66

CALM! MAGAZINE

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Piszemy o muzyce, kulturze, filmach, modzie i paru innych rzeczach.

Citation preview

Page 1: CALM! MAGAZINE
Page 2: CALM! MAGAZINE
Page 3: CALM! MAGAZINE
Page 4: CALM! MAGAZINE

MENU6 AUTORZY8 MŁODE POKOLENIE AUTORÓW9 CINEMA INFERNO11 NIE MA POETÓW TAM, GDZIE NIKT NIE CIERPI14 LADY G18 WIDZIAŁAM UFO20 TYLKO ŚWINIE SIEDZĄ W KINIE22 GIRLS JUST WANNA HAVE FUN38 ANALOGOWE LOWE41 SZTUKA MODY44 DOPIERO NA KONCERTACH JESTEŚMY W STANIE W STU PROCENTACH POCZUĆ TO, CO ROBIMY46 BAD DREAM52 TU BYŁO, JEST I POZOSTANIE KINO56 ANTYCZNE KATHARSIS?57 PAPLANINA ANNY KARENINY58 NOŚ SIĘ, POLSKO!60 GLOOMY STRANGERS62 LUBIĘ TO!

4

FACEBOOK.COM/CALMMAGAZINE CALMMAGAZINE.PL

Page 5: CALM! MAGAZINE

CALM DOWN!

ILE RAZY ZDARZYŁO SIĘ WAM USŁYSZEĆ OD KOGOŚ: USPO-KÓJ SIĘ, PRZECIEŻ TO NIE MA SENSU? ILE RAZY PORZUCILIŚCIE WŁASNE MARZENIA I PLANY, BO WYDAŁY SIĘ WAM NIC NIE-WARTE? ILE RAZY MYŚLELIŚCIE, ŻE NIE PODOŁACIE POSTA-WIONYM SOBIE ZADANIOM?

No właśnie. Z nami było podobnie. Aż pewnego styczniowego wieczoru, gdy jedno z nas wpa-dło na ten szaleńczy i zupełnie niepoważny pomysł, wszystko się zmieniło. Były obawy, brak motywacji, spory o tematykę… No dobra, żartujemy. Od dawna wiedzieliśmy, czym chcemy się zająć. Dlatego niech nie zmyli Was nazwa magazynu. Zwyczajnie lubimy oksymorony. Rok temu wstąpiliśmy żwawym krokiem do internetowego światka. Teraz nadszedł czas na poważ-niejsze podejście do sprawy, teraz chcemy czegoś więcej.

Pragniemy zarazić Was tym, co nas kręci – muzyką kulturą, sztuką, modą i lifestyle’em. Chce-my przybliżyć Wam pewne zagadnienia, dostarczyć niesamowicie inspirujących informacji, a także pokazać własne zdanie na określone tematy. Teksty okraszamy ciekawymi zdjęciami. Bo przecież nie ma nic lepszego niż idealne połączenie obu tych dziedzin.

Ale CALM! to nie tylko nasz krzyk w tłumie. To też miejsce stworzone specjalnie dla Was - na wyciszenie się po stresującym dniu w pracy, szkole czy na uczelni. Chwila relaksu, inteligentnej rozrywki, pożywki dla umysłu z dozą zabawy. To czas na dobrą kawę i powiedzenie sobie na chwilę: CALM DOWN!

ŻYCZYMY UDANEJ LEKTURY!redakcja CALM!

REDAKTOR NACZELNA ALEKSANDRA ZAWADZKA

REDAKCJA KLAUDIA ŻARK KATARZYNA SROKA JOANNA SZASZEWSKA MAGDALENA STEFANOWSKA ŁUKASZ MAZUREK EWELINA LEWANDOWSKA

KOREKTA DOMINIKA KOSTECKA

KONTAKT [email protected]

5

Page 6: CALM! MAGAZINE

AUTORZYALEKSANDRA ZAWADZKAWymagająca pani szefowa. Miłośniczka dobrego designu, skandynaw-skiej muzyki i twórczości Marka Hłaski. Podobno nadużywa ironii i pije za dużo kawy, z czym oczywiście się nie zgadza. Ceni sobie twórczość Ale-xandra McQueena i malarzy secesyjnych. Zawsze ma coś do powiedzenia i uparcie pilnuje, żeby ostatnie zdanie należało do niej. Kiedyś przeprowa-dzi się do Nowego Jorku.

KLAUDIA ŻARKPatos, poezja i papierosy. To jej impreza i będzie płakać, jeśli zechce. Mi-łośniczka kotów, smutnych filmów i literatury rosyjskiej. Pisze głównie o muzyce i preferuje brudne brzmienia. Cieszą ją jeże, siniaki przynoszo-ne z koncertów i pieczenie ciasteczek, którymi chce wykarmić cały świat. Nadal wierzy, że zostanie primabaleriną. Diagnoza: zaburzenia afektywne dwubiegunowe.

KATARZYNA SROKASkrajność kochająca się w eteryczności i koronkach. Szaleje na punkcie fotografii analogowej i lomo. Chciałaby być każdym pięknym zdjęciem. Uwielbia jeść, spać i kupować nowe sweterki. Uzależniona od muzyki, fil-mów i kucyków w sweterkach. Pisze o tym, co ją interesuje. Zawsze. Ni-gdy nie napisze dołujących wiadomości, bo jest ich na świecie za dużo. Ma słabość do panny Monroe i przystojnych wokalistów. Nie znosi jajek i mielonego mięsa. W przyszłości zostanie „kobietą z pieńkiem” w drew-nianym domku z masą książek.

JOANNA SZASZEWSKAKobieta o wielkim sercu. Kocha życie, robi mnóstwo rzeczy na raz, ale zawsze znajduje czas dla przyjaciół i na dobre jedzenie. Uwielbia włoską kuchnię, włoski język i włoskie ciuchy. Najchętniej pisze o ludziach, mu-zyce, i modzie. To wciąż ją zaskakuje. Nigdy nie będzie pisać o sporcie i polityce. Lubi jelenie, przemeblowania i espresso o każdej porze dnia i nocy. Nie lubi rodzynek w cieście, nocnych autobusów i źle zmrożonej wódki.

6

Page 7: CALM! MAGAZINE

MAGDALENA STEFANOWSKALubi pisać. Bawić się słowem we wszystkich możliwych formach. Dla siebie i dla innych. Lubi czytać. Wtapiać się w wykreowany przez auto-ra wycinek rzeczywistości. Lubi oglądać. Ładne zdjęcia, dobre filmy z ciekawą historią w tle. Lubi słuchać. Miłych dla ucha melodii i interesu-jących rozmów. Kocha zamykać chwile w obiektywie aparatu. Jest uza-leżniona od herbaty i kawy. Jej hobby to buszowanie po lumpeksach. Nie cierpi dotykać skórki kiwi. Za nic nie zje selera ani pietruszki. Nie znosi robić czegoś wbrew sobie. Nie popryska się waniliowymi perfumami, chociaż lubi zapach wanilii.

ŁUKASZ MAZUREKCopywriter, dyletant, cham i prostak. Oddany reklamie, ale bez przesa-dyzmów. Od dziecka boi się dziur w skarpetach. Oglądanie filmów tylko w całkowitym skupieniu, dobra muzyka na cały regulator, kawa i herbata zawsze bez cukru. Prawie że poeta. Pochłania obrazki na tumblrze jak szokobąsy. Lubi placki. I dużo wiedzieć. Ale wciąż dużo nie wie, co nie przeszkadza mu w pisaniu do CALM!

EWELINA LEWANDOWSKA Pełna energii miłośniczka teatru. Wolny czas spędza na czytaniu drama-tów i tworzeniu monodramów. Kocha kino hiszpańskie i kuchnię polską. Nie lubi hipokrytów, pesymistów i 50 twarzy Greya. Nałogowo ogląda spektakle Teatru Telewizji. Na imprezach nigdy nie zostaje dopuszczona do tzw. „didżejki”, ponieważ jej repertuar składa się głównie z piosenki aktorskiej i muzyki hiszpańskiej. W przeciwieństwie do „przeciętnego” człowieka nienawidzi lata i nie ma depresji jesienią. Chciałaby kiedyś za-grać zakonnicę z Wariata i zakonnicy Witkacego. W ludziach najbardziej ceni: szczerość, kreatywność i łatwość w podejmowaniu decyzji. Jej naj-większą wadą – wytykaną przez przyjaciół – jest brak spontaniczności. Zazwyczaj wszystko ma zaplanowane, poukładane i obliczone. Często znajomi mówią o niej, że jest bardziej perfekcyjna od „Perfekcyjnej Pani Domu”. Jej największym marzeniem jest wyjść za mąż za odpowiedniego mężczyznę i stworzyć z nim kochającą rodzinę z trójką dzieci.

7

Page 8: CALM! MAGAZINE

MŁODE POKOLENIE AKTORÓW

TEKST EWELINA LEWANDOWSKA

Chociaż mam wrażenie, że teraz większość studentów aktorstwa woli zaczynać w telewizji. Oczywiście nie mi oceniać ich wybory. Każdy ma prawo do układania życia i kariery na swój własny sposób. Przyglądam się tym zja-wiskom już kilka lat i widząc świeżo upieczone aktorki w kolejnych super serialach, opowiadających historie z ży-cia wzięte, chcę krzyczeć – NIE! Dlaczego tak? I tu rodzą się dwa pomysły:

Bo wejść w świat tak strasznie zamknięty, jakim jest pol-ska scena teatralna, jest niesamowicie ciężko. Pewnie wią-że się to z wyrzeczeniami, ciężką pracą i nieprzespanymi nocami.

Bo w serialach jest prościej, lepiej ?

Ciągle się nad tym zastanawiam, oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że każdy jest inny i różne „okazje” zostają mu przez los nadesłane. Jednak, kiedy przyszli studenci dostają się na takie studia, powinni mieć świadomość, że to właśnie na nich ciąży odpowiedzialność za szeroko ro-zumianą sztukę.

Będąc tym wybrańcem spośród tysiąca czterystu kan-dydatów, należy pamiętać o tym, że dostało się od losu ogromną szansę, której nie wolno zmarnować. Niestety ta pamięć w wyniku różnych procesów często zostaje zatra-cona. Tak mi się wydaję.

Odnalazłam jednak światełko w tunelu, mianowicie w Teatrze Roma pojawia się nowa sztuka, w której główną postać gra świeżo upieczona studentka Akademii Teatral-nej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie – Alek-sandra Długosz – i aktualna studentka powyższej szkoły – Aleksandra Radwan. Spektakl pod tytułem Progressive: eliminacje jest refleksyjną odpowiedzią na różnego rodza-ju programy telewizyjne promujące nowe talenty. Premie-ra przedstawienia Zbigniewa Zamachowskiego odbędzie się 1 marca 2013 roku. Czekam z niecierpliwością i nadzieją.

CZEKAM JUŻ DŁUGO NA „MŁODE POKOLENIE AKTORÓW”. CIĄGLE W FILMACH, SERIALACH WIDZIMY TYCH SAMYCH ARTYSTÓW. MYŚLAŁAM, ŻE Z TEATREM JEST INACZEJ, NIESTETY MYLIŁAM SIĘ. STUDENTOM KOŃCZĄCYM SZKOŁY TE-ATRALNE CIĘŻKO JEST SIĘ DOSTAĆ DO ŚCIŚLE ZAMKNIĘTEGO ZESPOŁU ARTY-STYCZNEGO. WYSTARCZY PRZEJRZEĆ STRONY INTERNETOWE KAŻDEGO WAR-SZAWSKIEGO TEATRU, ABY ZOBACZYĆ, ŻE MAM RACJĘ.

8

Page 9: CALM! MAGAZINE

CINEMA

INFERNOTEKST ŁUKASZ MAZUREK

JAK JESTEŚ Z TYCH, O KTÓRYCH ZARAZ NAPISZĘ, URUCHOMISZ PEWNIE BUT-THURT, ALE CO JA MAM PORADZIĆ, KIEDY KAŻDA MOJA WIZYTA W KINIE MUSI UWZGLĘDNIAĆ SZEREG AŻ NAZBYT PEJORATYWNYCH ZWIĄZKÓW FRAZEOLO-GICZNYCH KOTŁUJĄCYCH SIĘ W GŁOWIE NICZYM CEGŁÓWKI W PRALCE? NO BO CO JEST NIE TAK Z DZISIEJSZYM SPOŁECZEŃSTWEM? DAWNIEJ SZŁO SIĘ NA FILM. DZISIAJ USTALENIE TEGO PROSTEGO FAKTU NIE JEST JUŻ TAKIE ŁATWE. OTO PO-JAWIA SIĘ TYPOWY DYLEMAT KULTURALNO-MORALNY: NA FILM CZY DO KINA? I NIESTETY, Z MOICH OBSERWACJI I ANALIZ WYNIKA, ŻE WIĘKSZOŚĆ CHODZI DO KINA.Ale zacznijmy od początku. Powiedzmy, że mamy dwa typy widzów. Widzowie A to ci zazwyczaj najedzeni i napici, a już na pewno zdecydowani na przetrwanie dwóch godzin bez pokaźnej porcji niezdrowego żarcia i litra rozwodnionej polo cockty. Widzowie B to ich dokładne przeciwieństwo. Nawet jeśli pół godziny przed seansem zmęczyli potrójne-go whoppera z frytkami, to i tak są gotowi na wchłonięcie jeszcze czterech rodzajów nachosów z sosem BBQ i kubła kukurydzy (z kubłem włącznie). Oczywiście zachlewając się do tego kolejnym napojem gazowanym, a nierzadko tak-że browarem. Pół biedy, jeśli dzieje się tak na filmach typu Szklana pułapka, gdzie wybuchów jest więcej niż dialogów. Gorzej, jeśli chrupanie, szeleszczenie i siorbanie z drugiego końca sali wyraźnie słychać na dramatach psychologicznych czy innym ambitnym obrazie.

Nie powiem, że nigdy nie jadłem i nie piłem w kinie, ale na braci Lumière (!), definicję słowa „umiar” powinni druko-wać obligatoryjnie na każdym bilecie.

Fast food w sali kinowej to jednak nie podstawowy problem polskich multipleksów i kin ciut mniej ambitnych niż np. warszawski Iluzjon. Podstawowy problem to fakt, że nikt tu nie traktuje poważnie filmu ani widzów nim zainteresowa-nych. Rozmowy, głośne komentowanie oraz (mój faworyt) przyłażenie z tymi wszystkimi kubłami i szukanie w ciem-ności swojego miejsca dwadzieścia minut po rozpoczęciu seansu to wystarczający powód, żeby zamontować w miejsce projektora ciężki karabin maszynowy bergmann z dużym za-pasem amunicji. Zawsze sobie zadaję pytanie: dlaczego w te-atrze można zamknąć drzwi „na amen” po starcie spektaklu, a w kinie to nie działa?

