armstrong zrobi niezdecydowany ruch gow i wszed
do hallu.
S dzia rozpatrywa w mylach spraw Constance
Culmington. Nieodpowiedzialna jak
wszystkie kobiety.
Potem zacz si zastanawia nad dwiema
kobietami przebywaj cymi na wyspie, star
pann o w skich wargach i mod
dziewczyn . Mniej go interesowaa ta rezolutna,
zimnokrwista panna. Ach, jest jeszcze ona Rogersa. Dziwne
stworzenie, wygl da na miertelnie przeraon . Ale ta para
zna przynajmniej swój fach.
Rogers pojawi si wanie na tarasie i s dzia
zapyta:
— Czy lady Constance Culmington jest równie oczekiwana?
Rogers spojrza na niego zdumiony.
— Nic mi o tym nie wiadomo, prosz pana. S dzia
uniós brwi. Ale nic nie powiedzia.
- 21 -
VIII
Anthony Marston k pa si w azience. Rozkoszowa
si gor c wod , rozpra minie
po dugiej jedzie. Przez jego gow nie przebiegay waciwie
adne myli. Marston by
raczej czowiekiem czynu i silnych emocji.
Pomyla, e trzeba b dzie jako da sobie z tym
rad i przesta przejmowa si
czymkolwiek.
Ciepa, paruj ca woda — zm czone czonki — trzeba
b dzie za chwil si ogoli —
potem
cocktail — obiad…
- 22 -
IX
Blore wi za krawat. Nigdy nie mia w tym wprawy. Czy
wygl da jak naley?
Przypuszcza, e tak.
Nikt nie odnosi si do niego zbyt serdecznie… mieszne, w
jaki sposób obserwowali si nawzajem… jak gdyby
wiedzieli…
Tak, nie ma zamiaru tego sknoci.
Rzuci okiem na wierszyk wisz cy w ramce nad kominkiem. Co za
mia niespodzianka
znale go tutaj!
Przypominam sobie t wysp z czasów, gdy byem
jeszcze maym chopcem. Nigdy nie
przypuszczaem, e b d wykonywa na niej
podobn prac . Jak to dobrze czasami, e nie
zna
si swej przyszoci — duma.
Genera Macarthur skrzywi si do siebie samego.
Niech to diabli wezm , wszystko to wygl da dziwacznie!
Jest dalekie od tego, co
spodziewa si tu znale… Pod byle jakim pozorem powinien
przeprosi i odjecha…
kichn na ten cay interes…
Ale có, motorówka ju odbia.
Trzeba zosta.
- 24 -
XI
Gdy zabrzmia gong, Lombard otworzy drzwi swego pokoju i podszed do
klatki
schodowej. Porusza si jak pantera, zgrabnie i
bezszelestnie. Mia w sobie co ze zwierz cia
id cego na owy. Przyjemnie byo na niego patrze.
Umiechn si do siebie.
Co?… Tydzie?
- 25 -
XII
Emily Brent siedziaa w swoim pokoju, ubrana do obiadu w
czarn jedwabn sukni , i
czytaa Bibli . Jej usta poruszay si w takt
czytanych sów:
Bezbo nik wpada do dziury, któr sam
wykopa:
w sie , któr zastawi, wpltaa si jego wasna
noga.
Bóg osdzi wszystkich: grzesznicy wpadn w sida swych
wasnych r k.
Grzeszników czeka pieko.
Obiad dobiega koca. Jedzenie byo dobre, wino wytrawne, obsuga
Rogersa staranna.
Ogólny nastrój uleg poprawie. Rozmowy potoczyy si
swobodniej, zacz to porusza osobiste tematy.
S dzia Wargrave, któremu rysy zagodniay po doskonaym
portwajnie, zabawia doktora
Armstronga i Anthony’ego Marstona rozmow . W sowach jego tu i
ówdzie przebijaa
uszczypliwo. Panna Brent gaw dzia z generaem Macarthurem,
odkryli paru wspólnych
przyjació. Vera Claythorne rzeczowo dyskutowaa z Davisem problemy
zwi zane z Afryk Poudniow . Davis
pynnie odpowiada na jej pytania. Lombard przysuchiwa si
ich
rozmowie. Od czasu do czasu wzrok jego lizga si wokó
stou; przypatrywa si innym.
Anthony Marston odezwa si nagle:
— Do dziwne s te drobiazgi.
Porodku stou, na okr gej szklanej pytce stao kilka figurek
porcelanowych.
— Murzynki — rzek — na Wyspie Murzynków. Przypuszczam, e o to
chodzi.
Vera pochylia si naprzód.
— Ciekawam, ilu ich jest?… Dziesi ciu. — Nagle krzykn a:
— A to dopiero! Przecie to tych dziesi ciu Murzynków z
piosenki dla dzieci. W moim pokoju ten wierszyk wisi w ramce
nad kominkiem.
Wszyscy przy czyli si do chóru gosów.
— Do zabawny zbieg okolicznoci, nieprawda? — zauwaya
Vera.
Wargrave mrukn : — Czysta dziecinada — i poci gn yk
portwajnu.
Emily Brent spojrzaa na Ver . Vera Claythorne spojrzaa na
Emily Brent. Obydwie
wstay.