Zdaję sobie sprawę, że w teatrze są żywi aktorzy, których nie można speszyć, ale czy kogoś tu jeszcze obchodzą widzowie? Ci, którzy mają dobrze ustawiony zegarek i nie boli ich pięt-naście minut reklam kinder bueno? Chyba nie.

Nie zapominajmy też o niewłaściwych reakcjach na kolejne sceny. Obłąkańczy śmiech na horrorach i dramatach w miej-scach, w których nikomu normalnemu nie jest do śmiechu lub na komediach w momentach, w których bohater powie arcyzabawne słowo „dupa”, to zjawisko tak powszechne, że aż napawa mnie nieogarnionym smutkiem.

Prawdopodobnie wszystko bierze się z ignorancji. Ludzie nie wiedzą, na co idą. W dobie internetów, smartfonów czy czajników sterowanych głosem niektórzy nie potrafią spraw-dzić, co ich czeka. Albo dają się wmanewrować w zmaltre-towany przez polskiego dystrybutora tytuł, albo nawet tego tytułu nie znają, bo w sumie po co? Przyszli przecież pierd-nąć, beknąć i napisać na Filmwebie, że straszne nudy, bo nikt nikomu nie dał po mordzie.

To boli. Jak kop z martensa. Ten brak zrozumienia, czy na-wet brak chęci zrozumienia, co się przed chwilą zobaczyło. Grunt, że był popcorn.

Najgorsze jest jednak to, że nie da się tego uniknąć, jeśli chce się zobaczyć film z półki blockbusterów na DUŻYM ekranie. Jest to tak samo pewne, jak 3D przy kolejnym filmie Baya albo Camerona. To wpisane w naszą kulturę.

Ja się pytam - jaką kulturę?

9

Page 10: CALM! MAGAZINE

FOTO MONKU / RADEK KOLAGO

Page 11: CALM! MAGAZINE

NA METATEKS RADKA KOLAGO TRAFIŁAM PRZYPADKIEM DZIEŃ PRZED EGZA-MINEM Z ANALIZY DZIEŁA LITERACKIEGO, NA KTÓRY MIAŁAM PRZYGOTOWAĆ WIERSZ I FRAGMENT PROZY. SZCZYTEM OKRUCIEŃSTWA JEST KAZAĆ MI WY-BIERAĆ. GARDZĘ DOKONYWANIEM WYBORÓW PRAWIE TAK SAMO, JAK POSZU-KIWANIAMI KOMPROMISU.

NIE MA POETÓW TAM, GDZIE NIKT NIE CIERPI

TEKST KLAUDIA ŻARK

Dlatego też siedziałam znudzona wśród stosów książek piętrzących się dookoła i przeglądałam serwisy inter-

netowe oferujące teksty niebanalnych twórców. Nagle zadrżałam na widok jednego z tytułów (miałam wówczas za sobą bad romance z metateatrem, który przez kilka ład-nych nocy spędzał mi sen z powiek). Przeczytałam z cie-kawości, pobieżnie, a potem jeszcze raz i jeszcze. Następ-nego dnia pani doktor zerknęła na przyniesiony przeze mnie wiersz i zapytała, o czym on – moim zdaniem – tak naprawdę jest. Odpowiedziałam, że o flakach na wierzchu. Wcześniej, jeszcze przed znalezieniem wiersza, myślałam dużo o tym, że ja żyję właśnie tak, z flakami na wierzchu, i że bardzo łatwo na takie wątpia nadepnąć, bo przecież ich nie widać, nic a nic, a jednak ciągną się za człowie-kiem niemiłosiernie. Uważam, że to bardzo ładne, kiedy ktoś te swoje wnętrzności ujmuje w formę, a ich ścieka-nie na papier nazywa poezją. Dzięki temu przyszedł mi do głowy pomysł stworzenia na łamach naszego magazynu oddzielnej rubryki, w której mogłabym Wam od czasu do przedstawiać, rzetelnie, acz subiektywnie, dokonania zdolnych, a nie każdemu znanych, młodych literatów. Radek Kolago urodził się w 1988 roku, mieszka w Zgorzelcu. Sam o sobie mówi: „Anglista, śred-nio udany prozaik, także średnio udany poeta, nie-udany dramaturg. In spe również nihilista”. Przez dłuższy czas współpracował z portalem Wywrota.pl, publikował także w lokalnych periodykach. Uda-ło mi się z nim skontaktować i uzyskać zgodę na pu-blikację naszej rozmowy oraz kilku jego wierszy.

CALM MAGAZINE: Porozmawiamy o kotach? Po-dobno je lubisz. Tu Idź sobie, tam Śmiertelne piosen-ki, jeszcze dalej nihilizm i bitches love quotes… To wpływ Hrabala, czy może Ty też doszedłeś w koń-cu do wniosku, że tylko KOTY, KOTY SĄ MIŁE?

Jeśli tak, to z czego wynikają te dekadenckie zapędy?RADEK KOLAGO: Klasa i wyższość kotów to aksjomat, nie widzę tu prawdy, do której trzeba dochodzić lub od kogokolwiek przejmować. Słabość do piwa też wykształ-ciłem zupełnie niezależnie od Hrabala, a z Pratchettow-ską Śmiercią, niestety, innych zainteresowań nie dzielę. W umiłowaniu kotowatych niewiele jest dekadencji, to raczej afirmacja wolności w jej najdoskonalszej postaci.

To prawda. Kiedy zadawałam poprzednie pytanie, chciałam się jednak dowiedzieć czegoś o źródłach swo-istego pesymizmu, czy raczej ogromnym dystansie do rzeczywistości, który jest obecny w Twoich tekstach. Nawiązując do jednego z ostatnich wpisów na Twoim blogu - czy w życiu każdego przychodzi moment, gdy wszystkie dotychczasowe ideały i marzenia okazują się bezużyteczne? Tak właśnie wygląda dorosłość?Nie wiem, nie uważam, bym miał prawo do posiadania lub dzierżawy prawd ostatecznych, chyba po prostu nie należy szukać zbędnej filozofii tam, gdzie jej nie ma. Plus, blog to moja ściana płaczu, miejsce na zawodzenie, osobistą martyrologię, która jest często groteskowo przerysowa-na przez mieszankę narcyzmu, fantazji i samoupodlenia.

Dystans zaś pojawia się z wiekiem, coraz więcej rzeczy powoduje tyl-ko ironiczny grymas. Te moje teksty też – z pewnej perspektywy one są całkiem zabawne, co zresztą nie jest – ta genera-cja została bezpowrotnie pozbawiona prawa do pa-tosu, nie ma idei, której by jeszcze nie wykpiono.

To chyba największy problem naszych czasów, a

11FOTO MONKU / RADEK KOLAGO

Page 12: CALM! MAGAZINE

zarazem pewne upośledzenie, jeśli na wzmiankę o wartościach, które powinny być przez nas chro-nione, staramy się zdusić w sobie chęć parsknię-cia śmiechem. Opowiedz nam o swoim blogu. Od kiedy go prowadzisz i od jak dawna piszesz? Chęć pisania przyszła z wiekiem, została wywołana ja-kimś przełomowym wydarzeniem w Twoim ży-ciu, czy towarzyszy Ci od zawsze i ot tak, po prostu?Blogi zacząłem pisać w ogólniaku, czyli jakiś miliard lat temu. Powtarzam jednak: to nie literatura, to obdukcja w słowotoku. Na poważnie piszę może od dwóch lat, głów-nie wiersze, trochę mniej lub bardziej zabawnej prozy. Coraz częściej też popełniam teksty slamowe. Źródłem pisania jest dla mnie niedosyt, brak czegoś, które jako nieznośny ekstrawertyk pragnę zakomunikować światu. To daje ulgę, pomaga uporządkować myśli. Niezawodny Emil Cioran mówił, że książka to odłożone samobójstwo, jest w tym bardzo wiele prawdy. Barańczak z kolei zakłada, że ludzie potrzebują pisać, bo świat opisywany przez po-etę to świat w całości przez niego kształtowany i kontro-lowany, w kontraście do przypadkowości realnego życia.

Jak często bierzesz udział w wieczorkach slamowych? Zdobyłeś niemałą popularność w sieci. Z Twojej strony na Facebooku nie poszło sobie już ponad tysiąc osób. Chodzą za to słuchy, że niektórzy chcą być jak Radek Kolago. Podpowiedz młodszym kolegom, jak promo-wać swoją twórczość. Czy dzisiaj nawet w wypadku

tak delikatnej materii, jaką jest poezja, trzeba szukać posłuchu przede wszystkim w brzydkim internecie?Wieczorek to bardzo złe słowo, kojarzy się zezblazowaniem, którego slam, przynajmniej ten wrocławski, zdołał uniknąć. Slam Poetry Night to cykliczny event, slamy odbywają się raz w miesiącu w klubie Puzzle i z taką często-tliwością też pojawiam się tam ja. Zasada jest prosta: trzy minuty, mikrofon, brak rekwizytów i względna dowolnośćformy i treści. Zwycięzcę wybiera publiczność. To jest na pewno coś innego, coś świeżego w życiu kulturalnym i warto się przejść, zobaczyć z czym to się je. Nie jestem żad-nym autorytetem, by komukolwiek doradzać, szczególnie w kwestii promowania się. Ja się promuję, bo jestem próż-ny, poza tym komercyjny sukces to zawsze trochę kumo-terstwo i kurwienie się. Uważam, że należy robić swoje i jeśli efekt będzie dobry, to ludzie go docenią. Poezja musi mieć odbiorcę, a internet jako największe obecne me-dium zapewnia ich masę. Sieć ściągnęła z twórców wszel-kie wymogi odnośnie publikowanych treści i każdy może być nadawcą, twórcą, artystą. Chyba też dlatego to trze-cie określenie wymawia się dziś pogardliwie, ironicznie.

Na wykładzie z współczesnych zjawisk literackich usłyszałam kiedyś mniej więcej tyle, że polska po-ezja umiera. Wszystkie formy zostały już wyko-rzystane, materiał się wyczerpał i teraz albo się powiela, albo tapla w bagienku prób stworzenia czegoś, „czego jeszcze nie było”, a to prowadzi do

12

FOTO J. PUREJ / RADEK KOLAGO

Page 13: CALM! MAGAZINE

powstawania takiej poezji, co to do niczego, bo wolno jej wszystko. Jak Ty, jako młody poeta, oceniasz kon-dycję współczesnej polskiej poezji i literatury w ogó-le? Na co zwracasz szczególną uwagę, kiedy piszesz?Przede wszystkim: nie jestem poetą, dla mnie takie określe-nie to obelga, to wieczorki grafomanów i kółka wzajemnej adoracji. Jestem człowiekiem, który czasem coś napisze –nic więcej. To, do czego się odnosisz, to sama istota post-modernizmu. Oczywiście, że wszystko już powiedziano, wszystko zrobiono. Dotyczy to nie tylko polskiej poezji, ale sztuki w ujęciu holistycznym. Poezja cierpi na tym szczególnie, bo w jej fundamentach leży potrzeba świeżo-ści, a o tę – jak już wiemy – trudno. Jest kilku dobrych młodych piszących wiersze, w antologii Poeci na nowy wiek redagowanej przez Romana Honeta jest garść twórców bardzo obiecujących. Plus ci, którzy się dopiero rozgrze-wają, jak Damian Kowal czy Kamil Kwidziński. Ogólnie jednak sytuacja jest tragiczna i chyba nikogo to nie dziwi.

Chyba nieszczególnie. Wybacz, że użyłam tego ob-raźliwego wyrazu. Swoją drogą to przykre, że tak ładne słowo nabrało z czasem negatywnego zabar-wienia. Teraz chwila dla prozy. Czerpiesz skądś in-spiracje? Jakich pisarzy cenisz i za co? Jakie cechy po-winna posiadać – Twoim zdaniem – dobra literatura?

Literatura powinna powodować obrażenia. Trafiać mocno i cel-nie, unikać dłużyzny, pustosłowia. Wymaga dobrego warsztatu, finezji i umiejętności obserwacji. Dobra literatura to Hłasko, to Hemin-gway, to Hrabal, Kundera, Jerofiejew, to Vonnegut.

Czy ktoś, kto czasami coś napisze, również pono-si obrażenia? To prawda, że najpiękniejsze wier-sze powstają, gdy człowiekowi ciężko na du-szy, coś go uwiera w środek i ogólnie źle jest?Wszyscy ponoszą obrażenia, bez wyjątku. Na tym chyba polega życie. Dalej: przeczytałem kiedyś, że nie ma po-etów tam, gdzie nikt nie cierpi. Nie widziałem nikogo, kto byłby życiowo syty i pisałby dobre wiersze.

Chciałabym porozmawiać o włosach. Za co lubi się wło-sy? Odnajduję je między wersami Twoich wierszy, a we mnie włosy, szczerze mówiąc, wzbudzają lekkie obrzy-dzenie, kiedy tak dłużej zastanawiam się nad ich istotą.Nie ma logicznej odpowiedzi na to pytanie, odczuć tego typu się nie racjonalizuje. Na pewno ma to podłoże po czę-ści emocjonalne, po części czysto estetyczne. No i jest pew-na niezaprzeczalna czułość i intymność przy dotykaniu ich.

Na zakończenie opowiedz mi jeszcze o tym, co robisz na co dzień i o swoich planach.Edukacja akademicka jest mocno przereklamowana, conie zmienia faktu, że w lipcu planuję być już magistrem anglistyki i być bezrobotnym wyższego szczebla. Poza tym w życiu słucham muzyki, gram i oglądam seriale z lat dziewięćdziesiątych, tudzież jem. Mało suchotniczo-paryski obrazek, ale uważam, że to bardzo urocza ironia, niszczenie patosu. Przede wszystkim sporo piszę - teksty slamowe, wiersze, notki na blog oraz gościnne felieto-ny na blog netlabelu skwer.org. Działa tam kilka postaci, których twórczość niezwykle sobie cenię, jest dla mnie inspiracją, swoistą manifestacją odmienności, świeżości, polotu. Na Skwerze robi się rzeczy inne, nowe i nie uzna-jące kompromisu. To ogromnie cieszy, daje nadzieję na to, że postmoderna nie stłamsiła kreatywności, że jeszcze da się czasem zrobić coś, co zaskakuje, w ten dobry sposób. W przyszłości chciałbym zostać gitarą basistki Warpaint, tylko tyle.