W salonie byy otwarte wielkie francuskie okna na taras,
sk d dochodzi szum fal
morskich, bij cych o skay.
— Przyjemny odgos — odezwaa si panna Brent. Vera
odpowiedziaa ostro:
— Nienawidz go.
Emily Brent spojrzaa na ni ze zdumieniem. Vera
zarumienia si , lecz odrzeka ju spokojniej:
— Nie s dz , by to miejsce byo szczególnie przyjemne
podczas burzy.
Emily przytakn a.
— Jestem przekonana, e w zimie ten dom stoi pustk .
Waciciele musz mie niemae
trudnoci z zaangaowaniem suby na
t por roku.
— Przypuszczam, e w ogóle jest tu trudno o sub . — Pani Oliver
miaa jednak szczcie, e zatrudnia ich dwoje. Zwaszcza kucharka
jest
doskonaa.
„mieszne, e starsi ludzie musz zawsze
przekr ci nazwisko” —pomylaa Vera.
— Tak, s dz , e pani Owen miaa w tym przypadku wybitne
szczcie.
Emily Brent wyj a ze swej torebki
ma serwetk do haftowania. Zacz a
nawleka ni,
wreszcie ostro zapytaa:
Panna Brent poruszya si nerwowo.
— Nigdy w yciu nie spotkaam kogo, kto by nazywa si Owen.
Vera spojrzaa na ni ze
zdziwieniem.
— Ale na pewno…
Nie zdya dokoczy zdania. Drzwi otwary si i mczyni
przy czyli si do ich
towarzystwa. Rogers post powa za nimi z filiankami czarnej
kawy na tacy. S dzia usiad
obok panny Brent, Armstrong podszed do Very, a Tony Marston do
okna. Blore przygl da
si z wyrazem zdumienia figurce z br zu, jak gdyby
stara si odgadn, czy jej dziwne
ksztaty maj wyobraa posta kobiety. Genera
Macarthur opar si o kominek, targaj c
r k biay w s. Do diaba, wietny obiad!
Jego samopoczucie ulego znacznej poprawie.
Lombard przerzuca „Puncha”, który lea na stoliku przy cianie.
Rogers obchodzi
wszystkich z tac . Kawa bya dobra, naprawd czarna i
bardzo gor ca.
Po tak doskonaym obiedzie wszyscy byli zadowoleni z siebie i z
ycia. Wskazówki zegara
wskazyway dwadziecia po dziewi tej. Nast pia cisza pena
spokoju.
W t cisz wdar si nagle gos. Bez
adnego uprzedzenia, przenikliwy, sztuczny.
— Panie i panowie! Prosz o cisz ! Wszyscy poruszyli
si nerwowo. Obejrzeli si wokoo, spojrzeli na
siebie, na ciany… Kto
to mówi?
Edward George Armstrong jest odpowiedzialny za spowodowanie mierci
Louisy Marii
Clees w dniu 14 marca 1925 roku.
Emily Carolin Brent przyczynia si do mierci Beatrix
Taylor 5 listopada 1931 roku.
William Henry Blore spowodowa mier Jamesa Stephena Landora 10
padziernika 1928
roku.
Vera Elisabeth Claythorne zabia 11 sierpnia 1935 roku Cyrila
Ogilvie Hamiltona.
Philip Lombard w lutym 1932 roku spowodowa mier dwudziestu
jeden mczyzn,
wojowników jednego ze szczepów wschodniej Afryki.
John Gordon Macarthur rozmylnie spowodowa mier kochanka swej
ony, Arthura
Richmonda, 14 stycznia 1917 roku.
Anthony James Marston zabi 14 listopada ubiegego roku Johna i Lucy
Combes.
Thomas i Ethel Rogers s odpowiedzialni za
mier Jennifer Brady, która umara 6 maja
1929 roku.
Lawrence John Wargrave jest winny morderstwa popenionego na
Edwardzie Setonie 10
czerwca 1930 roku.
Oskareni, którzy stoicie przed trybunaem! Czy moecie
powiedzie co na swoje
usprawiedliwienie?
Gos ucich.
Zapada miertelna cisza, któr przerwa nagy haas. Rogers
upuci tac . W tym samym czasie da
si sysze gdzie z zewn trz krzyk oraz
guchy odgos.
Pierwszy zerwa si Lombard. Podbieg do drzwi i gwatownie
je otworzy. Na pododze
leaa w skulonej pozycji pani Rogers.
Lombard zawoa:
— Marston!
Anthony skoczy mu na pomoc. Wspólnie podwign li
nieprzytomn i zanieli j do
salonu.
Doktor Armstrong szybko pody za nimi. Pomóg uoy
pani Rogers na kanapie i
nachyli si nad ni . Po chwili rzek:
— Nic jej nie jest. Po prostu zemdlaa. Za
minut przyjdzie do siebie.
Lombard zwróci si do Rogersa:
Prosz przynie szklank brandy.
Rogers by blady, r ce mu si trz sy.
— Tak jest — wymamrota i szybko wylizn si z
pokoju. Vera krzykn a:
Kto to mówi? Gdzie on by? To brzmiao… to brzmiao jak… Genera
Macartliur
wybekota:
— Co tu si dzieje? Co to za jaki dziwny rodzaj
artów?
Jego r ka drgn a, ramiona mu opady. Robi wraenie
postarzaego o dziesi lat.