Metatekst

Wiesz nie mieszczę się w papier(wszystko co boli to metatekst gruczoły)czekanie wiesz kreślenie kształtów w poduszceczekanie pytam przechodniów mówią wyszłaśna wojny ze sobą więc całuję po tobie popiół Jeśli chcesz bym przestałzaknebluj opleć (włosy sądługie i pachną deszczem)to nie wiersz rytuałszybciej perforacja wiesz nie mamy piękna ja i słowa(możemy teraz dużo mówić o braku)choć się tak ładnie za tobą wykrwawiam to nie jest poezja to sąpłyny ustrojowe

BLOG NETLABELU SKWER- SKWER.ORGSLAM POETRY NIGHT - FACEBOOK.COM/BUJAKASZA.OSWSTRONA INTERNETOWA RADKA SMIERTELNEPIOSENKI.COM

13

FOTO J. PUREJ / RADEK KOLAGO

Page 14: CALM! MAGAZINE

LADY G TEKST JOANNA SZASZEWSKA

FOTO YNE VAN DE MERGEL

Page 15: CALM! MAGAZINE

MUSZĘ PRZYZNAĆ, ŻE GAGA NA POCZĄTKU MNIE NIE ZACHWYCAŁA. KIEDY ZO-BACZYŁAM JĄ PO RAZ PIERWSZY, POMYŚLAŁAM, ŻE TO KOLEJNA DZIEWCZYNA, KTÓRA CHCE BYĆ SŁAWNA I ŻE NA PEWNO ŚWIAT ZA CHWILĘ O NIEJ ZAPOMNI. JEJ BRAK TALENTU BYŁ DLA CZYMŚ OCZYWISTYM I WPROST PROPORCJONAL-NYM DO WIELKOŚCI KOKARDY NA JEJ GŁOWIE.

Długo nie mogłam się przekonać do teledysków (które leciały nawet w autobusach), nie działały na mnie wy-

myślne stroje ani genialne (jak się później okazało) teksty. Gaga nie dawała za wygraną, ciągle czymś mnie zaskaki-wała i zrobiło się o niej głośno nie tylko w internecie, była w telewizyjnych wiadomościach, na autobusowych ekra-nach i w gazecie codziennej. O dziwo, nie złościło mnie to! Dałam jej szansę, wsłuchałam się w muzykę i dopiero po pewnym czasie zaczęła mi się podobać. Śledziłam wy-wiady, oglądałam koncerty i kibicowałam jej karierze. By-łam jak dziecko obklejające pokój plakatami i wypisujące teksty na ścianach. Gaga stała się moją małą obsesją.

WYTRWAŁOŚCIĄ I PRACĄ…Stefani Joanne Germanotta nauczyła się grać na fortepia-nie ze słuchu w wieku czterech lat. Całe jej dzieciństwo obracało się wokół muzyki. Jej tata grywał w zespołach i zaraził ją miłością do starego rocka. Gdy miała trzynaście lat, pisała teksty i komponowała utwory na pianino. Jej styl kształtowały takie zespoły jak Pink Floyd i Led Zep-pelin. Uwielbiała Grace Jones, Davida Bowiego i Madon-nę. W drodze do sławy od zawsze wspierali ją rodzice. Od piętnastego roku życia grała w nowojorskich klubach, do których przychodziła z mamą, pisała własne teksty i długo próbowała się przebić. W wywiadach powtarza, że ma za sobą wiele porażek i sukcesów i że jeśli ktoś wyganiał ją drzwiami, to wracała oknem. Twierdzi, że nie da się osią-gnąć sukcesu w muzyce, jeśli pominie się etap grania w pubach, nawet za darmo. To był czas, kiedy Germanotta poznawała oczekiwania publiki i określała styl, jaki obie-rze w przyszłości.

SZUKANIE INSPIRACJIW karierze pomogło jej świetne wykształcenie. Oprócz katolickiej szkoły Sacred Heart, która słynie z wysokiego poziomu nauczania, Gaga studiowała w Tish School of the Arts na Uniwersytecie Nowojorskim. Miejsce na prestiżo-wym kierunku wygrała w konkursie. Studia sprawiły, że – jak mówi – wie wszystko na temat muzyki, ikonografii, popu, kultury i religii. Po roku w Tish dziewczyna wypro-wadziła się z domu, rzuciła studia i poświęciła się karierze. Zaczynała od pisania tekstów, m.in. dla Britney Spears. Wciąż grała w klubach, szukała własnego stylu i inspira-cji. Germanotta próbowała narkotyków, wcale tego nie ukrywa, ale podkreśla, że z kokainą skończyła na zawsze. Jej stosunek do miękkich używek jest niejasny, a sama

gwiazda stwierdziła, że: „Urojenia to najlepszy dar, jaki artysta może dostać”. Oprócz tego, Gaga otwarcie mówi o dorabianiu jako striptizerka. Sądzi, że to środowisko po-zwoliło jej odkryć swoją seksualność i że w życiu trzeba spróbować wielu rzeczy. Z czasem Gagą zaczęły intere-sować się wytwórnie muzyczne, były pierwsze występy na dużej scenie w krajach na całym świecie. Artystka o wszystkim decyduje sama, a każdym przygotowaniom do koncertu towarzyszy jakaś wizja. Swój performance bu-duje za pomocą stroju, świateł, tańca i muzyki. Na scenie liczy się każdy gest i ruch. Dlatego nie można porównywać jej np. do Adele, której podstawą twórczości jest głos. To, że jej występom nie towarzyszy show, tylko „po prostu” śpiewa, nie czyni jej lepszą artystką. Gaga ma wielki talent, ale jej występy są jak spektakl, gdzie każdy element jest równie ważny co wokal.

KAŻDY MOŻE CZUĆ SIĘ PIĘKNY I BOGATYJej pierwsza płyta The Fame, wydana w 2008 roku jest po-powym dziełem sztuki. Świadczą o tym oceny krytyków i ilość sprzedanych egzemplarzy. Autobiograficzne teksty są pełne symboliki odniesień do innych twórców. Muzy-ka jest energetyczna, taneczna i przyjemna dla ucha. Płyta puszczona na imprezie sprawia, że wszyscy zaczynają tań-czyć. Takie było zamierzenie. Gaga twierdzi, że dzięki The Fame każdy może poczuć się obrzydliwie bogaty. Chyba miała na myśli bogactwo duchowe, bo słuchałam płyty dzień i noc, a kasy mi nie przybyło. Za to samej artystce na pewno, gdyż krążek sprzedał się w ok. dwunastu mi-lionach egzemplarzy i przyniósł Gadze mnóstwo nagród muzycznych. Drugim moim ulubionym krążkiem jest The Fame Monster z 2009 roku, który obecnie dołączony jest do pierwszej płyty. To osiem nowych piosenek – konty-nuacja The Fame. Moje faworytki to Speechless i Dance in the Dark. Większość kawałków jest skoczna i szalona, ale zdarzają się też ballady. Alejandro to must have wszystkich moich imprez!

BORN THIS WAY, BABY!Trzecią i, jak na razie ostatnią płytą Lady G, jest Born This Way wydana w 2010 roku. Piosenki łączą w sobie elemen-ty klasycznego rocka, muzyki elektronicznej i klawiszy. Teksty są bardziej osobiste i poruszają ważne sprawy, na przykład utwór Born This Way, który oprócz manifestu akceptacji związków homoseksualnych, mówi każdemu: jesteś piękny, bo tak stworzył cię Bóg, a on nie popełnia

15

FOTO YNE VAN DE MERGEL

Page 16: CALM! MAGAZINE

błędów! Kawałek wzbudził mnóstwo kontrowersji, m.in. związanych z podobieństwem do Express Yourself Madon-ny. Zgadzam się, że melodia jest podobna. Gaga tłumaczy się, że Madonna była jej inspiracją i że nie widzi nic złego w korzystaniu z dorobku starszej gwiazdy. Spór nie po-prawił relacji artystek, które nigdy za sobą nie przepadały (Madonna od początku widziała w Gadze dużą konkuren-cję). Inne cudowne piosenki z płyty to np. You and I, czyli ballada o miłości, Heavy Metal Lover, najbardziej rockowy utwór z BTW i autobiograficzne Hair.

JAKA ONA JEST?Życie Gagi to spektakl. Artystka konsekwentnie buduje swoje show, nie tylko podczas trasy koncertowej. Częścią spektaklu są na przykład ekscentryczne stroje. Chyba każ-dy słyszał już jej o mięsnej sukience czy butach z obcasem w kształcie męskiego członka. Artystka uwielbia modę, sama projektuje swoje stroje, uwielbia śpiewać na poka-zach i chętnie bierze udział w sesjach zdjęciowych. Spe-cyficzny styl Gagi jest częścią wykreowanego wizerunku i świetnie komponuje się z jej twórczością.

Artystka podkreśla, że ma świetny kontakt z rodzicami. Są dla niej ogromnym wsparciem. Zabiera ich w trasy koncertowe i codziennie z nimi rozmawia. Jej ojciec ma ogromne poczucie humoru. Matka jest zaangażowana w pracę fundacji Gagi, wie też dokładnie, co dzieje się z ka-rierą córki.

Fani są dla Gagi wszystkim. Zdaje sobie sprawę, że bez nich nic by nie osiągnęła i podkreśla to przy każdej okazji. Swoich fanów nazywa swoimi Little Monsters. Gaga chęt-nie fotografuje się z ludźmi na ulicy, a podczas koncertu

potrafi zaprosić do siebie jakiegoś fana i tańczyć z nim na scenie. Mother Monster często pisze do fanów na Twitte-rze, organizuje imprezy dla swoich potworków i lubi robić im niespodzianki.

Co teraz dzieje się w życiu artystki? Niedawno stworzyła swoje pierwsze perfumy dla kobiet. Są czarne i mają kwia-towo-owocową woń. To drugi najszybciej sprzedający się w historii zapach po Nr 5 Coco Chanel. Oprócz tego Gaga kończy pracę nad nową płytą. ART POP ma pojawić się w sklepach już w tym roku. Niestety, operacja biodra i pro-blemy zdrowotne zmusiły ją do odwołania trasy koncerto-wej The Born This Way Ball Tour. Operacja miała przykuć ją do łóżka na dwanaście miesięcy, na szczęście Gaga poin-formowała nas przez Twittera, że stawia już pierwsze kro-ki. Ma silny charakter i miliony fanów, którzy ją wpierają, dlatego na pewno wkrótce stanie na nogi i dokończy trasę. W jej planach nie ma Polski. Artystka zagrała w Gdańsku w 2010 roku, a koncert okazał się wielkim sukcesem. Mam nadzieję, że jeszcze do nas wróci!

Gaga przewróciła rynek muzyczny do góry nogami. Stwo-rzyła pop, który jest produktem z wyższej półki. Wykształ-cenie, kreatywność i talent pozwoliły jej dojść na szczyt. Można ją lubić albo nie, ale trzeba przyznać, że jest niepo-wtarzalna i że do wszystkiego doszła ciężką pracą.

Więc put your paws up! I wypijcie za zdrowie Gagi.

16

SCREENSHOT FROM JUDAS MUSIC VIDEO

Page 17: CALM! MAGAZINE

KEEPCALM

Page 18: CALM! MAGAZINE

WIDZIAŁAM UFO

SCENA. NA SCENIE SA-MOTNE KRZESŁO. ZA SCENĄ BARWNE EKS-PLOZJE WIZUALIZACJI. GDZIEŚ TAM, W TLE, ZNAJOME DŹWIĘKI IN RAINBOWS. NAGLE PRZED PUBLICZNOŚCIĄ, Z BOKU SCENY, POJAWIA SIĘ MĘŻ-CZYZNA I ZE WSCHOD-NIM AKCENTEM ZA-CZYNA OPOWIADAĆ O FILMIE DOKUMENTAL-NYM, KTÓRY PRAGNĄŁ NAKRĘCIĆ, A KTÓREGO NIE UDAŁO MU SIĘ ZRE-ALIZOWAĆ.

TEKST KLAUDIA ŻARK

FOTO AUTHOR UNKNOWN

Page 19: CALM! MAGAZINE

Zamysł był prosty – ochotnicy z całego świata mieli opowiedzieć o swoim

spotkaniu z pozaziemską cywilizacją. Mężczyzna przyznaje, że odnalezienie potencjalnych uczestników dokumen-tu nie należało do zadań łatwych, gdyż większość chętnych okazywała się być niespełna rozumu, ale historie kilku wybranych osób wzruszyły go i wyda-ły mu się przekonujące na tyle, by się nimi podzielić. Reżyser nie znalazł jed-nak poparcia dla swojego projektu. Ów mężczyzna to Iwan Wyrypajew, rosyj-ski aktor i reżyser, o którym zrobiło się w Warszawie w ostatnim czasie głośno. Na podstawie przygotowanego scena-riusza postanowił stworzyć spektakl.

W role amatorów opowieści o UFO wcielili się studenci krakowskiej szko-ły teatralnej, prezentując tym samym swoją pracę dyplomową. Wychodzili tak, jeden za drugim, mając do wy-powiedzenia po krótkim monologu. Przedstawiali się, informowali o tym w rolę jakiej postaci wcielają się na sce-nie, a potem opowiadali o niebywałych doświadczeniach swoich bohaterów. Opowiadali z lepszym lub gorszym warsztatem aktorskim, ale świeżo i bez-pretensjonalnie, wystrzegając się zbęd-nego patosu (którego w końcu i tak nie dało się uniknąć). Dzięki nim poznali-śmy początkującego amerykańskiego rockmana, co po swym nawróceniu przytulał drzewa, młodego programi-stę z Hongkongu, który z pewnością byłby za legalizacją marihuany w Pol-sce, gdyby nie to, że po swojej spotka-niu z tamtym przestał palić, bo odna-lazł prawdziwe ukojenie w medytacji,

gadatliwą nastolatkę przesiadującą cią-gle w miejscu, gdzie poczuła na ciele nieziemskie prądy radości, szanowa-nego biznesmana… Tak, ten był naj-lepszy. Zaprosił swojego szefa na obiad i opowiedział mu ze łzami w oczach o swojej miłości do Boga. A żona i mat-ka dwójki dzieci, która siadła nad rze-ką w jakiejś murzyńskiej wiosce i zdała sobie sprawę z tego, że jej życie nie ma większego sensu, bo jest tylko drogą ku prawdziwej jasności i powtarzała w kółko, że musi iść? Nie pamiętam do-kładnie, w którym momencie pomyśla-łam sobie: „Okej, jestem na spotkaniu jakiejś nowej grupy religijnej. Zaraz zostaną nam rozdane podejrzane bro-szurki z obrazkami, na których dziwnie wyglądające ludziki przytulają się do lwów, a nad nimi widnieje tęcza i lata-jące pizze XXL. Którędy do wyjścia?” Gdzie są zielone stworki, gdzie statki kosmiczne, gdzie wstrętne kreatury wyłażące z brzuchów Ziemianek?

Na nagraniach wyświetlanych mię-dzy poszczególnymi wystąpieniami. To wszystko. Oczywiście okazało się również, że wspomniany film nigdy nie był planowany, a do rozmów z jego niedoszłymi bohaterami nie do-szło. Nawet plakat z nazwą sponsora, stojący po lewej stronie sceny, był fał-szywy. Już po chwili trwania spekta-klu widz zdaje sobie sprawę z tego, że to monolog i zawarte w nim emocje niosą prawdziwe przesłanie spekta-klu. Nie postaci, nie ich pochodzenie i status społeczny, nawet nie ich prze-życia, ale słowa, słowa są kluczem. Bo-haterowie dramatu są tylko medium.

Zostali stworzeni po to, żeby przypo-minać nam nas samych. Prosty, potocz-ny język bohaterów, ich przeciętność i banalność opowiadanych historii sprawia, że stają nam się bliscy. UFO kontakt to gra z widownią, która jest skazana na porażkę, zabawa formą i konwencjami teatralnymi. Tajemnica istnienia? Religijne dysputy? Nieważ-ne, w co wierzysz, nieważne, co cię do tej wiary skłoniło i jak się ona u ciebie objawia. Ważne jest to, jak wpływa ona na Twoje życie. To, co czujesz, twoje przeżycia, twoja świadomość istnienia ,właśnie to i tylko to jest jedyną praw-dą, jaką przyjdzie ci odkryć. Nie wiem, na ile spektakl ten opowiada o Bogu. Być może z zamierzenia był li i jedynie o nim. Jeśli to prawda, to UFO kontakt jest najbardziej subtelnym i sugestyw-nym kazaniem jakie kiedykolwiek po-wstało. Zresztą inne być nie mogło. Dzisiaj nie rozmawia się o Bogu. To przecież takie wstydliwe.

Myślę jednak, że Wyrypajew postawił sobie za główny cel ukazanie zachwytu człowieka nad całą gamą jego pięknych uczuć. I człowiek jest troszeczkę piękny, prawda? Czasami? Odrobinkę? UFO kontakt to dla mnie spektakl o magii Wszechświata, magii tego, co każdy człowiek nosi w sobie od zawsze, tylko rzadko potrafi odnaleźć, a co bywa na-zywane szczęściem. Wyrypajew zmu-sza widza do chwili zastanowienia, do szperania w sobie, zachęca do kontem-plowania siebie samego w ciszy.

Wyrypajew pyta: Czy aby na pewno nie jesteś szczęśliwy?

FOTO K. BIELIŃSKI / TEATRSTUDIO.PL

Page 20: CALM! MAGAZINE

„TYLKO ŚWINIE SIEDZĄ W KINIE...

TEKST MAGDALENA STEFANOWSKA

20

FOTO COLUMBIA PICTURES / RITA HAYWORTH

Page 21: CALM! MAGAZINE

…CO BOGATSZE TO W TEATRZE”. WIĘKSZOŚĆ Z NAS KOJARZY PRZESŁANIE PŁY-NĄCE Z TEGO ZDANIA, KTÓRE SŁUŻYŁO PATRIOTOM DO WALKI Z ROZRYWKĄ SY-GNOWANĄ PRZEZ NIEMCÓW W OKRESIE OKUPACJI. CZAS ZDAĆ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, ŻE TEN CZAS DAWNO JUŻ MINĄŁ I KINO NIE JEST JUŻ ZAKAZANE. BO WŁA-ŚNIE TE KAMERALNE (KIEDYŚ JEDYNE) KINA, DO KTÓRYCH NAWIĄZUJE TYTUŁ, CIERPIĄ TERAZ NAJBARDZIEJ. I CHOĆ NIE MA W NIM PRZYSŁOWIOWYCH „ŚWIŃ” TO – MAM WRAŻENIE – ŻE Z DOBRODZIEJSTWA KINA KORZYSTA CORAZ MNIEJ OSÓB. W DOBIE INTERNETU JEGO POPULARNOŚĆ SPADŁA. NAJBARDZIEJ TRACĄ NA TYM KINA KAMERALNE, KTÓRE W CZASACH, Z KTÓREGO POCHODZI TYTUŁ BYŁY W SZCZYTOWEJ FORMIE.Wrześniowy poranek. Pierwszy przegląd internetu. Moim oczom ukazuje się następujący nagłówek artykułu: „Biedron-ka w miejsce Feminy”. Nie był to najlepszy początek dnia, nie ukrywam, że ów fakt mocno mnie zirytował. Niezrozumia-łe jest dla mnie, jak można przemienić kino przedwojenne, zabytkowe, nasączone historią w dyskont spożywczy. Nie mieszkam długo w Warszawie, ale z racji tego, że owe kino znajduje się w mojej dzielnicy, parokrotnie byłam jego go-ściem. Femina jest klimatyczna: sale oznaczone neonowymi, oldschoolowymi napisami, wytarte kanapy na korytarzu, na ścianach plakaty kinowe sprzed kilku, kilkunastu lat. Jedną z jego zalet (a zarazem wad) są pustki. Spokojnie, cicho, mała ilość osób na sali. Z pewnością pomaga to w skupieniu nad wymową filmu. Niestety budżet kina na tym traci. Nigdy nie spotkałam się w Feminie z kolejką.

Ów artykuł był impulsem, który sprowokował mnie do przemyśleń na temat współczesnych kin. Od razu na myśl przyszła mi opozycja: małe, kameralne, klima-tyczne kina kontra multipleksy w centrach handlowych. Te (dla mnie) pierwsze, wciąż stoją niestety na drugim miejscu. I tego właśnie nie rozumiem. Cóż, przypatrz-my się dokładniej obu rodzajom kin, porównajmy to, co proponuje widzom każde z nich.Uważam, że najważniejszą zaletą mniejszych kin jest właśnie atmosfera. Nie wiem jak wy, ale ja czuję się w takim miejscu absolutnie wyjątkowo, a jeśli nie wyjątko-wo, to z pewnością inaczej niż w kinie w galerii. Chłonę specyficzny klimat takiego miejsca. W multipleksie zaś jestem jedną z wielu. Wszystko nastawione jest na kon-sumpcję mas. W związku z ogromem ludzi, jaki to kino odwiedza, często straszy nas porozrzucany wszędzie po-pcorn i zużyte kubki po coli. W końcu codziennie prze-wijają się przez nie tysiące ludzi.

Cena. Cóż, może niedużo, jednak taniej bilety kupimy w mniejszych kinach. Różnicę w cenach uważam więc za kolejną zaletę.

Wyższa cena zazwyczaj nie równa się lepszej jakości. Tyl-ko raz zdarzyło mi się być świadkiem minimalnych za-kłóceń obrazu podczas seansu w małym kinie. Zazwyczaj naprawdę warunki oglądania seansu nie odbiegają od tych

zapewnianych przez sieci kinowe.

Z racji tego, że kina sieciowe zazwyczaj umieszczone są w centrach handlowych w samodzielnym kinie jest o wiele spokojniej. Przychodzi się tylko do kina, a nie na zakupy czy obiad.

Kolejną kategorią porównawczą jest kreatywność. Władze mniejszych kin starają się zachęcić widzów i organizują róż-ne cykle tematyczne, dzięki którym możemy obejrzeć filmy starsze czy nieco niszowe. Natomiast sieciówki skupiają się raczej wyłącznie na nowościach z zakresu kultury masowej.

Na czyją korzyść wypadło to porównanie? Dla mnie odpo-wiedź jest jasna. Niestety, coraz więcej kin jest zamykanych, spada zapotrzebowanie na miejsca tego typu. Bez problemu można to dostrzec po krótkim researchu dokonanym za po-mocą Google. Wyskakuje wiele linków, w których internauci narzekają, że ich ulubione kino jest już nieczynne albo takie zaraz będzie. Niedawno głośna była także sprawa kina Praha, którego nierentowność groziła zamknięciem; dzięki akcji fa-nów kina, zostało ono uratowane. Jak wszyscy mówią: „przy-najmniej na razie”.

Zostawmy już Warszawę w spokoju, bo zjawisko to dotyczy kameralnych kin w całej Polsce. W Gdańsku, Krakowie czy w Łodzi. Ta ostatnia na przykład do niedawna mogła pochwalić się całkiem oryginalnym kinem Cytryna. Moja przyjaciółka, która studiuje w Łodzi, opowiadała mi o przytulnym miej-scu, gdzie seans oglądało się na kanapie, a za przyniesienie cytryny otrzymywało zniżkę. Tak było jeszcze do niedaw-na… Bo? Pytanie chyba retoryczne. Kino zostało zamknięte.

Na koniec pragnę gorąco zaapelować do tych, którzy cho-dzą jeszcze do kina, bo i takich jest coraz mniej (to temat na jeszcze inny tekst). Kiedy będziecie wybierać się na seans, pomyślcie, czy nie warto byłoby obejrzeć filmu w kameralnej atmosferze, za mniejsze pieniądze, a tym samym wesprzeć podupadającą instytucję prawdziwych kin. Takich, które są nimi same w sobie, a nie jednym z sektorów rozrywki w za-tłoczonej galerii. Nie bójmy się zatem być „świnią” i zasiądź-my w kinowym fotelu.

21

Page 22: CALM! MAGAZINE

GIRLS JUST WANNA HAVE FUN

Page 23: CALM! MAGAZINE

GIRLS JUST WANNA HAVE FUN

SERIA FOTO REDAKCJA

Page 24: CALM! MAGAZINE
Page 25: CALM! MAGAZINE
Page 26: CALM! MAGAZINE
Page 27: CALM! MAGAZINE
Page 28: CALM! MAGAZINE
Page 29: CALM! MAGAZINE
Page 30: CALM! MAGAZINE
Page 31: CALM! MAGAZINE
Page 32: CALM! MAGAZINE
Page 33: CALM! MAGAZINE
Page 34: CALM! MAGAZINE
Page 35: CALM! MAGAZINE
Page 36: CALM! MAGAZINE
Page 37: CALM! MAGAZINE
Page 38: CALM! MAGAZINE

Pęd życia, ułatwienie wszelkich czynności, szybkie wspomnienia i krótkie chwile to wszystko jest rodzi-

ną aparatów cyfrowych. Nie krytykuję ich, skądże, nawet nie mam zamiaru. Jednak musimy przyznać, że cyfrówką łatwo zrobić zdjęcia. Milion prób jednego ujęcia, od razu widzimy, czy nie było za ciemno, czy za jasno, jaką mamy minę itd.

Zabawa zaczyna się dopiero z analogami. Ogłaszam wiel-ki powrót fotografii analogowej! Nie mówię o studentach sztuki czy uczniach liceów artystycznych, którzy na pew-no mają taki przedmiot jak fotografia. Młodzież „alterna-tywna” wraca do magii nawijania kliszy, prześwietlania zdjęć i noszenia sporo ważących aparatów.

Po czym poznałam powrót analogów? Po pierwsze zaob-serwowałam środowisko moich znajomych i zobaczyłam, a to smeny, a to zwykłe aparaciki z lat 90., dużą liczbę po-laroidów, no i nową modę na lomo.

Fotografia lomo wywodzi się z lat 90. XX wieku. Narodzi-ła się dzięki wiedeńskim studentom, którzy wybrali się w podróż do Pragi, gdzie w jednym z licznych sklepów ze starociami znaleźli stary, radziecki aparat Lomo-LC A. Zdjęcia z aparatu były niezwykłe, bo przejaskrawione i z mocnym szumem. Tak powstał nurt lomo, który charakte-ryzuje się kilkoma ważnymi zasadami, np. :

Lomo stanowi część twojego życia.Fotografuj przedmioty z jak najmniejszej odległości.Nie myśl. (Och, jakie to współczesne!).Przed naciśnięciem spustu nigdy nie wiesz, co znaj-dzie się na zdjęciu.Nie przejmuj się zasadami tradycyjnej fotografii.

Zachęcające? Jeżeli tak, to polecam lomografię, bo aparaty są naprawdę świetne, a efekty waszej pracy będą bardzo ciekawe!

ANALOGOWE LOWETEKST KATARZYNA SROKA

PROWADZĄCY ZAJĘCIA WŁAŚNIE ZADAŁ PYTANIE: „CO MOGŁO INSPIROWAĆ MICKIEWICZA?”. ODPOWIEM, ŻE NIE WIEM, ALE GDYBY ŻYŁ W NASZYCH CZA-SACH, Z PEWNOŚCIĄ INSPIROWAŁYBY GO ZDJĘCIA ANALOGOWE – POEZJA FO-TOGRAFII.

melancholia i ukryte piękno. To charakteryzuje nową falę starej fotografii analogowej. Wystarczy wejść na jeden z bardziej znanych portali społecznościowych (tumblr.com) i w tagach wpisać „analog”. Może znajdziecie tam gdzieś i moje zdjęcia. W każdym razie miło patrzeć, ile analogo-wych fotografii przybywa w ciągu kilku minut. Szczerze? Uwielbiam je przeglądać. Nowoczesność w obiektywie retro. Coś cudownego. Wraca moda na sesje zdjęciowe analogami, a nawet w jednym z czasopism modowych widziałam ostatnio modelkę ze starym zenitem. No i co? It’s vintage my dear. Najpopularniejszymi motywami na kliszach są karki, wystające kości, eteryczność ciała, moda, papierosy, hipsterzy w swoim naturalnym środowisku, lasy, kwiaty i wszystko, co retro może upiększyć.

Jeżeli więc chcecie być vintage, pouczyć się fotografii albo po prostu stary aparat rodziców zajmuje miejsce w domu, to przygarnijcie analoga, kupcie kliszę i PSTRYK!

Jeżeli nie znaleźliście aparatu w domu to polecam interne-towe zakupy, można naprawdę tanio kupić swoją bratnią analogową duszę. Aparaty lomo są dużo droższe, z lampą kosztują ok. 400 PLN. Chociaż, jeżeli ktoś chciałby się po-bawić fisheye’em, to jedna z odzieżowych sieciówek oferu-je sprzedaż takiego modelu.

Na koniec mała porada co do klisz. Polecam kupować je hurtowo, np. dziesięć na raz w sklepach internetowych. Ta-kie pojedyncze filmy w drogeriach czy punktach fotogra-ficznych są sprzedawane dość drogo, a tak to macie zapas na eksperymentowanie i zabawę. Aha! I nie przejmujcie się, jeżeli klisza jest przeterminowana, to tylko dodaje uro-ku zdjęciom.

Dobrej zabawy!