Blore wyciera twarz chusteczk . Jedynie s dzia
Wargrave i panna Brent wydawali si stosunkowo mao
poruszeni. Emily
Brent siedziaa sztywno, wysoko trzymaj c gow . Na jej
policzki wyst piy czerwone plamy.
S dzia przybra sw zwyk poz ,
gow mia nisko opuszczon .
R k delikatnie pociera
ucho. Tylko w jego byszcz cych, inteligentnych oczach malowao
si zakopotanie.
Lombard, który pozostawi zemdlon opiece doktora
Armstronga. przej inicjatyw . — Ten glos? Brzmia, jakby
dochodzi z s siedniego pokoju — rzek.
Vera zapytaa zdenerwowana:
— Ale któ to móg by? Kto to by? Przecie to nikt z nas!
Lombard, podobnie jak s dzia,
powiód wolno wzrokiem wzdu cian. Przez
dusz chwil wpatrywa si w otwarte
okno,
po czym stanowczo kiwn gow . Nagle jego oczy zabysy.
Zerwa si i podbieg do drzwi
obok kominka, które prowadziy do s siedniego pokoju. Szybkim
ruchem chwyci za klamk i otworzy drzwi na ocie.
Wszed do rodka i natychmiast wyda okrzyk zadowolenia.
— A wi c tu go mamy!
Inni tumnie ruszyli za nim. Jedynie panna Brent pozostaa samotna,
siedz c wyprostowana na krzele.
W drugim pokoju, przy cianie dziel cej go od salonu, znajdowa
si stó. Na nim sta
gramofon, przestarzay model z tub . Jej otwór przylega do
ciany. Lombard odsun gramofon i pokaza trzy niewielkie
dziury, które kto wywierci w sposób nie rzucaj cy
si w oczy.
Nakr ciwszy gramofon, pooy ig na pycie i
natychmiast usyszeli ponownie:
— Wszyscy jestecie postawieni w stan oskar…
Vera krzykn a:
Lombard usucha.
Armstrong westchn z ulg . — Jaki haniebny i do tego
gupi art.
S dzia Wargrave cicho zapyta:
Doktor spojrza na niego ze zdziwieniem.
— A có mogoby to by innego?
S dzia delikatnie powiód doni po górnej
wardze.
— Trudno mi w tej chwili wyrazi s d w tej sprawie.
Anthony Marston zawoa nagle:
— Ale pomylcie: jedna rzecz usza naszej uwagi. Co za diabe
w czy ten gramofon?
— Tak. nad tym naleaoby si zastanowi — mrukn
s dzia. Odwróci si i wszed do
salonu. Inni ruszyli za nim.
Rogers powróci tymczasem ze szklank brandy. Emily
Brent pochylia si nad j cz c cicho
pani Rogers.
Rogers zr cznie wlizgn si pomi dzy obie
kobiety.
— Przepraszam pani … chciaem powiedzie cos do niej.
Ethel… Ethel… ju wszystko
dobrze. Czy syszysz?… Opami taj si ! Kobieta oddychaa z
trudem. Patrzya przeraona wokoo. Jej wzrok przechodzi z
jednej
twarzy na drug . W gosie Rogersa brzmiao
zniecierpliwienie.
— Ethel… opanuj si wreszcie!
Doktor Armstrong zwróci si do niej agodnie:
— W tej chwili wszystko jest ju w porz dku. Ulega pani
maemu zamroczeniu.
— Czy zemdlaam? — zapytaa.
— Tak.
— To ten gos, ten okropny gos, jak gdyby s d… Przerwa jej
doktor:
— Gdzie jest brandy?
Rogers postawi szklank na maym stoliku,
kto poda j doktorowi, który nachyli
si nad
chor api c z trudem powietrze.
— Niech pani to wypije, pani Rogers.
Wypia, krztusz c si troch . Alkohol doda jej
sit, kolory powróciy na twarz.
— Teraz czuj si zupenie dobrze. To postawio
mnie na nogi.
— Oczywicie, e tak — rzek Rogers. — Mnie równie jeden yk
przywróci równowag . Ze strachu upuciem tac .
Przekl te kamstwo i tyle. Chciabym wiedzie…
Nagle umilk. To tylko kaszel, suchy kaszel s dziego Wargrave
przerwa mu w pó zdania.
Spojrzat na s dziego, który znowu zakaszla i wreszcie
spyta:
— Kto pooy pyt na gramofon? Czy to nie przypadkiem wy,
Rogers?
Rogers zawoa:
— Ja nie wiedziaem, co to jest! Kln si na
Boga, prosz pana, e nie wiedziaem, co to
byo. Gdybym wiedzia, na pewno bym tego nie uczyni.
S dzia rzek oschle:
— Przypumy, e to prawda. Lepiej jednak byoby, gdybycie to nam
wytumaczyli.
Su cy wytar twarz chustk . Odpar z powag : —
Wykonaem tylko, prosz pana, polecenie. To
wszystko.
— Czyje polecenie?
— Pana Owena.
— Prosz nam to opowiedzie bardziej szczegóowo. Jak
brzmiao polecenie pana Owena?
— Miaem zaoy pyt gramofonow . Znalazem
j w szufladzie, a moja ona miaa
puci gramofon po wniesieniu przeze mnie czarnej kawy do
salonu.