38

Page 39: CALM! MAGAZINE

FOTO REDAKCJA

Page 40: CALM! MAGAZINE

RYS IRFE

Page 41: CALM! MAGAZINE

SZTUKA MODYTEKST ALEKSANDRA ZAWADZKA

ROMANS MODY ZE SZTUKĄ, WBREW POZOROM, WCALE NIE JEST GŁOŚNYM TEMATEM. MOŻE PRZYZWYCZAILIŚMY SIĘ JUŻ, ŻE UBRANIA TO NIE TYLKO KOSZULKI I DŻINSY ROBIONE HUR-TOWO W FABRYKACH. POWSTAJE MASA PROJEKTÓW, KTÓRE SĄ PEWNYM INDYWIDUUM – CHOCIAŻBY HAUTE COUTURE, GDZIE TWÓRCY SĄ CORAZ ODWAŻNIEJSI W PRZEKAZYWANIU SWOICH WIZJI.

Poza tym artyści współpracują z designerami już od dawna, co zaowocowało wieloma głośnymi projekta-

mi. Moda i sztuka zdecydowanie mają się ku sobie. A może moda jest sztuką? Norweski filozof, Lars Svendsen, uważa to pytanie za bezsensowne i przyrównuje je do zastanawia-nia się, czy dzieła na wystawie to sztuka. Obie odpowiedzi są oczywiście twierdzące. Spróbujmy się temu przyjrzeć.

Gdy w 1938 roku Salvador Dali rozpoczął współpracę z Elsą Schiaparelli, owocem czego były słynne suknie – Łzy i Lobster dress, nikt nie spodziewał się, że wkrótce surrealizm na stałe przeniknie do mody. Artysta, w imię swoich po-glądów, że „świat potrzebuje więcej fantazji, nasza cywili-zacja stała się zbyt mechaniczna”, zaprojektował też Kurtkę z afrodyzjaków. Eileen Agar stworzyła Ceremonialny kape-lusz do jedzenia rybnej zupy Bouillabaise, a Elsa Schiaparelli i Jean Cocteau swój słynny Wieczorowy płaszcz z różami na plecach i ramionach. Moda surrealistyczna, podobnie zresztą jak sztuka, była uważana za trudną w adaptacji do codziennego życia. Dlatego wkrótce nastąpił zwrot ku upraszczaniu. Ogromne wrażenie wywarła sukienka, którą przedstawił światu, niecałe trzydzieści lat po projektach Dalego, Yves Saint Laurent. Inspirowana pracami Pieta Mondriana kolekcja trapezowych sukienek nie tylko za-chwyciła kobiety w latach 60., ale też stała się początkiem mody na blokowanie kolorami. W ostatnich latach pro-jektanci coraz częściej sięgają do malarstwa. W 2008 roku Dries Van Noten stworzył linię ubrań zainspirowaną ob-razami Jacksona Pollocka. Rok później marka Blumarine przetworzyła prace Andy’ego Warhola, umieszczając jego popartowe kwiaty na płaszczach, spodniach i sukienkach, feerię barw zaś z dzieł Henriego Matisse’a i jego wycinanki można było zobaczyć w 2010 roku u Issey Miyake.

Nikogo nie dziwi już, że moda trafia do muzeów. W no-wojorskim Metropolian Museum pokazywano kreacje Alexandra Mcqueena i Yves Saint Laurenta. Fakt umiej-scowienia sukienek w tak prestiżowym dla sztuki miejscu oraz duże zainteresowanie wystawami świadczy o ogrom-nej wartości artystycznej projektów. Swoje wystawy mieli

też Versace, Valentino czy Jean Paul Gaultier. I oczywiście najsłynniejszy dom mody – Chanel, który był chyba naj-częściej dopieszczany. W ten sposób został postawiony niewidzialny znak równości między obrazami dawnych mistrzów a kunsztem współczesnych projektantów.

Co ciekawe, nie tylko sztuka inspiruje modę, ale też moda jest motorem działań sztuki. Niesamowicie ważna jest ilu-stracja mody, której bez projektantów przecież by nie było. Coraz popularniejsza, cieszy oko pomysłowością i kolora-mi. Jakiś czas temu powstał magazyn „Herself ”, w którym ilustracja modowa zastąpiła fotografię. Nie ma w nim ani jednego zdjęcia! „Składa się z dwustu czterdziestu ośmiu ilustrowanych stron, co pozwala nam łamać bariery czasu i przestrzeni, podróżować gdziekolwiek”, mówi Thorbjørn Ankerstjerne, który jest dyrektorem artystycznym pisma. Są sesje zdjęciowe nad zatoką, rysunkowa kampania Lo-uis Vuitton i okładka, na której wspólnie pozują Kirsten Stewart i Królewna Śnieżka, oczywiście w modnych sty-lizacjach.

Na styku mody i sztuki ukształtowała się fotografia mody. Na początku służyła jedynie celom praktycznym, to jest zilustrowaniu projektu i zareklamowaniu go. Kobiety na zdjęciach były wyrafinowane, nieprzystępne i monumen-talne, a fotografie estetyczne i eleganckie. Z czasem jed-nak fotograficy stali się śmielsi i eksperymentując, szukali nowych form wyrazu. Do świetności fotografię modową doprowadził Peter Lidbergh, który współpracował mię-dzy innymi z supermodelkami XX wieku – Cindy, Lindą, Claudią i Naomi. Dziś ten rodzaj fotografii nie ma żadnych ograniczeń. Jest oniryzm, ekstrawagancja, erotyzm, pod-teksty społeczno-polityczne. Monochromatyzm i wielo-barwność – LaChapelle, Recuenco, Unwerth, Meisel czy Bourdin, choć stylowo są bardzo różni, to jednak łączy ich jedno – na ich zdjęciach dzieje się tak wiele, że nie sposób skupić się tylko na ubraniu. Nie wolno też zapominać o filmie mody, który – mimo że dopiero się rozwija – za-czyna zajmować coraz ważniejsze miejsce w tym światku.

41

Page 42: CALM! MAGAZINE
Page 43: CALM! MAGAZINE

Czasami obraz ruchomy ma nawet większą siłę niż foto-grafia, o czym świadczą sukcesy kampanii reklamowych zarówno wielkich domów mody, jak i sklepów sieciowych.

Uważam, że z tego gorącego flirtu mody i sztuki narodzi-ło się wspaniałe dziecko – moda, która jest jednocześnie sztuką. Albo sztuka, która jest modą. Symbioza między tymi dwoma zjawiskami zupełnie odmieniła początkowe pojmowanie ubrań. Ponadto w dobie internetu i telewi-zji ludzie mają większą świadomość tworzenia mody. To nie tylko ogromne fabryki produkujące miliardy takich samych trampek. Designer, który tworzy linię ubrań (a często sylwetki są w pojedynczych egzemplarzach), musi ją najpierw wymyślić, zaprojektować na papierze i dobrać materiały. Potem organizuje lookbook i pokaz. Czy nie podobnie było z malarstwem albo rzeźbą? Akt tworzenia kolekcji, kreatywność projektanta świadczy o artyzmie, czy może nie? I wreszcie – czy moda jest sztuką? Nie spo-sób nie zgodzić się ze Svendsenem.

Czasami obraz ruchomy ma nawet większą siłę niż foto-grafia, o czym świadczą sukcesy kampanii reklamowych zarówno wielkich domów mody, jak i sklepów sieciowych.

Uważam, że z tego gorącego flirtu mody i sztuki narodzi-ło się wspaniałe dziecko – moda, która jest jednocześnie sztuką. Albo sztuka, która jest modą. Symbioza między tymi dwoma zjawiskami zupełnie odmieniła początkowe pojmowanie ubrań. Ponadto w dobie internetu i telewi-zji ludzie mają większą świadomość tworzenia mody. To nie tylko ogromne fabryki produkujące miliardy takich samych trampek. Designer, który tworzy linię ubrań (a często sylwetki są w pojedynczych egzemplarzach), musi ją najpierw wymyślić, zaprojektować na papierze i dobrać materiały. Potem organizuje lookbook i pokaz. Czy nie po-dobnie było z malarstwem albo rzeźbą? Akt tworzenia ko-lekcji, kreatywność projektanta świadczy o artyzmie, czy może nie? I wreszcie – czy moda jest sztuką? Nie sposób nie zgodzić się ze Svendsenem.

FOTO REDAKCJA / FRAGMENT KSIĄŻKI HELMUTA NEWTONA - AUTOBIOGRAFIA

Page 44: CALM! MAGAZINE

DOPIERO NA KONCERTACH JESTEŚMY W STANIE W STU

PROCENTACH POCZUĆ TO, CO ROBIMY

TEKST KLAUDIA ŻARK

OBECNOŚĆ NA JEDNYM Z TAKICH KONCERTÓW BYŁA OKAZJĄ DO ROZ-MOWY Z GITARZYSTĄ I WSPÓŁZAŁOŻYCIELEM TUNE, LESZKIEM SWO-BODĄ, KTÓRY OPOWIE-DZIAŁ O POCZĄTKACH ZESPOŁU, JEGO TWÓR-CZOŚCI I DALSZYCH PLA-NACH.

CALM MAGAZINE: Tradycyjne pytanie – jak się poznaliście i jak wyglądały początki zespołu Tune?LESZEK SWOBODA: Początki Tune można datować na rok 2009, gdy poznałem gitarzystę Adama Haj-zera. Przez pewien czas graliśmy tyl-ko we dwójkę, tworząc szkice utwo-rów zawartych na Lucid Moments. Najpierw do zespołu dołączył per-kusista Wiktor. Nie bał się kombino-wać, był otwarty na różne muzyczne eksperymenty i właśnie dlatego jest on teraz stałym członkiem zespo-łu. O akordeoniście pomyśleliśmy przy okazji powstawania tytułowego utworu na płycie – Lucid Moments. Chcieliśmy przełamać trochę kon-wencję gitarowego grania i nadać na-szej muzyce trochę więcej wyrazu i dramaturgii. Uznaliśmy, że akordeon spełnia te zadania idealnie. Janusz jest

absolwentem akademii muzycznej. To świetny instrumentalista i aranżer. Kuba natomiast przyszedł do nasze-go zespołu jako ostatni, już właściwie w trakcie nagrywania płyty. Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język. Jak dla nas, jest on stworzony do śpie-wania tego typu muzyki.

Wasz debiutancki album zaskakuje tematyką. Co było inspiracją do na-grania historii Michaela i co chcie-liście przez nią przekazać?Inspiracją? Chyba moje dotychczaso-we życie (śmiech).

Lucid Moments to chwile przebudzenia z letargu, w którym jest bezpiecznie, w którym nie trzeba za wiele ro-bić ani myśleć. Gdy uśpieni przechodzimy przez ży-cie i nie mamy sił ani odwagi otwo-rzyć oczu i z nim się zmierzyć. To opowieść o człowieku, który nie za bardzo radzi sobie w obecnej rze-czywistości, który patrzy na świat ze zdziwieniem i przerażeniem. To hi-storia Michaela szukającego pomo-cy, powiernika, który go przez ten świat przeprowadzi. Lucid Moments

opowiada o ucieczkach w błogi letarg i o trudnych momentach wybudze-nia.

Lucid Moments spotkał się z dużym uznaniem zarówno w Polsce, jak i poza granicami kraju. Możecie zdradzić, czy podczas nagrywania nowego materiału również dążycie do stworzenia albumu koncepcyj-nego?Tak, chcemy dalej nagrywać płyty o konkretnej tematyce. Poruszać różne nurtujące nas tematy. To zdecydowa-nie ciekawsze niż bezrefleksyjne gra-nie piosenek o wszystkim i o niczym jednocześnie.

Macie za sobą wiele koncertów w różnych polskich miastach. Jak wspominacie te występy? Czy są miejsca, do których lubicie wra-cać?Po wydaniu Lucid Moments zagra-liśmy ponad trzydzieści koncertów promujących ten album. Niektóre miejsca wspominamy szczególnie do-brze, inne trochę mniej. Jednak jeżeli mamy mówić o złym wspomnieniu, to tylko w kontekście czysto organiza-cyjnym. Jesteśmy dumni, że recenzje naszych koncertów wśród słuchaczy są bardzo dobre, gdyż to dla nich gra-my. I gdy ze sceny widzimy, że nasza muzyka przebija się głęboko do wnę-trza słuchających nas ludzi, to wtedy

44

Page 45: CALM! MAGAZINE

nie jest dla nas ważne, czy gramy dla trzystu osób, czy dla trzech.

Jak czujecie się na scenie?Zdecydowanie lepiej niż w studiu. Wynika to z charakteru muzyki, któ-rą wykonujemy, gdyż opiera się ona bardzo na grze emocjami. Trudno je wycisnąć z siebie w tak sterylnych warunkach jak studio nagraniowe. Dopiero na koncertach jesteśmy w stanie w stu procentach poczuć to, co robimy.

W jakim stopniu rozpoczęcie ka-riery muzycznej wpłynęło na Wa-sze życie? Co się w nim zmieniło?Przejechaliśmy lublinem więcej kilometrów niż niejedna bryga-da firmy remontowo-budowlanej (śmiech). Hmm… Zmieniło się moje spojrzenie na świat. Dużo wię-cej obserwuję, rejestruję i analizuję rzeczywistość wokół mnie. Para-doksalnie wyciszyłem się wewnętrz-nie,przestałem się miotać i chyba

odnalazłem swoją drogę przez życie.

„Nie wierzę, że to jest polskie…” – mówią z zachwytem moi znajomi po usłyszeniu piosenek z Lucid Mo-ments. Czy zgadzacie się z opinią, że polskie zespoły alternatywne nie mają szans na zdobycie popularno-ści w kraju?Gdybyśmy tak uważali, to pewnie Tune w ogóle by nie powstało. W do-bie internetu każdy ma szansę na zdo-bycie popularności w kraju i nie tylko. Pochodzenie nie ma już większego znaczenia.

Myślę, że wiele rodzi-mych kapel ma kom-pleks z tym związa-nym, twierdząc, że „u nas to się nie da”. My takiego nie mamy.

Ciekawa jestem, na jakiej muzyce się wychowaliście. Czego słuchacie na co dzień?Uważamy, że wszystkie gatunki mu-zyczne są dobre i mają po prostu lepszych i gorszych wykonawców. My staramy się wyszukiwać tych lep-szych. A gatunek, który wybieramy zależy od naszego chwilowego na-stroju.

Na koniec pozostaje mi zapytać o Wasze plany na przyszłość. W wakacje chcemy się skupić nad drugą płytą. Powstało już napraw-dę sporo materiału. Teraz musimy go w spokoju poukładać, nagrać i wydać.

45

FOTO TUNEBAND.PL

Page 46: CALM! MAGAZINE

BAD DREAMPHOTO EWA RADZEWICZ / FB.COM/EWA.RADZEWICZ.PHOTOGRAPHYMODELS OLA KAZIMIERCZAK WITOLD WYRWA

Page 47: CALM! MAGAZINE

BAD DREAMPHOTO EWA RADZEWICZ / FB.COM/EWA.RADZEWICZ.PHOTOGRAPHYMODELS OLA KAZIMIERCZAK WITOLD WYRWA

Page 48: CALM! MAGAZINE
Page 49: CALM! MAGAZINE
Page 50: CALM! MAGAZINE
Page 51: CALM! MAGAZINE
Page 52: CALM! MAGAZINE

TU BYŁO, JEST

I POZOSTANIE KINO

FOTO KINO FEMINA

Page 53: CALM! MAGAZINE

TU BYŁO, JEST

I POZOSTANIE KINO

TEKST MAGDALENA STEFANOWSKA

Page 54: CALM! MAGAZINE

NA JESIENI UKAZAŁA SIĘ INFORMACJA O PROGNOZOWANYM UTWORZENIU BIEDRONKI W MIEJSCU NAJDŁUŻEJ DZIAŁAJĄCEGO KINA W WARSZAWIE (KINA FEMINA). SPOWODOWAŁO TO MEDIALNY SZUM I PROTESTY WARSZA-WIAKÓW. NAWIĄZYWALIŚMY DO TEJ SPRAWY W ARTYKULE O MNIEJSZYCH KINACH I MULTIPLEKSACH („TYLKO ŚWINIE SIEDZĄ W KINIE…”). TYM RA-ZEM ZACHĘCAMY DO LEKTURY WY-WIADU Z DYREKTOREM KINA FEMINA – EDWARDEM DURYSEM. POSTANOWI-LIŚMY PRZYJRZEĆ SIĘ TEJ SPRAWIE BLI-ŻEJ.

CALM MAGAZINE: Informacja o planach utworze-nia sklepu biedronka w miejscu Feminy uderzyła ni-czym grom z jasnego nieba. Czy dla Pana też było to zaskoczeniem, spodziewał się Pan takich wieści? Czy ma to może związek z ewentualną gorszą kondycją kina?Edward Durys: Żadne znaki na niebie i ziemi nie wska-zywały na to, że kino Femina ma być zamienione w sklep biedronka. Zaskoczenie nasze graniczyło z niedowierza-niem, że komuś taki pomysł w ogóle przyszedł do głowy. Jest to pomysł niedorzeczny i niesmaczny. Kino Femina jest kinem żywym, cieszącym się dobra frekwencją, ma stabilną sytuację finansową.Toczące się wydarzenia związane z zamiarem przejęcia kina przez sieć sklepów firmy Biedronka zburzyły nasz spokój i przekonały nas, że i posiadane atuty, i znakomita historia kina mogą okazać się niewystarczające w starciu z potężną SIECIĄ, którą stać na wszystko i która gotowa jest zrobić wszystko, aby właśnie w miejscu kina Femina ulokować swój dwutysięczny sto trzydziesty drugi sklep.

To rzeczywiście zaskakujące. Kino Femina ma niezwy-kle dogodną lokalizację, podejrzewam więc, że to sta-nowiło główną przyczynę ubiegania się o utworzenie tam sklepu. Wiem, że Jeronimo Martins złożyło He-liosowi propozycję utworzenia jednosalowego kina przy sklepie. Jaki jest stosunek zarządu Feminy do tej oferty?Lokalizacja kina okazuje się łakomym kąskiem dla sieci Biedronka. Posiadanie sklepu w tak renomowanym miej-scu może być prestiżem dla każdej firmy. Są jednak pewne niepisane zasady, że nie „podkupuje się” danej lokalizacji przez przepłacanie stawki najmu. Jest takie pojęcie jak etyka biznesu. Jak widać nie wszystkie firmy stosują się do tych zasad.

Propozycja z budową jednaj sali kinowej nad sklepem Biedronka (w miejscu po „byłym” kinie Femina) pojawiła się po głośnych protestach mieszkańców i widzów kina. Spółka Jeronimo Martins Polska ( JMP), żeby ratować swój wizerunek wydała specjalne oświadczenie, w którym zaproponowała zbudowanie jednej sali na ok. sto miejsc z przeznaczeniem na kino. Tego typu oświadczenie jest ni-czym innym jak zasłoną dymną mającą ukryć prawdziwe intencje i cele JMP wobec zamiaru likwidacji kina Femina. Drugim celem tego oświadczenia było zneutralizowanie i wyciszenie protestów społecznych i szumu medialnego wokół tej bulwersującej sprawy. Podobne oświadczenia składali inwestorzy przed zamknięciem kin Relax i Wars i przed zburzeniem kina Skarpa.

JMP wychodząc z propozycją zbu-dowania jednej sali kinowej, usiłu-je odegrać rolę mecenasa kultury (to kusząca wizja). Tylko że do tej pory, nikt nie słyszał o uratowaniu choćby jednego starego kina, te-atru czy księgarni przez sieć skle-pów Biedronka. Wiadomo natomiast, że kilka sklepów tej sieci mieści się w lokalach, które jeszcze niedawno były kinami.Całą tę sytuację z Biedronką jako mecenasem kultury można zilustrować starym polskim przysłowiem: „diabeł przebrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”.

Rozumiem, że tej wymiany w żaden sposób nie można uznać za korzystną? Jaka byłaby różnica obecnej liczby miejsc do tej proponowanej przez Jeronimo Martins?Kino Femina ma cztery sale, w sumie pięćset siedemdzie-siąt cztery miejsca. Sieć Biedronka proponuje jedną salę do stu miejsc. W obecnej sytuacji mamy 100% szans na spokojne funkcjonowanie na rynku kinowym w Warsza-wie. Po zrealizowaniu propozycji Biedronki nasze szan-se na przetrwanie skurczą się do 18% . Widać różnicę? Podam dwa inne przykłady ilustrujące tę sytuację. Jeśli mamy fajny samochód, sprawny i funkcjonalny (wielu zazdrości nam takiej „fury”) i nagle przychodzi KTOŚ i zabiera nam trzy koła, twierdząc, że samochód z jednym kołem też jest całkiem ładny, a nawet lepszy, bo z tego jed-nego koła można zrobić… taczkę i wozić towary, i zara-biać. Drugi przykład bardzie drastyczny. Czy żywa istota po odjęciu dwóch nóg i jednej ręki jest zdolna do samo-dzielnego bytu?

54

Page 55: CALM! MAGAZINE

Oczywiście, że nie. Pańska odpowiedź mówi sama za siebie. Na jakim etapie jest obecnie ta sprawa? Czy li-kwidacja kina jest przesądzona? Do realizacji projektu Biedronki został jeszcze jeden krok, czyli wydanie przez Wydział Architektury Dzielnicy Śród-mieście pozwolenia na budowę. Od momentu tej decyzji pozostanie nam dwanaście miesięcy na likwidację kina. Jak wielokrotnie powtarzałem sprawa jest do zablokowa-nia i wygrania. Potrzebni są ludzie, media, determinacja i wiara w zwycięstwo. Przyda się też dobra atmosfera i do-bra wola ratusza.

Czy orientuje się Pan na jakiej podstawie może zapaść taka decyzja? Czy Wydział Architektury Dzielnicy Śród-mieście uwzględni społeczny sprzeciw wobec utworze-nia biedronki? Kiedy ukazała się ta wiadomość, w inter-necie pojawiła się możliwość podpisania elektronicznej petycji, do inicjatywy na Facebooku przyłączyło się pra-wie czternaście tysięcy użytkowników. Z formalnego punktu widzenia protesty czy petycje mieszkańców nie mają znaczenia.Urzędnicy decyzje podejmują na podstawie obowiązują-cych przepisów prawa, a te nie przewidują udziału miesz-kańców. Wydana przez urząd decyzję można zaskarżyć do SKO (Samorządowego Kolegium Odwoławczego – przyp. red.) i potem do sądu, ale najpierw trzeba udowod-nić swoje prawo jako strony uprawnionej do uczestnicze-nia w sporze.

My, jako dzierżawcy obiektu jeste-śmy pozbawieni prawa głosu i pra-wa sprzeciwu.

Decyzje administracyjne w naszej sprawie zapadają bez naszego udziału. Okrutne, ale prawdziwe.

Helios nie może więc być stroną w sprawie i odwołać się do SKO? Niestety. Dzierżawca obiektu nie jest stroną w postępo-waniu administracyjnym. Stronami są właściciel i nowy nabywca. Uczestnikami postępowania – z prawem wy-rażania opinii i składania wniosków (w tym wnoszenia sprzeciwu) – są również właściciele (lub ich przedstawi-ciele) działek i nieruchomości bezpośrednio sąsiadują-cych z przedmiotową nieruchomością, w sprawie której toczy się postępowanie. Sytuacja kina Femina jest trudna, ale nie beznadziejna. Zapewniam, że wszystkim siłami i wszelkimi sposobami obronimy kino Femina, bo tu było, jest i pozostanie KINO.

Przykre jest to, że strona najbardziej zainteresowana całą sprawą nie ma prawa głosu i może jedynie biernie czekać. Dziękuję Panu za rozmowę i z całego serca ki-bicuję Feminie. Mam nadzieję, że warszawiacy nadal będą mogli cieszyć się magią tego miejsca i korzystać z jego usług.

55

BILET WŁASNOŚĆ KINA FEMINA

Page 56: CALM! MAGAZINE

Teraz muszę zwrócić hołd wszystkim sztukom, reżyse-rom, aktorom biorącym udział w tego typy przedsię-

wzięciach. Przyznaję dosyć sceptycznie podchodzę do wystawiania „sztuk” w głównej mierze składających się ze śpiewu i tańca. Zawsze gdy oglądam takowy spektakl, myślę sobie, że teatr to miejsce, w którym powinnam za-znać antycznego katharsis. A jak zaznać oczyszczenia, gdy słucha się tylko i wyłącznie śpiewu? Po obejrzeniu spek-taklu Andrzeja Domalika jestem usatysfakcjonowana. Nie dojść, że zupełnie zapomniałam o życiu codziennym, to dodatkowo obejrzałam kawał dobrego aktorstwa.

Moim zdaniem zespołowi artystycznemu udało się stwo-rzyć coś niezwykłego. Kiedy siedziałam na widowni, od-niosłam wrażenie, jakbym brała czynny udział w tym, co się dzieje na scenie. Jakbym też poniekąd opowiadała swo-ją historię. Utożsamiałam się z każdą wyśpiewaną opowieścią. Z jednej stro-ny chciało mi się płakać słuchając rzewnych pio-senek Edith Piaf w wyko-naniu Anny Gorajskiej, z drugiej – śmiać przy ka-baretowym występie kel-nera, czyli Bartłomieja Nowosielskiego.

Kiedy czytamy opis spek-taklu, a raczej wieczo-ru piosenki francuskiej, możemy nastawić się na coś podobnego do kon-kursu piosenki aktorskiej.

ANTYCZNE KATHARSIS?JEST CIEPŁY PIĄTKOWY ZIMOWY WIECZÓR, PRZEGLĄDAM REPERTUAR WSZYST-KICH WARSZAWSKICH TEATRÓW. WSZĘDZIE ADAPTACJE KULTOWYCH DRA-MATÓW, BĄDŹ MONODRAMY WIELKICH AKTORÓW. JEDNAK, PO DŁUGIM TYGODNIU NA UCZELNI, CHCIAŁABYM PÓJŚĆ GDZIEŚ, ABY ZAPOMNIEĆ O PRO-BLEMACH ŻYCIA CODZIENNEGO. GDZIEŚ – NIE MAM NA MYŚLI, CYTUJĄC MA-SŁOWSKĄ: „DO KNAJPY NA BROWAR”. CHCIAŁABYM IŚĆ DO TEATRU. JEDNAK JAK JUŻ WYŻEJ WSPOMNIAŁAM WSZYSTKIE GRANE SZTUKI AKURAT W TYM DNIU NIE PASOWAŁY DO MOJEGO NASTROJU. AŻ TU NAGLE, PRZED MOIMI OCZYMA POJAWIA SIĘ NAPIS: LA BOHEME. GODZINA 20.00, TEATR ATENEUM. PO PRZECZY-TANIU OPISU ZDECYDOWAŁAM, ŻE IDĘ. POSZŁAM.

Jednak nie, z tych pojedynczych piosenek udało się stwo-rzyć pełną życia opowieść o przypadkowych ludziach, któ-rzy spotkali się pewnego dnia, w pewnym miejscu i o pew-nej godzinie. Pod koniec sztuki nasunęła mi się taka myśl, że chyba w życiu naprawdę nic nie dzieje się bez przyczyny. Zdecydowanie spektakl ten udowodnił mi, że można za pomocą muzyki i tańca przedstawić coś bardzo reali-stycznie. Wszystkie piosenki miały to coś, czego zawsze mi brakuje w tego typu sztukach. Chyba po prostu były rewelacyjnie zinterpretowane i co najważniejsze nałado-wane prawdziwymi emocjami. Również wielkie oklaski za choreografię przygotowaną przez Krzysztofa Tyńca.

Jeśli ktoś nie ma co robić w piątkowy zimowy wie-czór, koniecznie musi się wybrać na La boheme do Ateneum.

TEKST EWELINA LEWANDOWSKA

56 FOTO B. WARZECHA / TEATRATENEUM.PL

Page 57: CALM! MAGAZINE

PAPLANINA ANNY KARENINYTEKST KATARZYNA SROKA

W ŻYCIU KAŻDEGO STUDENTA PRZYCHODZI MOMENT, GDY CHCE UKULTURAL-NIĆ SIEBIE I SWOJE OTOCZENIE. KONCERT W KLUBIE, PIWO I CHWIEJNE KROKI NIE WCHODZĄ TU W RACHUBĘ. RACZEJ ELEGANCKA SUKIENKA LUB KOSZULA Z MARYNARKĄ, ELEGANCKIE BUTY, TOREBKA, ZAPACH WODY KOLOŃSKIEJ LUB PERFUM I RÓWNY KROK W KIERUNKU TEATRU. 12 STYCZNIA UPATRZYŁAM SO-BIE TEATR STUDIO I SPEKTAKL ANNA KARENINA W REŻYSERII PAWŁA SZKOTA-KA. RECENZJE? NAJRÓŻNIEJSZE. OD WYCHWAŁ I SCHODÓW DO NIEBA PO DNO, ŻENADĘ I TRAGIZM W CZYSTEJ POSTACI.

Tak trudno mi się zdecydować. Naprawdę chciałam, żeby to

było świetne! Chciałam dobrze jako widz. Skoro już JA wybrałam, to musi być dobre, ale… nie było.

Anna Karenina (w tej roli Nata-lia Rybicka) była paplającą blon-dynką. Nudną, paplającą blon-dynką. Czasami myślałam o tym, żeby wejść na scenę i powiedzieć: MNIEJ KOKIETKI, WIĘCEJ KLASY I KARENINY! Ale ta sztuka przecież nie jest słowo w słowo na podstawie Tołstoja. To przedstawienie adaptacji Helen Edmundson. Nie mogło więc być wspaniale. Dobrze. Nie będę już wracać do Kareniny. To nie to. Zupełnie.