— Zastanawiaj ca historia — mrukn s dzia.
Rogers zwróci si do niego podniesionym gosem:
- 30 -
— To prawda, prosz pana. Przysi gam na Boga, e to
prawda. Nie przypuszczaem ani
przez moment, co to b dzie. Ta pyta miaa normalny napis,
mylaem, e to jaki muzyczny
kawaek.
Wargrave spojrza na Lombarda.
— Czy pyta miaa tytu?
Lombard skin gow . Umiechn si przy tym
ironicznie, pokazuj c biae, ostre z by.
— Zgadza si . Bya zatytuowana: „ab dzi piew”.
— Ta caa historia jest niedorzeczna, zupenie niedorzeczna.
Rzuca oskarenia w
podobny sposób. Co naley postanowi. Ten Owen, kimkolwiek
jest…
— Wanie, kto to jest? — przerwaa mu ostro Emily Brent. S dzia
zacz mówi z
powag nabyt podczas dugiego okresu praktyki
s dowej:
— Jest to sprawa, któr musimy dokadnie przedyskutowa.
Proponuj , by Rogers
odprowadzi on do óka. Potem wrócicie do nas.
— Tak jest, prosz pana.
— Pomog wam, Rogers.
Podtrzymywana przez obydwu mczyzn, pani Rogers wysza chwiejnym
krokiem. Gdy
opucili pokój, zabra gos Tony Marston:
— Nie wiem jak panowie, ale ja bym si ch tnie
czego napi.
— I ja tak e — zawtórowa Lombard. Tony wsta.
— Id po co mocniejszego — i wyszed z pokoju. Po
chwili wróci.
— Wszystko to czekao na tacy.
Ostronie postawi tac na stole. Kilka minut upyn o
na rozlewaniu trunków. Genera
Macarthur oraz s dzia nalali sobie czystej whisky. Kady
odczuwa potrzeb wypicia czego pobudzaj cego.
Jedynie Emily Brent poprosia o szklank wody.
Doktor Armstrong wszed do pokoju.
— Czuje si ju zupenie dobrze. Daem jej rodek
uspokajaj cy.
— Spojrza na kieliszki. — Co widz , alkohol? Ch tnie
napij si z wami.
Mczyni ponownie napenili kieliszki. W chwil póniej zjawi
si Rogers.
S dzia Wargrave przyst pi do rzeczy. Pokój zmieni
si w ma sal rozpraw.
— No, Rogers — odezwa si s dzia — musimy
rozpocz od nitki, by doj do k bka.
Kto to jest pan Owen?
Rogers wytrzeszczy oczy.
— Jest wacicielem tego domu, prosz pana.
— Ta rzecz jest mi wiadoma. Chciabym przede wszystkim
usysze od was, co wy wiecie
o tym czowieku.
Rogers potrz sn gow . — Nic nie
mog powiedzie, prosz pana. Nigdy go nie
widziaem.
Nast pio mae poruszenie. Genera Macarthur zapyta:
— Wycie go nigdy nie widzieli? Hm… có to znowu ma
znaczy?
— Jestemy tu dopiero od tygodnia, prosz pana, moja ona i
ja. Zostalimy zaangaowani
listownie za porednictwem agencji. Agencja „Regina” w
Plymouth.
Blore potwierdzi:
— Czy macie ten list?
— No i co dalej? Przecie, jak mówicie, zostalicie zaangaowani
listownie.
— Tak jest, prosz pana, mielimy si tutaj
zjawi w oznaczonym dniu. Tak te uczynilimy. Wszystko tu
byo przygotowane. Spiarnia pena jedzenia i w ogóle wszystko
pierwszorz dnie. Trzeba byo tylko
troch odkurzy mieszkanie.
— No i co dalej?
- 32 -
pana Owena. Byo w nim napisane, e jego i pani Owen
co zatrzymao i nie mog przyjecha, a my mamy
robi wszystko, co do nas naley. Byy tam te wskazówki co
do
obiadu i czarnej kawy, no i puszczenia tej pyty.
S dzia zapyta ostronie:
— Oczywicie, ten list macie przy sobie?
— Tak jest. prosz pana, mam go. Wyj list z
kieszeni i poda s dziemu.
— Hm… w nagówku Hotel Ritz… i pisany na maszynie. Blore zerwa
si i szybko
podszed do niego.
— Jeli pan pozwoli, chciabym obejrze ten list. Przebieg go
wzrokiem.
— Walizkowa maszyna do pisania, prawie nowa. Bez usterek. Cechowany
papier,
najpospolitszy w uyciu. Z tego nic nie mona si
zorientowa. Moliwe, e s odciski
palców, ale w tpi . Wargrave obserwowa go z uwag .
Anthony Marston sta obok Blore’a i zagl da mu przez
rami . — Jakie on ma dziwne imiona, prawda? — odezwa si .
— Ulick Norman Owen…
Stary s dzia zastanowi si i rzek do Marstona:
— Jestem panu bardzo zobowi zany. Zwróci pan
moj uwag na pewien wany i ciekawy
szczegó.
Spojrza dookoa i wysun wszy gow naprzód jak
zagniewany ów, zaapelowa do
wszystkich:
— Nadesza pora, bymy si po kolei wypowiedzieli w tej
sprawie. Myl , e b dzie
najlepiej, jeli kady z nas udzieli informacji, co wie o wacicielu
tego domu. — Przerwa na
chwil . — Jestemy wszyscy jego gomi. S dz , e nie
bez korzyci b dzie, jeli kady z nas
opowie, czemu zawdzi cza swoje przybycie tutaj.
Przez pewien czas panowaa cisza, a wreszcie Emily Brent
przemówia stanowczym
gosem:
— Jeeli chodzi o mnie. sprawa przedstawia si do
osobliwie. Otrzymaam list z
podpisem, którego nie mogam odcyfrowa. S dziam, e jest od
znajomej, któr poznaam na
wakacjach dwa czy trzy lata temu. Przypuszczaam, e nazwisko brzmi
Ogden czy Oliver.
Znam pann Ogden i pani Oliver. Jestem
przekonana, e nigdy nie spotkaam ani nie
przyjaniam si z osob nazwiskiem Owen.
S dzia Wargrave zapyta:
— Czy ma pani ten list?
— Tak, zaraz go przynios . Wysza i po chwili wrócia z listem.
S dzia przeczyta go i
powiedzia:
Vera odpowiedziaa, w jakich okolicznociach zostaa zaangaowana jako
sekretarka.
— A pan Marston? — zapyta z kolei s dzia. Anthony
wytumaczy:
— Otrzymaem telegram od mego kumpla, Borsuka Berkeleya. W pierwszej
chwili byem
zdumiony, gdy s dziem, e ten stary ko wyjecha do
Norwegii. Namawia mnie, bym tu
przyjecha.
— Zostaem wezwany jako lekarz.
— Domyliem si tego. Czy pan zna przedtem
t rodzin ? — Nie. W licie powoano si na
jednego z moich kolegów.
— Zapewne po to, by uczyni wezwanie bardziej prawdopodobnym…
A ten kolega,
przypuszczam, nie kontaktowa si z panem ostatnio.
— Ech… Hm, istotnie, dawno go nie widziaem. Lombard, który wpatrywa
si w Blore’a,
rzek nagle:
- 33 -
— A ja chciaem zwróci na co uwag … S dzia
podniós r k . — Za chwil . — Ale ja…
— Musimy najpierw z jednym skoczy, panie kapitanie. W tej chwili
badamy
okolicznoci, dzi ki którym znalelimy si tutaj
dzi wieczorem. A jak z panem byo, panie
generale?
Szarpi c w s, genera odpowiedzia;
— Otrzymaem list od tego Owena… bya w nim wzmianka o starych
znajomych, których
miaem tu spotka… przeprasza za niekonwencjonaln
form zaproszenia. Przykro mi, ale
listu nie zachowaem.
— A pan?
Umys Lombarda dziaa szybko. Czy powiedzie prawd , czy
nie? Wreszcie si zdecydowa.
— Podobna sprawa. Zaproszenie, wzmianka o wspólnych przyjacioach.
Daem si nabra.
List podarem.
Z kolei s dzia spojrza na Blore’a.
Wskazuj cym palcem gadzi górn warg , w gosie
jego brzmiaa niebezpieczna nutka.
— Istnieje jeszcze jedna niepokoj ca okoliczno. Ten gos
wymienia nasze nazwiska
oraz wypowiada konkretne oskarenia. Oskareniami zajmiemy
si póniej. Teraz chciabym
zwróci uwag na pewien drobny szczegó. Mi dzy
innymi zostao wymienione nazwisko
Williama Henry’ego Blore’a. O ile mi wiadomo, nikt z nas nie nosi
tego nazwiska. Natomiast
nie byo wymienione nazwisko Davis. Co pan o tym powie, panie Davis?
Blore odrzek
markotnie:
— Karty na stó. Przypuszczam, i lepiej b dzie
si przyzna, e nie nazywam si Davis.
— Wi c pan jest Williamem Henrym Blore’em?
— Tak.
— Chciabym jeszcze co doda — wtr ci Lombard. — Nie
tylko wyst pi pan pod
faszywym nazwiskiem, ale — jak to zauwayem dzi wieczór — umie
pan pierwszorz dnie
buja. Powróci pan jakoby z Afryki Poudniowej, z Natalu. Znam
doskonale te okolice i
mógbym przysi c, e paska noga nigdy tam nie stan a.
Oczy wszystkich skieroway si na Blore’a. Ze.
podejrzliwe oczy. Anthony Marston
zbliy si do niego. Jego pici same
si zacisn y.
— No i có, wintuchu — rzek — jak si wytumaczysz?
Blore cofn gow do tyu i wysun
kwadratow szcz k . — Panowie, jestecie w
b dzie. Mam listy uwierzytelniaj ce. Moecie je
zobaczy.
Pracowaem przedtem w policji kryminalnej, Obecnie
prowadz biuro detektywistyczne w
Plymouth. Zostaem po prostu zaangaowany tutaj do pracy.
S dzia Wargrave zapyta:
— Przez kogo?
— Przez tego Owena. List zawiera przekaz na zupenie
przyzwoit sumk na wydatki oraz
instrukcje dotycz ce mego zaj cia. Miaem zjawi
si tutaj jako go. Otrzymaem list
zaproszonych. Miaem was wszystkich pilnowa.