Spektaklu też nie ma co streszczać. Kto czytał Tołstoja, ten się rozczaruje. Więc jeśli ktoś się wybiera, to niech się przygotuje na nowości!Fabuła bardzo mi się podobała. Anna Karenina i Konstan-ty Lewin wciąż zadawali sobie pytania: „Gdzie jesteś?”, „Co robisz?”. To pozwalało odnaleźć się w akcji całego spektaklu. Pomysłowe!

Scenografia nie była specjalna. Parę kolumn i okna. To wszystko. Jeszcze szkolne krzesła! Zapomniałam o nich. Pozostali aktorzy siedzieli za kolumnami, tak że widownia ich widziała. Siedzieli sobie z tyłu i cicho przygotowywali się do scen. To akurat było ciekawe. Miałam nie pisać zbytnio o fabule, no ale nie mogę się powstrzymać. Jeden fragment szczególnie utknął mi w pa-mięci. Taniec. TEN taniec. Anny i Aleksego Wrońskiego. Okej.

Napiszę to. ZERO chemii między aktorami. Taniec taki, jak na wiejskim weselu. Tyle, że z „efektami specjalnymi”, jak strumień światła na aktorów i padający śnieg. Z tego dało się zrobić naprawdę dobrą scenę. Wyszedł trochę kicz.Końcówka dziwna i niezrozumiała. Nagle większość ak-torów (w swoim ubraniu codziennym) siedzi na szkol-nych krzesłach w półkolu na scenie. Rozmawiają. Tu Anna coś powie, to Konstanty. Anna zaczyna czytać końcowy fragment… I nie ginie. Pociąg nie zmieścił się na scenie. A szkoda, bo to chyba byłoby najfajniejsze!

Z perspektywy czasu zdaje sobie sprawę, że wrażenie na mnie robił sam teatr, nie sztuka. Zapraszam więc. Obejrzyjcie Annę Kareninę zanim ją zdejmą. Może u was na scenę wjedzie pociąg, Anna będzie mniej-szą trzpiotką, a scena końcowa nie będzie wygląda-ła jak zwykła próba. Zawsze przecież można mieć n a d z i e j ę !

57

FOTO K. BIELIŃSKI / TEATRSTUDIO.PL

Page 58: CALM! MAGAZINE

NOŚ SIĘ, POLSKO!TEKST JOANNA SZASZEWSKA

58

FOTO J. PLESNIARSKI / ANIAKUCZYNSKA.COM

Page 59: CALM! MAGAZINE

LUBISZ DOBRZE WYGLĄDAĆ, ALE NIE CHCESZ WYDAĆ NA CIUCHY CAŁEJ KASY? POSTAW NA POLSKICH PROJEKTANTÓW! JEST ICH CORAZ WIĘCEJ, MAJĄ PRZY-STĘPNE CENY I MNÓSTWO ŚWIEŻYCH POMYSŁÓW, KTÓRE DOCENIANE SĄ NIE TYLKO W NASZYM KRAJU.

Jeśli lubisz (i potrafisz) łączyć rzeczy z sieciówek i ubrania „z wyższej półki”, SHE/S A RIOT jest dla ciebie. To nowo

powstała marka założona przez Ewelinę Kustrę, dziennikar-kę modową. Firma zasłynęła z T-shirtów z zabawnymi napi-sami („Chuck My Bass”, „I slept with Anja”, „Kupisz orła?”). Teraz zabrali się też za bluzy i legginsy, które są oryginalne i mają złote i srebrne wstawki. Szyją też kurtki i płaszcze, więc jeśli nie masz w szafie nic na marzec, płaszczyk od SHE/S A RIOT na pewno cię wyróżni.

Cenisz minimalizm? Koniecznie zajrzyj na Mokotowską 61, gdzie mieści się sklep Ani Kuczyńskiej. Ukończyła ona wło-ską akademię projektowania Koefia i prestiżową Esmond w Paryżu. Jej ubrania można kupić w butikach na całym świe-cie. W zeszłym sezonie cała Warszawa zakochała się w jej torbach. Ostatnio stworzyła nowe modele, m.in. kwadrato-wą kopertówkę z gumką, przez którą można przełożyć dłoń (cudo!), i ubrania, w których przeważają klasyczne kolory i proste formy. Wszystko szyte jest z materiałów najwyższej ja-kości, a jakość to także oszczędność (ubrania nie skurczą się w praniu i mogą ci służyć przez wiele lat).

Lubisz oryginalne rzeczy? Idź na Wilczą 19 apt 6 do pra-cowni ZUO Corp. Marka została stworzona w 2010 roku przez Bartka Michalca i Łukasza Laskowskiego. Słyną z nie-samowitych krojów, przystępnych cen i – co najważniejsze – tworzą swoje ubrania w krótkich seriach od kilku do kilku-dziesięciu sztuk. Raczej nie zobaczysz na kampusie nikogo w twoich ciuchach (czego nie można zagwarantować fanom projektów Ani Kuczyńskiej).

A może odliczasz dni do imprezy życia i chcesz czuć się wspaniale? Czas na Michała Szulca. Projektant ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi na Wydziale Tkaniny i Ubioru. Stworzył już pięć kolekcji ubrań. W jego sklepie in-ternetowym znajdziesz cudowne sukienki, zarówno klasycz-ne małe czarne, jak i te bardziej wyszukane, o fantazyjnych krojach, w neonowych kolorach.

Teraz coś dla facetów! PtASZEK to marka stworzona przez Monikę Ptaszek, absolwentkę Szkoły Artystycz-nego Projektowania Ubioru w Krakowie, projektantkę i stylistkę. Przyznaje, że woli ubierać facetów. Jej ciuchy są skierowane do pewnych siebie, młodych mężczyzn, któ-rym znudziły się zwykłe sklepy. Rzeczy są przede wszyst-kim wygodne i uniwersalne. Można tu kupić klasyczne płaszcze i kurtki, ale także koszule, bluzy, a nawet buty.

A jeśli jesteś mężczyzną ekstrawaganckim, twoje potrze-by zaspokoi Maldoror. Markę założył Grzegorz Maldoror

Matląg. Jest dość ekstrawaganckim projektantem, nie tylko w kwestii swoich kolekcji. Na ostatnim fashion weeku wszy-scy czekali, kiedy na wybiegu pojawi się matka Madzi ubra-na w jego strój. Na szczęście pomysł artysty nie doszedł do skutku, a sam Maldoror chyba nie wróci w tym roku na FW. Jednak trzeba przyznać, że jego ubrania są świetne. Modę traktuje jak dziedzinę sztuki, gdzie funkcjonalność schodzi na drugi plan. Projekty Maldorora mają proste kroje i nie-spotykane, kosmiczne materiały. Podobają nam się też jego skórzane plecaki dla facetów.

Na koniec TOMAOTOMO by Tomasz Olejniczak. Tomasz jest absolwentem prestiżowego Wydziału Mody Królew-skiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii oraz Thorbjorn Uldam ESDi – Collage of Design w Barcelonie. Włoski „Vo-gue” uznał go za jednego z najbardziej obiecujących mło-dych projektantów. Jego marka jest skierowana zarówno do kobiet, jak i mężczyzn.

Jeśli lubicie kolory i skórzane wstawki, projekty tego pana przypadną wam do gustu, a jeśli lubicie wymieniać się ubra-niami ze swoją drugą połówką (niezależnie od jej płci), mo-żecie zainwestować w ubrania od Nenukko. Są proste, nie-proporcjonalne i mają nowoczesny charakter. Ich projekty wykraczają poza ramy mody, a klasyczna jest tu tylko roz-miarówka.

59

FOTO

ZU

OC

ORP

.CO

M

Page 60: CALM! MAGAZINE

GLOOMY STRANGERS

EROTYZM I MELANCHOLIA. DELIKATNOŚĆ, ROZPACZ, SA-MOTNOŚĆ. SEN. TE SŁOWA NAJLEPIEJ OPISUJĄ TWÓR-CZOŚĆ JAŚMINY STYSIAK. ZA-PRASZAM WAS DO JEJ BAJKI.

TEKST ALEKSANDRA ZAWADZKA

RYS J. STYSIAK

Page 61: CALM! MAGAZINE

JJaśmina Stysiak. Rocznik 88, długie ciemne włosy. Przez całe swoje życie poszukiwała formy wyrazu dla

siebie. Najpierw była to muzyka, potem przez krótki czas rysowała, ale w końcu to porzuciła, gdyż stwier-dziła, że ta dziedzina jest dla niej martwa. Potem przez przypadek odkryła fotografię, która jest teraz jej me-dium. Trochę pisze, przybiera się do nakręcenia paru fil-mów. Rysować na poważnie zaczęła rok temu, podczas kryzysu fotograficznego – żeby nie oszaleć.

Erotyka interesowała ją od dzieciństwa. To dla niej miłość nierozerwalnie połączona z tęsknotą. Brak spełnienia. Przywiązanie. Sama mówi: „Jest to rozwój świadomości samego siebie i drugiego człowieka oraz dotykanie jakiegoś absolutu. Największe poczucie kom-pletności i wszechogarniającego połączenia, jakiego w ogóle można doświadczyć”. Mimo ograniczonej palety barw – dominują głównie czerń i biel – uczuciowość aż bije od prac Jaśminy. Erotyzm i miłość łączy ze spaniem i śnieniem, z nocą i surrealną makabrycznością. Nie boi się pokazywać swoich postaci w sytuacjach intymnych, dotykających samotności.

Zapytana o źródła natchnienia odpowiada szybko: sny i miłość. Po chwili dodaje, że inspiruje ją także cudza twórczość. Muzyka, filmy, obrazy, książki („W każdej z tych rzeczy szukam prawdy i nadzwyczaj silnych prze-żyć emocjonalnych, a dobieram je bardzo świadomie, bo wiem, co chcę dostać. To trochę takie alternatywne

światy i zdarzenia, w które całkowicie się angażuję”). Ogromny wpływ na to, co tworzy, ma też jej przyjaciół-ka, która jest jej muzą. Postacie z rysunków są do niej podobne, do tego wiele z nich powstało przy muzyce stworzonej przez bratnią duszę Jaśminy.

Planuje stworzyć też serię rysunków dotyczących po-strzegania przez nią ciała, lękiem przed nim i niekontro-lowanymi metamorfozami czy wykwitami.

Interesuje ją prawda, indywidualizm, szczerość i uczu-cia, „które walą pięścią między oczy – tak, że z nosa idzie krew”. Niesamowicie ceni sobie Sonię Firlej. Do tego reżyserzy – David Lynch, Wong Kar-Wai, Lars von Trier. Zaznacza, że wiele jej rysunków powstało w hołdzie dla Blixy Bargelda z Einstürzende Neubauten i Nicka Cave’a. Jest też kilka bezpośrednich powiązań z Deftones (cytaty na rysunku czy w tytule), a także wiele inspiracji Depeche Mode.

Marzy o zachowaniu niezależności artystycznej i jedno-czesnym uzyskaniu uznania. Jak Joy Division na przy-kład.

Zapraszamy te na wystawę Jaśminy w Galerii Dworzec Zachodni (Od Nowa) w Toruniu. Wernisaz odbędzie się 25 marca, godz. 19:00.

RYSUNKI - GLOOMY-STRANGER.BLOGSPOT.COMZDJĘCIA - NIGHTLY-EXPERIENCES.BLOGSPOT.COM

61

FOTO J. STYSIAK

Page 62: CALM! MAGAZINE

LUBIĘ TO!W dniach 7 - 24 marca 2013 roku odbędzie się trzynasta edy-cja Tygodnia Kina Hiszpańskiego. To niesamowita okazja do zapoznania się z kinem hiszpańskim w całej jego okazałości. Filmy prezentowane podczas tej edycji zostały pogrupowane w trzy sekcje: Nowe kino hiszpańskie (w ramach której prezento-wane są najciekawsze hiszpańskie tytuły z ostatnich 2 – 3 lat), Współczesne kino galicyjskie oraz Dokumenty ( bohaterem będzie kobieta). Tydzień Kina Hiszpańskiego to jedyna szansa na obejrzenie najciekawszych filmów hiszpańskich, z których większość nie zagości w polskich kinach. Film otwierający tegoroczny przegląd zyskał nagrodę za naj-lepszy film na Festiwalu Filmów w Las Palmas 2012. Sześć razy Emma (SEIS PUNTOS SOBRE EMMA) to historia kobiety wyzwolonej, która stawia sobie cel i do niego dąży. Czy uda się Emmie osiągnąć to co sobie zaplanowała? Film zamykający otrzymał wiele nagród za najlepszą aktorkę, najlepszego aktora, najlepszy scenariusz. Interes życia (A PUER-TA FRÍA) jako historia o moralnym upadku niegdyś odnoszą-cego sukcesy sprzedawcy sprzętu telewizyjnego ? Jeśli kochasz Hiszpanię i interesujesz się jej kulturą koniecznie musisz wybrać się na ten przegląd. Oczywiście festiwal ten nie jest tworzony tylko z myślą o miłośnikach tego kraju, wręcz przeciwnie skonstruowany jest tak aby ukazać piękno tej kul-tury i zachęcić do bliższego jej poznania. Zdecydowanie każdy „nie miłośnik” Hiszpanii, znajdzie tam cos dla siebie, ponieważ twórczość tego rejonu jest tak niesamowicie różnorodna, że nie sposób w niej niczego nie znaleźć. Kino hiszpańskie jest kinem niezwykle społecznym, tzn. porusza tematy życia codziennego oraz dotyka problematyki dotyczącej współczesnego człowie-ka. Z drugiej strony w całej otoczce „zwykłości” tematów jest po brzegi wypełnione skrajnymi emocjami. /Lewandowska