— Z jakiego powodu? Blore odrzek cierpko:
— Klejnoty pani Owen. Do diaba z pani Owen!… Nie
wierz w ogóle, e taka osoba
istnieje.
- 34 -
inicjay. Ulick Norman Owen… Una Nancy Owen… a wi c za kadym
razem U.N. Owen.
Przy odrobinie fantazji unknown * .
Vera zawoaa:
— Ale przecie to fantazja… szalestwo. S dzia agodnie
skin gow . — Tak jest. Jeli chodzi o mnie. nie mam
najmniejszej w tpliwoci, e zostalimy
zaproszeni tu przez szaleca — i to prawdopodobnie szaleca o
morderczych instynktach.
I
Nastaa chwila ciszy. Ciszy penej konsternacji i niepokoju.
S dzia mówi dalej, jasno, z
precyzj : — Teraz przejdmy do nast pnego etapu ledztwa.
Przedtem chciabym jeszcze uzupeni
wypowiedzi pastwa wasnym zeznaniem.
Wyj z kieszeni list i pooy go na stole.
— Ma to by niby–zaproszenie od jednej z moich bardzo dobrych
znajomych, lady
Constance Culmington. Nie widziaem jej par lat.
Wyjechaa na Wschód. List pisany
typowym dla niej rozwlekym, niejasnym stylem, zach caj cy
mnie do przyjazdu tutaj i
m tnie okrelaj cy, kim s jej gospodarze.
Pastwo zechc zauway, e ci gle stosowana
jest ta sama technika. Wspominam o tym, gdy jak
dot d wszystko wskazuje na jeden
ciekawy fakt. Nie ulega mianowicie w tpliwoci, e osoba, która
nas tu zaprosia, bez
wzgl du na to, kim jest, znaa albo te zadaa sobie niemao
trudu, aby zapozna si z
wieloma szczegóami z naszego ycia. Nie wiem, kto to jest. Ale ten
kto wie doskonale o
mojej przyjani z lady Constance i zna styl jej listów. Wie
co nieco o kolegach doktora
Armstronga i ich obecnym miejscu pobytu. Zna przezwisko przyjaciela
pana Marstona i
sposób, w jaki zwyk telegrafowa. Wie dokadnie, gdzie panna Brent
bya przed dwoma laty
na wakacjach i jakie osoby tam poznaa. Wie duo o starych kompanach
generaa Macarthura.
Przerwa.
— Jak pastwo widz , wie o nas sporo. Ale poza tym syszeli my
równie konkretne,
przeciwko nam skierowane oskarenia.
Natychmiast wybuch gwar gosów.
Vera krzykn a:
Rogers rzek chrapliwie:
— Kamstwo, pode kamstwo… mymy tego nie zrobili… adne z nas.
Anthony Marston warkn : — Nie wiem, co ten przekl ty
idiota mia na myli. Podniesiona r ka Wargrave’a pooya kres
wrzawie. Odezwa si . starannie dobieraj c
sowa.
— Chciabym co powiedzie. Nasz nieznany przyjaciel oskara mnie
o spowodowanie mierci Edwarda Setona. Doskonale przypominam sobie
Setona. Stawa przede mn w s dzie
w czerwcu 1930 roku, oskarony o zamordowanie starej kobiety. Mia
doskonaego obroc . Na s dziach przysi gych zrobi
korzystne wraenie. Niemniej, jak wynikao ze ledztwa, by
na pewno winny. Zgodnie z tym wydaem wyrok, który zosta
zatwierdzony przez aw przysi gych. Adwokat wniós
apelacj , kwestionuj c b dy proceduralne.
Apelacj odrzucono i wyrok zosta wykonany. Chciaem
pastwu owiadczy, e mam zupenie czyste
sumienie. Wypeniem jedynie mój obowi zek i nic wi cej.
Zgodnie z prawem wydaem
wyrok na zbrodniarza, któremu udowodniono win . Armstrong
teraz sobie przypomnia, Synna sprawa Setona! Wyrok by dla
wszystkich
du niespodziank . W czasie rozprawy spotka w
jednej z restauracji adwokata Matthewsa.
Przy obiedzie Matthews by bardzo rozmowny. „Nie ulega
w tpliwoci, e zapadnie wyrok
- 36 -
prawem. Stary Wargrave zna liter prawa. Ale wszystko
wygl da na to, e ma osobist uraz do
Setona’’.
Wszystkie te wspomnienia odyy w pami ci Armstronga.
Cakiem bez zastanowienia, pod wpywem impulsu zapyta:
— Czy zna pan Setona? Mam na myli okres poprzedzaj cy
rozpraw , abie oczy s dziego spojrzay na doktora.
Odpowiedzia spokojnym, zimnym gosem:
— Chciaabym pastwu opowiedzie. O tym dziecku, Cyrilu Hamiltonie.
Byam jego
wychowawczyni . Lekarz zabroni mu wypywa zbyt daleko.
Pewnego razu, gdy byam
zaj ta czym innym, oddali si od brzegu. Zaraz
popyn am za nim… Nie mogam jednak
zdy na czas… To byo straszne… Ale to nie moja wina! Po
przesuchaniu s dzia ledczy
mnie uniewinni. A matka dziecka… bya taka mia. Jeli nawet ona mnie
nie pot pia,
dlaczego… dlaczego te straszne sowa zostay wypowiedziane? To nie
jest uczciwe… to nie
jest suszne.
Zaamaa si i wybuchn a gorzkim paczem. Genera
Macarthur dotkn jej ramienia.
Rzek: — Spokojnie, spokojnie, droga pani. Oczywicie, e to
nieprawda. To jaki ob kaniec. Wariat. Ma le w gowie.
Brak mu pi tej klepki. — Stan wyprostowany i
ci gn dalej: — Najlepiej nie odpowiada na podobne
bzdury. Chocia poczuwam si do
obowi zku wyjani pastwu, e krzty prawdy… krzty prawdy
nie byo w tym, co
dotyczyo… hm… modego Arthura Richmonda. Richmond by jednym z moich
oficerów.
Wysaem go na rekonesans. Zosta zabity. Normalny bieg wypadków na
wojnie. Jestem
oburzony na to nikczemne szkalowanie imienia mej ony. Najlepsza
kobieta na wiecie.
Prawdziwa ona Cezara.
Genera Macarthur usiad. Dr c
r k szarpa w sy. Duo go kosztowao
powiedzenie
tego wszystkiego.
— Jeli chodzi o tych krajowców…
Marston zapyta:
Lombard odpar z umiechem:
— Prawie e si zgadza. Zostawiem ich. Bya to kwestia
samoobrony. Zagubili my si w dungli. Ja i paru moich
towarzyszy, zabrawszy resztki ywnoci, pozostawilimy ich
wasnemu losowi.
Genera Macarthur zapyta surowo:
— Pan opuci swych podwadnych? Skaza ich na mier godow ?
Lombard odrzek:
— Nie, tu nie chodzi o stosunek biaego czowieka do kolorowych, tak
s dz . Ale
samoobrona jest pierwszym obowi zkiem mczyzny. Poza tym. jak
pan wie, tubylcy
niewiele robi sobie ze mierci.
Zapatruj si na ni inaczej
ni Europejczycy.
Vera odj ta r ce od twarzy. Rzeka, patrz c na
niego:
— Pan ich zostawi, by zgin li? — Zostawiem ich, by
zgin li. — Rozbawionymi oczami wpatrywa si w jej
przeraon
twarz.
Anthony Marston odezwa si spokojnym, zagadkowym
gosem:
— Wanie mylaem o Lucy i Johnie Combes. Para dzieciaków,
któr najechaem
niedaleko Cambridge. Fatalny pech.
— Dla nich czy dla pana? Anthony odrzek:
— Tak… waciwie mylaem, e dla mnie. ale… naturalnie ma pan
racj , to by przekl ty pech dla nich. Oczywicie, to
czysty przypadek. Nagle wypadli zza w ga jakiej willi.
Na
przeci g roku odebrano mi prawo jazdy. Niech to diabli
wezm ! — Zbyt wielkie szybkoci — zauway doktor Armstrong —
s zawsze ryzykowne.
Modzi ludzie jak pan stanowi grob dla
spoeczestwa.
— Gdzie w dzisiejszych czasach mona szybko jedzi? Angielskie szosy
s beznadziejne.
Trudno utrzyma na nich przyzwoite tempo.
Obejrza si za szklaneczk , wzi
j ze stou. Podszed do bocznego stolika i nala
sobie
- 39 -
III
Rogers zwily wargi, zaciskaj c splecione palce. Odezwa
si gosem penym
uszanowania:
— Odwanie, Rogers — rzek Lombard.
Rogers przekn lin i przesun jeszcze raz
j zykiem po suchych wargach.
— Bya tu wzmianka, prosz pana, o mnie i mojej onie, i o
pannie Brady. Nie ma w tym
sowa prawdy, prosz pana. Ja i moja ona suylimy u panny
Brady a do jej mierci. Bya
zawsze sabowita, zawsze, prosz pana, od czasu jak
przybylimy do niej. Tej nocy szalaa
burza… wanie tej nocy, kiedy nast pio pogorszenie. Telefon
zosta wy czony. Nie
moglimy wezwa doktora. Poszedem po niego piechot ,
prosz pana. Ale przyszed za
póno. Zrobilimy wszystko, co w naszej mocy. Bylimy przywi zani
do niej, prosz pana.
Kady panu to powie. Nikt zego sowa o nas nie powiedzia. Ani
sowa.
Lombard w zamyleniu obserwowa nerwowe drgawki przebiegaj ce mu
po twarzy,
spieczone wargi, przeraenie w jego oczach. Przypomnia sobie stuk
padaj cej tacy.
Pomyla: czyby?
Blore odezwa si z gorliwoci byego
funkcjonariusza policji:
— Oczywicie, co nieco kapn o wam po jej mierci?
Rogers wyprostowa si . Odpowiedzia sztywno:
— Panna Brady pozostawia nam legat w uznaniu za wiern
sub . Ale dlaczego nie
miaaby tego zrobi, chciabym wiedzie?
Lombard zapyta z kolei:
— A jak z panem, panie Blore?
— Jak to ze mn ? — Paskie nazwisko byo równie na licie.
Blore poczerwienia.
— Ma pan na myli Landora? To by ten napad rabunkowy na bank „London
and
Commercial”.