Jeśli zaczyna się marzec, na półkach empików i matrasów leży już zapewne – po raz pierwszy wydana w polsce – trzecia część „Trylogii Pogranicza” Cormaca McCarthy’ego, czyli Sodoma i Gomora.Niestety jeszcze nie zabrałem się za lekturę tejże powieści, ale nie przeszkadza mi to w poleceniu jej zakupu.Dlaczego?Stary Cormac to typ, którego nie trzeba przedstawiać nikomu, kto zagłębił się choć na chwilę w literaturę amerykańską. Jego dwie najbardziej znane książki: Droga i To nie jest kraj dla sta-rych ludzi załapały się na świetne ekranizacje, z czego ta druga, w reżyserii braci Coen, dostała Oscara za najlepszy film. „Trylogia Pogranicza”, w skład której wchodzą jeszcze Rącze konie i rewelacyjna Przeprawa, to nietypowa saga, bo jej kolejne części łączy ze sobą jedynie miejsce akcji - pogranicze Meksyku i USA oraz (jak się okazuje dopiero w tomie trzecim) dwójka bohaterów.Nie można też zapomnieć o klimacie, który jest jak rozbita na

głowie butelka, strzał z indiańskiego łuku w plecy czy cios wy-bijający za jednym zamachem wszystkie zęby.Kiedy czyta się każde kolejne zdanie napisane przez McCar-thy’ego, można dojść do wniosku, że zło i degrengolada mają swoją urzekającą urodę – odwieczne piękno, schowane głębo-ko pod zwałami błota, krwi, łez i litrów zwymiotowanego bo-urbona.Jeśli szukasz autora, który bezlitośnie rozprawia się ze swoimi bohaterami, ale przy okazji potrafi opisać rozkładające się zwło-ki konia w tak malowniczy sposób, że zapragniesz mieć je w salonie, biegnij do księgarni po którąkolwiek książkę Cormaca McCarthy’ego. /Mazurek

Ostatnio słucham? Ostatnio słucham zespołu LemON.Zetknęłam się z nimi (jak pewnie większość) dzięki programo-wi Must Be the Music. Oczarowali mnie zaprezentowanym na castingu utworem Litaj ptaszko. Zakochałam się w głosie woka-listy – Igora Herbuta, zaciekawił mnie także specyficzny język, w jakim była wykonana piosenka – język łemkowski.Nie śledziłam jednak przebiegu programu, a o LemONie przy-pomniało mi jakiś czas temu radio, za sprawą piosenki Napraw. Piosenki absolutnie cudownej. Piosenki, która wywołała we mnie ogromne emocje i zachęciła do szerszego zapoznania się z twórczością zespołu. Słuchałam jej przez kolejne dwa dni. Na zmianę z Lżejszym. Według mnie właśnie te utwory wraz z Litaj ptaszko i Pizno stanowią najmocniejsze punkty albumu wydanego pod koniec listopada 2012. Przesiąknięte są niezwy-kle ujmującą wrażliwością, która kontrastuje z silnym głosem charyzmatycznego Igora. Jeżeli dodamy do tego emocjonalne, prawdziwe teksty to otrzymamy przenikające ciało dreszcze.Żeby nie było za słodko, dodam, że nie wszystkie utwory zyska-ły moją aprobatę.Nie do końca przekonuje mnie tekst utworu Będę z tobą. Pomi-jam już jego radiową aranżację, która według mnie kompletnie nie wpisuje się w wypracowany przez zespół styl. Podobny zarzut kieruję w stronę piosenki Wiem, że nie śpisz. Zaczyna się obiecująco, tekst jest interesujący. Nie trafia do mnie jednak mówiona konwencja, w jakiej utwór został utrzy-many. Pomimo tego, że nadaje mu znamion nastrojowości, ca-łość jakoś się rozmywa. Według mnie Wiem, że nie śpisz lepiej brzmiałoby przeplatane tekstem śpiewanym.Tak czy inaczej, LemON zdecydowanie polecam. Tym, którzy szukają tekstów naładowanych emocjami i pozy-tywną energią. Tym, którzy doceniają mocne i charyzma-tyczne głosy. Tym, którzy lubią się wzruszać przy pięknych kompozycjach. /Stefanowska

La Sardina, la fotografia, la Lomo, ulalala… Tym razem polecę wam coś, co przyniósł mi święty Mikołaj – aparat analogowy

SUBIEKTYWNIE POLECAMY.

62

Page 63: CALM! MAGAZINE

marki La Sardina. Lomo w postaci aparatu przypominającego kształtem puszkę po sardynkach. Modele są najróżniejsze, na-prawdę każdy znalazłby coś dla siebie. Moją prywatną „sardyn-ką” jest model La Sardina Salins. Obudowa została wyłożona materiałem leżakowym w paski. Nic tylko brać ją na plażę. Nie-stety do tego modelu nie było lampy błyskowej i jeżeli mogę wam doradzić, to bardziej opłaca kupić się la sardinę od razu z lampą błyskową, ponieważ sam flash kosztuje około dwustu pięćdziesięciu złotych. Modele z lampą to np. La Sardina DIY, do którego w zestawie znajdziecie rysik, którym możecie wy-malować obudowę swojego aparatu. Bardzo ładną „sardynką” jest jeszcze model Champagne, którego obudowa przypomina korek od wina.Śliczności ślicznościami, ale przede wszystkim la sardina ma dawać radość ze zdjęć. Dwie opcje ostrości – makro i pejzaż – pozwalają na dopasowanie się do każdej sytuacji. Gdy ma-cie niepewne światło, przełączacie swoją „sardynkę” na opcję B i wtedy żadne warunki nie są wam niestraszne! Oprócz tego możecie pobawić się w podwójne zdjęcia poprzez nakładanie dwóch fotografii na jedną kliszę za pomocą magicznego pokrę-tła. Filmy lomo kosztują około sześćdziesięciu złotych, ale nie zrażajcie się ceną, bo przeterminowane filmy dostępne na Alle-gro świetnie zastępują lomo klisze.Lomografia stała się modna w latach 90. Nieostre, prześwietlo-ne i nałożone na siebie zdjęcia to jej trzy najważniejsze cechy. Zdjęcia należy robić spontanicznie i nie patrząc przez wizjer (och, zazwyczaj łamię tę zasadę). Wielka Brytania i Japonia są potęgami lomografii (i w produkcji aparatów, i w robieniu zdjęć).Jeżeli więc chcecie pobawić się analogową fotografią i robić sza-lone zdjęcia znajomym, to la sardina jest do tego idealna, no a poza tym, jest piękna! /Sroka

Nieco ponad rok temu dokonałam odkrycia muzycznego, z któ-rego, jak do tej pory, jestem najbardziej dumna. Po obejrzeniu filmu dokumentalnego Backyard ukazującego kulisy islandzkiej sceny muzycznej w głowie pozostała mi jedna piosenka – Clan-gour and Flutes. I will be the lumberjack and you will be the dead three – śpiewał delikatny męski głos, na którego dźwięk wzru-szyłby się nawet Rilke.Sindri Már Sigfússon jest znany szerszemu gronu słuchaczy jako wokalista grupy Seabear, która powstała w 2004 roku. W ostatnim czasie popularność jego solowej twórczości znacznie wzrosła, mimo to uważam, że mężczyzna z brodą z kwiatów i kreskówkowymi malunkami na rękach zasługuje w Polsce na większą uwagę. Dlatego też zachęcam do przesłuchania jego ostatniego albumu zatytułowanego Flowers i wydanego pod pseudonimem Sin Fang. Eksperymentalne dźwięki pełne szczególnego rodzaju wrażliwości i sentymentalizmu zachwy-cą każdego sympatyka muzyki islandzkiej i nie tylko (kogo nie ujmuje to baśniowe i budujące brzmienie). Sing Fang Bo-usa już teraz określa się jako króla lo-fi i tonów vintage. Niech żyje król. Czekamy na jego ponowne przybycie. Ponowne, bo w ubiegłym roku wystąpił w Białymstoku. Tylko kto wtedy go przywitał…?Trudno sprecyzować na czym właściwie polega geniusz tego młodego artysty. Jedno jest pewne - album tak odrywający się od współczesnych nurtów w muzyce mógł powstać jedynie w

kraju, w którym nie zbuduje się odcinka autostrady w miejscu, gdzie stoi kamień. Dlaczego? Nie chce się przepędzać zamiesz-kującego w nim duszka. /Żark

Jest wiele rzeczy za które lubię Pineskę. Po pierwsze – loka-lizacja. Ulica Wilcza jest legendą samą w sobie. Mieszkał tu Prus i Wasowski, w okolicy są same piękne kamienice, także te przedwojenne, w których widać ślady po niemieckich nabo-jach. W takiej właśnie kamienicy mieści się Pineska. Jej atutem są ogromne, przejrzyste okna. W środku jest ciepło, nie tylko dosłownie, na ścianach wiszą obrazy, a kanapy i fotele są bar-dzo przytulne, wszędzie stoją lampy i stare meble. Wystrój nie jest staroświecki, bo antyki łączą się tu z modernistyczną tapetą i PRL-owskim szyldem. Menu Pineski jest idealne – lekkie, świeże i zdrowe. Śniadania nie są wyszukane: croissanty, mu-sli z jogurtem, parówki w serze i tosty. Uczta zaczyna się przy lunchu. Włoska bruschcetta to uczta dla podniebienia, a hisz-pańskie pierożki empanadas są najlepsze na świecie! Na deser najlepiej zjeść tartę owocową. Najważniejszą rzeczą jest oczy-wiście kawa! Lokal posiada dobry ekspres, a ich cappuccino to coś, o czym myślę cały dzień. Pineska posiada mnóstwo książek o modzie (i nie tylko). Mają też „Vogue’i”, „Baazary” i „Vanity Fair”, które można sobie przywłaszczyć na czas posiłku (warto zaznaczyć, że nie jest to miejsce, gdzie wpada się na chwilę). Bardzo polecam, jeśli ktoś chce zaprosić mnie na kawę, to tylko tam! Cafe Pineska, Wilcza 71 (róg Emilii Plater, Warszawa –Śródmieście). /Szaszewska

Miałam tę przyjemność oglądać DVD z wyjątkowego koncertu Led Zeppelin. Koncert odbył się 10 grudnia 2007 roku w O2 Arenie, w Londynie. Data premiery koncertu na DVD oraz w innych formatach (CD/Vinyl, Blu-ray) wyznaczona została na 19 listopada 2012 roku. Z tej okazji parę tygodni temu Multiki-no zrobiło serię seansów z Celebration Day. Koncert zaczynał się energicznym Good Times Bad Times. Wspaniała dawka wigoru! Zespół zagrał takie hity jak Black Dog, No Quarter, Since I’ve Been Loving You, Dazed and Con-fused, Stairway to Heaven czy Kashmir. Były dwa bisy, w czasie których zagrano: Whole Lotta Love i Rock and Roll. Ile to już lat? W 2007 roku minęła dwudziesta siódma rocznica śmierci Johna Bohnama. Więc dwadzieścia siedem lat. Czy to nie największe gwiazdy umierają w wieku dwudziestu siedmiu lat? Klub 27 – Hendrix, Joplin, Morrison. A tu proszę. Po dwudziestu siedmiu latach odrodzenie. Pożegnalny koncert z synem Bohnama na perkusji. Pożegnalny, bo chociaż Bohnam, Jones i Page chcieli-by dalej grać, Plant nie chce się na to zgodzić. Słusznie? Moim zdaniem tak. Tych czterech panów wchodzących w pierwotny skład LZ wymyśliło wszystko, co mogło wymyślić. Stworzyli coś niesamowitego, sterowiec, który muzycznie unosi kolej-ne pokolenia. Chyba niczego więcej nie potrzeba. A może się mylę?Zespół. Chłopaki… echem, przepraszam… PANOWIE. Ro-bert Plant, pan Plant. Dzięki temu, że nie ma już dwudziestu lat i nie kręci tak seksownie biodrami, mogłam się skupić też na innych członkach zespołu. Ale Plant ma w sobie coś młodzień-czego. Jimmy Page. Ha! Jego usta szalały i przybierały najdziw-niejsze pozy. Bohaterem koncertu był dla mnie John Paul Jo-nes. Człowiek wielu twarzy. Niby niepozorny basista, trzymany

63

Page 64: CALM! MAGAZINE

trochę na uboczu, a tu z jego mimiki wyczytałam: „James, tata byłby z ciebie dumny”, minę „zaraz dostanę zawału”, było też „chłopaki, jestem szczęśliwy, że gram z wami” i „pokażmy tym małolatom jak się gra prawdziwego rocka”. Jones, szacunek dla ciebie! James Bohnam. Syn Johna Bohnama. Nie grał tak wspaniale na perkusji jak ojciec, ale godnie go zastąpił. Widać, że koncert był dla niego ważny. Parę razy spojrzał w niebo, a Plant, Page i Jones wspierali go różnymi gestami.No i cóż. To nagranie to dwie godziny niezapomnianych wra-żeń. Miło było popatrzeć, jak chłopcy alias panowie robili do siebie miny, łapali ze sobą kontakt, znów wytworzyła się mię-dzy nimi chemia. /Sroka

To miejsce odkryłam przypadkiem. Wracałam zmęczona z Bi-blioteki Uniwersyteckiej i postanowiłam podładować baterie, a przy okazji wstąpić gdzieś na kawę. A że owa kawiarnia znajdo-wała się nieopodal i nigdy wcześniej tam nie byłam, nie zastana-wiałam się ani chwili. Intrygujący pomarańczowy szyld na rogu kamienicy głosił: Czuły Barbarzyńca. Atmosfera jest, trzeba przyznać, specyficzna. Zdecydowanie sprzyja spotkaniom, pracy intelektualnej i refleksji. Designer-ski wystrój, możliwość skosztowania dobrej gorącej czekolady i ciasta, kuszące pozycje książkowe, szum przewracanych stron i ludzie, którzy przychodzą tutaj nie tylko poczytać, wypić kawę i porozmawiać, lecz także tworzyć, sprawiają, że łatwo jest ode-rwać się od rzeczywistości. Do tego wygodne, rozleniwiające fotele, huśtawka i efektowna antresola (zawsze chciałam taką mieć w domu!).No dobrze, ale skąd taka nazwa? To bardzo proste. Czuły bar-barzyńca jest tytułem niekonwencjonalnej powieści czeskiego pisarza Bohumila Hrabala. Główny bohater, grafik Vladimir, wręcz chłonie świat, przy czym poszukuje intensywnych prze-żyć, które pobudzają go do tworzenia. To opowieść o przyjaźni i szukaniu inspiracji, której dostarczają knajpki, ulice i zwyczaj-ni ludzie. Całkiem nowa estetyka i wizja świata. Taka też ma być kawiarnia literacka na rogu Dobrej i Zajęczej.Ale Czuły to nie tylko połączenie księgarni z kawiarnią. Poza kupnem interesujących książek (twórcy stawiają przede wszystkim na literaturę piękną, filozofię, publicystykę czy re-portaż) i wypróbowaniem menu, można tutaj uczestniczyć w wieczorach autorskich, odczytach, wernisażach, dyskusjach czy wykładach. To także wydawnictwo prowadzące sprzedaż rów-nież przez internet. I, co mnie mile zaskoczyło, w niedzielne po-ranki odbywają się „Czułe Czytanki”, czyli spotkania z książką dla najmłodszych. Lokal mieści się na ulicy Dobrej 31 w War-szawie. /Zawadzka

64

Page 65: CALM! MAGAZINE

FOTO REDAKCJA

Page 66: CALM! MAGAZINE

CALMMAGAZINE.PL