S dzia Wargrave poruszy si . — Przypominam sobie. Nie
s dziem tej sprawy, ale przypominam sobie dokadnie.
Landor zosta zas dzony na podstawie paskich zezna. To pan
prowadzi ledztwo w tej
sprawie?
— Tak, ja.
— Landor zosta zas dzony na doywocie, ale umar po roku
wi zienia w Dartmoor. By
w tego zdrowia.
To by jednak numer — rzek Blore. — To on wanie zabi tej nocy
stranika. Proces
wykaza to zupenie jasno. Wargrave cedzi powoli:
— S dz , e otrzyma pan pochwa za
pask … hm… za umiej tne poprowadzenie tej
sprawy.
— Otrzymaem awans. — Po chwili doda niewyranym gosem: — Wypeniem
jedynie
swój obowi zek.
Nagle Lombard zamia si dwi cznie i powiedzia:
— Có za nadzwyczajne towarzystwo! Wszyscy kochaj
prawo, speniaj jedynie swój
obowi zek! Oczywicie, z wyj tkiem mnie.
No, a pan, panie doktorze? Pewnie jaka maa pomyka zawodowa? A
moe nielegalna
operacyjka?
— Nadal nic nie rozumiem — odpowiedzia Armstrong. — Wymienione
nazwisko nic mi
nie mówi. Jak ono brzmiao: Clees czy Close? Naprawd nie
mog sobie przypomnie, bym
mia pacjentk o podobnym nazwisku lub eby byo ono
zwi zane z czyj mierci . Ta
sprawa jest dla mnie zupen tajemnic . Tyle lat
ju min o! By moe chodzi tu o jedn z
operacji w szpitalu? Jak e cz sto ludzie
przychodz do nas za póno! Potem, gdy pacjent
umrze, zawsze si mówi, e zawini chirurg.
Westchn , potrz saj c gow . Pomyla przy tym:
Pijany… wanie byem pijany, a jednak operowaem. Nerwy
postrz pione, r ce dr ce. Zabiem j , to nie
ulega w tpliwoci. Biedna staruszka, gdybym by
trzewy, byoby to cakiem proste. Na szczcie w naszym zawodzie
obowi zuje lojalno.
Piel gniarka widziaa, ale oczywicie trzymaa j zyk za
z bami. Boe, có to by za wstrz s!
- 41 -
IV
W pokoju zapada cisza. Wszyscy mniej lub bardziej otwarcie patrzyli
na Emily Brent.
Upyn a minuta lub dwie, nim zdecydowaa si odezwa.
Jej brwi podniosy si na w skim
czole.
— Pastwo czekaj , bym co powiedziaa? Nie mam nic do
powiedzenia.
S dzia zapyta:
— Nic, panno Brent?
— Nic.
Zacisn a usta. S dzia, gadz c twarz, zagadn
mi kko:
— Pani przygotowuje sobie obron ? Panna Brent odpara
chodno:
— Tu nie zachodzi potrzeba obrony. Zawsze post powaam zgodnie
z sumieniem. Nie
mam sobie nic do zarzucenia.
Zapanowaa atmosfera pena wyczekiwania. Ale Emily Brent nie naleaa
do osób
ulegaj cych opinii publicznej. Siedziaa nieporuszona.
S dzia chrz kn par razy, wreszcie
rzek:
— Na tym koczy si nasze ledztwo. No, a teraz
prosz nam powiedzie, Rogers, czy
prócz was i waszej ony znajduje si kto jeszcze na
tej wyspie?
— Nikt, prosz pana. Nie ma nikogo.
— Czy jestecie tego pewni?
— Najzupeniej, prosz pana.
— Nie mam poj cia, w jakim celu nasz nieznany gospodarz
sprowadzi nas tutaj. Ale
moim zdaniem ta osoba, kimkolwiek by bya, nie jest normalna w penym
tego sowa
znaczeniu. To moe by jaki niebezpieczny szaleniec.
Wedug mnie powinnimy jak
najszybciej opuci wysp . Proponuj , bymy jeszcze
dzi wieczór si st d wyprowadzili.
Rogers wtr ci:
— Ani jednej ódki?
— Nie, prosz pana.
— Jakim sposobem komunikujecie si z l dem?
— Fred Narracott przybywa tu kadego ranka, przywozi chleb, mleko,
poczt i przyjmuje
zlecenia.
— W takim razie — ci gn s dzia — proponuj ,
bymy jutro rano, gdy tylko przyb dzie
ód Narracotta, opucili t wysp . Chór gosów
popar s dziego. Jedynie Anthony Marston by innego zdania
ni wi kszo.
— To niezbyt sportowe podejcie — rzek. — Powinnimy przedtem
wywietli tajemnic . Caa ta historia przypomina
powie kryminaln . Jest w niej jaki dreszczyk!
S dzia zauway cierpko:
— W moim wieku nie ma si ochoty na dreszczyki, jak pan
to nazwa.
Anthony umiechn si . — ycie zgodne z prawem jest nudne.
Wolabym ju jak zbrodni . Pij pod
t zbrodni ! Podniós szklaneczk i
wypi j jednym haustem. By moe za szybko.
Zacz si
I
Stao si to tak nagle i niespodziewanie, e wszyscy
wstrzymali oddech. Biernie patrzyli n